7. Puść mnie
Nie wytrzymałam i co sił w nogach wybiegłam z klubu. Nie wiedziałam po co szatyn mnie tu sprowadzał, skoro można było się spodziewać, że tak to się zakończy. Oparłam się o kamienną ścianę tuż przy wejściu klubu i powoli zsunęłam się na dół. Objęłam rękami podkurczone nogi i zaczęłam szlochać.
Zastanawiało mnie kiedy może mi to przejść. Po tygodniu? Miesiącu? Po kilku latach? Ile jeszcze mam cierpieć z powodu jednej osoby. Go z pewnością nie boli to tak jak mnie. Bo to nie ja go zdradziłam i nie ja całowałam się na jego oczach z innym chłopakiem. Zupełnie jakby o mnie zapomniał. Jakby zapomniał co było między nami. Jakby zapomniał, że taki ktoś jak ja nadal istnieje i, że sprawia tej osobie wielką przykrość.
- Zauważył cię jak wybiegałaś - chłopak przysiadł się po mojej prawej stronie. - W sumie to nie tylko on.
- Nie tylko on? - Zapytałam, a głos sam mi się załamywał.
- John i Georgia również tam byli i widzieli, że przyszedłem tu z tobą. Obawiam się, że ten blond pajac będzie chciał cię poznać osobiście - westchnął przeciągle, co chwilę spoglądając na wejście, pewnie oczekując na swoich znajomych. - Gdy biegłaś to chciałem cię zawołać, ale zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem jak masz na imię, wiesz? - Powiedział, specjalnie podając temat do rozmowy.
- Madison. - Rzuciłam od niechcenia, a do mojej głowy jak na złość powracało to nieznośne uczucie ukłucia, jak tylko wspominałam chwilę z przed pięciu minut.
- Matt - ściszył głos, widząc jak niechętna jestem w tym momencie do pogawędki.
Co ja tu jeszcze robię? To jest bardzo dobre pytanie. Szkoda tylko, że nie znam na nie odpowiedzi. Użalam się nad sobą, zamiast podnieść się i coś ze sobą zrobić. Od niedawna jest to mój poważny problem.
Matt nagle wstaje i otrzepuje spodnie. Zdezorientowana podniosłam wzrok na miejsce, gdzie zbija on piątkę z nieznanym mi jeszcze blondynem, a obok niego stoi szczupła, rudowłosa dziewczyna z podejrzanym uśmiechem na twarzy. Trzymałam kciuki, by Mattowi wyleciało z głowy, że tu siedzę i, żeby wszyscy razem odeszli jak najdalej ode mnie.
Najciszej jak potrafiłam podniosłam się z miejsca. Jeśli chciałabym dostać się do mojego domu musiałabym przejść obok nich przez co zacisnęłam szczękę ze zdenerwowania. Postanowiłam, że obejdę ich przechodząc na drugą stronę ulicy. Zaczęłam rozglądać się, czy na pewno nie jedzie żaden samochód.
- Ej ty! - Usłyszałam za sobą. - To nie ona przypadkiem stała wtedy przy tym oknie? - To pytanie zwrócił do dziewczyny stojącej obok niego.
Moje serce znacznie przyspieszyło swoje tempo, a ja nie odezwałam się, ani słowem. Przerzuciłam swój wzrok na nadawcę, którym był, ku sarkastycznym zdziwieniu, wysoki chłopak rozmawiający przed chwilą z Mattem. Nie miałam zamiaru poznawać jeszcze dzisiaj nowych ludzi. Wiedziałam, że od płaczu mam rozmyty makijaż i zaczerwienione policzki.
- Umiesz mówić? - Zaśmiał się i podszedł do mnie o kilka kroków.
Jak na zawołanie dziewczyna stojąca z tyłu również zaczęła zanosić się śmiechem. Szatyn tylko posłał mi przepraszające spojrzenie i wzruszył ramionami.
- Umiem, ale wolę wykorzystać tą umiejętność do czegoś bardziej przydatnego, niż rozmowa z tobą - przyznałam, bezpośrednio rzucając mu niemiłe spojrzenie.
Nie było mowy o tym, żeby ktoś się ze mnie wyśmiewał. Nie miałam humoru na jakieś bezsensowne wymienianie zdań.
Chłopak spoważniał, ale już po chwili ponownie jego usta uformowały się w cwaniacki uśmieszek.
- Geo, zawołaj tą dwójkę z klubu. Muszą poznać naszą nową koleżankę - poinformował ją, nie spuszczając wzroku z moich oczu, zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie.
O niczym bardziej nie marzyłam w tym momencie jak ucieczka wprost do własnego mieszkania. Nie mogłam jednak tego zrobić, chociażby z tego powodu, że pokazałabym im wtedy jaka naprawdę jestem słaba. Nie pozwolę, by postrzegali mnie jako jakąś tchórzliwą cnotkę. Mimo, że normalnie tak właśnie bym się zachowała.
Georgia zniknęła za drzwiami, a na zewnątrz pozostałam ja, szatyn i chłopak stojący naprzeciw mnie.
- John - wyciągnął dłoń w moją stronę, pewnie chcąc zachować maniery.
- Madison - dłonie nadal miałam zimne, ale i tak oddałam uścisk ręki.
Od środka zżerał mnie stres. Za chwilę miałam skonfrontować się z brunetem, który zadał mi tak dużo bólu. Naprawdę dużo bólu. Mogłam się jeszcze wycofać, ale sama duma mi na to nie pozwalała. Czy to nie ironia?
- Madison, nie musisz tego robić. Widziałem jak wtedy zareagowałaś - Matt szepnął te słowa tuż obok mnie, a ja powoli traciłam swoją pewność siebie. - Nikt cię tu nie trzyma.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - mruknęłam, ani trochę nie będąc przekonana co do własnych słów.
John najwyraźniej miał gdzieś to o czym rozmawiamy. Bardziej zainteresowała go grupka osób, która właśnie opuściła budynek. Obie dziewczyny miały w rękach alkohol, który piły na zmianę ze śmianiem się wniebogłosy. Brunet natomiast obejmował blondynkę swoim ramieniem, równocześnie mocno przyciągając do siebie.
Kompletnie zaschło mi w gardle, a moje nogi stały się jak z waty. Czułam jakbym nigdy wcześniej nie była tak zdenerwowana jak teraz. Moje dłonie zaczęły się pocić. Nie wiedziałam co ze sobą począć.
- Jesteśmy - zawołała rudowłosa i upiła kolejny łyk z butelki jaką miała w dłoni.
Mimo, że bałam się unieść swój wzrok i spojrzeć mu w oczy, czułam na sobie jego palące spojrzenie. Zupełnie jakby wypalał we mnie dziurę. W sumie nie mogłam powiedzieć tego tylko o nim. Przecież stałam samotnie naprzeciw pięciu osób, które nie pałały do mnie za wielką sympatią. Szatynowi darłam się do ucha, Johnowi odpyskowałam w niemiły sposób, kiedy Georgia oczywiście to słyszała, a co do Evy... nasza poprzednia wymiana zdań nie była zbyt komfortowa. A to nie wszystko, bo pozostała wśród nich jeszcze jedna osoba.
- Wiecie, ja chyba jednak będę się zmywać - spanikowałam i skarciłam się za to, że nie zapanowałam nad swoim głosem.
Każdy z pewnością zauważył, że coś jest nie tak. Dodatkowo na samą myśl, że nie dadzą mi spokoju przez następne chwile, na moich plecach pojawiło się dziwne mrowienie.
- Tak szybko? Chcieliśmy, żebyś się z nami trochę pobawiła. Mówię ci, nie będziesz żałować - John przejął sprawę w swoje ręce i zbliżył się do mnie o kolejny krok.
- Naprawdę muszę już...
- Nie przynudzaj, mała. Idziesz z nami - złapał mnie za ramię i tym samym zmusił do tego bym popatrzyła na coś innego niż chodnik pod nami.
Serce o mało nie wypadło mi z klatki piersiowej. Panikowałam do tego stopnia, że nie potrafiłam wykrzesać z siebie żadnego dźwięku. Byłam sobą załamana.
Dosłownie na krótki moment złapaliśmy kontakt wzrokowy. Nigdy wcześniej samo spojrzenie innej osoby nie wywołało u mnie tyle emocji naraz. W głowie wciąż powtarzałam sobie, by nie reagować zbyt nienaturalnie. W jednej sekundzie zniszczyłam całe swoje starania.
Nagle wszystko zaczęło dziać się niezwykle szybko. Zanim się obejrzałam, drugi raz wstąpiłam do klubu tym razem ciągnięta przez Johna. Z chęcią wygarnęłabym mu prosto w twarz pod pretekstem, że ma trzymać łapy przy sobie, ale uciążliwie brakło mi odwagi. Na wszystko w tamtej chwili było mi jej brak.
John posadził mnie na krześle przy jednym z małych, okrągłych stolików. Odnosiłam wrażenie, jakbym była niedorozwiniętym dzieckiem. Byłam totalnie ograniczona. Obok mnie przysiadł się Matt, a James jak na złość wybrał sobie siedzenie tuż naprzeciwko mnie. Udawałam, że tego nie zauważyłam.
- Trawka czy coś innego? - Eva ledwo przebijała się przez hałas dochodzący z sali.
Mogłam się tego spodziewać. Narkotyki. Czułam, że najgorsze jeszcze przede mną. Nie zamierzałam brać żadnych używek. Na pewno nie uda im się mnie do tego zmusić. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Jeszcze raz spojrzałam na dziewczyny stojące po mojej prawej stronie. Wciąż razem upijały butelkę wódki, ani razu się przy tym nie krzywiąc. W ich oczach widziałam, że z pewnością to nie jest u nich rzadkie. Ale nie obchodziło mnie zbytnio Zależało mi tylko, żeby ten koszmar jak najszybciej dobiegł końca i, żeby brunet spuścił w końcu ze mnie swój natarczywy wzrok.
- Trawka - wysapał Matt z przekonaniem, na co reszta tylko pokiwała głowami.
- W takim razie - John włączył się do rozmowy. - Poczekajcie tu chwilę, a ja z Mattem postaramy się trochę załatwić. - Na te słowa szatyn wstał z miejsca i podszedł do niego. - A ty koleżanko, masz mi się stąd nie ruszać. - Tym razem zwrócił się do mnie, na co ja tylko z nienawiścią popatrzyłam się w jego niebieskie tęczówki.
Tak jak powiedzieli, już po chwili nie było ich przy stole. Zniknęli w tłumie. Wkurzało mnie to, że ja wciąż się rozmyślałam zamiast wprowadzić pewnych czynności do rzeczywistości. Przecież z łatwością mogłabym teraz wybiec z klubu i w spokoju wrócić do mieszkania. Mimo to czułam na sobie pewną presję. Kurczowo trzymała mnie ona przy krześle i nie chciała puścić.
- James, chcesz może zatańczyć? - Nad uchem zabrzmiał mi dźwięczny głos Evy.
Zamknęłam oczy i zaczęłam modlić się w duchu, że się skusi i odejdzie w końcu ode mnie. Jego obecność już doszczętnie wyprowadzała mnie z równowagi.
- Kiedy indziej - rzucił przelotnie.
- Ostatnio ciągle tak mówisz - prychnęła i przyjęła postawę obrażalskiej. - Nie daj się prosić, kochanie.
Na to określenie zacisnęłam szczękę.
- Nie lubię się powtarzać, Eva - odparł stanowczo, na co ona przewróciła oczami i razem z Georgią w rytm muzyki odeszły chcąc dostać się na środek parkietu.
Chwila, do której miało nie dojść. Na pewno nie dzisiaj. Od kilku długich minut jedyne na czym skupiałam wzrok to moje kolana. Bałam się wyjrzeć poza ten fragment, z tego powodu, że kolejny raz mogłabym spotkać się z jego brązowymi oczami. Może rzeczywiście niespodziewane wybiegnięcie z klubu będzie najlepszym pomysłem.
- Boisz się na mnie spojrzeć - stwierdził, opierając przedramiona na stole, na co ja jak na zawołanie popatrzyłam w jego stronę.
- Raczej po prostu nie mam na to ochoty - odfuknęłam, będąc jednocześnie dumna z tego z jaką pewnością wypowiedziałam to zdanie.
Dopiero wtedy zobaczyłam jak bardzo się zmienił od ostatniego czasu. Nie tylko pod względem charakteru, ale też wyglądu. Włosy, które wcześniej były lśniące i brązowe, stały się matowe i całkowicie czarne, ukazane w zupełnym nieładzie. W lewym uchu oraz w brwi pokazały się czarne kolczyki, a spod rękawów jego bluzy oraz przy obojczyku zauważyłam zarysy tatuaży.
- Nie masz ochoty? - Spytał prowokacyjnie. - Wyglądało na to, jakbyś dokładnie przed chwilą rozbierała mnie wzrokiem - parsknął śmiechem i ponownie odchylił na oparcie krzesła.
Mi nie było do śmiechu, ani trochę. Nawet w stosunku do mnie chciał zachowywać się w ten sposób? Jak już miałabym z nim porozmawiać wolałabym, żeby ta rozmowa uświadomiła mi kilka nieścisłości, których w jego zachowaniu nie jestem w stanie sobie wyjaśnić. Ale mu się chyba do takiej rozmowy nie spieszyło. Najwidoczniej miał to wszystko gdzieś.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że zabrzmiałeś jak skończony dupek? - syknęłam przez zęby.
- Trudno byłoby nie zabrzmieć jak on, skoro nim jestem. - Oświadczył z poważną miną, mierząc mnie wzrokiem. - Ale pocieszę cię. - Nachylił się w moją stronę, kładąc ręce na stoliku, a do moich nozdrzy od razu dostał się zapach mocnych męskich perfum. Nasze twarze dzieliły dosłownie centymetry. - U ciebie też zdecydowanie jest na co popatrzeć.
Wezbrała się we mnie nieopanowana złość. Odepchnęłam chłopaka od siebie i gwałtownie wstałam z chęcią opuszczenia tego miejsca. Nie fatygowałam się nawet, by odpowiedzieć na jego bezczelną odzywkę.
Niestety już, gdy stawiałam trzeci krok do wyjścia, poczułam jak chłopak chwyta mnie za nadgarstek.
Nic nie poradziłam na to, że pod wpływem jego dotyku przeszły mnie dreszcze. Mimo to i tak starałam się zachować zimną krew.
- Wracam do domu. Puść mnie - wyjąkałam próbując wyswobodzić swoją rękę. - Puść!
Nie odezwał się tylko wzmocnił uścisk i odwrócił mnie do siebie.
- Uspokój się. O co ci chodzi? - Zapytał ze zmarszczonymi brwiami. - To był komplement.
- Oh, w takim razie bardzo dziękuję! - Posłałam Jamesowi sztuczny uśmiech kolejny raz próbując wyjąć rękę z jego dłoni. - A teraz daj mi iść - posłałam mu groźne spojrzenie.
- Obiecuję, że stąd pójdziesz - uśmiechnął się przebiegle, mrużąc przy tym swoje oczy - ale na pewno nie dzisiaj.
^^^
:P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top