Rozdział 18
Byliśmy przed willą, weszliśmy do środka i znienacka rzuciły się na mnie dziewczynki. Tuliły mocno i płakały ze szczęścia.
-Już dobrze wróciłam.
-Dlaczego ciebie tak długo nie było?-piskła Sally
-To z mojej winy. Zdjąłem z jej duszy kilka ciężarów, z którymi sobie nie radziła. Długo się zeszło i dlatego nie było nas prawie miesiąc.
-Co?! Nie rozumiem... wydawało mi się jakby to wszystko było wczoraj.
-Już dobrze. Przekażę pozostałym, że wróciła.
Pov. Zalgo
W lesie trafiłem na grupę proxies.
-Znalazłem ją. Była nad urwiskiem, grunt był tak nie stabilny, że spadła. W głowie ma obraz, że siedzi tam zwyczajnie a ja przychodzę i zdejmuje ciężar z jej duszy.
-Głupia... dlaczego tam polazła idiotka..-załamał się Hoodie, a pozotała dwójka przytrzymała go
-Spokojnie chłopcze. Jest bezpieczna w willi. Na spokojnie z nią rozmawiajcie proszę was.
-Jasne... -uciekł, wyrywając się
-Ruszajcie... nie zmarnujcie tej sytuacji aby cokolwiek się stało. Uważajcie jeśli chodzi o Hoodiego.-znikłem
Pov Hoodie.
Dobiegłem do willi zmęczony ale i zdenerwowany. W środku zastałem szokujący widok. Była związana pod sufitem za sznur, była nieprzytomna i miała zatkane usta.
-Co do..-rozejrzałem się widząc uciekającego sprawcę-Offender...
Przeciąłem linkę i wziąłem ją na ręce zanosząc do mojego pokoju. Byłem dalej wkurwiony na to, że uciekła.
Spojrzałem na jej ręce i delikatnie splotłem nasze palce. Gdyby tylko wiedziała... Odsunąłem się i zapaliłem papierosa przy oknie. Czekałem jakiś czas aż się obudzi.
Pov Rose
Ocknęłam się znowu. Byłam w pokoju Hoodiego. Czułam jak obejmowała mnie jego ręka. Spojrzałam w bok leżąc z nim twarzą w twarz. Uniosłam powoli do góry jego kominiarkę odsłaniając usta i nos. Miał typowy delikatny zarost i usta takie idealne. Przysunęłam się lekko zbliżając swoje wargi do jego. Gdy poczułam, że się rusza odsunęłam się. Westchnęłam cicho i siadłam na parapecie przypalając papierosa. Był już dzień. Tak szybko leci czas.
-Hua....jak dobrze w końcu...
-Powiadasz... -poczułam jak owineły mnie w pasie czyjeś ramiona-Powinnaś palić tylko wtedy jak...
Nagle rozległo się skrzypnięcie drzwi. Do pokoju weszła Jane.
-Oho.. przeszkodziłam chyba heh. Tak poza tym chodźcie trzeba ogarnąć wystrójke na urodziny dla Sally i Lazari.
-Rozumiem... zgaduje, że ma być gotowe już na wieczór.
-Ma się rozumieć.
-Zróbcie zakupy, zaraz zagonię do roboty pozostałych.-dodał Hoodie
Jane wyszła i zostaliśmy na chwilę sami. Zrzuciłam z siebie bluze zostając w ciemnej koszulce z której jedno ramie opadało nisko.
-Jeśli masz tak się ubierać to tylko dla mnie.-poczułam lekkie ugryzienie na szyi cicho syknęłam z bólu.
-Z...zostaw Hoodie muszę iść.
Odsunęłam się od niego i zeszłam na dół. Trafiłam na Helena i Jacka.
-Dobrze, że was widzę. Musicie zrobić takie dekoracje dziewczynkom-pokazałam szybki projekt- wiem, że kolorowo troche będzie ale wiecie chyba co?
-Yep. Zrobi się, leć do kuchni robić torta i dzisiejsze jedzonko.
-Wiem co mam robić.
Kilka godzin później wszystko było gotowe. Tym razem nie przebierałam się jakoś specjalnie. Założyłam tylko spódnicę i koszulę. W kuchni wszystko miałam gotowe.
Gdy w salonie rozbrzmieli wszyscy. Powoli z dziewcznami udałyśmy się do salonu w trakcie klasycznej piosenki urodzinowej.
Jakiś czas później po wielu zabawach poszłam położyć dziewczynki spać. Po chwili zeszłam na dół i zostałam porwana do tańca przez pijanego Helena. Cieszył się i obkręcał mnie po kilka razy przy zbliżeniu przytulał mnie. W pewnej chwili zostałam zabrana po kilka razy do tańca z inną osobą. W końcu trafiłam na Hoodiego.
-Nareszcie moja.
Czułam i od niego lekki zapach alkoholu. Sama lepsza nie byłam, ale mimo to trzeźwe myślenie zachowałam.
-Nie masz pojęcia jak mi ciebie brakowało... wspólnych nocy i poranków. Twojego uśmiechu i ciepła. Tęskniłem...
Wtuliłam się w niego czując ciepło i szybsze bicie jego serca. W tej sytuacji trwałam z nim w miare długo. Wszyscy zasnęli, udaliśmy się do jego pokoju i powalił mnie na łóżko.
-Nie będę tego robić... wolałbym byś pamiętała taką chwilę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top