XXXVII. Enjoy The Silence

Siedziałem w niezbyt dużej sali konferencyjnej i znużony bawiłem się plastikową butelką wody. Podpierałem głowę ręką, co nie było najlepszym pomysłem, bo przez to jeszcze bardziej chciało mi się spać. Wykład trenera, którego zmuszony byłem słuchać, przeciągał się już do ponad dwóch godzin, a mi nie było nawet dane napić się kawy. Nie rozumiałem, dlaczego uparł się na tak długą odprawę akurat tu, w Wiśle, a może po prostu nie chciałem rozumieć, co chodziło mu po głowie. Zależało mi tylko na opuszczeniu tego przeklętego pokoju.

Odnalazłem wzrokiem Stefana, który podobnie jak ja znudzony bawił się długopisem. Wymieniliśmy wymowne spojrzenia — żadnemu z nas nie widziało się takie nieskończone siedzenie. Uśmiechnąłem się nieznacznie, kiedy Kraft teatralnie przewrócił oczami. Był to widok tak odmienny od tego, którego doświadczałem w ostatnich dniach. Skończyło się tak, że spędziłem u niego prawie cały poprzedni tydzień. Miałem wrócić do domu, ale jakoś nie potrafiłem. Stefan był zbyt przekonujący i w końcu uległem jego niekończącym się prośbą. Zrobiłem u niego szybkie pranie i zanim się obejrzałem, jechaliśmy już na kolejny konkurs w Polsce.

Nawet dogadałem się z kotem — to znaczy, nie zostałem zaatakowany kolejny raz, co samo w sobie uznawałem za dogadanie się. I naprawdę wolałbym przemęczyć się z tym piekielnym stworzeniem kolejny tydzień, niż siedzieć w hotelu w Wiśle i zanudzać się na śmierć.

Moje modły zostały poniekąd wysłuchane, kiedy gdzieś w połowie zdania wypowiadanego przez trenera, drzwi od sali otworzyły się. Musiałem wyprostować się na siedzeniu, by zobaczyć, kto, zarazem barbarzyńsko jak i zbawiennie, postanowił przerwać nasze spotkanie. Podobnie zrobiła reszta zgromadzonych skoczków z zaciekawieniem wpatrując się w drzwi. Chwilę później widziałem już, jak wymalowana na ich twarzach nadzieja zniknęła na rzecz trudnego do opisania rozczarowania. Nie rozumiałem też, dlaczego Stefan ponownie przewrócił oczami — tym razem chyba jeszcze mocniej niż poprzednio. Kiedy posłałem mu pytające spojrzenie, on jedynie kiwnął w stronę drzwi. Zanim jednak zdążyłem odwrócić wzrok, usłyszałem ten charakterystyczny głos.

— Tęskniliście?

Na środku pokoju stanęło złote dziecko austriackich skoków narciarskich we własnej osobie. Poprawiło starannie przygotowaną idealną fryzurę i spróbowało zabić nas swoim szelmowskim uśmieszkiem. Na szczęście się nie dałem.

— Gregor, człowieku, czy ty wiesz, która jest godzina? — Trener natychmiastowo dopadł do drzwi. — Coś się stało po drodze?

Schlieri powoli zdjął okulary przeciwsłoneczne i zahaczył je sobie o kołnierz koszulki. Powoli  uniósł prawą dłoń do góry, by sprawdzić godzinę. Chwilę przyglądał się swojemu srebrnemu zegarkowi, zapewne próbując znaleźć odpowiedź na zadane przez trenera pytanie. Zastanawiał się, ale po chwili jedynie wzruszył ramionami.

— Nie. Po prostu musiałem... Coś załatwić.

Trener z niedowierzaniem pokręcił głową, ale w końcu wskazał ręką jedno z wolnych miejsc. Gregor powoli zajął je, maksymalnie rozsiadając się na krzesełku. Wiedziałem już, że zapewne ta ważna sprawa, którą musiał załatwić, wcale nie była taka niecierpiąca zwłoki, a tak naprawdę mogła być jedynie jakimś jego widzimisię. Bo kto jak kto, ale nawet on nie spędzał tyle czasu przed lustrem. Choć w pewnym momencie i w to zwątpiłem.

Dziwiłem się, że żadne z nas nie wiedziało o jego powrocie do kadry. To znaczy spodziewałem się, że nadejdzie to prędzej niż później, ale jakoś starałem się odłożyć ten moment jak najdalej w przyszłość. Wiedziałem, że od teraz nic już nie będzie takie samo, a my będziemy mieć kolejny problem. Nie dość, że już teraz musiałem użerać się z nadopiekuńczym Koflerem i nieprzewidywanym Fettnerem, to jeszcze do kolekcji dostałem gwiazdę z reklamy Snickersa — Gregora. Świetnie.

Westchnąłem niezadowolony ze swojej nowej sytuacji, ale posłałem mu wymuszony uśmiech. Nie chciałem być niemiły, a i na pełną szczerość co do jego osoby nie było mnie stać. Poza tym mogłem mówić godzinami, jak bardzo to Gregor mnie nie irytował, ale zdarzały się momenty, w których był naprawdę dobrym kumplem. Szkoda tylko, że nie było ich chociaż porównywalnie tyle, co tych, w których chciałem go zabić.

— To skoro już jesteśmy w komplecie, to wróćmy do tematu — kontynuował trener. — Tak jak wspominałem...

Nie zdążył jednak dokończyć zdania, bo przerwał mu dobrze nam znany dźwięk otwieranej puszki. Moja podświadomość niemal zakrzyknęła z nadzieją, że to zimne piwo, ale rzeczywistości była inna. Wszyscy jak na zawołanie wbiliśmy wzrok w Gregora, który w tym momencie rozkoszował się zawartością swojej niebiesko-srebrnej puszki.

Trener nabrał powietrza, by coś powiedzieć, ale ponownie nie dane mu było dojść do słowa, kiedy Gregor zapytał:

— To jak? Dużo mnie ominęło?

— Wiecie co? To nie ma sensu. — W głosie trenera dało się usłyszeć irytację pomieszaną z bezsilnością. — Przecież widzę, że zaraz tu pośniecie, a nie będę się trzy razy powtarzał, skoro i tak już muszę się dodatkowo produkować, bo ktoś się spóźnił.

Tu posłał znaczące spojrzenie w stronę Gregora, który najwyraźniej nie przejmował się tą reprymendą. I choć mogło mi się nie podobać jego lekceważące zachowanie, to byłem mu wdzięczny za to, że sprowokował nim trenera do porzucenia dzisiejszego zebrania.

— Dobra, idźcie się wyspać. — Trener machnął ręką. — Ale powtarzam. Wyspać. Wiem, że chcecie ugościć Gregora po tak długiej przerwie, ale to może poczekać. Chcę was mieć jutro z rana całkowicie wypoczętych. Jasne?

Nieśmiało pokiwaliśmy głowami w odpowiedzi na stanowczy ton trenera. Rozumiałem jego punkt widzenia, bo całkowicie się z nim zgadzałem, ale wiedziałem, że ten wieczór skończy się zupełnie odwrotnie. Sam nie bardzo chciałem hucznie świętować powrotu Gregora do kadry. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że to nie będzie nic dobrego — ani sportowo, ani towarzysko.

Kiedy trener zniknął za drzwiami, wynosząc pod pachą laptopa i tonę ważnych i mniej ważnych papierów, zaczęliśmy powoli podnosić się z krzeseł. Oczywiście najszybciej zrobił to Gregor, który entuzjastycznie klepnął się w udo i podskoczył niczym oparzony. Skupił się na przyjmowaniu przywitalnych piątek i odpowiadaniu na mało istotne pytania. Nie spieszyło mi się jakoś specjalnie, by to zrobić, dlatego podszedłem do Stefana, który leniwie zbierał się z kanapy.

— Jeju — ziewnął. — Myślałem, że umrę z nudów.

— Gregor jednak potrafi być do czegoś przydatny.

— Ja też się cieszę, że cię widzę Michael. — Usłyszałem znajomy głos, a już po chwili poczułem, jak Schlieri wiesza mi się na ramieniu.

Odwróciłem głowę tylko po to, by skonfrontować się z jego szelmowskim uśmieszkiem. Wiedziałem, że nie wziął tego do siebie; zresztą wcale nie chciałem go tym obrazić. Wolałem zacząć resztę sezonu w przyjaznej atmosferze, bo z Gregorem to nigdy nie wiadomo. Dlatego też sam się uśmiechnąłem i przybiłem z nim porządną, męską piątkę, po której wreszcie zostawił moje ramię w spokoju.

Sam chwilę potem przywitał się ze Stefanem, choć miałem wrażenie, że to było najmniej szczere przywitanie jakie widziałem w tym pokoju. Zapisałem sobie gdzieś w głowie, by spytać potem o to Krafta.

— No! To jak tam się wiedzie? — spytał, choć nie sądziłem, że naprawdę chciał znać odpowiedź. Raczej próbował rozluźnić atmosferę, która jakimś cudem oziębiła się po tym niezręcznym przywitaniu, dlatego już chwilę później uderzył mnie lekko w ramię. — Spokojnie Michael, już zwalniam cię z obowiązku utrzymywania wysokiego poziomu piękna w naszej reprezentacji.

Spojrzałem się na niego wymownie, ale szybko podłapałem żart i już chwilę później dodałem sarkastycznie:

— Jak dobrze! Nawet nie wiesz jaki to był ogromny ciężar.

Teatralnie wytarłem pot z czoła, po czym usłyszałem ciche parsknięcie Stefana. Sam Gregor ponownie się uśmiechnął, ale trudno mi było odgadnąć, czy odpowiedział równie sarkastycznie, czy całkowicie szczerze:

— No widzisz. Dlatego tytuł wraca do mnie.

Zanim jednak zdążyłem wymienić zmieszane spojrzenia ze Stefanem, na Gregorze uwiesił się roześmiany Manuel. Spodziewałem się, jaka propozycja zaraz padnie z jego ust, dlatego zupełnie nie zdziwiło mnie, gdy chwilę potem wrzasnął:

— Gregor! Mordo! Powiedz mi, że w tej swojej audicy przywiozłeś tony popity od sponsora. — Wskazał na puszkę, którą młodszy z Austriaków wciąż trzymał w dłoni.

Schlieri chwilę wodził wzrokiem między swoim napojem a Manuelem, ale doskonale wiedziałem, że połączył wątki już dawno temu, co zresztą potwierdził uśmiechając się w ten jeden, czarujący sposób. W pokoju nastała tak wyczekująca cisza, że gdy Gregor powoli uniósł puszkę do ust, mogłem dokładnie usłyszeć, jak bierze kolejne łyki. Czas się zatrzymał i dopiero  Schlieri przywrócił go do normy jednym zdaniem:

— Jak pomożesz nosić, to będzie.

Wszyscy naraz wybuchnęli niepohamowaną radością, a najbardziej Manuel, który w jednym momencie, rzucił się na Gregora. Wyściskał go zapewne mocniej niż jego własna matka na święta i rzucił:

— Kocham cię! Wskaż drogę, wielki wodzu!

Gregor początkowo przeraził się nazbyt zachwyconym Manuelem, ale chwilę później jedynym, co można było znaleźć na jego twarzy, był triumfalny uśmiech pomieszany z niekończącą się dumą — czyli w zasadzie to, czego Gregor pragnął najbardziej. Znalazł się w centrum uwagi, a nic go tak nie podniecało jak bycie w świetle reflektorów. Dlatego wcale nie zdziwiło mnie, że już po trzydziestu minutach obecności w kadrze zdołał owinąć sobie wszystkich wokół palca. No może prawie wszystkich.

Spojrzałem na Stefana, który zapatrzył się w to całe zamieszanie z raczej obojętną miną. Chyba niezbyt pasowały mu plany zaaranżowane przez naszą grupę na ten wieczór. Sam też nie paliłem się do takiego świętowania, ale może warto było się przemóc i pozostać w dobrych stosunkach z Gregorem chociaż na początku, wtedy później łatwiej byłoby mu odmawiać. Postanowiłem, że przekonam do tego Stefana, choć jeszcze nie wiedziałem, w jaki sposób.

— A macie do tego jakiś alkohol? — spytał Schlieri, zgniatając puszkę w ręku.

Manuel wyrywał się do drzwi, ale słysząc wątpliwości Gregora, niemal natychmiast odwrócił się w jego stronę. Rozłożył ręce i spojrzał na niego z niedowierzaniem, zupełnie jakby odpowiedź była oczywista. Jak widać nie dla wszystkich.

— Czy ja dobrze usłyszałem? Jakiś alkohol? Człowieku, jesteśmy w Polsce, krainie płynącej wódką, a ty chcesz jakiś alkohol? Żartujesz, prawda? — rzucił mocno rozjuszony, po czym dodał spokojniej: — Dlatego na szczęście to ja zająłem się zapasami i kupiłem najlepszy alkohol, jakim możesz się upić w trakcie sezonu. To znaczy... Co ja gadam? Upić? Raczej degustować.

Wszyscy wbili wzrok w Manuela, który opowiadał o wódce niczym prawdziwy smakosz, którym w sumie był. Jednak pasja, z którą mówił o alkoholu nieznacznie mnie przeraziła. Nie żebym od razu sądził, że miał jakiś problem, ale dla kogoś, kto nie znał Fettnera, mogło to zabrzmieć alarmująco. Postanowiłem to zignorować, bo wiedziałem, że Manu sobie poradzi, a nawet jakbym próbował odwieść go od pomysłu na dzisiejszy wieczór, to i tak poniósłbym monstrualną klęskę.

Zapewne podobnie myślał Gregor, bo jedynie pokiwał głową, czując się napiętnowany uwagą Manuela. Dlatego też, by dalej go nie denerwować, wskazał ręką na drzwi i wyjął kluczyki do auta z kieszeni.

— Zatem chodźmy.

Manu od razu się rozpromienił i wyszedł na korytarz, a za nim powlokła się reszta naszej kadry. Sami ze Stefanem trochę ociągaliśmy się i nie poszliśmy od razu za korowodem — nie za bardzo chciało mi się tachać rzeczy Gregora, nawet jeśli miała to być niezbędna dzisiejszego wieczoru popita. I kiedy już mieliśmy ze Stefanem zniknąć w naszym pokoju, Schlieri złapał nas w ostatnim momencie, prosząc byśmy pomogli mu z walizkami, bo jak twierdził, miał ich za dużo, by robić to samemu. Miałem ogromną ochotę odmówić, w końcu ja swoje rzeczy nosiłem sam i pakowałem się tak, by nie mieć większych problemów z ich przenoszeniem. W końcu jednak uległem, będąc uwięzionym w niezręcznej konwersacji, i spędziłem kolejne pół godziny, przeklinając Gregora i jego modowe upodobania.

Podobnie jak godzinę później siedziałem w pokoju sto osiem wśród tych samych przyniesionych przeze mnie rzeczy, tym razem przeklinając Manuela i jego alkoholowe upodobania. Stefan wodził palcem po obwodzie kubka już kilka ładnych minut, ale w końcu wziął łyka przygotowanego przez Fettnera specjalnego drinka. Sam zrobiłem podobnie i musiałem przyznać, że Manu miał rację, bo drink był nieziemsko dobry i zacząłem żałować, że tym razem nie miałem nastroju na picie. Oczywiście wraz z Kraftem byliśmy w mniejszości, bo reszta wymieniała się kubkami z dolewką średnio co piętnaście minut.

Oczywiście na imprezie powitalnej pojawili się nie tylko Austriacy. Byli w zasadzie wszyscy, którzy chcieli i w pewnym stopniu tolerowali Gregora, albo ci, którzy bardziej miłowali picie niż samo towarzystwo, w którym do niego dochodziło. I tak pojawiło się kilku Niemców, choć nie wszyscy. Oczywiście Markus przyszedł jako pierwszy, a za nim do pokoju wparował Richard, Andi i Stephan, którzy od razu postawili własne kubki na barze. Nie zdziwiła mnie nieobecność Severina — według oficjalnej wersji źle się czuł, ale przeczuwałem, że to nie był jedyny powód, dla którego zdecydował się nie przyjść. Nie było również Karla, który spał. Stephan wyjaśnił mi, że u nich wypadało to w kratkę. Kiedy jeden miał siły, to drugi był kompletnie zmęczony i na odwrót. Zdziwiło mnie takie tłumaczenie, ale obiecałem sobie, że kiedyś osobiście spytam o to Geigera.

— Ahhh. Normalnie czuję jak Jezuiczek bosą stópką właśnie przebiegł mi po podniebieniu — westchnął rozmarzony Manuel i podniósł swój kubek na wysokość oczu, by móc się napawać jego widokiem.

Gregor uśmiechnął się słysząc niebanalne porównanie swojego rodaka i sam dodał:

— Co? Drink dodał ci skrzydeł?

— Totalnie.

Manuel rozłożył się plackiem na podłodze, sugerując, jak dobrze czuł się po takiej alkoholowej mieszance. Rozbawiło mnie jego zachowanie, ale z drugiej strony pasowało ono idealnie do Manuela — w końcu kto inny oddałby swoją ekscytację z picia w tak osobliwy sposób? Sam się uśmiechnąłem i umoczyłem usta w drinku. Faktycznie, można było czuć jak dostaje się skrzydeł.

Spojrzałem na Stefana, który z namiętnością wpatrywał się w zegarek. Udało mi się go tu wyciągnąć pod jednym warunkiem — cokolwiek by się nie działo, o jedenastej wychodzimy. Nie wiedziałem, skąd u niego takie założenie, ale wolałem się go trzymać, w przeciwnym razie w ogóle byśmy tu nie przyszli. Chciałem wiedzieć, co siedziało mu w głowie, ale miałem przeczucie, że gdy tylko opuścimy ten pokój, Stefan od razu wyjaśni mi swój plan. Dlatego nie protestowałem, kiedy przyłapywałem go na częstym sprawdzaniu godziny.

Co ciekawe Stefan zignorował nawet Polaków, którzy na chwilę pojawili się w pokoju. Docenili nasz wybór alkoholu, ale zmyli się równie szybko, gdy tylko Schlieri, podobnie jak ja wcześniej, wypomniał im, że wciąż wiszą nam, a w zasadzie Morgiemu, butelkę wódki. Żyła rzucił jakieś dwie niezbyt mądre wymówki, po czym zniknął za drzwiami, a Stoch uśmiechnął się przepraszająco i chwilę potem sam dołączył do swojej drużyny. Miałem przeczucie, że robią własną konkurencyjną popijawkę kilka pokoi dalej, co w sumie wcale mnie nie zdziwiło.

Zdziwił mnie jednak fakt, że z Norwegów przyszedł do nas jedynie Daniel. Tłumaczył, że Johann już nam nie ufa, dlatego zdecydował się zostać w pokoju. Kiedy tylko poruszył ten temat, zaczęło się wielkie tłumaczenie Gregorowi, co działo się tego pamiętnego wieczoru w Lillehammer.

Nagle Stefan w jednej sekundzie wypił całą zawartość swojego drinka, co sprowokowało moje zdziwione spojrzenie. Szybko zrozumiałem jednak, że skończył się czas przeznaczony na tę imprezę. Kraft poklepał się po nadgarstku, co jednoznacznie oznaczało, że wybiła jedenasta. Sam dokończyłem swojego drinka i zacząłem wstawać z podłogi, co nie uszło uwadze Manuela.

— A tobie co? Skrzydła ci urosły? — zażartował, po czym rzucił pretensjonalnie: — Dokąd to?

Musiałem szybko wymyślić jakąś wymówkę i zacząłem żałować, że wcześniej nie ustaliliśmy jakiejś wspólnej ze Stefanem. Postanowiłem jednak, że użyję tej dość oklepanej, choć wiedziałem, że na Fettnera może ona nie wystarczyć.

— Miło było i choć alkohol przedni, to jednak jestem strasznie zmęczony... no i wiecie... Nie chcę tu zasnąć, bo się jeszcze znajdzie jakiś żartowniś z markerem. 

— Spokojnie, Fannis śpi — zaśmiał się Daniel, ale i Fettner musiał dorzucić swoje trzy grosze:

— Chcesz mi powiedzieć, że jesteś śpiący po wypiciu kilku kubków wódki z energetykiem? — Tak jak sądziłem Manuel nie kupił mojej wymówki. Nie miałem zamiaru się poddawać, dlatego dodałem lekko rozbawiony:

— Chyba się starzeję.

To jedynie sprawiło, że Kofler popluł się własnym drinkiem.

— Ty się starzejesz? O mamusiu. To co ja mam powiedzieć?

Wszyscy zebrani wybuchnęli śmiechem, a ja w głębi duszy byłem wdzięczny Andreasowi, że sprowokował luźniejszą atmosferę — w takiej zdecydowanie łatwiej było się wymknąć, a reszta zgromadzonych skoczków po prostu przyjęła nasze, jak się wydawało, przedwczesne wyjście. Reszta, poza jednym. Miałem dziwne przeczucie, że Gregor przygląda mi się uważnie, ale gdy podniosłem wzrok, by to zweryfikować, on uśmiechnął się do mnie w ten swój specyficzny sposób. Zdziwiło mnie, że zawsze gdy wychodziliśmy z imprezy ze Stefanem, to czepiali się tylko mnie, kiedy przeważnie była to jego decyzja.

Na szczęście już bez żadnych zbędnych słów udało nam się wyjść na korytarz. Chciałem poczekać z pytaniem, po co ten cały pośpiech, aż wrócimy do pokoju, ale Stefan zdecydował inaczej. Od razu złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę końca korytarza. Chwilę potem niemal siłą wepchnął mnie do pokoju i rzucił się w stronę swojej walizki. Zanim zdążyłem zapytać, Stefan rzucił mi moją niebieską bluzę.

— Ubierz się ciepło.

Spojrzałem na niego zdezorientowany. To zdanie mogło oznaczać tylko jedno, dlatego musiałem szybko skonfrontować jego plany z moimi.

— Chcesz iść na zewnątrz? Zwariowałeś? Jest jedenasta.

— No właśnie — mówił, ale nie przestawał grzebać w ciuchach. — Chciałem iść wcześniej, ale sam wiesz, nie da się być w dwóch miejscach jednocześnie.

Wciąż nie rozumiałem, co się dzieje, ale gdy zobaczyłem ogromny uśmiech na twarzy Stefana, musiałem przekonać się do planu, którego nie miałem prawa znać wcześniej. Gdybym wiedział, może nie nalegałbym na opijanie przyjazdu Gregora? Trudno było mi stwierdzić. Jednak zacząłem się szykować, tak jak polecił mi Krafti i chwilę później oboje byliśmy gotowi na podbijanie... no właśnie. Czego?

Nie miałem pojęcia, dlatego posłusznie podążałem za zdeterminowanym Stefanem. Wyszliśmy przed hotel, który tym razem znajdował się zdecydowanie poza miastem, wysoko w górach. Miało to swoje wady i zalety. Zaletami na pewno były niesamowite widoki i spokój, który otaczał nas w około, ale takie odosobnienie uniemożliwiało nam jakikolwiek kontakt z cudownym polskim miasteczkiem i zacząłem się porządnie zastanawiać, skąd w ogóle Fettner wytrzasnął wódkę na takim odludziu.

Stefan ruszył wąską ścieżką między drzewami i choć nie podobało mi się, że wybrał drogę przez ciemny las, to zdecydowałem się mu zaufać. W duszy cieszyłem się, że księżyc tej nocy świecił jaśniej niż kiedykolwiek, a ja mogłem spokojnie iść przed siebie, nie martwiąc się, że zaraz potknę się o własne buty. Czekałem aż Kraft coś powie, jakoś wyjaśni dokąd i dlaczego mnie ze sobą prowadzi, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. Postanowiłem ukryć swoją frustrację za słabym żartem:

— Stefan, po co mnie ciągniesz do tego lasu? Chcesz mnie zgwałcić?

— Chciałbyś — zaśmiał się, podobnie jak i ja. Cieszyłem się, że zrozumiał żart, bo nawet jak dla mnie, byłby to zbyt ekstremalny scenariusz. — Spokojnie. Już niedaleko.

Pokiwałem głową i nie narzekając więcej, szedłem dalej. A miałem na co narzekać. Było nienaturalnie zimno jak na Polskę, do tego wciąż wspinaliśmy się po jakiejś oblodzonej ścieżce, a hotel już dawno temu zniknął gdzieś za drzewami. Nie że się bałem, ale nutka niepewności powoli zaczęła tworzyć w mojej głowie całą symfonię.

W pewnym momencie Stefan przecisnął się pomiędzy dwoma ogromnymi iglakami, a kiedy zrobiłem to samo, zrozumiałem, co było celem naszej podróży. Ścieżka skończyła się na niewielkim płaskim placyku z pojedynczą, ośnieżoną ławeczką. Stefan stanął na jego środku i rozłożył ręce, zupełnie jakby chciał mi przedstawić ogarniający na krajobraz. A było na co patrzeć.

Szybko zorientowałem się, że to miejsce było swoistym punktem widokowym na położone w dole miasto. Trzeba było jednak umiejętnie podejść do podziwiania nocnego pejzażu, bo wystarczył jeden krok w bok, by cały widok zasłoniły korony drzew. Ktoś, kto postawił tu niewielką ławkę, najwyraźniej doskonale wiedział, co robi, bo to właśnie z niej widok był najlepszy. Ale oprócz zimowego krajobrazu, w tym miejscu można było dostrzec coś równie nieziemskiego. Wysokość sprawiła, że niebo stało się doskonale widoczne, a wraz z nim wszystkie gwiazdy i księżyc, który zostawiał szarą poświatę na naszych twarzach. 

— Pamiętasz, jak w Engelbergu zabrałeś mnie na dach? — Głos Stefana odwrócił moją uwagę od krajobrazu. — Desperacko chciałem znaleźć miejsce, którym ja mógłbym się z tobą podzielić i... oto one.

— Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo ci się spieszyło — mruknąłem.

— Kiedy biegałem dzisiaj rano, zdecydowałem, że pobiegnę inną ścieżką. Wszyscy wybierają tą drugą, sam wiesz, jest zdecydowanie prostsza. Ale cieszę się, że zaryzykowałem. Już za dnia ten widok wydawał się być piękny, dlatego musiałem przekonać się o tym nocą. I jak widać nie pomyliłem się.

Kiwnąłem głową, przyznając mu rację. Cieszyłem się, że mnie tu zabrał. Faktycznie miejsce przypominało mi trochę to w Engelbergu i, jeśli miałbym być szczery, to tamto w Szwajcarii podobało mi się bardziej, ale to nie miało dużego znaczenia. Wolałem spędzić tu choćby tylko jedną minutę, niż wciąż siedzieć na tej podrzędnej popijawce.

Stefan przetarł dłonią ławkę, zrzucając z niej większość śniegu, po czym przycupnął na jej brzegu. Nie uważałem tego za dobry pomysł, ale gdy klepnął ręką, zapraszając mnie do siebie, musiałem zrobić to samo. Przeczuwałem, że nie posiedzimy tu długo; wystarczyło pół minuty by mój tyłek zaczął konkretnie odmarzać.

— I co? Spędziłeś ze mną cały tydzień i ciągle ci mało? — zaśmiałem się.

Stefan nie odpowiedział. Jedynie przysunął się bliżej mnie i oparł głowę na moim ramieniu. To była jego ostateczna odpowiedź, ale nie spodziewałem się żadnej innej. Sam nie umiałbym inaczej odpowiedzieć na swoje pytanie. Lubiłem to, że nie potrzebowaliśmy słów, by się rozumieć — zawsze tak było. 

Wyciągnąłem rękę, by złapać jego dłoń. Nie protestował, ale coś mi w tym wszystkim nie pasowało. No tak. Oboje mieliśmy rękawiczki. I choć uścisk był uściskiem, to brakowało mi w nim suchej skóry i ciepła dłoni Stefana. Dlatego też zdecydowałem się ściągnąć rękawiczkę, sądząc, że Krafti zrobi to samo. On w odpowiedzi jedynie obrzucił mnie wymownym spojrzeniem.

— O nie, nie. — Pokręcił głową. — Kocham cię, ale nie po to kazałem ci się ciepło ubrać, bym teraz miał skostniałe ręce.

Spojrzałem na niego uważnie, nie dowierzając, że mógłby mówić poważnie. Kiedy jednak Stefan nie zmienił swojego nastawienia, porządnie się roześmiałem. I choć mógłbym się obrazić, to nie na tym polegała nasza relacja. Doskonale rozumiałem Krafta i coś, co mogłoby się wydawać kompletnie dziwne, dla mnie było zupełnie normalne — przecież wiedziałem, że był zmarzlochem do kwadratu, co jedynie potwierdzały ogromne rumieńce na jego twarzy. Nie pozostało mi nic, oprócz zaakceptowania tego, jaki był. Ale czy nie zrobiłem tego już dawno temu?

— I to samo tyczy się całowania — dodał. — Potem znowu będę chory, a wolałbym nie ominąć żadnego konkursu w przeciwieństwie do niektórych z nas.

Spojrzał na mnie wymownie, a mi momentalnie zrobiło się niedobrze.

— Nawet mi nie przypominaj — burknąłem. — Do dziś śni mi się ta łazienka.

Kraft zaśmiał się, choć nie miał prawa wiedzieć przez jakie piekło wtedy przeszedłem, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Lecz za nic w świecie nie życzyłbym mu przeżywania podobnych sytuacji. Dlatego też prewencyjnie spytałem:

— To może powinniśmy wracać?

Stefan patrzył się przed siebie, nie chcąc odwrócić wzroku od krajobrazu. Zupełnie jakby chciał się na niego napatrzeć, dopóki jeszcze mógł. Chwilę potem uległ jednak i wreszcie spojrzał na mnie błagalnie.

— Możemy posiedzieć tak jeszcze chwilę? Nie musisz nic mówić. Po prostu... siedź obok.

Początkowo trochę zdziwiła mnie prośba Stefana, ale zdecydowałem się go posłuchać. Jeśli  tego potrzebował, to byłem u jego boku właśnie po to, by to spełnić. Dlatego siedziałem obok niego w ciszy i mógłbym przesiedzieć tam całą wieczność, gdyby tylko mnie o to poprosił. 




~~~



Jezus Maria, kiedy to ostatnio była jakaś prywatka od autorki. 

No ten tego, tak jakby minęło zdecydowanie za dużo czasu. Wszystko przez moje lenistwo i prokrastynację, więc jeśli macie jakieś uwagi, to proszę się zwracać właśnie do nich. Ale wiecie, nowy rok, nowa ja (co akurat w moim przypadku się sprawdza, bo jestem z pierwszego stycznia 😂), więc mam nadzieję, że uda mi się wreszcie dokończyć tę historię. W szczególności, że mam kilka rozdziałów, które czekają aż w końcu dotrę do nich z fabułą 😒

Oczywiście wzięłam się za pisanie, kiedy zostałam z ręką w nocniku jeśli chodzi o uczelnie, która, typowo w styczniu, ma zamiar upierdolić studentów po całości. No ale czego nie robi się, by nie uczyć się tej głupiej fizyki. 

W opowiadaniu docieramy wreszcie do polskiej części WC, na którą przewidziałam dość ciekawą (a przynajmniej tak sądzę) historię i aż się dziwię, że wcześniej jej nie napisałam (a warto wspomnieć, że dialog, który pojawi się w następnym rozdziale, zapisałam chyba zanim skompletowałam pierwszy rozdział — takie wiecie, nagłe olśnienie 😂). Pojawił się Gregor (😏), ale, jak już wspomniałam gdzieś wcześniej, nigdy nie pałałam do niego pozytywnym uczuciem, dlatego przepraszam jeśli Michi podzieli niektóre z moich negatywnych myśli. 

A poza tym mam nadzieję, że wam ten rozdział choć w małym stopniu przypadnie do gustu i bardzo przepraszam, że musieliście na niego tak długo czekać. Obiecuję, że następny rozdział będzie szybciej niż ten, bo już jest prawie skończony XD

Dobra, już się zamykam. 

Życzę miłego życia. 

PS: Jeju, jak ja dawno nie życzyłam nikomu miłego życia. Brakowało mi tego. ❤️

PS2: To jest mój ulubiony gif z Michim. I jeszcze ten żółty plastron ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top