8. Poradzę sobie
Wszystko wydawało się takie nieostre i rozmazane. Szumiało mi w głowie. To, że stanowczo przesadziłam było jedyną rzeczą, której byłam pewna. A gdy rozejrzałam się po klubie, uświadomiłam sobie dodatkowo jak bardzo cała ta sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Matt znajdował się na jednym ze stolików i kręcił swoją koszulką, krzycząc niemiłosiernie niezrozumiałe dla mnie wyrazy. John wraz z Georgią zabawiali się wspólnie na kanapie kilka metrów ode mnie, szepcząc sobie nawzajem coś do ucha. Blondyn dokładnie dopilnował bym wypiła każdego shot'a jaki pojawi się na blacie. Barman niczego sobie nie żałował, a ja zacisnęłam szczękę, gdy postawił kolejną dawkę alkoholu przed moimi oczami.
Mimo, że całkowicie kipiałam od wódki, nie pozwoliłam sobie na żadną rozrywkę. Pomagał mi w tym widok Jamesa i Evy wykonujących taniec erotyczny tuż na drodze do drzwi wyjściowych. Nie miałam nawet siły, żeby zmusić się do wstania w tym momencie. Tak to wymyślili, że jak tylko próbowałabym wyjść to na pewno zdążyliby mnie zatrzymać.
Na co im moja obecność tutaj? Nawet nie zwracają na mnie uwagi. Chociaż w sumie nie wiem czy nie byłaby to gorsza opcja. Zupełnie jakby to, że ani trochę się nie bawię, sprawiało im większą radość.
Czułam się wykończona i chciałam znaleźć się w moim łóżku. Oczy same mi się zamykały. Błagałam w myślach, by nagle okazało się, że to wszystko był tylko sen.
***
- Już po drugiej - przy uchu usłyszałam męski głos.
James sięgnął po shot'a za moimi plecami i opróżnił zawartość co do ostatniej kropli, a ja na jego słowa zdołałam tylko pomrugać oczami, uwalniając się od snu.
W klubie pozostało o wiele mniej osób, a rozglądając się nigdzie nie mogłam dojrzeć nikogo ze znajomych bruneta.
- Gdzie reszta? - wyjąkałam, nadal nie do końca kontaktując ze światem.
- Wyszli jakąś godzinę temu - oznajmił i oparł się o bar. - Porobili ci do tego kilka fotek, bo śpiąc wyglądałaś jak zdechły pies - parsknął śmiechem.
Przytaknęłam, nie kojarząc znaczenia słów jakie do mnie powiedział. Spróbowałam podnieść się z doszczętnie już wygrzanego przeze mnie siedzenia, ale dopiero potem zdałam sobie sprawę, że nie był to dobry pomysł. Zawróciło mi się w głowie i o mało nie wylądowałam na podłodze. O mało.
Chłopak w ostatniej chwili chwycił mnie za ramię i pociągnął ku górze. Nie obyło się bez wybuchu jego nieopanowanego śmiechu.
- Chcę do domu - wypowiedziałam pod nosem.
- Nie wątpię - rzekł i położył moje dłonie na jego klatce piersiowej, bym mogła stabilnie stanąć na nogach.
Wzięłam głęboki oddech i oderwałam się od niego, robiąc parę kroków do tyłu. Wystarczyło mi już jego osoby na dzisiaj. Za każdym razem jak go widziałam czułam multum emocji naraz i wcale nie sprawiało mi to przyjemności.
Bez słowa zaczęłam zmierzać w stronę wyjścia. W trakcie drogi co chwilę podpierałam się o innych ludzi, by nie stracić równowagi. Nikt nawet nie zwrócił na to większej uwagi. W końcu wyszłam na zewnątrz i skręciłam w prawo.
- Odprowadzę cię - odezwał się, na co ja automatycznie na niego spojrzałam.
- Poradzę sobie - zapewniłam.
Parsknął.
- Po pierwsze - podszedł bliżej mnie - jest prawie trzecia w nocy, a aktualnie znajdujemy się w jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic w tym mieście - zaczął wyliczać na palcach - po drugie, chodzisz jak niedorozwinięta kaczka, natomiast po trzecie, już zdążyłaś pomylić kierunek do domu - patrzył na mnie zniecierpliwionym wzrokiem. - Odprowadzę cię.
Tym razem odwróciłam się do niego całkowicie, czując przy tym jak alkohol daje się we znaki. Uśmiechnęłam się.
- Martwisz się o mnie - przybliżyłam się do chłopaka jeszcze bardziej.
James uniósł brew i włożył ręce do kieszeni.
- Powiedziałbym prędzej, że zwyczajnie mam po drodze, a jak tak na ciebie patrzę to robi mi się żal - mrugnął przelotnie, na co ja opuściłam wzrok.
Zażenowała mnie moja krucha nadzieja oraz to, że jego słowa naprawdę mnie zabolały. Podobno jest mistrzem ukrywania swoich prawdziwych emocji. To jest najgorsze. Nie wiedziałam, nie wiem i nigdy się nie dowiem, co tak naprawdę w danej chwili siedzi mu w głowie.
Szliśmy w całkowitej ciszy. Mimo to miałam mu wiele do powiedzenia. Przypomniałam sobie, jak w pamiętniku sporządzałam ogólny plan wydarzeń mojego pobytu na studiach, by nie pominąć żadnego fragmentu w trakcie opowiadania go brunetowi. Przesada, czy raczej normalna rzecz? Sama się w tym gubię.
Byliśmy już przy bramie kamienicy. Wolałabym od razu wejść do środka, ale wiedziałam, że wypadałoby chociaż podziękować i się pożegnać. Zamiast jednak wypowiedzieć przynajmniej jedno słowo, stałam jak słup soli, plącząc się w swoich myślach.
- Dlaczego Matt przyprowadził cię do klubu? - spytał nagle, wyciągając mnie z transu.
- Powiedział, że chciał mnie lepiej poznać - skłamałam, miętoląc przy okazji skrawek swojej bluzki. Chłopak to zauważył. Przekrzywił głowę i zmrużył oczy, mierząc mnie spojrzeniem. Mimo wszystko nie spytał o nic więcej.
- Dziękuję za odprowadzenie mnie - rzuciłam, by jak najszybciej uniknąć tej niezręcznej sytuacji.
Wpisałam kod, a bramka ustąpiła. Zrobiłam dwa kroki i wtedy dotarło do mnie, że ja również mam do niego pytanie. Chciałam wiedzieć tylko z czystej ciekawości.
- Dlaczego nie wyszedłeś razem z nimi? - zapytałam, przekręcając jednocześnie głowę.
- W sensie?
- Zostałeś w klubie godzinę dłużej, niż oni. Chcę wiedzieć dlaczego - wzruszyłam ramionami, jakby mnie to tak naprawdę nie interesowało.
Przeczesał palcami swoje czarne włosy.
- Musiałem pobyć chwilę sam - odparł.
Pokiwałam lekko głową i zamknęłam bramkę za mną.
- To cześć - mruknęłam cicho.
- Cześć.
Zaraz po tym wkroczyłam do wnętrza szarej kamienicy.
Dosyć szybkim krokiem wspinałam się po schodach, aż nareszcie przystanęłam przed drzwiami od mojego mieszkania. Pociągnęłam za klamkę. Ku mojemu zdziwieniu, nie otworzyły się.
Zaczęłam wertować w mojej pamięci, czy rzeczywiście je zamykałam, ale nic takiego sobie nie przypominałam.
Poklepałam się po wszystkich kieszeniach jakie posiadałam w moich ubraniach, ale, w ani jednej nie wyczułam kluczy. Zaczęłam się denerwować.
Ponownie spróbowałam je otworzyć, ale na próżno. Nie dawały za wygraną.
- Co jest? - Spytałam samą siebie, osiągając szczyt mojego podenerwowania.
Szarpałam się z nimi, aż w końcu zrezygnowałam, bo nie przynosiło to żadnych efektów. Złapałam się za czoło i odliczyłam do dziesięciu. Jak mogłam być taka głupia i nie zamknąć drzwi? Mam za swoje. Trzeci dzień, a już spotykają mnie takie rzeczy.
To musiało być włamanie. Ktoś zabrał z mojego domu klucze i zakluczył nimi drzwi wejściowe.
Wzięłam kilka oddechów na uspokojenie i podniosłam się z miejsca. Byłam sobą doszczętnie załamana.
Ostatecznie pomyślałam, czy nie poszukać pomocy u Evy. Mieszkała piętro niżej. Mogłaby mnie przenocować, chociaż ten jeden raz.
Zapukałam kilka razy do jej drzwi, ale nikt mi nie otwierał. Nie wiedziałam czy śpi, nie otwiera mi specjalnie, czy po prostu jej tam nie ma.
Westchnęłam, a w moich oczach pojawiły się łzy. Nie miałam co ze sobą zrobić. Zadzwoniłabym do kogoś, ale mój telefon również znajdował się w mieszkaniu. Ironia losu.
Nie chciałam tego do siebie przyjmować, ale moją ostatnią szansą był James. Mogłam tylko się jeszcze modlić, że nie zaszedł zbyt daleko i dam radę go dogonić.
Nie zwlekając dłużej, zbiegłam na dół i opuściłam budynek. Było całkowicie ciemno i nie widziałam dokładnie wszystkiego dookoła.
- James! - Wrzasnęłam na cały głos, nie zwracając kompletnie uwagi na to, że inni śpią.
Musiałam go znaleźć. Musiałam.
- Nie krzycz, jeszcze obudzisz sąsiadów - usłyszałam, a w środku poczułam ogromną ulgę.
Opierał się o metalowe barierki znajdujące się tuż przed kamienicą. Nie wyglądało jakby spieszyło mu się do domu. Chyba nawet nie zamierzał jak na razie tam wracać.
Podbiegłam do niego, ale zatrzymałam się w odpowiedniej odległości. Do moich nozdrzy dostał się zapach dymu papierosowego. Wiedziałam, że robienie mu wykładu o szkodliwościach jakie wywołują papierosy nie jest dobrym rozwiązaniem, bo pewnie zdaje sobie z nich sprawę. Do tego mam mu aktualnie do przekazania coś istotniejszego na tą chwilę.
- Musisz mi pomóc - westchnęłam ze zrezygnowaniem.
- Muszę? - zapytał podchwytliwie, skupiając swój wzrok na wydychanym przez siebie białym dymie. - Nie sądzę.
Skrzyżowałam ręce na wysokości moich piersi, bo dopiero wtedy zauważyłam jak zimno było na dworze. Próbowałam wmówić sobie, że James wcale nie jest jedyną osobą, która w tym momencie jest w stanie mnie wspomóc. Ale niestety tak było. Myślałam też o Kate, ale przecież mieszkała ona nadal na skraju miasta. Nie miałabym jak się do niej dostać.
- Prawdopodobnie ktoś się do mnie włamał.
Chłopak wyrzucił zużytego peta na brukowy chodnik i przydeptał go butem. Potem przeniósł wzrok na moją twarz wraz ze znudzoną miną.
- No i? - wzruszył ramionami.
- No i?! - wykrzyknęłam, oburzona jego zachowaniem. - Nie mogę wejść do domu!
- Wprowadzając się do tego miejsca mogłaś się tego spodziewać - wyjaśnił, nie siląc się przy tym na przekonujący głos. - Powiedz mi jeszcze, że nie zakluczyłaś wcześniej drzwi.
Nie odpowiedziałam na to, a on tylko pokręcił głową z prześmiewczym uśmiechem.
- Potrafiłbyś czasem pokazać, że nie masz wszystkiego gdzieś? Umiałbyś tak? - rzuciłam, czując co raz większe znużenie. - Mógłbyś chociaż okazać trochę skruchy!
Mierzył mnie wzrokiem, nie wyrażając niczego poza obojętnością. Patrząc w jego oczy, zdałam sobie sprawę, że nie mają już tego cudownego blasku co kiedyś. Dużo bym dała, by dowiedzieć się dlaczego tak się stało.
- Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym tobie pomóc - powiedział, wciąż zachowując całkowity spokój.
Ta rozmowa stawała się tylko co raz bardziej uciążliwa.
- Bo cię o to proszę? - fuknęłam.
- Jakoś nie dosłyszałem, żebyś mnie prosiła. Bardziej ode mnie tego żądałaś.
Miał rację, co jeszcze mocniej mnie wkurzyło.
- Może dlatego, że kiedyś pomógłbyś mi, zanim w ogóle zdążyłabym cię o to zapytać - warknęłam, a po kilku sekundach dotarło do mnie co tak naprawdę przed chwilą wyszło z moich ust.
Pomyśl, zanim coś powiesz.
Opuściłam wzrok na kamienne podłoże. Chciałam zakopać się sto metrów pod ziemię i zostać tam do czasu, aż James stąd nie pójdzie. Wybrałam bardzo, bardzo, bardzo zły moment na rozpatrywanie tego tematu. Potrzebowałam jego pomocy, a właśnie zabrałam sobie jakiekolwiek szanse na to, że ją otrzymam.
Zmarszczyłam brwi, gdy do moich uszu dostał się dźwięk jego śmiechu. Nie sądziłam, że ta kwestia go rozśmieszy, a nawet na to nie liczyłam. Bo przecież nią właśnie udało mu się mnie zranić. I albo nie zdaje sobie z tego sprawy, albo niezbyt go to rusza. Znów zrobiło mi się niedobrze.
- Co cię tak bawi? - spytałam niepewnie, nie do końca chcąc usłyszeć odpowiedź.
James przestał się śmiać, ale na jego twarzy pozostał uśmiech pełen podejrzliwości.
- Nadal rozpamiętujesz to co wydarzyło się na obozie pod koniec trzeciej klasy? - zapytał z ironią. Powoli podłamywał mnie co raz mocniej, a myśl o tym, że nic do mnie nie czuje stawała się jeszcze bardziej przejrzysta. Miałam gulę w gardle, przez którą z trudem wypowiedziałam następne słowa.
- A ty nie? - mój głos stał się kruchy i cichy, a w oczach pojawiły się niechciane łzy. Może już lepiej będzie jeśli pójdę spać na płytkowej podłodze w kamienicy?
Brunet automatycznie spoważniał. Jego tęczówki od światła lamp miały wyrazisty kolor. Nawet przez moment miałam wrażenie, że ujrzałam w nich coś co znałam już wcześniej. Ale tylko przez moment. Spoglądał na mnie nieustępliwie, jakby dogłębnie szukał uzasadnienia na to o czym przed chwilą wspomniałam.
- Minęło pięć lat - dodał, a ja zauważyłam jednocześnie jak mięśnie pod jego koszulką się spinają.
- Wiem.
I znowu grobowa cisza. Nie chciałam wiedzieć, która była już godzina. I ile trwa już nasza rozmowa.
- Wiesz co? Chyba jednak dam sobie radę - wycofałam się, przerywając tą beznadziejną sytuację. Planowałam z powrotem dostać się do środka kamiennego budynku. - Nie musisz mi pomagać.
Odwróciłam się, ale w tej samej chwili położył dłoń na moim ramieniu. Nadal nic nie mówił. Złapał mnie za rękę i zanim się obejrzałam szliśmy w tylko jemu znanym kierunku.
###
Rozkręcamy się co raz bardziej :)
_MayBay_
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top