XXXVIII. Dirty Diana
— Stefan, jesteś pewny, że to dobra droga? — rzuciłem, ale Kraft w ogóle nie przejmował się moimi wątpliwościami.
Wracając z punktu widokowego oczywiście nie wybraliśmy tej samej drogi, bo Stefan zarzekał się, że od drugiej strony też uda nam się dojść. Zaufałem mu, jak zawsze, ale jak się później okazało, to nie była dobra decyzja. Szliśmy coraz dłużej, a hotelu jak nie było, tak nie było. Jedyną osobą, która jeszcze wierzyła w jego odnalezienie był zdeterminowany Krafti, który szedł dobre kilka metrów przede mną i przekonywał mnie, że szukany przez nas budynek jest już za kolejną skarpą. Miałem dość bezczynnego włóczenia się i najchętniej wróciłbym znaną mi już drogą, ale nie wiedziałem jeszcze, jak przekonać do tego Stefana.
— Posłuchaj, może lepiej będzie jak...
— Jest!
Krafti wszedł mi słowo, krzycząc z zachwytu. Ściągnąłem brwi, bo nie chciało mi się wierzyć, że faktycznie znaleźliśmy się na dobrej drodze. Wciąż byliśmy zdecydowanie za wysoko w porównaniu do poziomu, na którym był hotel, dlatego podchodziłem do zadowolonego z siebie Stefana z lekko sceptycznym nastawieniem. I moja intuicja wcale mnie nie zdziwiła.
— Stefan. — Zmierzyłem go wzrokiem. — Powiedz mi gdzie jest hotel, a gdzie jesteśmy my, co?
— No... My stoimy tu, a hotel... jest tam w dole — zaczął, ale kiedy ujrzał moje wciąż wymowne spojrzenie, zaczął się tłumaczyć. — Oj bez przesady. Po prostu zejdziemy na dół i tyle. Będziemy szybciej niż jakąkolwiek inną drogą.
Wyjrzałem zza jego ramienia, by upewnić się, że oboje patrzymy w tę samą stronę. Kraft nie mógł myśleć o normalnym zejściu w dół do hotelu — było tu zbyt stromo, a co za tym idzie niebezpiecznie. Nie widziałem siebie schodzącego tędy na dół, a jeśli już, to przed oczami stanęła mi wizja bezwładnie turlającego się Michaela. Musiałem szybko wyperswadować ten pomysł z głowy Krafta.
— To ja podziękuję za taką drogę.
— Oj bez przesady. Trochę odwagi Michi!
— Przed chwilą nie zdjąłeś rękawiczki, bo nie chciałeś się przeziębić, a teraz masz zamiar tak dla odmiany połamać sobie wszystkie kości?
Stefan szybko ocenił mnie wzrokiem, ale widziałem, że nie podobało mu się moje racjonalne podejście do tematu. Ściągnął brwi, wykrzywił usta i pozostało mi jedynie czekać, aż skwituje moją uwagę, swoim niezbyt błyskotliwym komentarzem.
— Jak chcesz, ja nie mam zamiaru się wracać — rzucił, a już chwilę potem widziałem, jak zaczyna schodzić po skarpie w dół.
Najpierw chciałem krzyknąć z bezsilności, ale po chwili uznałem, że lepiej byłoby krzyknąć na Stefana, by zawrócił. Z tego wszystkiego wyszło jedynie agresywne syknięcie, bo przypomniałem sobie, że darcie się wniebogłosy po północy w lesie — miejscu, gdzie nie powinno nas być — nie było najlepszym pomysłem.
Pozostało mi z duszą na ramieniu obserwować wybryki Stefana i modlić się, żeby nie zleciał na twarzy w dół. Początkowo szło mu całkiem dobrze — ostrożnie stawiał kolejne kroki, a kiedy było trzeba przytrzymywał się pobocznych drzew. Im niżej był, tym bardziej przekonywałem się, że to wcale nie był taki zły pomysł, ale wystarczyła chwila nieuwagi, bym znowu zaczął przeklinać głupotę Krafta.
Stefan poślizgnął się i resztę drogi pokonał zjeżdżając na tyłku. Piszczał przy tym trochę i miałem wrażenie, że sama podróż sprawiała mu nawet przyjemność. Nie mogłem być jednak niczego pewny, dlatego kamień spadł mi z serca, kiedy Krafti już na samym dole, od razu odwrócił się, by pomachać mi, że wszystko jest w porządku. Jeszcze tego by brakowało, by coś mu się stało.
Teraz jednak nie było odwrotu. Musiałem zrobić to samo. Zebrałem się w sobie i powoli ruszyłem wytyczoną wcześniej przez Stefana trasą. Kraft zaczął dopingować mi z dołu, klaszcząc i krzycząc coś, ale byłem zbyt skupiony, by go usłyszeć. Zwolniłem w miejscu, od którego Stefan zjechał bezwładnie na dół, bo nie chciałem skończyć w ten sam sposób. Kiedy jednak zrobiłem krok dalej, usłyszałem pisk Krafta:
— Dawaj zjeżdżaj! Jest super.
Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, bo na pewno nie był to mój zdrowy rozsądek, ale zdecydowałem się zaryzykować. Chciałem ostrożnie usiąść na śniegu, ale biały puch wywinął mi sporego figla i, chcąc nie chcąc, zjechałem na sam dół stoku.
Wylądowałem tuż obok Stefana, który szczerze się zaśmiał. Nie wiedziałem, czy śmiał się ze mnie, czy z całej sytuacji, ale chwilę potem sam do niego dołączyłem. Musiałem przyznać, że taka śniegowa zjeżdżalnia sprawiła mi mnóstwo frajdy, choć z tyłu głowy doskonale wiedziałem, że byłem kompletnie przemoczony. Podobnie zresztą Stefan, który szczerzył się do mnie, tak jak nigdy.
— Mówiłem ci, że będzie fajnie!
— No dobra, ten jeden raz ci się udało — mruknąłem. — Ale to nie znaczy, że to było bezpieczne.
— A ty jak zwykle swoje. Mógłbyś chociaż raz...
Zaczął, ale nie dokończył, bo przerwał mu dzwonek jego telefonu. Wymieniłem zdziwione spojrzenie ze Stefanem — w końcu, kto o tej godzinie mógł do niego dzwonić. Kraft zaczął szybko macać się po kieszeniach, aż wreszcie wyciągnął telefon z jednej z nich. Przyjrzał się dokładniej świecącemu ekranowi, po czym pokazał mi autora połączenia. Wellinger.
Wzruszyłem ramionami, a Stefan odebrał. Sam zacząłem sprawdzać wszystkie kieszenie. Przecież mogłem zgubić, któreś z rzeczy podczas tego szalonego zjazdu. Ucieszyłem się, gdy wszystko było na swoim miejscu. Jeszcze tego by brakowało, bym musiał teraz szukać telefonu w tym cholernym śniegu. Wzdrygnąłem się na samą myśl o takich poszukiwaniach.
Stefan przestał rozmawiać, ale nie był już w tak dobrym nastroju jak przed chwilą. Posłałem mu pytające spojrzenie, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
— Dzwonił Andi. — To już wiedziałem. — Jest kompletnie pijany. — Tego w sumie się spodziewałem. — I muszę... muszę iść.
Ściągnąłem brwi, lekko niezadowolony z takiego obrotu spraw.
— Stephan nie może mu pomóc? — To wydawało mi się logiczne.
— Nie za bardzo. — Stefan pokręcił głową, a ja wiedziałem już, że nie mogę go dłużej zatrzymywać. — Andi potrzebuje teraz przyjaciela, a chyba sam dobrze rozumiesz, jak to jest.
W końcu i ja kiwnąłem głową. Czasami potrzeba było kogoś innego, osoby trzeciej, która ma inne spojrzenie na świat i choć nie miałem pojęcia, jak wyglądała relacja między Niemcami, to dla spokoju ducha wolałem poświęcić ten jeden wieczór ze Stefanem, dla jak mogłoby się okazać większego dobra. A poza tym doskonale wiedziałem, jak upierdliwy potrafi być pijany Wellinger i w sumie to zacząłem się cieszyć, że to Kraft jest jego przyjacielem, a nie ja.
— Dobra, leć.
Stefan od razu się rozpromienił. Nie wiem, jak mógł sądzić, że go nie puszczę; przecież nie byłem aż takim egoistą. Kraft szybko, ale i mocno, przytulił mnie, po czym ruszył w stronę tylnego wejścia do budynku — stamtąd było zdecydowanie bliżej do pokoju Niemca.
Sam zacząłem w miarę otrzepywać się ze śniegu i jedynym, o czym marzyłem, był rozgrzewający prysznic. Westchnąłem cicho i poszedłem w przeciwnym kierunku niż Stefan — w końcu główne wejście znajdowało się tuż za rogiem, a mi nie wiedziało się iść na około, choć jeszcze chwilę temu, na górze, miałem zupełnie inną wizję.
Kiedy wyszedłem zza rogu, poczułem, jak ktoś złapał za moją kurtkę i porządnie mną szarpnął. Chwilę potem zostałem przyparty do ściany budynku. Nie mogłem się ruszyć przez ogromny nacisk na moich ramionach, jak i przez szok, który kompletnie mnie sparaliżował. Co się właśnie stało?
Zdziwiony spojrzałem na swojego oprawcę. Zdrowy rozsądek krzyczał, żebym wyszarpnął się z jego uścisku i walczył o siebie, ale coś podpowiadało mi, żebym odpuścił. Nie wiem dlaczego uległem temu dziwnemu głosowi i poddałem się. Podobnie zrobił i mężczyzna, więc gdy przestaliśmy się szarpać, mogłem wreszcie dokładnie mu się przyjrzeć.
— Gregor, zwariowałeś?! Puść mnie. — Pozbyłem się jego rąk z moich ramion.
Odsunął się powoli, wciąż mierząc mnie uważnym wzrokiem.
— No nieźle. Jesteś ostatnią osobą, której się tu spodziewałem.
Mogłem powiedzieć dosłownie to samo. Skąd Gregor wziął się przed wejściem do hotelu, kiedy impreza na jego cześć trwała w najlepsze? I choć mogłem być na niego zły za takie traktowanie, to szybko uświadomiłem sobie w jakiej czarnej dziurze właśnie się znalazłem. Przecież mniej więcej dwie godziny temu powiedziałem mu, że zwijam się do pokoju, bo jestem zmęczony, a tymczasem teraz latam sobie w najlepsze wokoło hotelu? Każdy głupi zorientowałby się, że coś było nie tak, nawet Gregor.
— O co ci chodzi? Śledzisz mnie?
Zdecydowałem, że w tym przypadku najlepszą obroną będzie atak. Musiałem zmusić go, by zaczął gadać o sobie, co zapewne w każdej innej sytuacji nie byłoby problemem. Tym razem jednak byłem pewien, że będzie chciał wiedzieć zdecydowanie więcej, i jakoś przemoże w sobie ciągłą chęć bycia w centrum uwagi. Ale wcale nie zdziwiłem się, gdy już chwilę potem, Gregor prychnął, po czym dodał w swoim stylu:
— Mam lepsze zajęcia niż łażenie za tobą, choć w sumie... Teraz żałuję, że nigdy wcześniej tego nie zrobiłem.
Zdecydowałem się siedzieć cicho i zobaczyć, dokąd doprowadzą nas przemyślenia Gregora. Liczyło się to, że połknął haczyk i zaczął mówić, choć wcale nie uśmiechało mi się wysłuchiwanie dłuższego wywodu, który najwyraźniej mnie czekał.
— Widzisz, skończyła nam się popita, dlatego wyszedłem do auta po zapas, kiedy usłyszałem jakieś dziwne śmichy-chichy, krzyki i piski. Uznałem, że takie dźwięki za hotelem o wpół do pierwszej w nocy raczej nie są normalne, nawet w Polsce. A skoro z pozoru nikomu nie działa się krzywda, to mogło oznaczać tylko jedno. Plotki. — Wyszczerzył zęby. — Poczekałem chwilę i jak widać opłacało się.
Starałem się utrzymywać poważną minę — nie taką, która sugerowałby, że mnie na czymś przyłapał, ani nie taką, która ułatwiłaby zastraszenie mnie jego wydumanymi historiami. Po prostu wpakowałem ręce do kieszeni i czekałem na kolejne konkluzje, których szczerze powiedziawszy zacząłem się bać. Uśmiech nie schodził z ust Gregora, a to nie wróżyło niczego dobrego.
— To jak? O co chodzi? Najpierw zmywasz się z imprezy, bo jesteś zmęczony, a teraz znajduję cię całego w śniegu i do tego kompletnie zziajanego? Stary, trzeba było mi powiedzieć, że masz jakąś laskę na boku, no bo gdzie indziej jak nie w Polsce. Kto jak kto, ale ja bym zrozumiał.
Dziwiłem się, że Gregor nie usłyszał, jak kamień spadł mi z serca. Sądziłem, że zaraz zdemaskuje naszą sekretną relację ze Stefanem, ale na szczęście nie był na tyle blisko całego zajścia, by usłyszeć naszą rozmowę. Zacząłem dziękować niebiosom, które nie dopuściły do tego spotkania. Musiałem koniecznie wyściskać Wellingera za to, że się upił i zadzwonił do Krafta właśnie w tamtym momencie. Gdybyśmy chcieli obaj udać się do głównego wyjścia, Schlieri nie miałby żadnych złudzeń. A tak to pozostawało mi wysłuchanie na szczęście nietrafionego wywodu Gregora.
— To jak? Co to za dziewczyna? Bądź dobrym kumplem, podziel się. Może ma koleżankę? Albo siostrę? Nie pogardziłbym żadną z nich. Wiesz, Polki to naprawdę fajne dupy — nakręcał się coraz bardziej, przez co coraz bardziej działał mi na nerwy. Nagle jednak przestał, jakby wpadł na najbardziej genialny pomysł na świecie. Uśmiechnął się w moją stronę i szturchnął mnie lekko w ramię. — Albo nie. Jeszcze lepiej. Skoro ty lecisz tutaj w takie balety, to może Claudia jest wolna? Z niej też jest niezła laska. Zawsze chciałem...
Nie dałem mu dokończyć, bo nie myśląc za dużo, po prostu przywaliłem mu w twarz. Pozwalał sobie na zbyt dużo, a rosnąca we mnie frustracja i niechęć do Gregora w pewnym momencie eksplodowała. Skończyło się na jednym rozbitym nosie i jednym obolałym nadgarstku. Próbowałem strzepnąć ból z ręki. Dawno się nie biłem. Nigdy nie uważałem tego za dobre wyjście. Wtedy jednak nie wytrzymałem.
— Cholera! — Gregor złapał się za zakrwawiony nos.
Próbował zatamować krwotok, a ja bałem się, że zaraz i ja będę w podobnej sytuacji. Czy spodziewałem się, że mi odda? Tak. Gregor łatwo nie odpuszczał. Nie mógł być na przegranej pozycji. To nie było w jego stylu, a nic nie denerwowało go tak, jak porażka. Szykowałem się na cios, który na moje szczęście nie nadszedł. Schlieri skupił się na poprawie swojego wyglądu, co w zasadzie też mnie nie zdziwiło.
Wyciągnąłem z kieszeni chusteczki i podałem mu je. Obrzucił mnie zniesmaczonym spojrzeniem, ale zabrał ode mnie paczkę. Po chwili nieudolnie wepchnął sobie jedną z nich do nosa.
— Jak ja teraz będę udzielał wywiadów? — burknął wściekły na to, jak go załatwiłem.
— Trzeba było choć raz w życiu się zamknąć.
Powiedziałem to, co od dawna chciałem mu powiedzieć. Cóż, przywalić też mu zawsze chciałem i, szczerze powiedziawszy, poczułem się naprawdę dobrze po takiej jednostronnej wymianie ciosów. Zacząłem zastanawiać się, ile osób faktycznie powiedziało mu w twarz to, co o nim myślało. Miałem nadzieję, że nie byłem jedyny.
Gregor wyprostował się, słysząc moją uwagę. Zapewne chciał pokazać mi, jak bardzo po męsku przyjmuje takie zaczepki. Przestał zajmować się swoim nosem i zlustrował mnie wzrokiem, dokładnie mnie oceniając.
— Zaimponowałeś mi. — Uśmiechnął się tajemniczo.
Nie rozumiałem skąd wzięła się u niego ta zmiana nastawienia, jak i ten uśmiech, który lekko mnie niepokoił. Poza tym nie wiem, czym miałbym mu zaimponować. Chociaż znając jego hierarchię wartości, nie było o to zbyt trudno.
— Wiesz, myślałem, że jesteś takim porządnym człowiekiem, ale jak widać chyba źle cię oceniłem — zaczął. — Chodzisz na nocne schadzki, umiesz się bić, a i widzę błysk w twoich oczach, którego dawniej nie było. Co? Taka cicha woda z ciebie, nie?
Ściągnąłem brwi zniesmaczony jego wyznaniem. Wcale nie zachowywałem się dziwnie, no może nie w moim mniemaniu. Gregor nie wiedział o moim związku ze Stefanem, dlatego to wszystko wydawało mu się nie na miejscu. Ale wolałem być źle oceniony przez Gregora, co naprawdę mało mnie obchodziło, niż żeby dowiedział się prawdy. Mogłem być dla niego nawet najgorszym draniem, jeśli miałoby to uratować naszą tajemnicę.
— Na początku chciałem ci oddać. W końcu tak robią faceci. Ale zmieniłem zdanie. — Zgniótł zakrwawioną chusteczkę i wyrzucił ją na śnieg. — Teraz jestem ciekawy. Dowiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Z tonu, którego użył, mogłem być pewien, że dotrzyma słowa. Nie wiedziałem jeszcze, co to wszystko znaczyło, ale w tamtym momencie czułem się nad wyraz dobrze. Wreszcie udało mi się skonfrontować z Gregorem na swoich warunkach. Ale im szybciej zaczęła spływać ze mnie adrenalina, tym szybciej zrozumiałem, jak bardzo się wkopałem. Gregor nie odpuszczał i wiedziałem już, że będzie uprzykrzał mi życie, dopóki nie wyciśnie ze mnie wszystkich informacji.
Cholera. Trzeba było dać sobie przywalić w twarz, skłamać o jakiejś lasce i dać sobie spokój. A tak to już czułem jak Gregor patrzy mi się na ręce.
Schlieri rzucił mi jeszcze jedno ostrzegawcze, ale i triumfalne, spojrzenie, po czym, tak jak mówił, ruszył do auta po kolejne puszki. Stałem jeszcze chwilę przed hotelem i wpatrywałem się w zakrwawioną chusteczkę. Musiałem jak najszybciej ostrzec Stefana.
Ruszyłem korytarzem w stronę naszego pokoju. Byłem mocno rozkojarzony, dlatego szukałem kluczyka dłużej niż powinienem, a kiedy już go znalazłem, to zlokalizowanie zamka stało się kolejnym wyzwaniem. Zestresowałem się, kiedy dodatkowo rozpoznałem na korytarzu wesoły głos Krafta. Znalazł się szybciej niż sądziłem. Może i lepiej, bo nawet nie miałem pojęcia, w którym pokoju mieszkali Niemcy.
Podniosłem wzrok, by przekonać się, że szedł w moją stronę, rozmawiając żywo ze Stephanem. Zapewne zostawił swoją kurtkę i przemoczone buty w drugim pokoju, bo dreptał po żółtym dywanie jedynie w skarpetkach — zresztą podobnie jak Niemiec. Nic nie wskazywało na to, że mógł jeszcze przed chwilą znajdować się na zewnątrz, za co byłem wdzięczny niebiosom, bo chwilę później wyminął mnie rozwścieczony Gregor. Szedł, ściskając niebiesko-srebrne pudełko i wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by przekonać się, że ktoś mu przed chwilą porządnie przyłożył. Stefan ze Stephanem nawet nie zdążyli mu się przyjrzeć, kiedy Schlieri rzucił w stronę Krafta.
— Uważaj, z kim mieszkasz.
Spojrzał na mnie trochę dłużej niż powinien, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego pokoju. Chłopaki niemal od razu zmaterializowali się przy moim boku, ale ja wciąż wpatrywałem się w plecy znikającego w oddali Gregora.
— Czy on nie miał przypadkiem rozbitego nosa? — spytał nieśmiało Stephan, co sprawiło, że wreszcie na nich spojrzałem.
Stefan wpatrywał się we mnie pytająco, ale doszukałem się w jego oczach również niepokoju. Widziałem, że chciał dowiedzieć się, dlaczego Gregor próbował go ostrzec i co takiego się wydarzyło, że w ogóle to zrobił. Lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu, próbując znaleźć odpowiedź, aż jego wzrok utknął na mojej prawej dłoni.
— Przywaliłeś mu? — rzucił nagle równie zdziwiony co zniesmaczony.
Nie wiedziałem, w jaki sposób tak szybko to odkrył, ale zagadka rozwiązała się sama, kiedy i ja spojrzałem na swoją prawą dłoń. Nawet tego nie czułem, ale była lekko obtarta, a i zostały na niej pojedyncze zaschnięte krople krwi — zapewne Gregora. Nie było sensu dłużej ukrywać, zresztą i tak bym się przyznał, ale tu, na korytarzu, nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Jedynie zrezygnowany spuściłem głowę, co dało Stefanowi ostateczną odpowiedź.
To sprawiło, że Kraft znacznie się ożywił. Chciał od razu wepchnąć mnie do pokoju, ale szybko przypomniał sobie o obecności Stephana. Szybko odwrócił się w jego stronę i zagroził mu palcem:
— Nic nie widziałeś.
Niemiec niemal od razu uniósł ręce w obronnym geście, sugerując, że się poddaje. Jedynie kiwnął głową i nie zadając zbędnych pytań, ruszył w stronę swojego pokoju. Nie zdążyłem nawet przyjrzeć się, gdzie dokładnie zmierzał, bo Stefan bezpardonowo wepchnął mnie do pokoju i zamknął za nami drzwi.
Sądziłem, że od razu do mnie doskoczy, ale tym razem zostawił mi trochę miejsca. Trzymał ręce na biodrach i przyglądał mi się uważnie, gdy ściągałem kurtkę. Kiedy szeleszczący materiał opadł swobodnie na moje łóżko, wreszcie odważyłem się spojrzeć na Stefana. On jedynie rozłożył ręce, oczekując wyjaśnień.
— Powiesz mi, co się stało? — zażądał. — Dlaczego mu przywaliłeś?
Nie potrafiłem jeszcze znaleźć odpowiednich słów na swoje usprawiedliwienie, jak i na opis całego zaistniałego konfliktu. A ton, którym uraczył mnie zirytowany Kraft, wcale mi w tym nie pomagał. Podobnie i Stefanowi nie pomagał brak współpracy z mojej strony, dlatego już chwilę później musiał dodać:
— Cholera, Michi, zostawiłem cię samego na kilka minut.
— I bardzo dobrze. Nawet nic chcę myśleć, co by było, gdybyś tam ze mną był — rzuciłem niemal od razu, a że były to pierwsze słowa jakimi zdecydowałem się bronić, Stefan przysłuchiwał się im ze zdwojoną siłą.
Widziałem, jak na jego twarzy pojawia się szeroko pojęte niezrozumienie; w końcu przed chwilą w dość dosadny sposób powiedziałem mu, że bardzo dobrze się stało, że mnie zostawił. Stefan niezadowolony zmarszczył brwi, ale miał do tego prawo — przecież nie miał pojęcia, co mi się przytrafiło. Ja z kolei doskonale wiedziałem, że gdybyśmy zdecydowali się razem wracać do hotelu, Gregor nie miałby żadnych wątpliwości, dlatego musiałem w to jak najszybciej wtajemniczyć Krafta.
— Gregor... wyszedł akurat do auta. Usłyszał piski i krzyki, nasze piski i krzyki. Chciał się dowiedzieć, kto się tak dobrze bawi na dworze i zaczaił się na mnie za rogiem, gdy szedłem do wyjścia.
— Jak to zaczaił? — Stefan nie potrafił zrozumieć.
— Po prostu czekał, aż ktoś wyjdzie zza rogu i wpadł prosto na mnie. Twierdził, że w ten sposób najlepiej zdobędzie świeże plotki. Dlatego dobrze, że ze mną nie poszedłeś, bo w przeciwnym razie bylibyśmy kompletnie spaleni. A tak to zostałem oskarżony przez Gregora o jakiś zimowy romans z jedną z tutejszych panienek.
Wiedziałem, jak absurdalnie to musiało brzmieć, zresztą podobnie musiał sądzić Stefan, który wciąż patrzył się na mnie nieprzekonany do takiej wersji. W końcu jeśli to by się skończyło tylko na tym, to nie byłoby większego problemu. Rzecz w tym, że to wcale nie był koniec.
— Problem tkwi w tym, że Gregor przyrzekł sobie, że dowie się wszystkiego, dlatego jeśli już masz dość jego towarzystwa, to przygotuj się, że będzie za mną chodził jak cień i denerwował dwa razy bardziej niż normalnie, dopóki nie będzie usatysfakcjonowany. Po prostu... musimy bardziej uważać na to, co robimy, bo nie chcę dać mu satysfakcji z tego, że mnie przejrzał.
Położyłem ręce na biodrach i wbiłem wzrok w podłogę. Przez własną głupotę wpakowałem nie tylko siebie, ale i Stefana, a sprowadzając na siebie detektywa Gregora, sprowadziłem go też na Krafta — w końcu byliśmy prawie nierozłączni. Wystarczył jeden błąd, a prawda wyszłaby na jaw.
Stefan początkowo nic nie mówił, ale wiedziałem, że potrzebował trochę czasu, by przetrawić całą historię. W końcu i na jego twarzy zobaczyłem pewnego rodzaju zmartwienie. Widziałem, że intensywnie myślał. Zapewne już szukał jakiegoś wyjścia z tej sytuacji; przecież i jemu nie uśmiechało się powiększenie grona wtajemniczonych osób — dobrze pamiętałem, jak sam narzekał, że i tak jest ich za dużo. Zauważyłem też, że chciał racjonalnie podejść do całej sprawy w opozycji do wciąż buzujących we mnie emocji. Ciekawe, zawsze działało to na odwrót.
— Hej, wymyślimy coś — zapewnił, próbując mnie uspokoić.
— Wiem. Ważne, by... Gregor się nie dowiedział. Taka informacja w jego rękach? Aż boję się pomyśleć do czego byłby zdolny.
W mojej głowie nagle pojawiło się milion czarnych myśli i już widziałem same tragiczne scenariusze naszej przyszłości. Na szczęście Stefan trzymał rękę na pulsie i nie pozwolił mi odpłynąć zbyt daleko.
— Michi, nie zapominaj, że Gregor potrafi też być naszym przyjacielem, choć po tym jak go załatwiłeś, to nie wiem, czy taka opcja jest jeszcze aktualna.
Spuściłem głowę zawstydzony swoim zachowaniem. Faktycznie, od razu założyłem, że wszystkie osoby, które dowiedzą się o naszym związku, będą chciały w jakiś sposób nam przeszkodzić. Nie wiedziałem skąd wzięła się u mnie ta obawa, kiedy przecież tyle osób zdążyło nam już pomóc — Kamil, Claudia czy nawet Andreas — z tym że im ufałem, a tego samego nie mogłem powiedzieć o Gregorze. Kto wie, może okazałby się naszym największym fanem, ale z nim nigdy nie wiadomo. Dlatego wolałem dmuchać na zimne i najwyraźniej dmuchnąłem za mocno.
Stefan delikatnie złapał za moją prawą dłoń i zaczął przyglądać się niewielkim zadrapaniom. Wciąż czułem, że mam lekko poobijane kostki, ale dotyk Stefana znacznie łagodził ból, zarówno ten fizyczny jak i psychiczny. Zataczał niewielkie kółeczka na mojej skórze, próbując mnie uspokoić, choć miałem wrażenie, że ten zabieg bardziej uspakajał jego niż mnie.
— To było konieczne? — spytał łagodnie, ale wciąż czułem zniesmaczenie w jego głosie. Wiedziałem jak bardzo nie tolerował przemocy, a fakt, że właśnie bezpardonowo rozkwasiłem nos Gregorowi pewnie niezbyt mu się spodobał.
Spiąłem się na samo wspomnienie tamtej chwili. Nawet nie byłem świadomy, że potrafię tak zareagować. Prawda była taka, że przywaliłem Gregorowi głównie przez to, w jaki sposób potraktował nie mnie, a moją byłą już dziewczynę. Po tym, co zrobiła dla mnie i dla Stefana, należała jej się moja dozgonna wdzięczność i obiecałem sobie, że cokolwiek by się nie działo, sam spróbuję jej pomóc — jeśli tylko będzie tego chciała. Wciąż mi na niej zależało, może nie w takim samym stopniu jak kiedyś, ale nie mogłem pozwolić sobie, by ktokolwiek, a już na pewno nie Gregor, wyrażał się o niej w ten sposób.
Czułem, że mógłbym przyznać się Stefanowi, że to właśnie w jej obronie przywaliłem Gregorowi — wiedziałem, że to zrozumie — może nie od razu, ale na pewno zrozumie. Poza tym sam był solidnie pod kreską jeśli chodziło o relacje z Claudią, więc chcąc nie chcąc musiałby zaakceptować, że obrona jej osoby była z mojej strony konieczna. Nie chciałem jednak prowokować go do takich przemyśleń, dlatego korzystając z mało precyzyjnie zadanego pytania, odpowiedziałem równie mało konkretnie:
— Konieczne.
Stefan podniósł wzrok, by skonfrontować go z tym moim. Wiedziałem, że chciał wiedzieć więcej, ale na całe szczęście nie zadał żadnego kolejnego pytania. Pozwolił mi zachować moje przemyślenia dla siebie i byłem mu wdzięczny za to, że nie drążył dalej tego tematu. Jedynie przytulił mnie mocno, pozwalając mi się odprężyć. Dopiero w jego uścisku uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem spięty, ale już chwilę później kompletnie się rozluźniłem — właśnie taką magiczną moc posiadał Stefan
— Wiesz, że zawsze możesz... — zaczął, ale szybko mu przerwałem:
— Wiem.
Bo w końcu doskonale wiedziałem, że mogłem zwierzyć mu się ze wszystkiego. Nie musiałem trzymać niczego w sobie, kiedy osoba, która rozumiała mnie najlepiej na świecie, stała obok mnie. Rozmowa była niesamowicie ważnym aspektem naszej relacji — dzięki niej zbudowaliśmy zaufanie i rozwiewaliśmy wątpliwości, które, jak się już wcześniej okazało, potrafiły wkraść się w każdym momencie. Ja jednak równie mocno doceniałem te chwile ciszy. Czułem wtedy, że Stefan wcale nie nalegał, nie musiał znać wszystkich szczegółów, kiedy ja nie chciałem się nimi dzielić. Dał mi możliwość milczenia, z której tym razem skorzystałem.
Kiedy w końcu odsunął się ode mnie, a na jego twarzy pojawił się ten specyficzny uśmieszek, wiedziałem już, że Stefan zaraz rzuci jakimś mało wyszukanym żarcikiem.
— No! To mamy całą noc na wymyślenie ci polskiej kochanki. — Zaśmiał się i klepnął mnie w ramię.
Nie mogłem się powstrzymać i niemal od razu przewróciłem oczami. Stefan chciał jedynie rozładować atmosferę, ale ja doskonale wiedziałem, że sytuacja jest znacznie bardziej poważna niż mogłoby się wydawać. Zdecydowałem jednak, że dam mu tę satysfakcję i pozwolę chwilę ponabijać się z mojego wydumanego romansu.
— Proponuję imię Stefania, co ty na to? — kontynuował i tym razem musiałem się zaśmiać.
— Ty, Stefania, nie zostawiłaś czasami ciuchów w innym pokoju? — Uniosłem brew do góry, a Stefan niemal natychmiast spojrzał się na swoje stopy. Szybko uświadomił sobie, że wciąż był w skarpetkach, a jego buty wraz z kurtką i bluzą zostały w pokoju Niemców.
— Cholera — mruknął. — Nie mogę teraz po nie pójść.
Posłałem mu pytające spojrzenie, po którym Kraft zaczął wszystko tłumaczyć.
— Andreas zasnął. Wreszcie. Na szczęście udało mi się go przekonać, żeby się położył, bo było z nim naprawdę źle. Chciałem chwilę pogadać ze Stephanem, a w zasadzie to on ze mną, dlatego zaproponowałem, że pójdziemy do nas, by nie budzić Andiego. No i wtedy wpadliśmy na ciebie — podsumował wydarzenia podczas których ja bawiłem się w śniegu z Gregorem. — Nie będę się teraz wracać, bo nie chcę im przeszkadzać. To znaczy wiesz, Andiego w tym stanie nic nie obudzi, ale nie chciałbym przypadkiem obudzić Stephana. Ostatnio źle wygląda.
Pokiwałem głową, akceptując taką wersję wydarzeń. Chyba faktycznie lepiej było nie zawracać chłopakom głowy o tej godzinie. Stefan dobrze wiedział, co robi, i byłem pewien, że gdy tylko będzie to możliwe, bez wahania pomoże Niemcom. Teraz jednak wolałem, żeby skupił się na pomocy mi — jakby nie patrzeć to i od niego zależało, czy wyjdziemy z tego obronną ręką.
— Kurczę, martwię się o niego. Myślałem, że coś mi powie — kontynuował, a ja dopiero po chwili zrozumiałem, że wciąż miał na myśli Stephana. — Nie mogłeś chwilę dłużej szarpać się z Gregorem?
— No przepraszam bardzo — dodałem równie sarkastycznym tonem jak ten, którego Stefan użył do ostatniego zdania. — Chcieliśmy zrobić kilka śnieżnych aniołków, ale plany szybko się zmieniły.
Zaczynało mnie irytować, że Stefan uciekał myślami do problemów Niemców, zamiast skupić się na tym, który dotyczył bezpośrednio nas. Wiedziałem, że chciał im pomóc, ba, sam nieraz miałem taką potrzebę i często karciłem się za wtykanie nosa w nie swoje sprawy, ale tym razem nie mogłem pozwolić na to Stefanowi. Nie chciałem zwalczyć jego, i tak dość ubogiego, altruizmu, ale musiałem choć na chwilę go stłumić, żeby mieć całego Krafta po swojej stronie.
— Słuchaj, wiem, że się z nimi przyjaźnisz i chcesz im pomóc. Ja też ich lubię. Ale proszę cię załatwmy najpierw sprawę z Gregorem. Potem będziesz mógł żyć ich życiem.
Stefan spojrzał na mnie całkowicie poważnie, przez co przez chwilę myślałem, że się na mnie obraził za taką uwagę. On jednak szybko pokręcił głową, pozbywając się zbędnych myśli i dodał entuzjastycznie:
— Masz rację. Musimy skupić się na naszym problemie. — Kamień spadł mi z serca, kiedy Stefan zaangażował się w tę sprawę równie mocno co ja. — Powiedz mi jeszcze raz, dokładnie krok po kroku, co się wydarzyło.
— Powiem ci, ale proszę cię, daj mi się umyć. Jestem cały przemoczony od tego cholernego śniegu.
Stefan uśmiechnął się, słysząc mój błagalny ton. W końcu ze zrozumieniem klepnął mnie w ramię i wskazał dłonią na drzwi do łazienki. Przerażało mnie, jak bardzo tym gestem upodobnił się do mojej matki. Choć czasami miałem wrażenie, że dbał o mnie bardziej niż ona.
— Idź — westchnął. — Zrobię ci rozgrzewającą herbatę.
— Dzięki.
Obdarowałem go promiennym uśmiechem. Chciałem mu w ten sposób podziękować za to, że tak dobrze mnie znał i wiedział, czego dokładnie potrzebowałem. Nie chciałem tracić czasu, dlatego od razu udałem się pod prysznic. Robiłem wszystko w niemal ekspresowym tempie. Obawiałem się, że kojąco gorąca woda jedynie sprawi, że będę jeszcze bardziej śpiący i nie myliłem się. Kiedy wycierałem się ręcznikiem marzyłem jedynie o rzuceniu się na łóżko, ale podjąłem walkę z opadającymi powiekami i po zaciętym boju w końcu wygrałem. Wychodząc z łazienki, wziąłem od Stefana kubek z pysznie pachnącą herbatą i razem usiedliśmy do omawiania najlepszej strategii wojennej od czasów naszego planu pokonania Norwegów w bitwie na śnieżki — choć miałem nadzieję, że ten nasz plan wypali.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Widzicie! Obiecałam i jest! Co nie znaczy, że nie umarłam na chemię organiczną 😅
Nie ma to jak powrócić i od razu zafundować porządny wątek. Sami zobaczycie, co z tego wyjdzie, choć do rozwiązania jeszcze daleko — w końcu przed nami aż cztery konkursy w Polsce. Mam nadzieję, że spodoba wam się to, co wymyśliłam, choć na razie pozostaje wam czekać. No cóż. 😝
Życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top