XXXVI. Ordinary Love
Wypakowywałem walizki z auta i nie mogłem wyjść z podziwu, ile ważyły. Czy faktycznie mieliśmy aż tak dużo rzeczy? To wydawało się aż niemożliwe. Byłem przekonany, że przed wyjazdem pakowałem zdecydowanie mniej. Skąd więc po całym turnieju znalazło się ich dwa razy więcej?
Rzuciłem ciężkie torby pod wejściem do klatki. Zmachałem się jak nie wiem, a było to tylko kilka kroków. Uspakajałem oddech, czekając na Stefana, który jak zwykle się guzdrał. To on był władcą i posiadał klucze do swojego królestwa, a mi biednemu parobkowi, pozostawało jedynie czekać, aż mnie do niego wpuści. Dlatego każda kolejna chwila, w której bezużytecznie stałem pod drzwiami, potęgowała moją irytację. Co zajmowało temu skrzatowi tak długo?
W końcu usłyszałem, jak zamknął za sobą bagażnik i wyłonił się zza auta obładowany kolejnymi torbami. Snuł się z niemrawą miną, zupełnie nie przypominając siebie z dzisiejszego poranka. Podszedł do mnie w ciszy, po czym, podobnie jak i ja, odłożył rzeczy na chodniku. Posłałem mu pytające spojrzenie.
— Otwierasz? — spytałem.
Stefan słysząc mój głos, oprzytomniał i zaczął szukać kluczy po kieszeniach. Kiedy wydostał je z jednej z nich, niezdarnie upuścił cały pęczek na ziemię. Od razu rzucił się, by go podnieść, ale to całe nerwowe zachowanie i tak nie uszło mojej uwadze. Gdy tylko się wyprostował, położyłem mu dłoń na ramieniu. W taki sposób musiał na mnie spojrzeć, choć widziałem, że nie chciał.
— Hej, co jest? — zacząłem łagodnie.
Pokiwał powoli głową, jakby chciał uniknąć tematu, ale szybko zrozumiał, że to nie była odpowiednia taktyka. Chwilę mruczał coś pod nosem, ale nie potrafiłem go zrozumieć. W końcu zamilkł na chwilę i wziął głęboki wdech, zupełnie jakby próbował się uspokoić.
— Boję się trochę — szepnął nieśmiało.
— Czego tu się bać? — zdziwiłem się jego nietypowym wyznaniem.
Stefan spuścił głowę i zaczął ospale szurać butem po chodniku. Wtedy wiedziałem już, że znowu coś siedzi mu na sercu. Cierpliwie czekałem, aż w końcu zdecyduje się wtajemniczyć mnie w swoje obawy. Na szczęście nie zwlekał długo i już chwilę później przyznał cicho:
— Nie wiem, czy Marisa zabrała już swoje rzeczy. A jeśli zabrała, to co i ile.
Szybko zrozumiałem, że jego obawy wcale nie były takie bezpodstawne. Stefan miał prawo przejmować się takim rzeczami, w szczególności, że rozstali się niedawno. I choć przeszkadzało mi trochę, że wciąż o niej myślał, to nie mogłem nic z tym zrobić. To była naturalna kolej rzeczy, a znając lekko nadwrażliwego Stefana, mogłem spodziewać się, że tak to się właśnie skończy. Wtedy zrozumiałem, że nie bez powodu zaprosił mnie do siebie.
— To dlatego chciałeś, abym z tobą przyjechał?
Stefan nieśmiało pokiwał głową, jakby wstydził się, że odkryłem jego prawdziwe intencje. Niepotrzebnie się zamartwiał, bo ja odczułem to zupełnie inaczej. Poczułem się doceniony. W końcu skoro zależało mu na mojej obecności, to znaczyło, że byłem kimś, komu bezgranicznie ufał i przy kim czuł się bezpiecznie. I to właśnie moją rolą było go teraz uspokoić. Protekcjonalnie ścisnąłem jego ramię, przez co Stefan wreszcie podniósł wzrok.
— A co jeśli zabrała mi kota? — mruknął.
— Stefan głuptasie, nie zabrała ci kota.
Próbowałem się nie roześmiać przy absurdalnym pomyśle Krafta. To prawda, w takich momentach myślało się o najtragiczniejszych rozwiązaniach, ale mnie zaciekawiło to, że właśnie takim była dla Stefana utrata kota.
— Słuchaj, po prostu wejdziesz tam tak, jak robiłeś to zawsze. A ja stanę za tobą na wypadek, gdybyś mdlał, dobra?
Stefan niechętnie się uśmiechnął, słysząc moją uwagę, ale w końcu kiwnął głową. Chciałem by się trochę rozluźnił. Nie lubiłem, kiedy był spięty; miałem wrażenie, że to zupełnie go gubiło. I tak było w tym wypadku — z kompletnie błahej rzeczy, Stefan zrobił niewyobrażalnie śmieszny problem, który szybko musiałem wybić mu z głowy. Dlatego też w duszy ucieszyłem się, kiedy Krafti wreszcie pewniej złapał za klucze i skierował się w stronę drzwi.
Plus był taki, że ze wszystkich możliwych mieszkań wybrał to na pierwszym piętrze. Tak dla odmiany i ucieczki od swojej pracy zdecydował, że nie będzie mieszkał zbyt wysoko, bo ma dość schodów i wszystkiego, co z nimi związane. Jednocześnie rozumiałem go i nie, ale była to jego decyzja, której nie mogłem zmienić.
W tym momencie cieszyłem się jednak, że było to tak nisko, bo nie musiałem tachać okropnie ciężkich toreb na samą górę; wystarczyło parę schodków byśmy znaleźli się u progu jego drzwi. Mimo to, zrzuciłem torby na wycieraczkę z niemałym hukiem, co sprowokowało dziwnie rozgniewane spojrzenie Stefana. Zanim jednak zdążyłem spytać, o co mu chodzi, usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i ku mojemu zdziwieniu, to wcale nie były drzwi do mieszkania Krafta.
W korytarzu stanęła, jak mniemam, sąsiadka Stefana, która mieszkała tuż obok niego. Była kobietą w średnim wieku, ale prezentowała się nadzwyczaj łagodnie. Może to przez ten promienny uśmiech, a może przez starannie zadbane, krótko przycięte włosy, czy może kuchenny fartuszek zawiązany schludnie przed sobą? Trudno było mi zrozumieć, ale coś w kobiecie nie pozwalało mi zakwalifikować jej jako zwykłą, wścibską sąsiadkę.
Inaczej jednak zareagował Stefan, który najpierw przewrócił oczami, a dopiero potem ze sztucznym uśmiechem na ustach odwrócił się w stronę naszej nowej towarzyszki.
— Dzień dobry — wymruczał z udawanym entuzjazmem.
— Stefan! No nareszcie! — Kobieta klasnęła w ręce. — Już myślałam, że nigdy cię tu nie zastanę.
Trochę zdziwiła mnie ekscytacja z jaką sąsiadka zareagowała na powrót Krafta do domu. Wyglądała niczym stęskniona matka wyczekująca powrotu swojego długo niewidzianego syna. Nie znałem jednak szczegółów ich relacji, dlatego jedynie w ciszy obserwowałem kolejne wydarzenia.
— Szkoda, że nie było cię ostatnio. Zrobiłam ten twój ulubiony makaron, ale nie miałam się z kim podzielić — kontynuowała nadal nad wyraz rozentuzjazmowana. — No ale wspominałeś, że masz jakiś tam turniej. Nic nie robisz, tylko pracujesz. A właśnie, przypomniałam sobie. Mam coś dla ciebie.
Mówiąc to, zniknęła za drzwiami. Sam korzystając z chwilowej nieobecności kobiety, szepnąłem do Krafta:
— Czy ona właśnie nazwała Turniej Czterech Skoczni jakimś tam turniejem? — To zdanie ledwo przeszło mi przez gardło.
Stefan spojrzał się na mnie w ten jeden, wymowny sposób i wiedziałem już, dlaczego chciał uniknąć tego spotkania. Roztrzepana kobieta zachowywała się zdecydowanie ponad standardy normalnej sąsiadki, a sam sposób jej wyprowadzi jak i bycia, mógł wydawać się dla innych nadopiekuńczy, jak nie nachalny. I jeszcze ta niewiedza, bo o taką ignorancję wobec skoków jej nie posądzałem, mogła być dla Krafta niesamowicie bolesna. Nie zdziwiło mnie więc syknięcie, którym chwilę później obdarzył mnie Stefan:
— Nie dorwałaby nas, gdybyś był cicho.
— Przepraszam, nie wiedziałem. — Uniosłem ręce w obronnym geście.
— Nie każdy z nas ma komfort mieszkania w domku — odburknął.
To jedynie sprawiło, że się uśmiechnąłem. Naburmuszony Stefan zawsze mnie śmieszył, a już w szczególności, kiedy irytowały go takie pozornie błahe sprawy. Wiedziałem, że nie powinienem, ale nie potrafiłem powstrzymać się od jakiegoś kąśliwego komentarza, który jeszcze bardziej wyprowadzi Krafta z równowagi. Dlatego zamiast, jak na dobrego przyjaciela przystało, ugryźć się w język, szturchnąłem go lekko w ramię.
— Tobie przynajmniej gotują obiadki.
Stefan uniósł palec do góry.
— Nawet nie waż się z tego żartować.
Ja jednak nie potrafiłem się powstrzymać i widząc jego poważną i przerażoną minę, po prostu się roześmiałem. Stefan próbował mnie uspokoić, kilkakrotnie klepiąc mnie po ramieniu, a kiedy to nie dało żadnego rezultatu, ponownie syknął:
— Jak da nam obiad, to zjesz go sam. Co do ostatniego ziemniaczka.
Kiwnąłem głową, bo nie byłem w stanie się wysłowić. Szybko jednak zszedłem na ziemię, kiedy kobieta ponownie stanęła w progu. Musiałem się uspokoić, bo trochę nie wypadało śmiać się nieznajomym w twarz, nie ważne w jak śmiesznej sytuacji się znajdowaliśmy. Sąsiadka jednak sama zauważyła zmianę w naszych nastrojach, bo szybko oceniła nas wzrokiem. Nic jednak nie zdołała wyczytać z twarzy Stefana, który już zdążył założyć jeden ze sztucznych uśmiechów. Co innego mogłem powiedzieć o sobie. Kobieta postanowiła jednak zignorować mój tajemniczy uśmieszek i w końcu wyciągnęła przed siebie dość obszernie napakowaną foliową torebkę, wręczając ją Stefanowi.
— Znowu nie robię nic oprócz zbierania twojej poczty. Kiedy ci fani nauczą się pisać pod dokładny adres?
Krafti lekko się speszył, ale odebrał torbę.
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Może lepiej, że czasami się mylą.
— Masz rację. Mogę przeboleć trochę tej makulatury. Jeszcze tego by brakowało, żeby ci tu tłum ludzi na głowę wchodził — zgodziła się z jego punktem widzenia, po czym obdarzyła go promiennym uśmiechem. — Może wpadniesz na obiad.
— Niezbyt mam jak.
Stefan próbował bronić się jak tylko mógł. Chaotycznie wskazywał to na górę bagażu, to na mnie, sugerując, że nie ma nawet chwili, którą mógłby poświęcić kobiecie. Robił to w naprawdę uprzejmy sposób, ale widziałem, że z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej tracił cierpliwość. Próbowałem powstrzymywać się od śmiechu, lecz jeden z szerokich uśmiechów przedarł się na moje usta, co nie uszło uwadze kobiety.
Zaczesała swoje idealne włosy za ucho i zwróciła się w moją stronę. Widziałem, jak dokładnie oceniła mnie wzrokiem, co szczerze niezbyt mi się spodobało, ale nie mogłem nic z tym zrobić.
— O! A ja znam pana z telewizji. — Wskazała na mnie. — Jest pan przystojniejszy na żywo.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja w żaden sposób nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Czułem, że oczywiście musiałem spalić buraka. Nie przywykłem do komplementów, a już w szczególności od takich rzucanych przez nieznajomych. Stefan zauważył moją osobliwą reakcję i od razu się uśmiechnął. Najwyraźniej moje zakłopotanie wprowadziło go w weselszy stan niż ten sprzed chwili, a Kraft nie byłby sobą, gdyby nie skomentował tego na swój pokraczny sposób.
— Też mu to zawsze powtarzam — mruknął w stronę zapatrzonej we mnie sąsiadki.
Początkowo sądziłem, że zabrzmi to dość dwuznacznie, ale kiedy usłyszałem sarkastyczny ton zrozumiały tylko dla kobiety, przestałem się martwić. W szczególności, że sąsiadka chwile później założyła ręce na piersi i przerzuciła swój sądny wzrok na Krafta.
— Ale ty Stefan w telewizji wyglądasz na wyższego. Bo na żywo to niziutki taki jesteś.
Nawet nie wiem, w którym momencie role się odwróciły i to ja byłem tym porządnie roześmianym, a Stefan tym speszonym. Nie mogłem powstrzymać się i odpowiedziałem Stefanowi przed chwilą użytym przez niego zdaniem.
— Też mu to zawsze powtarzam.
— Prawda? — Kobieta podłapała mój żart.
Stefan jedynie zmierzył nas wymownym spojrzeniem i wiedziałem już, że gdybyśmy byli sami, to zapewne by się obraził. Niby próbował się uśmiechnąć, pokazać, że ma dystans do siebie, ale najwyraźniej tylko ja dostrzegłem ukrywające się w nim niezbyt szczere intencje. Ponadto widziałem, jak mocniej złapał trzymaną torbę, co definitywnie oznaczało, że chciał już wejść do swojego mieszkania.
— Dobra, nie będę was już zanudzać. — Najwyraźniej nie tylko ja zauważyłem wymowne zachowanie Stefana. — Zresztą macie jeszcze tyle bagaży do rozpakowania. Wy młodzi ciągle podróżujecie. Jak nie jedno wyjeżdża, to drugie wraca.
Nietypowe spostrzeżenie kobiety sprowokowało pytające spojrzenie Krafta.
— No dzisiaj wy stoicie z walizkami, a jeszcze wczoraj wieczorem widziałam tutaj Marisę z torbą — wyjaśniła, po czym zwróciła się do Stefana z nutą współczucia: — Kochanie, przecież wy się w ogóle nie widujecie.
Tego się nie spodziewałem i zapewne tego też nie spodziewał się Kraft. Teraz jego wcześniejsze obawy wreszcie zaczęły mieć sens i o ile jeszcze chwilę temu traktowałem je niezbyt poważnie, tak w tym momencie faktycznie zacząłem się przejmować. Nie wiedziałem, jak Stefan zareaguje, kiedy wejdzie do środka, ale patrząc jak bardzo spiął się na samo wspomnienie o Marisie, nie mogłem wróżyć nic dobrego. A robiło się coraz bardziej niezręcznie, bo Stefan po prostu się zawiesił i nie potrafił odpowiedzieć sąsiadce. Szturchnąłem go delikatnie w rękę, by przypomnieć mu, że jeszcze przed chwilą brał udział w żwawej konwersacji.
— Tak, tak — mruknął niewyraźnie. — Jakoś... Nie potrafimy się zgrać.
Stefan nie spojrzał już więcej na kobietę i stanowczo odwrócił się w stronę swoich drzwi. Zaczął niespokojnie przebierać pękiem kluczy i dobierać się do zamka. Wiedziałem już, że na tym skończyła się nasza rozmowa z sąsiadką — znacznie ochłodzona atmosfera była tego przyczyną. Ale nie tylko ja byłem tego świadomy. Kobieta jeszcze długi czas z zaciekawieniem wpatrywała się w Stefana, próbując zrozumieć przyczynę zmiany jego humoru. W pewnym momencie spojrzała również na mnie, ale nie miałem zamiaru pomagać jej w rozwiązaniu zadania. I tak czułem już, że miała miliony pytań, którymi prędzej czy później zasypie Krafta. Kiwnąłem więc kobiecie na pożegnanie i stanowczo ruszyłem w stronę drzwi.
Stefan wszedł do mieszkania szybciej niż się spodziewałem. Sądziłem, że znowu będzie oporny, tak jak to było przed klatką, ale tym razem postąpił zupełnie inaczej. Zanim się obejrzałem, widziałem już tylko jego plecy znikające za drzwiami. Pospiesznie rzuciłem się za nim, mając na uwadze wspomnianą możliwość mdlenia. I choć powiedziałem to tylko w żartach, to momentalnie zacząłem obawiać się, że stanie się on prawdą.
Wszedłem do środka i niemal nie potknąłem się o rzuconą w przejściu torbę. Pokręciłem z niedowierzaniem głową i przesunąłem ją pod ścianę, sam zostawiając obok swoje bagaże. Ostrożne zamknąłem drzwi, nasłuchując, co robi Stefan. Początkowo zacząłem przejmować się nietypową ciszą w jego mieszkaniu, ale prawie dostałem zawału, kiedy usłyszałem pisk Stefana.
Ruszyłem z duszą na ramieniu do salonu skąd dobiegł przerażający hałas. Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłem Stefana na środku pokoju całego i zdrowego. Jedynym, dość znaczącym szczegółem, który się zmienił, był rudy kot trzymany kurczowo w objęciach przez Kraftiego. Westchnąłem, widząc jak pieści swojego ulubionego zwierzaczka. Nie mogłem uwierzyć, że to o niego rozchodziła się ta cała afera. Niemniej jednak widząc uśmiech na twarzy Stefana, mogłem wreszcie przestać się martwić. Przeczuwałem, że jeśli wpadnie na swojego kota, to reszta rzeczy, o które martwił się przed wejściem do mieszkania, przestanie mieć znaczenie; nawet gdyby nie znalazł w nim swojej konsoli. Liczyło się tylko to, że Marisa nie zabrała mu zwierzaka.
— Weź przestań, bo zacznę być zazdrosny — zauważyłem, kiedy ich wspólne pieszczoty zaczęły się nienaturalnie przeciągać.
Stefan momentalnie przestał i wyjrzał znad swojego pupila. Obrzucił mnie pół zmieszanym, pół zniesmaczonym spojrzeniem, zupełnie jakbym przerwał mu najbardziej romantyczny wieczór w życiu.
— Jeśli myślisz inaczej, to wyprowadzę cię z błędu. Kot będzie u mnie zawsze na pierwszym miejscu.
Choć mogłem się za to obrazić, to w tej sytuacji nie pozostawało mi nic, jak tylko pokręcić głową z niedowierzaniem i zwyczajnie się uśmiechnąć. Determinacja, z jaką Stefan walczył o swojego zwierzaka, mogła równać się z tą, którą tak często okazywał na skoczni. Nie wiedziałem, skąd brała się ta cała jego miłość, ale była ona jednocześnie słodka i przerażająca. Podszedłem bliżej Krafta, aby zwrócić na siebie uwagę, lecz on nadal w całości oddawał się innej czynności. Postanowiłem więc walczyć o swoje i dodałem z przekąsem:
— Niech sobie i będzie na pierwszym miejscu, ale nie gwarantuję, że zajmie się tobą lepiej niż ja.
Stefan ponownie podniósł wzrok, ale tym razem uśmiechnął się do mnie w specyficzny sposób. Wiedziałem już, że szykuje równie kąśliwą odpowiedź.
— Oj już sobie tak nie schlebiaj. Spędziłem z nim więcej nocy niż z tobą.
Rzucił mi kolejny triumfalny uśmiech, po czym złożył delikatny pocałunek na główce swojego rudego futrzaka. W tym momencie zrozumiałem, że nie warto dalej walczyć, bo była to bitwa, którą z kretesem przegrałem. Rozłożyłem ręce, sugerując, że się poddaje i oddaje to specjalne, jak i zaszczytne miejsce, domowemu zwierzakowi.
Mój gest, podobnie jak wymowne spojrzenie, nie umknęły uwadze Stefana, który od razu zabrał się za poprawianie relacji między swoimi dwoma największymi skarbami. Wyciągnął ręce do przodu, prezentując w całej okazałości rudego kota. Zwierzę było już widocznie zmęczone wszystkimi pieszczotami, bo niespokojnie wierciło się w uścisku swojego właściciela. Dodatkowo dokładnie czułem, jak mi się przyglądało, zupełnie jakby chciało ocenić poziom swojego nowo poznanego rywala w walce o uwagę Krafta.
— No czy on nie jest słodki? — pisnął Stefan, podsuwając kota jeszcze bliżej mnie.
I jakby w tym właśnie momencie los chciał nam obu pokazać, jak bardzo się myliliśmy. Kot w jednej chwili wyciągnął łapkę przed siebie i dając upust swojej irytacji, drapnął mnie w policzek. Nie zdążyłem nawet zareagować i jedynym, co potem czułem, było niemiłe ukłucie. Od razu odsunąłem się w obawie, że znowu mi się dostanie, ale Stefan zadbał o moje bezpieczeństwo i natychmiastowo odstawił agresywnego rudzielca na ziemię.
Dotknąłem obolałego miejsca, tylko po to, by zorientować się, że na palcu zostało kilka kropelek krwi. Nie powiem — kot naprawdę pokazał pazurki, a to oznaczało, że się nie polubimy. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę łazienki. Musiałem ogarnąć się jak najszybciej oraz ocenić straty. Słyszałem, jak Stefan posnuł się za mną, zaniepokojony prosząc:
— Hej, poczekaj. Pokaż to.
Próbował mnie zatrzymać, ale nie odwracając się za siebie, wszedłem do łazienki. Niemal natychmiastowo nachyliłem się nad umywalką i przemyłem twarz. Czułem, jak Stefan stanął nade mną, czekając aż się podniosę, a gdy tylko to zrobiłem, zaczął się tłumaczyć:
— Przepraszam cię. On zwykle nie jest taki agresywny. Sam nie wiem, co w niego wstąpiło.
Posłałem mu wymowne spojrzenie, po którym Kraft zaprzestał wymyślać kolejne, mało przekonujące mnie przyczyny takiego zachowania swojego pupila. To, co się stało, już się nie odstanie i musiałem jakoś poradzić sobie z nową ozdobą na twarzy.
— Jak to, co? Wyczuł konkurencję i postanowił się z nią rozprawić — rzuciłem, widząc, że Stefan naprawdę zaczął się przejmować.
Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Zadrapanie nie było duże, ale za to wyraźnie widoczne. Załamałem się, wiedząc, że tak szybko się go nie pozbędę.
— Matko, jak ja wyglądam? Jakbym nie umiał trzymać maszynki do golenia.
Stefan ponownie podjął próbę przyjrzenia się bliżej mojej ranie i wyciągnął dłoń, by sięgnąć policzka. Tym razem nie opierałem się i odwróciłem głowę w jego stronę. Krafti delikatnie powlókł dłonią po moim policzku, jakby bał się, że zrobi mi jeszcze większą krzywdę. Dokładnie studiował każdy najmniejszy fragment, kiedy ja wpatrywałem się w jego zmartwione oczy. Naturalnie wolałbym nie być zaatakowany przez jego futrzaka, ale za sposób, w który Stefan łagodził niewielki ból, mógłbym dać się podrapać milion razy.
— Jeszcze raz przepraszam. — Widziałem, że strasznie przejął się tą błahostką. — Wynagrodzę ci to jakoś.
Uniosłem brew w oczekiwaniu na jakieś konkretne propozycje, na co Stefan jedynie się uśmiechnął. Uniósł się na palcach i złożył delikatny pocałunek na moim policzku.
— Gwarantuję, że teraz nie będzie bolało.
Przewróciłem oczami, rozumiejąc strategię Stefana. On najwyraźniej uważał swój pomysł za wybitny, bo nieprzerwanie obdarzał mnie swoim szerokim uśmiechem.
— Wiesz, że to działa tylko w przypadku mam — zauważyłem, wspominając ile razy jako dziecku została mi zaaplikowana taka kuracja. — Musisz się bardziej postarać.
Kraft najwyraźniej wziął sobie moją uwagę do serca, bo od razu rzucił się do spełniania mojej prośby. Nie był zachłanny, ale nadzwyczaj czuły, jak na pocałunek w łazience. Choć przez chwilę miałem wrażenie, że byłem wciąż w hotelu w Bischofshofen i nigdy nie opuściłem łóżka dzielonego wspólnie ze Stefanem jeszcze dzisiaj rano. Zupełnie jakby scena z pościeli nigdy nie została przerwana, a ja niezmiennie rozkoszowałem się mocno obiecującą chwilą. Wróciłem na ziemię, kiedy poczułem, jak Krafti zaczął się uśmiechać. Wiedziałem już, że zaraz usłyszę jakiś kąśliwy komentarz i nie zdziwiłem się, kiedy chwilę później Stefan nieznacznie się odsunął.
— Mam nadzieję, że mama nie całowała cię w taki sposób.
Zaśmiałem się z mało poważnego żartu Stefana, ale zawsze uważałem, że miał dość specyficzny humor. Pstryknąłem go delikatnie w nos, żeby przestał się zgrywać, ale on wciąż chichotał. Pozostał mi jeden skuteczny sposób na to, by przestał, dlatego tak chętnie z niego skorzystałem. Tym razem to ja nachyliłem się nad nim i uciszyłem go kolejnym pocałunkiem. Miałem wrażenie, że właśnie na to czekał, bo od razu zaplótł ręce na moim karku, przyciągając mnie bliżej siebie. Gdzieś w głębi chyba sam tego potrzebowałem, odkąd rano nie dano nam dokończyć.
Naprawdę chciałem się zaangażować, ale jakieś dziwne uczucie nie pozwoliło mi tego zrobić. Odsunąłem się lekko i spojrzałem w stronę drzwi. Moje przeczucie się sprawdziło. W przejściu siedział ten rudy demon i przyglądał nam się uważnie. Kręcił swoją małą główką i miałem wrażenie, że wcale nie podobało mu się to, co wyczyniał jego właściciel.
— Stefan, on się na nas gapi.
— Niech się gapi — mruknął i zaczął składać delikatnie pocałunki wzdłuż mojej szyi, próbując mnie uspokoić. Ja jednak nie potrafiłem funkcjonować w taki sposób i ponownie się odsunąłem.
— Nie przeszkadza ci to? — kiwnąłem w stronę mojego oprawcy.
— Ani trochę.
Stefan nawet nie odwrócił ode mnie wzroku i jedynie pokręcił przecząco głową. W sumie to mogłem się tego spodziewać. Był wyraźnie zmotywowany tylko do jednego działania. Dlatego też widząc jego oddanie postanowiłem przełamać w sobie jakąś śmieszna barierę i też się zaangażować. Zamknąłem oczy, jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc, i skupiłem się jedynie na moich ulubionych na świecie ustach.
Nigdy w życiu jeszcze nie myślałem aż tyle w trakcie jednego pocałunku. Tak jak zawsze Stefan sprawiał, że kompletnie odpływałem, tak teraz czułem się bardziej zestresowany niż kiedykolwiek. Straciłem jakąś spontaniczność, która zawsze towarzyszyła naszym wspólnym, intymnym chwilą i kompletnie nie potrafiłem się odnaleźć. Wciąż powtarzałem sobie, że robię to dla niego i była to jedyna rzecz, dzięki której nie zmieniłem zdania.
Ku mojemu zdziwieniu, to Stefan odsunął się pierwszy. Skrzywił się nieznacznie i zaczął niespokojnie poprawiać swoją potarganą fryzurę. Kiedy posłałem mu pytające spojrzenie, on jedynie westchnął.
— Przecież czuję, że ci się nie podoba. Jesteś strasznie spięty.
To było oczywiste, że musiał zauważyć moją zmianę. Nie mogłem jednak wyjść z podziwu, jak dorośle podszedł do całej sytuacji. Mógł przecież kompletnie zignorować moje wydumane obawy, a tym czasem zadbał, abyśmy obaj czerpali z własnej obecności jak największą przyjemność. Cieszyłem się, że mnie rozumiał; w końcu jak nie on, to kto? Ale na tym właśnie polegała nasza relacja — nigdy nie szukaliśmy szczęścia ponad szczęściem drugiego, zawsze musiało ono przyjść wspólnie. A taki układ odpowiadał mi najlepiej.
Speszyłem się lekko na samą myśl, że ponownie nie dane nam było dokończenie zaczętych spraw, a tym bardziej głupio mi było, że to z mojej winy. Stefan jedynie uśmiechnął się do mnie, widząc moją zmieszaną postawę.
— Dokończymy kiedy indziej, już bez widowni.
Przy ostatnim słowie zamarkował w powietrzu cudzysłów, po czym szturchnął mnie w ramię. Jeśli to miało mnie uspokoić, to uzyskany efekt był zupełnie przeciwny. Miałem wrażenie, że zarumieniłem się jeszcze bardziej, uświadamiając sobie, jak absurdalnie to wszystko musiało wyglądać z jego strony. Stefan zaśmiał się i położył rękę na moim ramieniu.
— Chodź. Wyczaruję nam jakiś świetny obiad. Dawno nie gotowałem — przekonywał mnie. — Obiecuję, że dam ci wylizać łyżkę.
Podobał mi się ten pomysł — był tak prosty, że niemal od razu na niego przystałem. Nie wszystko, co robiliśmy razem, musiało się sprowadzać do skoków i całowania. Wypadało nam też robić normalne, codzienne rzeczy. Usiąść na kanapie z popcornem i włączyć jakiś klasyczny film, pójść na zakupy, zrobić wielki wypad do centrum handlowego, wysprzątać dom na błysk, zapłacić rachunki, czy tak jak w tym przypadku po prostu zjeść wspólny obiad.
Brakowało mi takiego codziennego Stefana. Życie w na walizkach mało mówiło o człowieku, dopiero to, jak zachowywał się we własnym domu, potrafiło go zdefiniować. Nie wiedziałem przecież jak ma ustawione kanały w telewizorze, czy robi dziury w maśle, kupuje chude czy tłuste mleko, jak często zmienia pościel i którą stroną wiesza papier toaletowy. Dopiero po takich detalach byłem w stanie dowiedzieć się o Stefanie czegoś, czego nie miałem możliwości doświadczyć przez całą naszą przyjaźń. Dlatego miałem zamiar z tego wynieść tyle, ile tylko mogłem.
— Z chęcią ci pomogę — zaoferowałem się. — Masz już jakiś pomysł?
— Nie wiem. — Stefan wzruszył ramionami. — Zobaczę, co jest w lodówce. Choć obawiam się, że po takiej przerwie jedyne, co nam zostanie, to zamówić żarcie przez telefon.
— Albo skoczyć do mieszkania obok.
Zaśmiałem się, ale Stefanowi wcale nie było do śmiechu.
— Udam, że tego nie słyszałem. — Obrzucił mnie wymownym spojrzeniem i przecisnął się pod moim ramieniem. — Ogarnij się i czekam na ciebie w kuchni.
Ruszył w stronę korytarza, mijając po drodze swojego rudego pupilka. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie schylił się i nie pogłaskał zwierzęcia, które niemal od razu zaczęło dopraszać się o więcej uwagi od swojego właściciela. Stefan w końcu uległ i wziął kota na ręce, coraz bardziej się z nim drocząc. Odwrócił się z nim w moją stronę, tym razem pokazując mi go z bezpiecznej odległości.
— Hej Michi, chyba zmienię mu imię na Przyzwoitka. Co o tym sądzisz? — zaśmiał się.
Ja jedynie pokręciłem głową z niedowierzaniem. Nie dość, że musiałem opiekować się skrzatem, to jeszcze w pakiecie dostałem irytującego kota. Nigdy nawet nie sądziłem, że trafi mi się taka zwariowana rodzinka. A jednak niczego w życiu nie mogłem być pewny.
~~~
Spóźniona prywatka od autorki.
Wieeeeeem. Czekaliście naprawdę długo, ale gdybym mogła to wcześniej wstawić, to na pewno bym to zrobiła. Miałam ostatnio naprawdę poważne kłopoty ze zdrowiem i niestety pisanie było dla mnie ostatnią rzeczą, o której myślałam. Dlatego nie bijcie.
Rozdział jest, a w zasadzie nawiązuje jeszcze do tego poprzedniego. W następnym zmieniamy już trochę scenerię, a i pojawi się nowy gość, który zapewne wielu z was (w przeciwieństwie do mnie) przypadnie do gustu. Niestety nie mogę obiecać, kiedy się pojawi, bo zaraz sesja i nie mam pojęcia, czy uda mi się to wszystko poskładać. Ale jak to mówią: bez spiny, są drugie terminy. Gorzej jak się w te terminy pracuje.
Mam nadzieję, że choć trochę wynagrodziłam wam oczekiwanie tym luźnym rozdziałem, w przeciwnym razie przepraszam.
Życzę miłego życia.
PS: Kto z was ma kota?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top