1. Złapany w kłamstwo
R O Z D Z I A Ł 1
Twoje radosne kłamstwo
to moja smutna prawda.
•
Pierwszy miesiąc wspólnego roku był lekko chaotyczny i mało znaczący. W drugim coraz bardziej czułem dziwne pobudzenie kiełkujące gdzieś w środku mnie. W trzecim uświadomiłem sobie, czego naprawdę chcę, a w czwartym zyskałem nadzieję. Piąty miesiąc był chłodny, ale większość jego nocy – gorąca. Szóstego i siódmego miesiąca nie byłem już sobą, a ósmego wiedziałem, że zrobiłbym dla niego wszystko; że rzuciłbym się w przepaść, gdyby miało go to tylko zadowolić. Dziewiąty miesiąc był tym przełomowym, w którym przeprowadziłem własną rewolucję, ale już dziesiątego dopadła mnie ciemność. Jedenastego i dwunastego miesiąca nie pamiętałem.
W poniedziałki i wtorki nigdy nie miał dla mnie czasu i chęci. W środy zawsze zabierał mnie na obiad, a w czwartki – ją. Kłamał w piątki, a w soboty byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Razem z każdą niedzielą przychodziły jednak wyrzuty sumienia i niezrozumienie.
Lubiłem to i nie lubiłem, tak samo, jak kochałem i nienawidziłem Victora. Ale czy kiedykolwiek chciałem to zmienić? Wątpię. Zgubiło mnie to, że za szybko przestałem widzieć problem w zgadzaniu się na wszystko, czego tylko chciał. Z czasem uznałem to za coś normalnego, chociaż nigdy takie nie było.
Zawsze uważałem, że byłem kimś twardo stąpającym po ziemi. Nie marzyłem o zbyt wielu rzeczach, nie zamykałem się w swojej bańce i nie tworzyłem w głowie niesamowitych historii, w których grałem główne role. Żyłem zgodnie z wyznaczonym sobie harmonogramem. Każdy mój krok był zaplanowany i wyliczony co do minuty.
Myślałem, że nie byłem kimś, kto z łatwością rzuciłby wszystko dla nieznajomego mężczyzny tylko dlatego, że ten się ładnie uśmiechnął. Nigdy też nie byłem zainteresowany związkiem bez uczuć. To dlatego ciężko było mi przyznać, że przez lata żyłem z człowiekiem, którego w ogóle nie znałem.
A tym człowiekiem byłem ja sam.
Wszystko się zmieniło, gdy Victor Tinley postawił nogę na mojej ulicy, w progu domu, w którym się wychowałem; gdy jego dłoń odnalazła tę moją, a ja już nie chciałem jej puścić.
To był mój największy błąd.
Do tej pory chodzę tymi samymi ścieżkami, którymi chodziliśmy razem. Gdy podnoszę głowę, znowu go widzę, jednak okazuje się, że to nie jego twarz. Chciałbym się już z tego wyleczyć – wyleczyć z dostrzegania go w każdej osobie. Wmawiam sobie, że to minie, ale z palącymi uczuciami, które wychodzą na zewnątrz, jestem chyba słabym kłamcą.
To nie było tak, że nasze pierwsze spotkanie od razu drgnęło w nas pewien magnetyzm. Tak naprawdę on mnie nie zauważał, a ja udawałem, że nie zauważałem jego. I wszystko byłoby w porządku, gdyby już tak zostało, bo przecież różniło nas od siebie wszystko – wiek, poglądy, zainteresowania, postrzeganie świata, a nawet głupie upodobania. Codziennie mijaliśmy się więc jako para sąsiadów, której – owszem – nie łączyło nic poza wspólnym piętrem i kilkoma „spotkaniami". Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym wiele, żeby Tinleyowie nie zbliżyli się do mojej rodziny, tak jak miało to miejsce. Żeby naprzeciwko zamieszkał ktoś, kto nie spędzałby tyle czasu w moim mieszkaniu i nie dogadywałby się z moją matką i jej partnerem; ktoś, kto ignorowałby mnie nie tylko na początku, ale już na zawsze.
Minęło kilkanaście tygodni, zanim się zorientowałem, że Victor zaczyna dostrzegać kogoś takiego jak niepozorny, trochę nijaki Theodore Mayfield w znacznie inny sposób niż do tej pory. Jego wzrok coraz częściej skupiał się na moim ciele, co lekko mnie martwiło i zawstydzało – tak jak myśl, że robię podobnie.
Jasne, nie sposób było nie podziwiać jego zewnętrznego piękna, przez które nikt nie przechodził obok tego mężczyzny obojętnie, jednak bardziej intrygowało mnie to, co chował w głębi siebie. Co myślał, gdy dotykał mnie po raz pierwszy, i co czuł, gdy odwzajemniałem jego pożądanie. Czego oczekiwał i czego ode mnie wymagał. Na początku to było dosyć zabawne – odkrywanie Victora i przeżywanie kolejnych zdziwień, gdy coś, co sobie wyobrażałem, wcale takie nie było. Zanim się zorientowałem, do czego dążył, obaj mieliśmy już dosyć tej bezsensownej utraty tchu, emocji i życia.
•
Końcówka września nigdy nie był moim ulubionym czasem. Kolejny rok na studiach z instrumentalistki nie napawał mnie optymizmem, bo nigdy nie chciałem na nich być. Koniec wakacji był równoznaczny z końcem mojej radości i z wytężoną pracą, by utrzymać wysokie stypendium naukowe. Elliot, niemal dwumetrowy dzieciak z piwnymi oczami i burzą rudawych włosów, jeden z dwójki moich najbliższych przyjaciół, często powtarzał, że „marnuje sobie życie" swoją systematycznością i sztywnym trzymaniem się ustalonych ram, a na dodatek nie nadaję się na żadne wydarzenia towarzyskie. Mimo to niemal w każdy weekend wyciągał mnie na imprezy organizowane przez Jamesa – najstarszego z naszej trójki, studenta trzeciego roku prawa, narwanego, trochę ponurego bruneta z wiecznie przymrużonymi jasnozielonymi oczami. Jego mała kawalerka znajdująca się nieopodal uniwersytetu, na którym studiował, w wolne dni była zapełniona ludźmi z jego roku, puszkami taniego piwa, butelkami czegoś mocniejszego i niezdrowym jedzeniem. Wieczorami, zawsze o tej samej godzinie, rozbrzmiewał w niej także zrozpaczony głos Elliota, który krzyczał do telefonu, że póki jest na utrzymaniu rodziny, matka nie puści go na domówkę beze mnie. Typowe w naszej relacji było to, że moim zadaniem było wieczne pilnowanie Jamesa i Elliota. Z nas wszystkich to ja byłem postrzegany jako ten poukładany, bezproblemowy i rozsądny, który umiał luzować napięte sytuacje. Ale mimo wszystkich różnic między nami nasza przyjaźń była czymś naprawdę pięknym. Wtedy.
Oni potrzebowali mnie, a ja potrzebowałem ich. Wtedy...
Niemal codziennie chodziliśmy razem do niewielkiej restauracji starszego brata Jamesa – Timothy'ego, który serwował najlepsze hamburgery w całym Brighton i był najzabawniejszym człowiekiem, którego znałem. Nic więc dziwnego, że jego Burgheaven było oblegane przez naprawdę wielu ludzi. Od niedawna również przez Victora i jego żonę. To tam po raz pierwszy go dostrzegłem – siedział obok niej w najbardziej ustronnym miejscu, jakie było w lokalu, i cicho o czymś rozmawiali. Co chwilę wycierał swoją chusteczką kąciki jej ust, na których osadzały się rozpuszczone lody czekoladowe.
W zasadzie... nie było tak, że to ja od razu dostrzegłem Victora, lecz Elio piękną Noelle.
– O matko, widzicie ją? Punkt dziesiąta, od razu za Theo – mruknął cicho, opierając brodę na swojej smukłej dłoni. Wodził rozmarzonym wzrokiem za każdym ruchem kobiety, przy czym teatralnie wzdychał.
Taki właśnie był Elliot i jego nieuleczalny „romantyzm" – mój przyjaciel był kochliwy. Aż nadto. Na szczęście nie przejmował się tym, że mniej więcej raz na dwa tygodnie dostawał kosza. Szybko zapominał o każdej wcześniejszej dziewczynie i swojej porażce na rzecz nowej. Nowej porażki, oczywiście...
Spojrzałem na niego z politowaniem, po czym nieznacznie odwróciłem głowę. Oboje wyglądali razem naprawdę bardzo dobrze, więc pokiwałem tylko głową na znak zrozumienia jego zachwytu. Długie blond włosy Noelle z gracją opadały na jej plecy, a duże niebieskie oczy od razu się świeciły, gdy Victor zaczynał coś szeptać. Biała sukienka do kolan, która opinała jej drobne ciało, sprawiała, że wyglądała jak anioł. On natomiast był jej całkowitym przeciwieństwem. Miał na sobie czarną satynową koszulę i złoty zegarek, który znajdował się na jego lewej ręce. Często odgarniał z czoła przydługie czarne włosy i poprawiał okrągłe okulary w ciemnej oprawce, które spadały z jego średniej wielkości nosa.
– Jest całkiem niezły, ale od was starszy zapewne o jakieś 15 lat, jak nie więcej – burknął James, przechylając szklankę z wodą gazowaną, którą kilka sekund wcześniej postawił przed nim jego brat.
James nigdy nie krył się przed nami z tym, że kobiety go raczej nie pociągają, a największym obiektem jego zainteresowania są chłopcy, którzy lubują się w jego nieco władczym charakterze.
– To nie jest punkt dziesiąta, kretynie! – Elliot spojrzał z zażenowaniem na naszego przyjaciela, po czym westchnął i rzucił w niego kulką zrobioną z papierowej serwetki. Widziałem, jak się zapowietrza, więc tylko czekałem na ich ożywioną wymianę zdań dotyczącą preferencji każdego z nich. Uwielbiałem, gdy spierali się o swoje poglądy co do związków, osób i podrywu. Dlaczego? Dlatego, że żaden z nich nie miał w tym doświadczenia. W zasadzie wszyscy byliśmy bandą życiowych przegrywów, ale tylko mnie było z tym dobrze.
– Mówiłem już, jakie z was durne dzieciaki? – Timothy trzepnął w głowę swojego młodszego brata, wskazując potem długim palcem na zaskoczonego Elio. – Sparks, podnieś tę brudną serwetkę, bo nie ręczę za siebie. Zawsze robicie mi syf i jeszcze chcecie żarcie za pół ceny. Nie mówię już o wyłudzaniu deserów za darmo. Zachowujcie się, bo w końcu was stąd wyrzucę, a przed lokalem wywieszę kartkę „tych gości nie obsługujemy" – mruknął, stawiając przed nami zamówione burgery. – Theo, współczuję ci przyjaciół. Jak to możliwe, że zadajesz się z tymi idiotami? Ja rodziny nie mogłem sobie wybrać, ale ty znajomych i owszem – rzucił w moją stronę, po czym z nietęgą miną oddalił się w kierunku kuchni.
Zaśmiałem się zbyt głośno, przez co zwróciłem na nas ich uwagę. Cieszę się, że Victor widział wtedy tylko moje plecy, bo poplułem się wodą, a z mojego nosa znowu pociekła krew przez za duże ciśnienie. Elliot, wykorzystując okazję, posłał Noelle swój „najpiękniejszy" kwadratowy uśmiech, a potem powiedział, że teraz już nigdy o nim nie zapomni. James natomiast rzucił się po chusteczkę, którą – gdy tylko znalazła się w mojej dłoni – od razu przyłożyłem do krwawiącego miejsca. To nie był dobry moment na spotkanie kogoś takiego jak Victor i Noelle Tinleyowie.
Tego dnia dość szybko ulotniliśmy się z restauracji, by nie denerwować bardziej Tima. Usiedliśmy, jak to mieliśmy w zwyczaju, na pobliskich huśtawkach umiejscowionych naprzeciwko mojego wieżowca. Spędziliśmy tam resztę dnia, śmiejąc się z głupot i wzajemnie sobie dogryzając. Późnym wieczorem każdy z nas poszedł w swoją stronę, wcześniej umawiając się na następny dzień.
Powolnym krokiem wszedłem do klatki i ruszyłem w kierunku windy, nucąc pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek. To tam po raz drugi ujrzałem Victora i to wtedy nasze spojrzenia w końcu się skrzyżowały. Nie spuszczał ze mnie wzroku tylko przez ułamek sekundy, ale dla mnie to trwało wieki. Czułem się, jakbym został przyłapany na czymś niewłaściwym, mimo że nic takiego nie zrobiłem.
Jeszcze.
W końcu zauważyłem wielkie kartonowe pudła. Niektóre z nich trzymał w dłoniach, a jeszcze inne leżały pod jego nogami. Gdy telefon umiejscowiony w tylnej kieszeni jego spodni zaczął nagle dzwonić, mężczyzna przeklął pod nosem, starając się go wyjąć.
– Pomóc panu? – zapytałem od razu, a on energicznie pokiwał głową, mrucząc ciche podziękowania.
Dostałem gęsiej skórki, gdy jego głos wpadł do moich uszu, a palce dotknęły mojej skóry, kiedy przekazywał mi kartony. To było dziwne – ja byłem dziwny, bo jak nigdy poczułem coś w rodzaju fascynacji i jakiejś intymnej ciekawości drugą osobą, o której przecież nic nie wiedziałem i która na pewno nie była kimś, kim miałbym prawo się zainteresować.
Dopiero dźwięk otwieranych drzwi windy wyrwał mnie z tych głupich rozmyślań. Mężczyzna przesunął, a w zasadzie kopnął nogą pudła leżące na ziemi, by znalazły się w środku dźwigu, i nacisnął guzik z numerem trzy. Zdziwiony szepnąłem, że też tutaj mieszkam. Zaśmiał się wtedy uprzejmie, więc postanowiłem się do niego uśmiechnąć. Potem nie zwracał już na mnie większej uwagi, był pochłonięty rozmową. Nie chciałem podsłuchiwać, ale jedno zdanie, które wtedy wypowiedział, wbiło się w moją pamięć i trwa w niej do dziś.
– Co? Nie, myślę, że będzie w porządku. Na co czekać? Och... Nie czekaj, pora nigdy nie będzie idealna. Zrób to teraz, później zawsze jest tylko gorzej – mruknął, jednocześnie kiwając głową, że mogę odłożyć pudła na ziemię, czego w zasadzie nie zrobiłem.
Miał rację, nigdy nie było idealnej pory, dlatego ta nasza nieidealna, podczas której staliśmy obok siebie w ciasnym pomieszczeniu, sprawiła, że zostałem złapany w kłamstwo, nic jeszcze o tym nie wiedząc.
•
To zawsze było tak mało ambitne? 🤔
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top