Twenty Two ☆

Kompletnie skacowany szedłem do firmy, nawet nie patrząc pod nogi, co skutkowało ciągłymi potknięciami, czy wpadaniem na przypadkowe osoby. Nie wiem dlaczego wybrałem pieszą drogę, ale może to jakoś orzeźwi mój umysł i będę w stanie normalnie funkcjonować. Nic nie pamiętam z wczoraj. Obudziłem się rano w zupełnie obcym pomieszczeniu, więc czym prędzej go opuściłem. Natomiast teraz już pachnący i czysty wkroczyłem do piekła, zwanego Kim Entertainment, którym rządzi szatan, zwany Kim Minseok. Jak bardzo go kiedyś kochałem, tak na chwilę obecną mam go dość. Ja nie wiem co ten człowiek sobie wyobraża i co on wyprawia. Raz jest potulny jak baranek, miły, zabawny, a za chwilę potrafi się drzeć, wkurzać i na moich oczach podrywać innych, kiedy niedawno się do mnie zalecał. Co on ma chorobę dwubiegunową czy może ten wypadek sprawił, że się dodatkowo matoł cofnął w rozwoju? Zacząłem się nad tym zastanawiać i w pewnym momencie do kogoś dobiłem, odbiłem się i wylądowałem na ziemi ze stosem papierów, które miałem w teczce.

- Patrz jak chodzisz łajzo . - warknął mężczyzna. - Spójrz co zrobiłeś. Moja nowa, świeża koszula jest cała w kawie, jak ja się teraz ludziom pokaże?! - podniosłem wzrok, rozpoznając ten głos i gdy spojrzałem na mężczyznę, rozszerzyłem oczy chyba jeszcze bardziej, niż Kyungsoo podczas podglądania Kai'a w toalecie.

- Suho?! - wypaliłem.

- Nie, duch święty. Jak dobrze wiem to tak się nazywam. Nie zmieniałem imienia od jakiś 25 lat! - mruknął, nawet nie patrząc na mnie.

- To Ty. Dawno się nie widzieliśmy. - podniosłem się szybko, poprawiając ubrania. Wspomniany chłopak w końcu skierował wzrok na mnie, uważnie mnie lustrując po czym jego twarz złagodniała i jak gdyby nic, przytulił mnie do siebie.

- Chen! O mamo, co Ty tu robisz? Pracujesz tu? Od kiedy? Stary, jak dawno się nie widzieliśmy. Ile to.. z 5 lat? 10? Musimy koniecznie się umówić! Znaczy no, wiesz, nie randka, tylko no, wiesz yy takie spotkanie przyjacielskie po latach. To co, dzisiaj? Jutro? Kiedy masz czas? - mówił tak szybko, niewyraźnie na co tylko się zaśmiałem.

- Po pierwsze, opanuj ślinę, bo o ile wiem to mój pracownik nie potrafi odpowiadać na 10 pytań jednocześnie. Po drugie, nie ma go, bo jest dzisiaj bardzo zajęty, w szczególności, że zostaje po pracy za spóźnienie. A po trzecie, to stań trochę dalej, bo zaburzasz jego przestrzeń osobistą.- słysząc Xiumin'a, zamknąłem oczy, wzdychając ciężko. 

- Ale szefie..

- Żadnego ale. Już 3 raz się spóźniasz do pracy, naprawdę chcesz wylecieć na zbity pysk? Nie za takie coś Ci płacę niemałe pieniądze. Jestem pewien, że panowie z chodnika chętnie Cię do siebie wezmą. Przyda im się nowy pracownik zważając na ilość śmieci produkowanych przez przeciętnego Kima na ulicy, Więc?

- Dobra, idę już. A Ty mógłbyś być milszy, bo z taką postawą nawet Kai'a nie wyrwiesz. A wiesz jaki on jest zdesperowany. Tak w ogóle, to  Mógłbyś o siebie zadbać. Widziałeś Ty się ostatnio w lustrze? - uniosłem brew do góry, mierząc go wzrokiem. Wyglądał bosko, ale jak to ja, uwielbiałem go wkurzać. - A Ty Suho czekaj na mnie o 18 pod firmą. - uśmiechnąłem się do niego słodko, a Xiuminowi pokazałem język, idąc do gabinetu. Ciekawe, jak bardzo będę miał przesrane...

***

Godzinę po incydencie z Suho, Xiumin zwołał wszystkich do sali bankietowej. Byłem zdziwiony, bo takie spotkania były tylko wtedy, kiedy dostawaliśmy zlecenia do wykonania. No ale jak Królowa wzywała, to należało iść. Krzesła były ustawione w kole, a na środku leżał materac, a także jakieś przyrządy, o których nie miałem zielonego pojęcia.

- Pewnie się zastanawiacie dlaczego tutaj jesteście. - zaczął poważnym tonem Xiumin. - Chcę Wam powiedzieć, że zbankrutowaliśmy i wszyscy jesteście zwolnieni. - każdy spojrzał na niego zdziwiony, a Xiu wybuchnął śmiechem. - Dobra, żart. Nawet byście się o tym nie dowiedzieli.

- Nieśmieszny. Mówiłem, żebyś poszedł na jakiś kurs i nauczył się żartować. Czemu nie słuchasz mądrzejszych? - założyłem ręce na torsie. Wszyscy zaczęli się cicho śmiać, a Xiumin odchrząknął, spalając buraka.

- Cisza. Przez najbliższe dwie godziny Kim Junmyeon i Zhang Yixing poprowadzą kurs ratowniczy. Macie słuchać i to umieć, jasne? Nie naróbcie wstydu tak jak ostatnio...

- Co się stało ostatnio? - Zapytałem nieco zdziwiony. 

-  Nasz  kochany szef... - Zaczął Chanyeol z uśmieszkiem. 

- Cicho mi tam. - Warknął Xiumin, napinając mięśnie. 

-No służył jako manekin i tak go biedny chłopak z marketingu wymacał, że mu stanął i się szef zdenerwował. - Na te słowa zacząłem się śmiać. Z resztą nie tylko ja, bo i wszyscy tu obecni. 

- Jak zaraz nie będzie spokoju, to naprawdę wylądujecie na bruku. Macie się skupić i słuchać. - podniósł głos Xiumin, będąc wyraźnie zdenerwowany. 

- A co, będziesz Nas odpytywał i wstawiał pały? - rzuciłem, mrużąc oczy.

- Jak dla Ciebie, to mogę Ci postawić pałę. - puścił mi oczko, na co tym razem ja oblalem się rumieńcem.

- Myślę, że wszystko jasne, także oddaję głos. - Powiedział z uśmiechem Xiumin siadając obok Baekhyun'a, który od razu położył swoją brudną i śmierdzącą łapę na udzie Xiu, na co uśmiechnął się szeroko. Widząc, że patrzy na mnie i puszcza mi oczko, szybko odwróciłem wzrok, skupiając się na tym kursie. 

Czemu on nigdy się na mnie nie złości? 

***

Suho i Lay sumiennie przez 1,5 h prowadzili zajęcia, co jakiś czas pytając kogoś co należy zrobić w danej sytuacji. Gdy zostało już pół godziny do końca, poprosili o dwóch ochotników, żeby poćwiczyć i dowiedzieć się jak to jest ratować komuś życie.

- To ja i Kyu. - odparł radośnie Yeol, biorąc za dłoń Kyu, który nie tryskał radością tak, jak wyższy chłopak.

- Świetnie. Także Kyungsoo połóż się płasko na materacu, a Chanyeol będzie Twoim ratownikiem. - uśmiechnął się szeroko Suho, puszczając im oczko.

- A więc Kyungsoo miał wypadek. Udo zostało przecięte i okropnie krwawi. Co należy zrobić? - zapytał Lay.

- Trzeba zatamować krew i wezwać karetkę. - odparł Chanyeol, a następnie zabrał się do roboty. Starannie owijał ranę, dotykając poszkodowanego wszędzie, gdzie było to możliwe. Niższy starał się nie śmiać i naprawdę dobrze mu szło do momentu, w którym to uśmiechnięty Kai wparował do pomieszczenia. Jednak kiedy zobaczył co Yeol wyprawia z Kyungsoo, jego wyraz twarzy momentalnie się zmienił. Wyglądał, jakby chciał go zabić, co jest bardzo prawdopodobne...

Z początku oddychał spokojnie i mierzył ich wzrokiem nie zwracając na siebie uwagi samych delikwentów. Czekał cierpliwie na jakiś gwałtowny ruch. Miara przebrała się w chwili, kiedy Chan macnął Kyu po jego sami wiecie czym. Wkroczył w akcje niczym Usain Bolt na 100 metrów i zaczęło się piekło.

KAI POV

Ja wszystko zrozumiem. Kyungsoo nie jest jeszcze gotowy na związek. Musi się wyszaleć, ale nie musi macać się z tym tym drapaczem chmur na moich oczach. Jestem czasem głupawy i natarczywy, ale tylko dlatego, że bardzo mi na nim zależy. Naprawdę tego nie widać? A kiedy ich zobaczyłem, to  byłem zazdrosny i zrobiło mi się po prostu przykro. Co innego mogłem zrobić, niż zacząć krzyczeć? 

-Złaź z niego gruba świnio. - Zdjąłem but z lewej nogi i trafiłem wieżowiec prosto w głowę. -Musicie się macać przy pracownikach? Nie wystarczy, że z waszego biura zrobiliście burdel?

-Ała, to bolało! To nie Twoja sprawa co robię z moim chłopakiem!

-Nie uwierzę w to, póki nie zobaczę na papierze.  - wycelowałem w niego palcem. 

-To mamy się pobrać, żebyś uwierzył? Mi to na rękę, ale co na to Kyu? - Zwrócił się do mojego aniołka, który się zmieszał. - nie wytrzymałem i zdjąłem drugi but, rzucając w jego małe brylanty ze zdwojoną siłą. Ha, strzał w 10!  Chan zwijał się z bólu i jęczał jak mała dziewczynka. 1:0 dla mnie, kutasiarzu!

- Wy jesteście popierdoleni?  Traktujecie mnie jak rzecz, o którą można się bić, albo trofeum, które można wygrać. Zastanówcie się, co wy robicie. To nie jest fajne, ani miłe uczucie. - powiedział smutno, a następnie wybiegł z sali. 

 Popatrzyłem na zdezorientowanego Chanyeola, który  nic nie zrobił tylko stał i patrzył na mnie. Co za debil. Jego chłopak właśnie nagadał mu takich głupot, a ten stoi jakby miał zatwardzenie, albo kij wepchnięty głęboko w dupę. Nie rozumiem tego człowieka. Wybiegłem za Małym szatanem z sali, nie zważając na Xiumina, Chena, czy tych dwóch patafianów w strojach ratowników medycznych, a nawet na to że jestem w samych skarpetkach. To jest moja szansa, którą zamierzam wykorzystać. 

Kiedy w końcu go dogoniłem, złapałem za ramię, ale ten szybko się wyrwał i odwrócił w moją stronę.

- Zostaw mnie w spokoju. Po co tu przyszedłeś? Znowu się kłócić ?

-Chciałem Cię tylko przeprosić. Doceń to chociaż. - wsunąłem dłonie do kieszeń. 

-Jesteś beznadziejny, wiesz? W ogóle nie znasz się na facetach. Masz coś w tej głowie?  Czy jedno, wielkie nic? - rzucił oschle, zakładając ręce na torsie. 

-A co mam zrobić, żebyś w końcu spojrzał na mnie tak, jak na tego pajaca?  Nie wygłupiaj się i mi wybacz. No zrobię wszystko, co tylko będziesz chciał. Nawet na kolana padnę! - tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. 

- I Ty myślisz, że powiesz to i owo, padniesz na kolana, a ja rzucę Ci się w ramiona i będziemy żyć długo i szczęśliwie? 

- No.. Tak jakby. Tak myślę. - skinął głową, patrząc na mnie z dołu. 

- Naprawdę jesteś beznadziejny. I pomyśleć, że chciałem iść z Tobą na tą kawę. Ale teraz wsadź ją sobie głęboko w dupę i nie zbliżaj się do mnie. - rzucił oschle, a następnie odwrócił się i po chwili zniknął mi z oczu. 


Zjebałem, prawda? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top