4. Znasz powód

Opuściłam odrażający budynek, zwracając na siebie uwagę większości gości i rozejrzałam się za jakąkolwiek taksówką w okolicy. Nie miałam ochoty na więcej tej "zabawy". W pobliżu na moje rzadkie szczęście zauważyłam żółte, małe auto. Uśmiechnęłam się dumnie do siebie i ruszyłam z niewiarygodną pewnością w jego kierunku, lecz ktoś od razu szarpnął za moje ramię. 

- Gdzie się wybierasz? Chyba ustaliłyśmy, że odpuścisz, tak? - Blondynka piorunowała mnie wzrokiem.

Skrzyżowałam ręce na wysokości piersi i odwzajemniłam jej spojrzenie. 

- My? - Podchwyciłam jej słowa. - Sama ustaliłaś sobie taką wersję ze swoim chłopakiem. Chyba stwierdziliście, że nie mam nic do gadania w tej sprawie - prychnęłam i zignorowałam rozczarowanie w jej oczach moim niezrozumiałym zachowaniem.

- Co ci jest, Maddie? Naprawdę, nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Po prostu wiem, że tak będzie dla ciebie lepiej. Dlaczego nie chcesz mnie posłuchać? - Wykrzywiła usta w niepewnym grymasie, który wskazywał na jej bezradność.

Już chciałam dać sobie spokój i ją przeprosić, ale nie mogłam. Dalej ciągnęło mnie do prowadzenia tej wymiany zdań, którą jak nigdy wcześniej, zamierzałam wygrać. Nie dałam zobaczyć jej mojego zawahania i od razu zareagowałam na pytanie mi zadane.

- Chcesz wiedzieć dlaczego? Proszę bardzo. Weźmy na przykład twojego Jake'a  - rzuciłam prowokacyjnie, przybliżając się do niej o kilka centymetrów. - Kochasz go, więc gdybym ja nagle zabroniła tobie się z nim zadawać z nieznanego ci powodu, posłuchałabyś mnie? Oczywiście, że nie. W takim razie, dlaczego wymagasz tego ode mnie? - Zadałam retoryczne pytanie, ostatnie słowa podkreślając najbardziej. 

- Znasz powód - odparła cicho.

- Ah, no tak! - Udałam głupio. - James się zmienił. Jest zły, niemiły i ma jakieś problemy - pokiwałam kilka razy głową, a na mojej twarzy ukazał się sztuczny uśmiech. - Fajny macie ten "powód". Jeśli w ogóle można to tak nazwać - westchnęłam obojętnie. - Dlaczego w takim przypadku mu nie pomagacie, tylko olewacie i pozwalacie, by marnował się w tamtym otoczeniu, co? Tak nie postępują przyjaciele i dlatego ja nie jestem po waszej stronie!

To było moje ostatnie zdanie jakie w tym dniu padły do Kate. Dałam popis, mimo, że nie chciałam, by to wszystko, aż tak wysunęło się poza granicę. Zostawiłam dziewczynę i prędkim krokiem poszłam do taksówki, znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Za sobą usłyszałam tylko jak mruczy "dopiero jak go spotkasz, będziesz w stanie zrozumieć" czy coś w tym stylu. W sumie nie obchodziło mnie to zbytnio.

Wsiadłam do pojazdu i podałam adres kierowcy. Patrząc przez sąsiednią szybę, zobaczyłam tam jeszcze sterczącą na zimnie Kate i wtedy dotarło do mnie dokładnie co zrobiłam. A to był dopiero pierwszy dzień. Zdążyłam się z nią zobaczyć, dostać nowe mieszkanie, pójść na imprezę i całą ją zniszczyć. Na dodatek zrobić aferę przyjaciółce, która była twoim jedynym wsparciem i dowiedzieć się, że twoi znajomi nie tolerują już chłopaka, w którym się zakochałaś. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, co zrobiłam nie tak, broniąc Jamesa. Kate powinna wiedzieć, że był on na liście pierwszych osób, z którymi chciałam się widzieć zaraz po przyjeździe. A go nie było, co nie powiem, sprawiło mi przykrość.

Po zapłaceniu za podwózkę, wysiadłam trzęsąc się z zimna. Byłam zmęczona, głodna i w złym humorze. Cudownie. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do ulicy na jakiej mieszkałam. Bywałam tu tylko czasami razem z koleżankami, kiedy chciałyśmy poczuć trochę adrenaliny. Miejsce to albowiem nie wyglądało, ani przyjaźnie, ani zachęcająco. Było mroczne. Również była to ulubiona siedziba tak zwanych gangów, które same nazywały tę dzielnicę "swoją". Ale to wszystko ujawniało się dopiero nocą. W dzień najzwyczajniej było to kolejne miejsce, gdzie jedynie zobaczyć mogłeś skupisko ludzi spieszących się do pracy lub innych spotkań.

Ulicę i budynki rozstawione wzdłuż niej oświetlane były tylko latarniami. Było naprawdę późno. Wpisałam kod, który zapisany miałam na karteczce, by dostać się do kamienicy. Po cichym piknięciu, szczelne drzwi ustąpiły. Wspięłam się po schodach, bo niestety nie zamontowano tam windy i odkluczyłam drzwi do mieszkania.

Jedyne co na razie posiadałam do jedzenia to naturalny jogurt, jakieś owoce, ser i kilka bułek. Westchnęłam przeciągle. Złapałam za jogurt i wrzuciłam do niego kilka borówek. Niektóre sklepiki przy kamienicy były jeszcze otwarte, a wystarczająco pieniędzy już wcześniej podarowała mi mama, lecz komu chciałoby się wychodzić? Powędrowałam do sypialni, która z całego mieszkania podobała mi się najbardziej. Była cała w jasnych kolorach, stało w niej duże i wygodne łóżko, a widok na miasto, aż onieśmielał. Fakt, że mój lokal znajdował się na szczycie budynku, dodawał jeszcze większego efektu. Okno zastępowało połowę bocznej ściany i widać było z niego wszystko co działo się na ulicy. Po bokach wisiały ciemnofioletowe zasłony.

Oglądałam z ciekawością teren za oknem, podjadając tym samym przygotowany przeze mnie niezbyt pożywny posiłek. Wydawało się jakby nic nie miało się wydarzyć, kiedy w oddali nagle zauważyłam przechodzącą przez ulicę grupkę roześmianych osób. Stawiałam, że są w mniej więcej moim wieku. Robili nieznośny hałas, ale nie wyglądało jakby ich to obchodziło. Dopiero później mogłam im lepiej się przyjrzeć. Nie widziałam ich twarzy, było za ciemno, ale po sylwetkach mogłam stwierdzić, że są to trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy w krótkich rękawach, a blondynka do tego miała na sobie szorty. Podziwiałam, że nikt z nich nie umierał tam z zimna.

W tylnej kieszeni poczułam jak wibruje mi telefon. Nowa wiadomość. Wyjęłam go i otworzyłam pocztę. Przy okazji spojrzałam na godzinę. Za piętnaście minut północ.

Kate <3:

Śpisz?

Poważnie zaczęłam się zastanawiać, jak ta osoba może mieć jeszcze do mnie cierpliwość. Wystawiłam ją w najgorszy sposób jaki mogłam, a ona nie obraża się, nie wyzywa i nie mści. Czy to ze mną jest coś nie tak, czy może Kate zwyczajnie potrafi szybko wybaczać?

Ja:

Nie. A co?

O mało nie upuściłam urządzenia z ręki, gdy usłyszałam jak coś obija się o szybę przede mną. Na dole rozległy się gromkie okrzyki. Przeniosłam wzrok na ekipę, która teraz stała centralnie pod moim oknem. Wysoki blondyn rzucał kamyczkami w moją stronę, razem ze swoimi przyjaciółmi śmiejąc się wniebogłosy. Dosłyszałam nawet kilka słów jakimi się przekrzykiwali.

"Co tam tak stoisz?", "Nieładnie tak podglądać!, "Nie patrz się na mojego chłopaka!", "Pobaw się z nami, ślicznotko!"

Zmieszana postanowiłam, że zakończę ten przezabawny dla nich występ i oszczędzę sobie wstydu. Złapałam za prawą zasłonę i rzucając im niewdzięczne spojrzenie, przesunęłam ją, by się za nią ukryć. Odetchnęłam i sięgnęłam ponownie po mój telefon, bo wiedziałam, że Kate mi odpisała. Przeszkadzał mi jedynie gwar, który nadal buzował za zasłoniętym oknem. Próbowałam skupić się nad wiadomością, lecz zamiast tego do moich uszu ciągle dobiegał jazgot i szum z zewnątrz. Byłam w stanie stwierdzić o czym rozmawiają. O mnie. Zastanawiali się, co tu robię, czemu mnie wcześniej nie widzieli, a później temat zmierzył już w kompletnie inne progi.

To było silniejsze ode mnie. Przysiadłam i delikatnie oparłam głowę o okno, by lepiej wsłuchać się w ich uroczą pogadankę poprzeplataną rządkami przekleństw o moim wyglądzie. 

- Taka sobie. Nie mój typ.

- Jasne. Widziałam jak się na nią patrzyłeś.

- Jesteś ładniejsza, kochanie - jestem pewna, że w tym momencie ją pocałował.

- Nie wiem o co wam chodzi. To na mnie patrzyła. Podobam się jej.

Na nikogo z nich szczególnie nie zwróciłam uwagi... no, ale cóż. 

- Nie sądzę. Wyglądasz dzisiaj jak zakuty kretyn. Co ci przyszło do głowy, żeby zakładać tą czapkę, stary?

- Jest na topie! Ogarnij w końcu temat, John.

- Skarbie, mi też powiesz, że jestem ładniejsza? - Głos bez wątpienia musiał należeć do blondynki w szortach.

Minęło parę długich sekund, ale chłopak nie odpowiadał. Doprowadziło to do tego, że nawet ja byłam zainteresowana tym co powie. Może zaprzeczy? Chociaż nie. To przecież nie miałoby żadnego sensu. 

Niechętnie podniosłam się z miejsca i ziewnęłam, w tym samym czasie rozprostowując wszystkie kończyny. Zamierzałam przebrać się w piżamę. Chciałam podejść do walizki, ale w ostatniej chwili coś mnie zatrzymało. Nie zrobiłam, ani jednego kroku. Na rękach za to pojawiła mi się gęsia skórka, a w ustach zrobiło się sucho. Przełknęłam ślinę.

- Oczywiście, że jesteś.

- Zapomniałeś języka w gębie, czy co?

- Odpowiedziałem. Jaki masz znowu problem?

- Musiałeś dać sobie dużo czasu do namysłu nad pytaniem czy twoja dziewczyna jest ładniejsza od przypadkowej laski, tak? 

- Żebyś wiedziała. Ta "przypadkowa laska" wcale nie była taka brzydka.

Mówił jak nie on, ale nigdy nie pomyliłabym tego głosu. Nigdy w życiu.

- Jesteś okropny, James! Dlaczego zawsze musisz taki być?!

Z przyspieszonym biciem serca łagodnie odsunęłam kawałek zasłony, by móc jeszcze cokolwiek dojrzeć. Blondynka, jak zdołałam zauważyć, uciekła do tej samej kamienicy, w której się znajdowałam. Nie miałam pojęcia czy tu mieszka, czy może chciała tu tylko trochę odczekać. Brunet zasalutował jej, a na jego twarzy krył się złośliwy uśmieszek.

Dlaczego to zrobił? Wiedział, że sprawił jej przykrość. Dodatkowo wyglądało jakby cieszył się z tego co się stało. Jakby był z siebie dumny. Pozostali też niezbyt się tym przejęli. Brunetka z wysokim blondynem zajmowali się sobą, a chłopak z czapką przeglądał coś w telefonie. 

Roztrzęsiona, kliknęłam w trzy sms-y jakie zdążyłam dostać od Kate.

Kate <3:

Przepraszam, że tak naciskałam. Nie chciałam, żeby tak wyszło.

Kate <3:

Ale to nie znaczy, że zmieniłam zdanie. Nie chcę po prostu byś przez niego cierpiała.

Kate <3:

To dupek.

Wytarłam spocone dłonie w spodnie jakie miałam na sobie i już po chwili ze szklistymi oczami, wystukałam wiadomość powrotną.

Ja:

Nie mówiłaś, że ma dziewczynę.

Odpisała już po kilku sekundach.

Kate <3:

A ma? O Boże, serio nie wiedziałam. Tak mi przykro, Maddie.

Kate <3:

Ale tak właściwie to gdzie się tego dowiedziałaś?!

Wyłączyłam telefon i rzuciłam go na łóżko. Chciałam zapanować nad uczuciami, ale nie zdołałam. Właśnie okazało się, że James znalazł sobie inną. Inną. Co to w ogóle miało znaczyć? Przyjechałam tu z cudowną myślą. Beztroskie życie we dwójkę, wspólne plany i niespodziewane, spędzone razem przygody. Teraz brzmiało to dla mnie jak jakaś kpina z czyjejś strony. Na studiach to samo. Zero flirtowania, szukania przystojniaków, romansów, randek... Wszystko przez tę jego cholerną karteczkę z obozu.

,,Też cię kocham Maddie i nigdy nie przestanę"

Czułam się upokorzona i zdołowana. Te wszystkie słowa brzmiały tak realistycznie w moich uszach. Odnosiłam wrażenie jakby mówił je z sercem, otwarcie. Niestety jak widać, po prostu objawiła mu się kariera aktorska. 

Przetarłam rękoma twarz i jeszcze z zamkniętymi oczami sapnęłam, pogrążając się w jeszcze większy szloch. A może jednak miał jakiś bardzo ważny argument do takiego posunięcia? Może naprawdę miał problemy, z którymi nie może sobie poradzić? Niech ktoś mi to powie. Upewni mnie w twierdzeniu, że James wciąż czuje do mnie coś większego. Jeśli to w ogóle było prawdziwe uczucie, a nie kiepski żart.

^^^

Akcja rozwija się z rozmachem, a następny rozdział już za tydzień!

_MayBay_

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top