You are the reason

Wszedł z lekkim zawahaniem do wielkiego holu, który aż oślepiał od ilości złotych zdobień. Doprawdy, ciągnęły się one od samej podłogi aż po beżowy sufit, z którego dumnie wisiał kryształowy żyrandol. Eren niepewnie poprawił spadającą mu z ramienia torbę i ruszył w kierunku recepcji po miękkim dywanie w wymyślne wzory. Po swojej prawej stronie mijał jasną sofę razem z dwoma fotelami i stoliczkiem do kompletu. Nad nimi wisiało poziome lustro w złotej ramie, w którym zobaczył własne odbicie. Po lewej zaś znajdował się bufet, z oczywistych względów zamknięty już o tak późnej godzinie. 

W filharmonii był tylko raz i to w dodatku jeszcze za dzieciaka, kiedy mama go zabrała na koncert. Swoją drogą nie bardzo przepadał nawet za muzyką klasyczną, ale przyznać musiał, że budynek zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz, robił wrażenie. 

Westchnął, widząc ile roboty będzie tu musiało na niego czekać. Podszedł do tej nieszczęsnej recepcji, za którą zobaczył drobną blondynkę o dużych oczach. Widocznie zbierała się już do wyjścia, bo właśnie zgarniała z blatu czarną torebkę, w drugiej dłoni trzymając żakiet pasujący do granatowej spódnicy. Nawet go nie zauważyła, chowając jakieś papiery do szuflady. 

- Przepraszam… - zaczął, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę i faktycznie mu się to udało, bo już po chwili spojrzenie brązowych oczu padło na niego. 

Kobieta uśmiechnęła się życzliwie i natychmiast wyprostowała. 

- Dobry wieczór! Ty musisz być tym nowym pracownikiem, o którym mówił Jean. Petra Ral, miło mi. 

Jej dłoń wystrzeliła w jego kierunku, a on niepewnie ją złapał i potrząsnął. 

- Eren Jeager, mi także miło. 

Choć uśmiech miała uroczy i sama w sobie wydawała się ładna, to nawet nie zdążył jej się dokładnie przyjrzeć. Petra szybko nałożyła na siebie marynarkę, a potem torebkę na prawe ramię.

- Porozmawiałabym jeszcze, ale musisz mi wybaczyć, bo strasznie się spieszę… - zerknęła na zegarek, wychodzą przy okazji do niego zza recepcji. - Gdzieś tutaj powinien się kręcić Jean, on ci wszystko wytłumaczy, pokaże co i jak. 

Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu zaginionego, a kiedy w końcu zauważyła go na schodach machnęła w jego kierunku wołając po imieniu. Chłopak podniósł wzrok, a kiedy ich zobaczył nieśpiesznie udał się w ich kierunku. 

Dopiero kiedy podszedł bliżej, Eren mógł dostrzec jak bardzo charakterystyczną twarz miał Jean. Była podłużna, a jak odwrócił się profilem, to mógł przysiąc, że ma kształt końskiego pyska. 

Kiedy ta myśl zawitała w jego głowie prawie parsknął śmiechem, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Zamiast tego odchrząknął jedynie, poprawiając zsuwającą się z ramienia torbę. 

- Jean, to jest Eren, nasz nowy pracownik. - Petra go przedstawiła, a ten wyciągnął dłoń na przywitanie, która szybko została uściśnięta. - No, a teraz wybaczcie teraz, ale ja lecę!

Szybko wyszła, zostawiając ich samych, a Eren korzystając z sytuacji zmierzył nowopoznanego wzrokiem. 

Gość miał dwadzieścia parę lat, więc był w jego wieku. Powinni się szybko dogadać. Miał piwne oczy i blond włosy. No i koński ryj rzecz jasna. 

Jean założył ręce na klatce piersiowej i wbił w Erena wzrok. 

- W końcu się zjawiłeś. Już myślałem, że nie zależy ci na tej robocie. 

Szatyn zmarszczył brwi, dobrze wiedząc, że pojawił się na czas. 

- Dlaczego miałoby mi… 

- Nie ważne - blondyn machnął ręką, wywracając oczami. Odwrócił się szybko i ruszył w sobie tylko znanym kierunku nie patrząc nawet czy Eren za nim podąża - Chodź, pokażę ci składzik i twój uniform. 

- Hej…!

Jeager stwierdził, że jednak tak szybko się nie dogadają jak sądził na początku. Jego rozkazujący ton już działał mu na nerwy, a zamienili ze sobą ledwie dwa słowa. 

Nie chcąc go zgubić, pomimo swojej niechęci podbiegł do niego i zrównał krok. 

- Pamiętaj, to jest filharmonia, nie jakaś podrzędna podstawówka… - usłyszał jeszcze zanim doszli do składziku. - Masz zmiany wieczorami, po zamknięciu, przez cały tydzień. Pracujesz razem z Sashą i Connie’m, więc roboty jak na jedną osobę jest sporo. Sascha zajmuje drugie, a Connie pierwsze piętro. Ty sprzątasz tutaj, na parterze. 

Eren cały czas przytakiwał, próbując wszystko zapamiętać. Kiedy w końcu dotarli do drzwi z napisem “DLA PERSONELU” jego oczom ukazało się małe pomieszczenie pełne środków czystości i narzędzi do sprzątania. 

- Tak jak mówiłem, to jest filharmonia, więc wszystko musi lśnić i masz się o to postarać, bo przejmujesz stanowisko po mnie.

Szatyn spojrzał na niego zdezorientowany.

- Gdzie ty będziesz w takim razie pracował? 

- Ciągle tutaj, gościu, tylko na dziennej zmianie. Poza tym, co się tak interesujesz? Twoje zmartwienie? 

- Nie można się zapytać? - Eren wywrócił oczami - Boże, jaki wrażliwy…

- Coś ty powiedział? - zirytowany tą uwagą blondyn wyciągnął w jego kierunku palec wskazujący - Uważaj sobie, bo szybko stąd wylecisz. 

- Ale to chyba nie ty o tym decydujesz, co? 

Jeager chyba trafnie podsumował groźbę, bo końska morda (jak szybko zdążył go w myślach nazwać) zamilkł, po czym mamrocząc coś pod nosem, rzucił mu plik kluczy. Wychodząc rzucił jeszcze przez ramię: 

- Ty zamykasz, Connie i Sacha już skończyli. 

Po czym zniknął mu z oczu, a Eren parsknął śmiechem. Szybko jednak zamilkł, kiedy wzrokiem wrócił do całej sterty płynów czyszczących, które piętrzyły się przed nim niczym przepowiednia całych trzech godzin roboty. 

***

Dużo się nie pomylił. 

Tak jak przeczuwał: był dopiero w połowie pracy, a już minęły dwie godziny. Jeśli chodzi o plusy, to uprzątnął już trzy z czterech znajdujących się na parterze sal koncertowych. Musiał przyznać, żeby były piękne, ale i też ogromne. Z tego co powiedział mu szef przez telefon, fotele były prane raz na tydzień przez wynajętą do tego osobną firmę, więc do jego obowiązków należało jedynie pozbierać śmieci, odkurzyć, pozmywać scenę specjalnym preparatem oraz zająć się tym wielkim holem, który witał gości. 

Cóż… tego ostatniego jeszcze nie zrobił, ale miał się za to zabrać kiedy tylko ogarnie ostatnią salę. 

Wymieniał właśnie brudną wodę po zmywaniu podłogi na świeżą, kiedy usłyszał cichą melodię dobiegającą gdzieś z wnętrza budynku. Eren zmarszczył brwi, zastanawiając się czy nie przesłyszał się czasem. Nawet odstawił puste wiaderko na podłogę i stał chwilę bez ruchu nasłuchując, ale wyglądało na to, że mu się nie wydawało. 

Był pewien, że jest w budynku sam. Ochroniarz z nocnej zmiany jeszcze nie przyszedł, więc to musiał być ktoś z innych pracowników. Albo jakiś złodziej, ale nie sądził, że ktokolwiek był na tyle głupi, żeby włamywać się do filharmonii tylko po to, żeby pograć sobie na instrumencie. Jeśli słuch go nie mylił, to na fortepianie lub pianinie najwyraźniej. 

Zielonooki wytarł ręce w swoje robocze spodnie, po czym wyszedł z łazienki, próbując namierzyć z której sali dobiegał dźwięk klawiszy. Kiedy tylko wyszedł do holu zorientował się, że melodia ma swoje źródło w ostatniej z sal na parterze, do której miał się właśnie udać. 

Zdezorientowany udał się w tym kierunku, przyznając jednocześnie, że ten kto grał teraz miał niezwykły talent, bo nawet taki ignorant muzyczny jak on był w stanie dostrzec piękno wykonu utworu. 

Dotarł do drzwi sali, które okazały się być uchylone. Popchnął je delikatnie i po cichu wszedł do środka, a dźwięki przytłumione jeszcze przed chwilą rozbrzmiały teraz ze zdwojoną siłą.  W jednej chwili zaniemówił widząc piękno sytuacji, która się przed nim rozgrywała. 

Światła zapalone jedynie nad sceną rozświetlały czarny fortepian oraz osobę siedzącą przy jego klawiszach. Mężczyzna ubrany we frak, wyprostowany jak struna z lśniącymi ciemnymi włosami sunął z niesłychaną delikatnością po klawiszach instrumentu wydobywając z niego piękną, spokojną melodię. Eren był zbyt daleko, by przyjrzeć mu się lepiej, bowiem dzieliły ich całe rzędy foteli dla gości, aczkolwiek był pewien, że więcej niż trzydzieści lat na pewno nie miał. Delikatne rysy twarzy oraz szczupła sylwetka dodatkowo go w tym utwierdzały. 

Jedyne czego nie był w stanie stwierdzić, to jakie oczy miał nieznajomy, bo przez cały czas grania miał je… zamknięte. 

Dreszcz nagle przeszył jego ciało, kiedy dźwięk klawiszy nagle zmienił się z wyższego, delikatnego, na szybszą melodię, która swoją harmonią kruszyła każde niewrażliwe na piękno muzyki serce. Właśnie takie jak jego. 

Był urzeczony obrazkiem, którego był świadkiem. Delikatne dłonie mężczyzny sunęły po klawiaturze instrumentu wydobywając z niego coś tak pięknego i to wszystko przychodziło mu z taką łatwością i precyzją, że człowiek nie był w stanie w to uwierzyć. 

Eren tak bardzo był zajęty przyglądaniem się nieznajomemu, że dopiero tuż przy końcu utworu zorientował, że w istocie zna piosenkę, której tekst od razu rozbrzmiał mu w głowie idealnie komponując się z dźwiękami fortepianu. 

Let me photograph you in this light

In case it is the last time

That we might be exactly like we were

Before we realized

We were sad of getting old

It made us restless…

 
Przymknął oczy wsłuchując się jeszcze bardziej i o ile dobrze znał sam utwór, to jego interpretacja, której miał w tej chwili zaszczyt słuchać była wręcz idealna, albo nawet jeszcze lepsza niż sam oryginał. 

 
It was just like a movie

It was just like a song

When we were young

Uchylił powieki w momencie kiedy ostatnie dźwięki klawiszy ucichły niesione przez akustykę pomieszczenia. Przez dobre dwie minuty cisza wypełniła salę, a zielonooki przyglądał się z zaciekawieniem mężczyźnie, którego jedynym ruchem było otwarcie oczu. Chwycił po chwili za podłużną klapę i z trzaskiem zamknął dostęp do klawiszy, co spowodowało wzdrygnięcie się Erena, który nadal jak ten ciołek stał w progu drzwi. 

- Długo będziesz tam stać? 

Oczy niemal wyszły mu z orbit, kiedy usłyszał to krótkie pytanie. Stał przecież dobre trzydzieści metrów od niego. Nie miał prawa słyszeć jak wchodzi!

Mimo to, podrapał się skrępowany po karku przechodząc w końcu przez próg sali, zostawiając za sobą otwarte drzwi. 

- Wybaczy pan, nie spodziewałem się tutaj nikogo o tej godzinie. Przepraszam, że wszedłem, ale nie byłem pewien kto… 

Przerwał raptownie wpół zdania, widząc jak mężczyzna schylił się, nadal siedząc na swoim miejscu po coś, co leżało na deskach sceny pod jego nogami. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, czarnowłosy wstał i rozłożył przed sobą białą, cienką laskę, a zamknięte przez cały grany utwór oczy były teraz martwo wpatrzone w odległy punkt przed nim.

Pianista, który tak pięknie wygrywał jeden z popularniejszych utworów Adele był niewidomy. 

Uderzyło to w niego tak bardzo, że nie wiedział jak zareagować. Będąc całkowicie w szoku patrzył jak mężczyzna stukając laską o podłogę schodzi ze sceny i kieruje się ku niemu, chcąc zapewne wyjść z sali. 

- Nie byłeś pewien kto…? - dopytał, kiedy stanął w odległości metra od niego. 

Teraz dopiero spostrzegł, że był on niższy od niego pomimo, że wydawał się być starszy. 

Mógł też przyjrzeć się jego twarzy, która chociaż była niewzruszona, to i tak była piękna. Delikatne rysy twarzy, mały nos oraz… te kobaltowe oczy, które były niezwykłe, nie tylko przez ich kolor, ale także zamglone źrenice, które jak się okazało tak naprawdę nic nie widziały. 

Eren orientując się, że nadal nic nie powiedział odchrząknął i zmierzwił swoje brązowe włosy. 

- Nie byłem pewien kto jeszcze jest w budynku.

Mężczyzna kiwnął głową. 

- A więc jesteś tu nowy - przeniósł laskę z jednej ręki do drugiej, wyciągając prawą dłoń - Levi Ackermann. 

Młodszy natychmiast ją uścisnął i tak jak się spodziewał była ona tak delikatna w dotyku jak mu się wydawało. 

- Eren Jeager, pracuję teraz…

- Na stanowisku sprzątacza, tego akurat się domyśliłem - przerwał mu otrzepując dopiero co uściśniętą przez szatyna dłoń - Mógłbyś umyć ręce po sprzątaniu nim komukolwiek się przedstawisz. W dodatku cały śmierdzisz płynem do podłogi. 

Zaskoczony tą bezpośredniością zielonooki przycisnął koszulkę do nosa, krzywiąc się po chwili nieznacznie.  Faktycznie, po dwóch godzinach sprzątania nie pachniał zbyt ciekawie. 

- Przepraszam najmocniej, ale nie pomyślałem, że będzie tutaj ktoś komu będę musiał się przedstawiać. 

- Gram w tej sali codziennie o dziesiątej wieczorem, na przyszłość możesz zapamiętać. 

Po tych słowach wyminął go, jednak zanim zdążył wyjść, Eren nim dobrze przemyślał co robi, złapał mężczyznę za łokieć. Był to ruch tak nagły, że Levi wzdrygnął się i odskoczył mimowolnie w bok wpadając na otwarte drzwi od sali, co skutkowało uderzeniem drugim ramieniem w klamkę. 

- Oi, gówniarzu, co ty wyprawiasz?!

Szatyn był zaskoczony, bo wszystko wydarzyło się tak szybko i niespodziewanie, że nawet nie wiedział o co mężczyzna był zły. Mimo to spalił buraka i przyciągnął obie ręce do siebie, będąc pewnym, że tamten złapał ponownie równowagę. 

- Przepraszam, nie wiedziałem… 

- Tsk. Mogłem się domyślić, że zbyt często to ty nie ruszasz tą głową… - Levi wyprostował się i choć wzrok miał skierowany ponad jego ramię, Eren wiedział, że słowa były kierowane do niego. - Nie łap nikogo w ten sposób, szczególnie osobę niewidomą. Rozumiesz? 

Jeager pokiwał głową, jednak szybko się zorientował, że popełnił kolejną gafę. 

- Tak, proszę pana - powiedział natychmiast. 

Czarnowłosy bez słowa wyminął go i wyszedł z sali, a za Erenem rozbrzmiał stukot laski o podłogę odbijający się echem od ścian holu. Po krótkiej chwili w całym budynku zapadła cisza niezmącona już żadną melodią.

***

Młody Jeager postawił sobie za cel przeproszenie Levi'a za nieporozumienie z tamtego wieczoru. Wyszło ono z jego winy, więc oczywistym było, że czuł wyrzuty sumienia. Dodatkowym czynnikiem, który pchał go w kierunku nowo poznanego mężczyzny, był jego niesamowity talent, którego miał zaszczyt słuchać co wieczór, kiedy sprzątał na parterze filharmonii. Był pod wielkim wrażeniem jego umiejętności oraz osobowości samej sobie. 

Eren już po kilku dniach zdążył zauważyć, że Levi był człowiekiem stanowczym, nie dającym sobie w kaszę dmuchać. Był też punktualny, przychodząc codziennie o tej samej godzinie, cichy, bo zbyt dużo nie mówił, ale także prawdopodobnie pedantyczny, czego szatyn nie mógł być pewien w stu procentach, bo świadczyła o tym jedynie dokładność z jaką mężczyzna wycierał buty w wycieraczkę przed wejściem na teren budynku. 

Wszystkie te pozornie nieistotne rzeczy jednak tworzyły w oczach Erena obraz Ackermanna jako mężczyzny tajemniczego, lecz także niezwykle prostego. 

Mężczyzny, którego młody Jeager zapragnął nagle poznać lepiej.

Nie wiedział w którym momencie poczuł tę chęć przełamania bariery między nimi. Może wtedy, kiedy zamienił z nim te dwa słowa przy wyjściu z filharmonii? Albo kiedy któregoś wieczoru Levi zagrał tak oklepany utwór jak Hallelujah, który mimo to, w jego wykonaniu zabrzmiał jak coś nowego i nieodkrytego. 

Cokolwiek to było, sprawiło, że Eren postanowił któregoś wieczoru zapytać pianistę o wyjście. Bojąc się popełnić ponownie jakiś głupi błąd, jeszcze przed pójściem do pracy wyszukał w internecie sposoby jak zachowywać się w stosunku do osoby ślepej. Wbrew pozorom nie było tego wcale dużo, jedyne co musiał zapamiętać, to to, by nie zachowywać się głośno i gwałtownie. 

Zupełne przeciwieństwo tego jak poruszał się i mówił na co dzień. 

Minął prawie miesiąc, gdy nadszedł ten dzień, kiedy szatyn zebrał się na odwagę i wyjątkowo wcześniej kończąc swoją pracę, podszedł do Levi’a (tym razem nie od tyłu i nie łapiąc za rękę!) i chrząknął zwracając na siebie jego uwagę. 

Skutecznie z resztą, bo wrażliwy na dźwięki słuch mężczyzny od razu wyłapał miejsce, w którym znajdował się młodszy. Odwrócił się do niego unosząc brew. 

- Chciałem zapytać… - Eren zaciął się już na samym początku, za co chciał sobie przybić piątkę z twarzą. 

Ackermann natomiast stał i czekał aż tamten wypluje jakiekolwiek słowa. 

- O co chcesz zapytać? 

Zielonooki podrapał się po karku, przystępując z nogi na nogę. 

- Chciałem… Jeśli miałby pan ochotę… 

Brunet wywrócił oczami, prychając pod nosem. 

- Oi, dzieciaku, nie mam całego wieczoru. Wykrztuś to z siebie. 

Eren przełknął ślinę i zbierając się w końcu do kupy, powiedział:

- Czy chciałby pan wyjść gdzieś ze mną dzisiaj? 

Po tym pytaniu zapadła między nimi cisza, a widocznie zaskoczony Levi uniósł brwi, nie wiedząc początkowo co na to odpowiedzieć. Szybko jednak przybrał swoją kamienną twarz, ponownie prychając. 

- Teraz chciałbyś gdzieś iść? 

To było coś czego Eren nie przemyślał. Był już późny wieczór i wątpliwym było, żeby cokolwiek było otwarte, nawet głupia kawiarnia. 

Uświadamiając to sobie, szatyn zaczął się plątać: 

- Ma pan rację, oczywiście, że to było głupie… Jeśli pan chce, możemy to przełożyć lub nie musimy w ogóle wychodzić, przecież nawet się pan nie zgodził...

- Oi, zwolnij trochę, dzieciaku - przerwał mu, zanim ten na dobre się rozkręcił - Po pierwsze, skończ z tym panem, jeśli zapraszasz mnie na randkę, a po drugie, nie odmówiłem przecież, nawet nie dałeś mi dojść do słowa.

Eren otworzył szerzej oczy zaskoczony. 

- Czy to miało znaczyć tak?

- Brzmi jakbyś mi się oświadczał - starszy wywrócił oczami, po czym kiwnął głową - Ale tak, tylko pod jednym warunkiem. 

- Jakim? - dopytał uśmiechnięty od ucha do ucha szatyn. 

- Że przebierzesz się z tych śmierdzących szmat. Nie wpuszczę cię tak do mieszkania. 

Słysząc to zielonooki uniósł brwi. 

- Jedziemy do pa.. do ciebie? 

- Wybacz, ale nie widzi mi się nic jeść czy pić na chodniku po zmroku - Levi uśmiechnął się pod nosem - Chyba, że to twoje naturalne środowisko, to nie widzę przeszkód, żebyś został na zewnątrz. 

Eren zaśmiał się w głos, a Ackermann uznawszy to za zgodę odwrócił się, zmierzając do wyjścia. 

- Idź się przebierz, a ja zadzwonię po taksówkę. I nie zapomnij łap umyć! - krzyknął jeszcze nim wyszedł na zewnątrz. 

Ucieszony, niczym dziecko po otrzymaniu zabawki, Jeager pobiegł czym prędzej do pokoju dla personelu. 

***

Jak tylko Eren przekroczył próg mieszkania Levia mógł śmiało stwierdzić jedno. 

Levi jednak był pedantem i to jak cholera. 

Wszedł za nim do przestronnego holu o białych ścianach, gdzie po prawej stronie zauważył dwoje drzwi. Jedne były zapewne do łazienki, a drugie do sypialni. Przy ścianie naprzeciwko stała komoda, na której równiutko, niczym od linijki leżały łyżka do butów oraz mała roślinka. Po chwili dołączyły do nich również klucze od mieszkania, które Ackermann położył. 

- Zdejmij buty i postaw przy komodzie. Ja pójdę się przebrać, a ty możesz poczekać w salonie. Niczego nie dotykaj!

Zgodnie z instrukcjami Eren zdjął obuwie i udał się do salonu, w tym samym momencie, w którym Levi zniknął za pierwszymi drzwiami. Usiadł w fotelu i rozejrzał się po mieszkaniu, które w całości było otwartą przestrzenią. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to znikoma ilość ozdób czy jakichkolwiek dodatków. Jedyne, co do takowych rzeczy się zaliczało, to trzy zdjęcia na ścianie  w miejscu gdzie w każdym mieszkaniu znajdowałby się telewizor. 

Szatyn wstał i podszedł bliżej, chcąc przyjrzeć się fotografiom. Pierwsza z nich przedstawiała małego chłopca o kruczoczarnych włoskach przytulanego przez kobietę bardzo podobną do niego, piękną, to z pewnością. Eren domyślał się, że to Levi ze swoja mamą, tak samo jak na kolejnym zdjęciu gdzie stał w towarzystwie już innej kobiety przed budynkiem filharmonii, dokładnie tej samej, w której teraz pracowali. Uśmiechnął się, wnioskując po tym, że Levi mieszkał najwyraźniej tutaj od urodzenia. 

Na trzecim zdjęciu widniały twarze dwóch obcych mu osób: kobiety o brązowych włosach z wielkim uśmiechem na twarzy i okularami na nosie oraz mężczyzny wyższym od niej o jasnych włosach, ale za to z grubymi brwiami nad niebieskimi oczami. 

- Będę wstawiać wodę na herbatę. Jaką chcesz? 

Eren drgnął zaskoczony i natychmiast odwrócił się, widząc jak Levi, ubrany w zwykłe dresowe spodnie i bluzkę z długim rękawem, delikatnie porusza się po kuchni, już bez swojej laski, szukając widocznie kubków na herbatę. 

- Zwykła czarna, jeśli masz. 

Brunet kiwnął głową w odpowiedzi, stawiając naczynia na blacie. 

- Pomóc ci w czymś, może? - zaproponował czując się głupio, że nic nie robi. 

- Wyjmij herbatę, jest w górnej szafce, koło lodówki. 

Szatyn podszedł do wybranej szafki, napotykając po jej otwarciu równo ułożone opakowania herbaty i kawy. Znalazł odpowiednie, po czym nie mogąc się powstrzymać zadał pytanie, które już dręczyło go od jakiegoś czasu:

- Lubisz porządek, co? 

Levi po wlaniu wody do czajnika elektrycznego postawił go na stopce i podłączył. Na początku nie odpowiedział, przez co Eren bał się, że znowu palnął jakąś głupotę, lecz po chwili starszy oparł się o blat zwracając się w jego kierunku. 

- Bardziej z konieczności niż upodobania. 

- To znaczy? 

Ackermann westchnął, przeczesując włosy. 

- Bycie niewidomą osobą to gówniana sprawa, ale żyć się da, trzeba tylko wiedzieć jak. Z oczywistych powodów, po ulicy bez laski nie mogę chodzić, ale w mieszkaniu już tak, bo znam je na pamięć - Słysząc, że woda się zagotowała, a czajnik wyłączył, dłońmi znalazł kabel od stopki i po niej doszedł do czajnika. Zalał obie herbaty trzymając dziubek tuż przy krawędzi kubka, żeby się nie poparzyć ani nic nie rozlać. Dopiero po odstawieniu czajnika mówił dalej. - Żebym jednak nie zabił się o żaden but czy otwartą szafkę, wszystkie przedmioty mają u mnie swoje miejsce. 

- Uczysz się ich położenia na pamięć. - podsumował szatyn, a Levi kiwnął głową. 

- Inaczej dostałbym cholery, gdybym musiał za każdym razem szukać czegoś w tym syfie. 

Ku jego zaskoczeniu niższy bez problemu wziął oba kubki i ruszył z nimi do salonu. Tam postawił najpierw oba stoliku, a potem czując dłońmi siedzenie kanapy usiadł po jej lewej stronie. Chwilę potem dołączył do niego siadając obok. 

- Mogę cię o coś zapytać? 

Wzruszył ramionami w odpowiedzi. 

- Pytaj o co chcesz, najwyżej nie odpowiem. 

- Kto nauczył cię grać na fortepianie? 

Choć miało być to pytanie raczej z tych bezpiecznych, to Eren nieświadomie nacisnął na strunę, która dla Levi’a była jedną z wrażliwszych, jak nie najwrażliwszych. 

Starszy przełknął ślinę i przybierając maskę obojętności odpowiedział krótko:

- Ciocia. Jest na drugim zdjęciu od lewej. 

Jeager usłyszał w jego głosie dystans i widoczną niechęć do tematu, zerknął jeszcze raz na wspomnianą fotografię, po czym wrócił spojrzeniem do mężczyzny. 

- Ja nie jestem tak uzdolniony muzycznie. - postanowił przenieść temat rozmowy na siebie, co było chyba dobrym pomysłem, bo usłyszał prychnięcie na to stwierdzenie. - Serio, nawet śpiewać nie umiem!

- W sumie się nie dziwię. 

- Ale sprzątać potrafię! - zaakcentował, na co Levi podniósł kącik ust - Już u ciebie zaplusowałem, co? 

- Jedna z niewielu twoich zalet, to prawda. Głośny za to jesteś jak cholera, w cyrku się chowałeś? 

Zielonooki zaśmiał się, zginając nogi w kolanach i siadając na nich przodem do starszego. Oparł się ręką o oparcie, a na niej ułożył głowę, mając lepszy widok na jego profil. 

- Tak się składa, że od urodzenia jestem głośnym dzieckiem. Najwyraźniej nic się w tej kwestii nie zmieniło - wziął łyka herbaty po czym zapytał - Masz jakiś koncert niedługo, że codziennie ćwiczysz? 

Znowu kiwnięcie głowy na potwierdzenie. 

- Tak się składa, że za dwa miesiące. Będę miał występ solowy, to będzie mój pierwszy taki duży, zawsze dawałem dla mniejszej widowni. Teraz tyłek na fotelach mają posadzić jakieś ważniaki z zagranicy. 

- I co, zagrasz im Adele, romantyku? 

To miał być żart i na szczęście tak został zrozumiany, albo niezrozumiany… Zależy jak interpretować zmarszczone gniewnie brwi. 

- Oi, uwierz mi, że gówniany ze mnie romantyk.

Młodszy zaśmiał się w głos, kręcąc głową.

- A to, że grasz same romantyczne ballady, to jak o tobie świadczy? 

Myślał, że go ma, ale mylił się, po po chwili usłyszał drwiący ton:

- A to, że ty znasz te wszystkie romantyczne ballady, jak świadczy o tobie, bachorze? 

Na to już nie był w stanie odpowiedzieć, będąc zaskoczony odbitą piłeczką.    

Zadowolony z siebie brunet schylił się po swoją zieloną herbatę i ku zdziwieniu Erena chwycił nie za ucho, a za jego górną krawędź, upijając łyk gorącego napoju. 

- Zawsze pijesz w taki sposób herbatę? - zapytał z ciekawości, zaintrygowany tym co zobaczył. 

Levi wzruszył ramionami. 

- Tak jest łatwiej. Na początku jak brałem za ucho to często źle łapałem i prędzej czy później kończyło się to rozlaniem herbaty lub zbitym kubkiem. 

Zapadła krótka cisza przerywana jedynie dźwiękami zza okna. 

Ackermann miał świadomość, że Eren krąży wokół starając się nie zadawać mu trudnych pytań i był mu z jednej strony wdzięczny za to. 

Z drugiej jednak, niesamowicie go to irytowało, bo czuł się jak eksponat w muzeum, którego ludzie dotykają tak delikatnie byle go nie przewrócić i nie zbić. 

A tego nie lubił o wiele bardziej niż gadanie o swojej gównianej przeszłości. 

Dlatego westchnął i powiedział:

- Słyszę w twoim głosie, że chcesz coś wiedzieć. Mówiłem ci przecież, żebyś pytał o co chcesz, dzieciaku. 

Zielonooki nim ponownie się odezwał wziął łyka herbaty i przeczesał skrępowany przydługie włosy. 

- Dlaczego nazywasz mnie “dzieciakiem”? Skąd wiesz ile mam lat, skoro… 

- … cię nie widzę? - dokończył, po czym prychnął kolejny raz - Nie zapominaj, że słuch mam nadal jeszcze sprawny. Po głosie poznaję w jakim mniej więcej wieku jest osoba, z którą rozmawiam. 

Uderzyło w niego z jaką prostotą o tym mówił. Jakby fakt zamiany wzroku na wyobraźnię było czymś jak zamiana kawy na herbatę do śniadania. 

Nastąpiła chwila ciszy, przed tym jak Eren postanowił zadać kolejne pytanie. 

- Masz tak od urodzenia czy to w wyniku wypadku jakiegoś? - słysząc jak to brzmi, szybko dodał - Jeśli nie chcesz, to nie mów, ja tylko…

- Wada genetyczna. 

Hasło rzucone przez Levi’a nie było czymś, czego się spodziewał. Uważnie przyglądał się mu, jak ten, swoim niewidomym wzrokiem, wpatruje się w przestrzeń ponad jego ramieniem. 

- Nie zaczęło się od razu - podjął opowieść dalej, choć nadal jego twarz nie zmieniła wyrazu - Do dwunastego roku życia widziałem normalnie. Byłem wychowywany przez matkę oraz ciotkę, która odwiedzała nas co tydzień. Ojca nie znałem. Byłem zwykłym gówniarzem, trochę dziwnym, bo od najmłodszych lat lubiłem muzykę klasyczną. Ciotka zabierała mnie często do naszej filharmonii, w której pracowała. To ona nauczyła mnie grać. 

Eren jeszcze raz spojrzał na wiszące zdjęcia widząc jak uśmiechnięty chłopiec stoi obok równie uśmiechniętej pulchnej kobiety. 

- Matka nie miała pieniędzy na nic, bo regularne wizyty sprawiał nam jej brat alkoholik. - prychnął, po czym wziął kolejny łyk herbaty - Kenny był skurwielem jakich mało. Zabierał matce pieniądze, szedł się najebać i po paru dniach wracał po więcej. Przez niego matka nie miała mi co do gęby włożyć, a po niedługim czasie zmarła z przepracowania. 

Choć Levi nie mógł tego widzieć, to przez twarz szatyna przebiegł cień szoku. Miał dziwne wrażenie, że mimo kamiennej twarzy, opowieść o przeszłości przynosiła mu swego rodzaju ulgę, do której się nie przyznawał. 

Być może, Eren był pierwsza osobą, która słyszała tę historię zaledwie po miesiącu znajomości. 

- Miałem wtedy może jedenaście, dwanaście lat. Oczywiście Kenny stracił źródło utrzymania, więc szybko się zmył. Przygarnęła mnie ciotka, a ja w wyniku szoku, który nałożył się na predyspozycje genetyczne zacząłem tracić wzrok niedługo później. A tak przynajmniej twierdzili lekarze, ale chuj ich tam wie. W każdym razie z dnia nadzień widziałem mniej ostro, aż któregoś dnia nie widziałem już wcale. 

- Nie dało się temu zapobiec? - wyrwało mu się pytanie, zanim zdążył się powstrzymać, ale starszy nie miał mu tego za złe wzruszając tylko ramionami. 

- Podobno dało, ale byłem zbyt zajęty opłakiwaniem matki i swoje zdrowie miałem z dupie. Nim ciotka zorientowała się, że coś jest nie tak było za późno. Zanik nerwów wzrokowych. Podobno mój dziadek to miał, ale nawet go nie znałem.

Dopił herbatę i odstawił kubek na stolik. Zamyślił się na chwilę, po czym wyciągnął przed siebie obie dłonie, zupełnie jakby zapragnął je obejrzeć, choć było to dla niego niemożliwe. 

- Kolejny szok. Nie dość, że sierota to jeszcze ślepa. Przed depresją, do której zmierzałem, uratowała mnie ciotka. Uświadomiła mi, że mam uszkodzony wzrok, lecz sprawne dłonie, którymi nadal mogę tworzyć coś pięknego. Może nie będę tego widział, ale mogę dotknąć i usłyszeć to, czego widzący ludzie nie są w stanie ujrzeć. Wiele musiałem pozostawić wyobraźni, ale dzięki niej nauczyłem się korzystać z laski, po którą w pierwszej chwili nie umiałem sięgnąć. 

Opuścił dłonie i zwrócił się do ściany, na której wisiały zdjęcia. 

- Jakkolwiek durnie to nie brzmiało, pomogło mi stanąć na nogi. Nauczyłem się żyć z tym gównem, gram nawet w tej samej filharmonii co ona. 

W ciszy przyglądał się jego profilowi, póki nie zdecydował się dopytać:

- Nie żyje? 

Brunet kiwnął głową nie odrywając pustego spojrzenia od ściany.

- Zmarła dziesięć lat temu. Na zawał. 

Eren nie wiedział jak się odnieść do całej tej historii, miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział będzie brzmiało głupio lub nieadekwatnie do sytuacji. Mimo to złapał Levi’a za dłoń, a kiedy ten odwrócił się w jego kierunku, powiedział:

- Przeżyłeś zbyt wiele jak na jedną osobę. 

Tak jak się spodziewał usłyszał prychnięcie. 

- Każdy ma swoje demony, Eren. Na kogoś musiało paść gorzej. - Wzruszył ramionami, jednak ścisnął dłoń młodszego, jakby dodała mu otuchy po trudnym wyznaniu - Najwyraźniej mnie podcięto skrzydła jeszcze zanim je rozwinąłem. 

Patrzył na niego pełnym podziwu wzrokiem, nie mogąc uwierzyć jak silnego człowieka miał przed sobą. Dopiero teraz uświadomił sobie jak dużo mu odebrało życie i jak niewiele zostawiło, a jednak mimo to był w stanie stać się kimś, kim od zawsze chciał być. 

Pod wpływem chwili przy mroku panującym za oknem i światłem lampy wiszącej nad nimi, przyłożył delikatnie dłoń do jego policzka. Levi w pierwszej chwili drgnął zaskoczony, ale nie odsunął się, wiedząc do kogo należała ręka. Eren tak bardzo chciał, aby te puste oczy ponownie zobaczyły światło, którego zostały pozbawione, żeby spojrzały na niego, a on mógł spojrzeć w nie z wzajemnością. 

Jak bardzo by tego nie chciał, nie mógł mu pomóc, a to chyba było jeszcze trudniejsze do zniesienia. Patrzeć jak ktoś, na kim nam zależy cierpi i nie mogąc tej osobie ulżyć. 

Siedzieli w takiej przyjemnej ciszy przez parę minut, zielonooki patrząc na bruneta, a ten chłonąc dotyk jego dłoni na policzku. W pewnej chwili Levi postanowił przerwać milczenie:

- Eren…

Obudzony z transu szatyn zamrugał i pogłaskał delikatnie kciukiem jego blady policzek. 

- Hm? 

- Opisz mi siebie.

Krótka prośba. Niezbyt wymagająca. A jednak szczerość oraz uczucie jakie przebiło się przez te słowa uderzyły w niego, wywołując szybsze bicie serca. 

- Hmm… - mruknął, kładąc głowę na oparciu sofy, a Levi zamknął oczy - Jestem wysoki, szczupły. W szkole uchodziłem za wysportowanego, chociaż jedyny sport jaki uprawiałem, to ten na w-f’ie. Łatwo łapię opaleniznę, więc można powiedzieć, że blady nie jestem. Mama zawsze powtarzała mi za dzieciaka, że mam ładne, zielone oczy. Twierdziła, że ładnie pasują do moich brązowych włosów. Nie jestem pewien czy to prawda, ale uwierzyłem jej na słowo. 

Oboje uśmiechnęli się na to ostatnie zdanie, po czym Levi podniósł jedną z rąk i najdelikatniej jak tylko mógł odnalazł twarz Erena, który zastygł w bezruchu na ten gest. Po chwili druga ręka znalazła się na jego policzku, a delikatne dłonie mężczyzny zaczęły badać najpierw jego policzki, potem czoło oraz brwi, zmierzając powoli ku oczom oraz prostym nosie. Wskazującymi palcami dotknął uszu i kosmyków brązowych włosów, które plątały się wokół nich. Szatyn z bijącym niczym młot sercem wpatrywał się w skupioną twarz bruneta, która nie wiadomo kiedy znalazła się tak blisko niego. Jego kciuki obrysowały najpierw dolną, a następnie górną wargę, przez dosłownie krótki moment dotykając także wewnątrznej strony wargi. 

Było w tej scenie coś delikatnego, kruchego, co łatwo było rozbić w drobny mak. Ta chwila, kiedy z pozoru oschły pianista zdecydował się opuścić maskę i pokazać twarz od tej wrażliwej strony. 

Dotyk palców niczym muśnięcia motyla, bliskość mężczyzny oraz jego oddech tuż przy jego policzku, kiedy ten bezwiednie oparł swoje czoło o to jego mając nadal przymknięte oczy. To wszystko sprawiło, że Eren czuł się otumaniony. Otumaniony przez tego człowieka, jego historię, pokaleczoną duszę, która zniosła tak wiele, choć nie powinna. 

- Dziękuję - szepnął zachrypniętym głosem Levi otwierając w końcu oczy i po raz pierwszy Eren miał wrażenie, że patrzyły one prosto na niego. 

To on był tym, który zainicjował pocałunek. Położył dłoń na jego bladej szyi i przyciągnął do siebie, nakierowując jego wąskie usta na swoje wargi. Jego zimne, a szatyna gorące idealnie do siebie pasowały. Powolne tempo, które sobie narzucili nie było przytłaczające, było odpowiednie dla nich, dla tej chwili, której nie trzeba było napędzać pożądaniem, a jedynie wypełniać je powoli rodzącym się uczuciem. 

Levi był zaskoczony jak wiele był w stanie odczuć przez jeden pocałunek. Poruszył wargami po omacku, a te wpasowały się w jego tempo bez problemu. Dreszcz przeszedł go wzdłuż pleców, a serce zabiło go mocniej. 

Nie był w stanie uwierzyć, że to się działo. 

On, człowiek niepełnosprawny, który był pewien, że jeśli chodzi o jakiekolwiek relacje był już stracony, trwał właśnie w tej wyjątkowej dla niego chwili. 

Która udowodniła mu, że brak wzroku nie świadczył o braku możliwości pokochania kogoś. 

Bo ten ktoś, komu najwyraźniej jego wada nie przeszkadzała, był tu z nim i całował jego wargi, które myślał, że nigdy tego nie doświadczą. 

Eren jako pierwszy się odsunął, czując na wargach słony posmak. Kiedy otworzył oczy zobaczył jak jedna, samotna łza potoczyła się z zamglonego oka starszego. Zanim ten zdążył ją zetrzeć, sam to zrobił, kciukiem przejeżdżając po bladym policzku, prychając pod nosem. 

- Nie jesteś gównianym romantykiem, co? 

Czar chwili prysł po tych słowach, a Levi zmarszczył brwi, po czym niespodziewanie pociągnął za prawe ucho młodszego, które akurat miał pod palcami. Ten syknął z bólu nie spodziewając się takiego ataku. 

- Oi, uważaj sobie dzieciaku. 

Zaśmiał się w odpowiedzi, po czym oparł czoło na jego ramieniu. 

***

Światła zgasły. Na widowni ucichły ostatnie szepty, a cisza, jaka zapadła nie była zmącona nawet przez latającą muchę. 

Reflektory rozbłysły skierowane na środek sceny, gdzie znajdował się gwóźdź dzisiejszego wieczoru. 

Lśniący czarny fortepian oraz skupiony do granic możliwości mężczyzna, u nóg którego leżała złożona na cztery części laska. Biała jak śnieg wyraźnie odbijająca się od czarnych lakierowanych butów, czy też samego instrumentu, o który była oparta. 

Wraz z pierwszymi dźwiękami melodii, Eren, który przez cały czas wstrzymywał powietrze wypuścił się delikatnie. 

Dokładnie taki widok miał przed oczami trzy miesiące temu, kiedy nieproszony wparował do tej cholernej czwartej sali na parterze filharmonii, którą miał posprzątać. 

Choć odczucia co do muzyki były podobne, to uczucia kierowane do osoby grającej były inne. 

Oni byli inni. 

Sytuacja między nimi była inna. 

Wszystko było inne do momentu, kiedy spotkali się na tej cholernej herbacie. 

Od tamtej pory wszystko było lepsze. 

There goes my mind racing

And you are the reason

That I'm still breathing

I'm hopeless now...

Znał tę piosenkę, oczywiście, że znał. Tak samo jak znał w momencie, kiedy Levi upierał się, że niczego romantycznego nie ma zamiaru wybrać. Kłamczuch. 

I'd climb every mountain

And swim every ocean

Just to be with you

And fix what I've broken

Oh, 'cause I need you to see

That you are the reason

 
Zwinne palce błądziły po klawiszach dokonując cudu. Poruszając ludzkie serca, dokładnie tak samo jak zostało poruszone jego przy ich pierwszym spotkaniu. 

There goes my hands shaking

And you are the reason

My heart keeps bleeding

I need you now

And if I could turn back the clock

I'd make sure the light defeated the dark

I'd spend every hour, of every day

Keeping you safe

Choć Levi nie mógł zobaczyć tych klawiszy, których dotykał, tych zachwyconych jego grą słuchaczy… 

To mimo wszystko je widział. Widział to wszystko w sposób jaki inni tego nie widzą, był w stanie dokonać tego, czego żaden w pełni zdrowy człowiek dokonać nie może. 

Patrzył duszą, a nie oczami. 

I don't wanna hide no more

I don't wanna cry no more

Come back I need you to hold me (You are the reason)

Be a little closer now

Just a little closer now

Come a little closer

I need you to hold me tonight

 
Nie miał zamiaru mu pozwolić na więcej łez, wystarczająco długo ukrywał w sobie ból. 

Melodia raptownie ucichła, po czym pojedyncze wyższe już dźwięki zaczęły ostatni raz wygrywać refren:

I'd climb every mountain

And swim every ocean

Just to be with you

And fix what I've broken

'Cause I need you to see

That you are the reason

 
Kiedy ostatnie, te najcichsze tony wybrzmiały, cała sala wypełniła się gromkimi brawami, a Levi w końcu otworzył niewidome oczy, które od razu skierował na boczne zejście ze sceny, gdzie stał Eren. 

Wiedział, że on tam jest. Nie widział go, ale wiedział, że jest. 

A Eren z kolei wiedział, że Levi patrzy.

Choć nie mógł zobaczyć łez wzruszenia w jego oczach, to patrzył.

I to było najważniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top