17. Ja też przepraszam
Wydostanie się z budynku głównym wejściem okazało się wręcz niewykonalne. Minęło parę minut i każdy już wiedział. Policja nie miała żadnego innego powodu, aby się pojawiać w tej okolicy.
Tłum zaaferowanych ludzi cisnął się w wąskim korytarzu. Wszędzie padały przekleństwa, groźby i obraźliwe epitety. Nieznajomi wokół popychali się nawzajem. Dziękowałam w duchu, że James silnie przytrzymywał mnie przy sobie.
Syreny stały się już niezaprzeczalnie głośne. Byli blisko.
- Chodź - wypowiedział przy moim uchu i niezwłocznie skierował się w przeciwnym kierunku.
Nie pytałam, tylko posłusznie poszłam w jego ślady. Przepychaliśmy się między ludźmi, ale na szczęście nie zależało im by wiedzieć, gdzie zmierzamy. Ciemnooki skręcił w prawo do innej szatni wyglądającej bardzo podobnie do poprzedniej, w której byliśmy.
W niej zastaliśmy jeszcze jedne drzwi.
- Jedyna łazienka, w której zostawili okno.
Weszliśmy do środka. Ubikacja okazała się malutkich rozmiarów. Okno również, ale wystarczające, aby się przez nie przecisnąć.
- Ty pierwsza. Wejdź na umywalkę. Będę cię asekurował.
Chwyciłam się jego ramienia i zrobiłam co mi kazał. Otworzyłam okienko na oścież i przełożyłam przez nie jedną nogę, a zaraz za nią drugą. Wyskoczyłam na trawę. Zdziwiło mnie, z jaką łatwością mi się to udało.
Chłopak w mgnieniu oka do mnie dołączył.
- Wszystko okej? - spytał pospiesznie.
Pokiwałam głową. Od głównej drogi dochodziły głośne dźwięki i krzyki. Wszędzie migało na niebiesko.
Pobiegliśmy w odwrotną stronę. Dzięki ubogiej infrastrukturze przedmieścia łatwo przemieściliśmy się do kolejnej ulicy, która świeciła pustkami.
- Co teraz? - wydukałam między próbami wyrównania oddechu.
Brunet rozejrzał się w obu kierunkach, a następnie spoczął przy ścianie, obdartego z farby, domu.
- John pewnie już wie. Przyjedzie po nas.
- On też się bije?
- Tak, lubi to. I jest dobry.
- Lubi to? To dlaczego on nie mógł się bić z tym mutantem? - spytałam, wciąż czując szybkie tętno.
- Bo ja jestem lepszy - uśmiechnął się przebiegle.
Przewróciłam oczami, lekko odwzajemniając uśmiech. Wciąż jednak nurtowało mnie poczucie niewiedzy. Nie rozumiałam dlaczego James uczestniczy w walkach. Wbrew pozorom, zupełnie to do niego nie pasowało, a co gorsza było to ogromnie niebezpieczne.
- Powiedz mi prawdę - oznajmiłam bezpośrednio.
Chłopak spojrzał mi w oczy. Spoważniał. Chwilę wertował mnie wzrokiem, aż w końcu odpowiedział:
- I tak już dużo wiesz. John zorientował się, że ktoś grzebał w jego rzeczach, więc zakładam że to od Go dowiedziałaś się o walkach.
Delikatnie przytaknęłam. Zrobiło mi się głupio. Pewnie uważa, że wtykam nos tam, gdzie nie powinnam. Chociaż skąd mogłam wiedzieć, że Georgia powie mi coś tak szokującego?
Przykucnęłam i oparłam się na jego kolanach. Śledził oczami moje ruchy, ale nic więcej nie powiedział.
- Eva wie?
Uniósł brew.
- Nie.
- W takim razie jeśli ci na mnie zależy to powiesz mi w co się wpakowałeś, albo odchodzę.
Jego twarz nabrała rozbawionego wyrazu.
- Co to za szantaż?
Wpatrywał się we mnie figlarsko.
- Nie żartuję. Nie będziesz miał ze mną już żadnej styczności - kontynuowałam, zachowując niski ton głosu.
- I to ma mnie przekonać?
Poczułam ukłucie, ale udawałam niewzruszoną.
Zdjęłam ramiona z jego kolan.
- Powinno - rzuciłam i odwróciłam wzrok z cichym westchnieniem.
Nie odezwał się, a ja postanowiłam usiąść na ziemi w odległości trzech dużych kroków od niego.
Cisza obejmowała nas ciasno, z każdej strony. Gdzieś względnie daleko unosiły się dźwięki radiowozów.
Niech John się pospieszy.
Po kilku minutach milczenia zerknęłam na bruneta. Głowę, odchyloną do tyłu, opierał o ścianę i patrzył przed siebie przygryzając policzek od środka. Ruszyłam się niespokojnie i przymknęłam oczy. Prędko zaczęłam przypominać sobie o tym, jak zimna była ta noc.
- Maddie, przecież ty dobrze wiesz, że mi zależy.
Jak na wznak, zamrugałam parę razy z niedowierzaniem.
- Skąd niby miałabym to wiedzieć?
Starałam się nie ukazywać, jak bardzo cieszyłam się, że to on zdecydował się przerwać dystansującą nas ciszę i że jego słowa podziałały uspokajająco na mój chaos myślenia.
Popatrzył w moją stronę, ale tylko na chwilę.
- Nie wiem - odpowiedział zmieszany. - Chyba czujesz.
Nie wiedziałam co powiedzieć, ale już po chwili błysk świateł samochodu i tak odebrał mi możliwość zastanowienia się.
- To John - rzucił z nutą ulgi.
Podnieśliśmy się i szybko wsiedliśmy do auta. Odetchnęłam, gdy w końcu poczułam ciepło na swojej skórze.
James zawahał się przed wejściem do środka, ale ostatecznie zdecydował się usiąść obok mnie. Miejsce z przodu zostało wolne.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż natychmiast poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. W lusterku odbijały się jasnoniebieskie oczy Johna. Wściekłego Johna.
- Nie wytrzymam. Czy ona musi się wszędzie pojawiać?
- Zamknij się i jedź.
Blondyn przewrócił oczami na słowa Jamesa, ale posłusznie przycisnął nogę do gazu. Co chwilę czułam jednak jak spogląda na mnie z wyraźnym poirytowaniem.
Jechaliśmy w milczeniu. Tylko ukradkiem mogłam spostrzec jak James co jakiś czas wierci się niespokojnie. Zastanawiałam się czy to przez jego wcześniejsze, dość szokujące wyznanie.
Agresywna jazda Johna szybko przemieściła nas do centrum. Miasto wydawało się wyjątkowo ciche.
- Najpierw odwieź Maddie.
James chyba zorientował się, że kumpel zmierza w kierunku jego mieszkania.
John nienaturalnie głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Twoja chata jest po drodze, stary. Poza tym nie mam zamiaru ryzykować, że twoja szalona dziewczyna zobaczy jak ona - wskazał na mnie kciukiem - wysiada z mojego auta.
- Jest prawie druga w nocy - szepnęłam, aby wyrazić absurd słów Johna.
Znów poczułam jego chłodne spojrzenie w lustrze, ale zignorowałam je i odwróciłam głowę w stronę bruneta. Uważnie patrzył na oparcie siedzenia przed nim. Myślał.
- Wysiądź ze mną - powiedział śmiało i oddał spojrzenie. Spojrzenie przesycone dziwnym napięciem.
Nie spuszczając z niego wzroku, lekko przytaknęłam.
John, o dziwo, powstrzymał się od komentarza. Wydawało mi się tylko, że słyszałam jak cicho przeklina pod nosem.
Po chwili dojechaliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się gwałtownie.
James krótko podziękował przyjacielowi i wyszedł z auta. Powtórzyłam te czynności.
John odjechał z piskiem opon, a my staliśmy przez parę sekund w bezruchu. Cisza między nami z biegiem czasu zaczynała być coraz bardziej komfortowa.
- Chodź, odwiozę cię - oznajmił spokojnie, nadal patrząc na odjeżdżający samochód.
Zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na niego ze zdezorientowaniem. Wyczuł moje zagubienie i dodał:
- Nie ma opcji, że jechałabyś z nim sama.
- Nie ufasz mu? - Od razu mi się wymsknęło.
Zmrużył oczy.
- Po prostu wolę się upewnić, że wrócisz.
Mówiąc to, klęknął i sięgnął do buta, z którego wyjął klucz.
- A co jeśli nie wrócę? - spytałam, patrząc na niego z góry.
Spojrzał na mnie z uniesioną brwią i powoli podniósł się do pionu.
- Co masz na myśli?
Dobrze wiesz, co mam na myśli.
Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na niego, próbując opanować drżenie z zimna.
- Maddie, ubieraj się stosownie do pogody - westchnął i kiwnął głową w stronę wejścia do wnętrza apartamentowca.
- James, dosłownie jesteś w podkoszulku - odbąknęłam uszczypliwie, na co ten dyskretnie parsknął śmiechem.
W mieszkaniu wciąż był bałagan, ale postanowiłam się mu nie przyglądać. Usadowiłam się na kanapie i zanurzyłam w kocu, który wręczył mi James od razu jak weszliśmy do środka.
- Chcesz coś na przebranie? - Usłyszałam głos z sypialni.
- Byłoby super.
Po chwili wrócił trzymając w rękach koszulkę i dresowe spodnie. Położył je obok mnie.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się krótko, a następnie sam zdjął podkoszulek i upadł ciężko na drugiej stronie sofy. Po raz kolejny trwała szumiąca cisza.
- Maddie - odezwał się niemalże bezgłośnie.
- Tak?
- Ja też przepraszam.
Odwróciłam głowę w jego kierunku.
- Za co?
Brunet w końcu oddał spojrzenie.
- Za wiele rzeczy.
Patrzyliśmy na siebie, jakby w oczekiwaniu na to, aż któreś wykona jakiś gest, jednocześnie gdy koc zaczął delikatnie zsuwać się z moich ramion. Nie umknęło to jego uwadze.
Bardzo powoli sięgnęłam miękkiego materiału i pomogłam mu opaść całkowicie.
Zaczęłam zbliżać się do mężczyzny. Zatrzymałam się dopiero tuż przy jego twarzy.
James śledził każdy mój ruch. Słyszałam jak ciężko oddycha.
- James, ja wiem... wiem, że masz Evę, dlatego nie będę...
- Nie mów o niej teraz, proszę.
Jego dłoń dotknęła mojego policzka. Czułam jak muska go czule.
- Ale muszę - odsunęłam się, mimo że było to bardzo trudne do wykonania.
James przygryzł wargę i westchnął.
- Masz rację. Przepraszam.
Patrzyłam na niego intensywnie. Nie chciałam robić tego ich związkowi. Eva go kocha. A on...
- Kochasz ją? - rzuciłam pytaniem, które wybrzmiało donośnie z moich ust.
James wyciągnął rękę by dotknąć mojego ramienia. Jego dotyk był delikatniejszy, niż zapamiętałam. Wywoływał ciarki na mojej skórze, które hipnotycznie obserwował.
- Eva jest niesamowita - powiedział cicho.
Serce zacisnęło mi się na tyle mocno, że przez moment zapomniałam jak się oddycha. Bałam się, że jednak nie będę w stanie przyjąć w spokoju jego odpowiedzi.
- Ale nie jestem z nią z miłości.
Tętno zamiast zwolnić, przyśpieszyło. Widziałam jak dużą trudność sprawiał mu proces mówienia o tym. Czułam, jakby to był pierwszy raz, gdy mówi szczerze na jej temat.
- Więc dlaczego?
Wahał się z udzieleniem odpowiedzi. Był zapatrzony w swoje palce na moim przedramieniu.
Wśród niepokojącego milczenia, nagle usłyszeliśmy jak ktoś agresywnie szturcha klamkę od drzwi. Wzdrygnęłam się na ten niespodziewany dźwięk, a James uniósł brwi, jakby w ułamku sekundy zrozumiał co się stało.
Nie musiałam długo czekać, żeby również dowiedzieć się w jakiej znaleźliśmy się sytuacji.
- Otwórz drzwi! - Jej zazwyczaj łagodny, słodki głos, przerodził się w desperacki wrzask.
- To ona - wydukałam.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, pokiwał głową.
- Co zrobisz? - zapytałam, wciąż siedząc w bezruchu.
Wzruszył ramionami.
- To, co trzeba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top