#2
Ocieram z twarzy zaschłą czarną maź,w końcu się rozpogodziło,podnoszę się z zimnej ziemi,rozciągając obolałe mięśnie,podnoszę pusty plecak i dyskretnie opuszczam swoją tymczasową kryjówkę,najwyższa pora znaleźć nową...Promienie słońca ogrzewają szarą skórę.Spuszczam wzrok,przyglądając się swoim rozwalającym się butą.Muszę ukraść nowe,przydały by się cieplejsze ubrania i jedzenie.Na samą myśl brzuch wydał kakofoniczne dźwięki przypominając o tym ,że ostatni raz miałam coś w ustach wczoraj rano.Wzdycham ciężko,jakoś trzeba sobie radzić,wolnym krokiem wkraczam na obrzeża miasta,całkiem przyjemna dzielnica z masą domków jedno rodzinnych.Chodnik pusty,tylko ulicę co jakiś czas przecinały samochody rażąc mnie po oczach jasnym światłem do którego nie jestem przyzwyczajona.Wybieram cel,mały jedno piętrowy domek,wszystko pozamykane...Prycham co to dla mnie?Takimi błahostkami zajmowałam się już jako trzy latka.Wystarczy wyobrazić sobie cały mechanizmy w środku,drobne ruchy zapadek i to jak otwierają przede mną drogę do mojej ofiary.Wchodzę do środka,cicho jak w grobie...Najpierw zabić ludzi,żeby nie wchodzili w drogę,zjeść,okraść,uciec.Tyle,zero litości,zero myślenia o sumieniu i o tym co będzie potem na razie trzeba przetrwać.Rozglądam się ukradkiem kierując się do sypialni,dom jest bardzo...hym...Bogato urządzony?Chyba tak powinnam powiedzieć....Pewnie maja dużo pieniędzy,nie wiem, nie łapię zasady pieniądza i tego jak operują nim ludzie.Dla mnie to tylko kawałek papieru.Szybko docieram do swojego celu,w wielkim łóżku z baldachimem śpi para,podsiwiały mężczyzna i młoda kobieta ,oblizuje dolną wargę.Podchodzę do nich ,nachylam się przejeżdżając,teraz szponiastymi,paznokciami po ich szyjach,barwiąc białą pościel na czerwono.
[...]
Znalazłam sobie kremowy płaszcz kobiety,prawie nowe buty ,czapkę,szal i rękawiczki,spakowałam wszystko do plecaka razem z jedzeniem.Wracam do ciał,praktycznie w samej bieliźnie.Odkrywam,martwych,zimnych ludzi,odruchowo oblizuję dolną wargę.Rozrywam ,klatkę piersiową kobiety razem z ubraniami,wyrywam jej serce rozchlapując jeszcze więcej,zimnej już krwi,ciało musiało wystygnąć,takie jeszcze ciepłe jest paskudne,jakby jeszcze żyło...Głośne kakofoniczne burczenie brzucha,przypomina po co tu przyszłam.Wgryzam się w narząd rozrywając go,rozchlapując zimną krew,jej metaliczny smak pieści moje kubki smakowe.Zjadam je,wylizuje palce.Odrywam kawałki skóry z twarzy razem z mięśniami,czuje się nasycona...Najwyższa pora na deser...Otwieram jej powieki wyrywając gałki oczne,moje ulubione i na dodatek tak pięknie niebieskie.Wkładam je do ust,w smaku przypominają...Cukierki z gorzkiej czekolady z nadzieniem w środku jakie kiedyś ukradłam z Maxonem. Gorzka oprawka skrywała w środku słodki,przyjemny w smaku płyn...Zawsze kiedy je jem myślę o nim...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top