Sixteen ☆
Xiumin POV
- Na okres remontu, będziesz musiał dzielić się gabinetem z Chanyeol'em. Mam nadzieję, że nie będzie Ci to przeszkadzało i się dogadacie. Nie jest taki zły, ale..
- Ale co ? Przypominam Ci, szefuncio, że beze mnie nie bylibyście tak wysoko. - do pomieszczenia wszedł wysoki chłopak, który puścił mi oczko.
- A ja Ci przypominam, że jak nie zmienisz swojego podejścia, to wylądujesz na tym pięknym, nowym chodniku przed biurem. Przypominam Ci, że w pracy jestem Twoim szefem i oczekuje szacunku. Pamiętaj, że każda praca jest potrzebna. Ci panowie, co jeżdżą po mieście z pewnością potrzebują pomocy przy zbieraniu śmieci na kijek. Wyobraź sobie jak świetnie pasowałby do Ciebie ten pomarańczowy kombinezon... - poklepałem go po ramieniu, na co ten fuknął obrażony.
- Dobra, to gdzie mogę się rozłożyć?
- Zaraz zostanie tu przeniesione biurko, a kanapa na chwilę obecną, będzie u mnie w biurze, tylko błagam, nie pozabijajcie się. Wierzę, Kyu, że jesteś spokojny i nie pozwolisz mu się sprowokować. Jeśli wchodziłby Ci na głowę, to wołaj, a jeśli miałbyś problem z internetem, to podejdź do tej wieży. Dzięki tym antenom na pewno będziesz miał lepszy sygnał.
- Niech się Pan nie martwi, wszystko będzie pod kontrolą. Wychowam go. A co do sygnału, to się świetnie składa . Często zacina mi się internet. - Kyungsoo pokiwał głową z cwaniackim uśmiechem, mierząc ciało Yeola. Widziałem ten błysk w jego oku, oby tylko Kai tu nie przylazł..
- Te, lizodupie, żebym ja Cię zaraz nie wychował, ale od dupy strony. Sygnału to sobie szukaj sam, ale jak Ci pokażę router za oknem! - mruknął, jednak zaraz poruszył sugestywnie brwiami i uśmiechnął się zadziornie, skupiając wzrok na D.O.
- Możemy spróbować, mądralo. - puścił mu oczko, przez co patrzyłem to na jednego, to na drugiego i na domiar złego do gabinetu wpadł rozradowany Kai, ale po chwili mina mu zrzędła.
- Co tu się dzieje?! Dlaczego Empire State Building z antenami wokół głowy patrzy się na mojego Kyu?! Co Ty sobie myślisz? Sam sobie znajdź ukesia, a nie kradnij cudzych! Znasz 10 przykazań bożych? Mam nadzieje, że tak! Szanuj punkt 7, bo jak nie, to ja zapomnę o 5 i będziesz sobie szukał ukesiów, ale za bramą u Świętego Piotra, łosiu jeden. Załatwię sobie na górze takie chody, że Będziesz chodził w sandałach i todze, śpiewając hymny pochwalne. A Gabryś tak Cię tam wyszkoli, że nigdy więcej cudzego nie dotkniesz. - warknął mój przyjaciel, stając między nimi, przodem do Yeola.
- Kai, uspokój się. Nie jestem Twój, to po pierwsze. Po drugie, to nie jest Empire State Building , a Chanyeol. A po trzecie, będzie ze mną pracował i właśnie idziemy na kawę. A po czwarte, to nie mieszaj w swój niedorozwój Boga. - mówił ze stoickim spokojem, a następnie wziął zdezorientowanego Yeola za rękę, wymijając rozzłoszczonego Kai'a i wyszli z gabinetu.
Jongin odprowadził ich wzrokiem, a następnie skierował go na mnie. Zaczął iść w moją stronę, celując we mnie palcem, a ja automatycznie zacząłem się cofać.. Nie, żebym się bał, ale rozzłoszczony Kai, to bardzo nieprzyjemny i agresywny Kai. Wpadłem do gabinetu, upadając na ziemię, ale nie zdążyłem zamknąć drzwi, przez co chłopak wszedł do środka i zrobił to za mnie.
- Czy Ciebie do końca pojebało?! Co Ty sobie wyobrażasz?! Masz go natychmiast stąd wyrzucić, bo inaczej ja to zrobię, a nie będzie to przyjemne. Powyrywam mu te anteny, wydłubię oczy i wyrzucę przez zamknięte okno! - krzyknął Kai.
- Ekhem, ale Ty w sumie nie masz swojego okna, bo mieszkasz u mnie...
- I co z tego?! To pójdę i kupię sobie specjalnie na tą okazję, a następnie wypierdolę go przez nie tak, że się jeszcze od chodnika odbije. Wtedy na pewno odechce mu się podrywania innych.
- Jongin, ogarnij dupę. Kyungsoo dobrze Ci powiedział. Nie jest Twój. Byliście w ogóle na randce? Nie. Zachowujesz się jak jakiś psychiczny człowiek, który zamiast zdobywać jego sympatię, tylko odstrasza. - westchnąłem, wstając z podłogi i poprawiłem ubrania.
- Ty także przeciwko mnie? Nie będę patrzył na to, jak wymieniają sobie ślinę. Nie możesz im na to pozwolić.
- W pracy, owszem, nie mogę. Ale to, co robią po niej, mnie nie interesuje. Przykro mi. - wzruszyłem ramionami, siadając za biurkiem.
- Xiumin, no. Błagam Cię, zrób to dla mnie. - chłopak padł na kolana.
-Nie wystarczy, że ze mną mieszkasz? Jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać, to Zaraz Cię wyrzucę i dostaniesz zakaz wstępu do biura. Zmień nastawienie do Kyungsoo, nie traktuj go jak własność czy jak rzecz, to może wtedy coś między Wami zaiskrzy. A jeśli nie, to najwyżej nie byliście sobie pisani.
- A wiesz co? Pierdol się. Mam gdzieś te Twoje mądrości, zajmij się lepiej swoim kochasiem. Mi dajesz rady, a sam gówno robisz. - warknął i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami.
***
Nie. Nie. Nie. Nie. No kurwa NIE.
- Co Ty do mnie mówisz? Jak to jesteś w ciąży?
- No nie wiesz jak się dzieci robi? Chyba nie muszę Ci przedstawiać tego skomplikowanego procesu?
-Dobrze wiem, jak się je robi, ale dlaczego mówisz mi dopiero teraz. Mogłaś mi powiedzieć wcześniej, a nie stawiasz mnie przed faktem dokonanym! Mogłem się na to jakoś przygotować, a nie bierzesz mnie z zaskoczenia z taką informacją. Co ja mam teraz zrobić!?
- Na pewno znajdziesz kogoś. Przykro mi, ale jestem w 6 miesiącu ciąży i nie jestem w stanie Nic z tym zrobić, muszę odpoczywać i nie stresować się..
- Jak to w 6? Ty chyba oszalałaś.. Dlaczego mi nie powiedziałaś o tym wcześniej? I Gdzie ja teraz kogoś znajdę?!
- Wybacz, muszę już kończyć..
- Lisa!
Piiip. Połączenie zostało zakończone.
- Cholera jasna. No ja tą kobietę kiedyś zamorduję.. - rzuciłem telefonem na kanapę, wzdychając ciężko.
- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że kogoś masz? I w dodatku spodziewasz się dziecka.. - odwróciłem się i moim oczom ukazał się wściekły Chen.
- Co? Jakie dziecko? - mimowolnie się zaśmiałem.
- Ciebie to bawi? Zostaniesz ojcem, a Ty nie wiesz o jakim dziecku mówię? O tym, co masz z Lisą, palancie. Gdybyś trzymał plemniki w gaciach, to nie musiałbyś się o nic martwić.
- Ale Chen.. To nie tak..
- Nie tak? Teraz się będziesz wypierał? Pomyśl o tym dziecku! Chcesz, aby się wychowywało bez ojca?! Myślałem, że masz na tyle serca, żeby się nim opiekować. Pieniądze szczęścia mu nie dadzą. - warknął i rzucił dokumentami na biurko. - A ja myślałem, że choć trochę mnie lubisz.. Że mi ufasz i możemy mówić sobie o wszystkim, ale się pomyliłem co do Ciebie. Jesteś zwykłym dupkiem! Przez cały czas mnie okłamywałeś i wykorzystałeś. Dobrze się bawiłeś? Bo ja świetnie. Ubaw po pachy. I pewnie to, co mówiłeś..
- Czy Ty jesteś zazdrosny? - przerwałem mu i mimowolnie się roześmiałem. Był taki uroczy, kiedy się złościł. Nie, nie ruszały mnie jego słowa. Wiem, że jest wściekły i zazdrosny. Lubię to.
- Ja? O Ciebie? Wolne żarty. Masz wysokie mniemanie o sobie. - tym razem to on się zaśmiał i opuścił pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
- Razem z Kai'em powinni założyć klub trzaskaczy drzwiami. Są w tym świetni. - westchnąłem ciężko, opadając na krzesło i przesunąłem dłońmi po twarzy, po czym roześmiałem się z zaistniałej sytuacji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top