XXXIV. We Found Love
Były co najmniej trzy powody, dla których kochałem Bischofshofen. Pierwszy - leżało czterdzieści minut drogi od mojego domu, więc w zasadzie byłem bardziej u siebie niż kiedykolwiek podczas pucharu świata. Drugi - wygrałem tu swój pierwszy konkurs w życiu, Stefan triumfował w całym turnieju, a atmosfera całego wydarzenia za każdym razem dodawała mi skrzydeł. I trzeci - ogromna impreza wieńcząca tygodniowe zmagania, na której celebruje się wielkiego zwycięzcę.
I tak tym razem uważałem, że to cudowne miejsce. W szczególności, gdy w ostatnim konkursie zająłem niespodziewane drugie miejsce. Po kwalifikacjach nie sądziłem, że pójdzie mi tak dobrze, ale przecież nie mogłem narzekać. Najwyraźniej mój organizm zdążył się w ekspresowym tempie zregenerować, a mój wyśmienity skok był tego najlepszym przykładem. Cieszyłem się, że mój stan się polepszył, bo mogłem swobodnie bawić się z resztą skoczków na obiecanej imprezie i nie martwić się ewentualną łazienkową tragedią.
— Mówiłem ci, że będziemy pili twoje zdrowie. — Stefan usiadł obok mnie na jednej z kanap, podając mi kieliszek.
— Jak na razie to pijemy zdrowie zwycięzcy. — Odebrałem od niego szkło. — I to jeszcze na jego koszt.
Przed tym konkursem byłem niemal pewien, że to Norweg będzie dzisiaj bankrutował na imprezie kończącej turniej, ale jak to często w życiu bywa, stało się zupełnie inaczej. Trudno było mi obiektywnie ocenić to, co wydarzyło się na skoczni. Nie życzyłbym nikomu tak pechowego skoku i chyba sam na miejscu Daniela raczej cieszyłbym się z tego, że w ogóle udało mi się bezpiecznie wylądować. Ale łatwiej było mówić, bo Tande najwyraźniej zupełnie nie myślał o swoim szczęściu w nieszczęściu, a jedynie dalej rozpaczał po utracie cennego trofeum. Cóż, nie mogłem mu się dziwić. Ale właśnie takim sposobem nową, złotą ozdobę do salonu zgarnął przesympatyczny Polak. I to za jego zdrowie został właśnie wzniesiony toast.
Wpatrywałem się w Kamila, który właśnie stał przy barze, a w zasadzie to na barze, i podnosił kieliszek wysoko do góry, krzycząc coś po polsku. Uśmiechnąłem się pod nosem. Było kilka rzeczy, które trzeba było zobaczyć samemu, by się o nich przekonać. A pijany Stoch był właśnie jedną z nich. Nie potrafiłem znaleźć słów, którymi mógłbym opisać stan w jakim się znajdował. Czułem, że byłem świadkiem sytuacji, która już nigdy w życiu się nie powtórzy, dlatego starałem się chłonąć z tego obrazu tyle, ile tylko mogłem.
Kiedy większość wypiła już swoje toasty, muzyka w klubie stała się głośniejsza, zapraszając wszystkich ponownie na parkiet. Ja nie miałem jednak zamiaru wstawać, nawet gdy usłyszałem jedną ze swoich ulubionych piosenek. Po prostu nie miałem już siły. Bawiłem się od początku imprezy, w końcu oprócz Polaków, którzy rozbili skarbonkę z sukcesami podczas tego ostatniego konkursu, jak i całego turnieju, to ja dzieliłem z nimi dzisiejsze podium. Stefan koniecznie chciał mi uświadomić, że to zasługuje na dodatkowe świętowanie i zanim zdążyłem postawić nogę w klubie, on od razu zaciągnął mnie na parkiet.
Dlatego gdy teraz wstawał kuszony głośniejszą muzyką, wiedziałem już, że mnie nie przekona. Patrzył się na mnie wymownie, a kiedy pokręciłem głową odmawiając posłuszeństwa, złapał się pod boki, próbując wyglądać poważnie. To jedynie mnie rozśmieszyło.
— No chodź. — Pociągnął mnie za rękę, ale byłem nieugięty.
Rzadko kiedy odmawiałem Kraftowi czegokolwiek, ale naprawdę nie chciało mi się już tańczyć. Ile można było to robić? Musiałem złapać trochę oddechu, jakimś cudem byłem totalnie zmęczony. Stefanowi to najwyraźniej nie przeszkadzało, bo wciąż nieudolnie próbował zaciągnąć mnie na parkiet.
— Co? Twój też pauzuje?
Leyhe w magiczny sposób zmaterializował się obok nas i uwiesił na ramieniu Stefana. Wodził mętnym wzrokiem między nami i wiedziałem już, że był w zdecydowanie bardziej imprezowym nastroju niż my ze Stefanem razem wzięci.
— Jak widać. — Kraft zrezygnowany machnął ręką.
— Niech tracą. Parkiet na nas czeka. — Niemiec wskazał palcem na tańczący tłum.
Stefan długo nie musiał się zastanawiać i od razu przystał na propozycję swojego imiennika. Zanim się obejrzałem, obaj zniknęli gdzieś w tłumie. Cieszyłem się, że Kraft znalazł kogoś do spełniania swojej tanecznej pasji, przynajmniej ja nie musiałem wstawać. A i sam Stephan, nawet lekko wstawiony, był bezpieczną opcją.
Poczułem, jak ktoś siada obok mnie na kanapie i bez spoglądania w bok, wiedziałem już, kto to taki. Wellinger założył nogę na nogę i zaczął powoli sączyć nowo zamówione piwo, mierząc wzrokiem ludzi zgromadzonych w klubie. Nie dziwiłem się, że wybrał kanapę. Widząc, w jakim stanie był Stephan, mogłem założyć, że to Andreas będzie dzisiaj tym, choć w rozsądnym stopniu trzeźwym, z tej pary. Przyglądałem mu się uważniej, próbując potwierdzić moją teorię, kiedy Welli powoli odłożył szklankę i posłał mi szeroki uśmiech.
— Jak to jest, że oni mają tyle energii? To jakaś wspólna cecha Stefanów czy jak? — Zaśmiał się, wskazując na bawiących się na parkiecie chłopaków.
— Na to wygląda. — Pokręciłem z niedowierzaniem głową, obserwując szalejącego Stefana. — Nie wiem skąd on to bierze. Może mnie to irytować, ale czasami cieszę się, że ma tak dobrą kondycję.
Słysząc moją uwagę, Andi porządnie popluł się piwem. Szybko wytarł usta wierzchnią częścią dłoni, po czym obdarzył mnie szelmowskim uśmieszkiem. Wiedziałem, że zrozumie, co miałem na myśli, w końcu mogłem założyć się, że sam był w podobnej sytuacji. Ogólnie nie lubiłem rozmawiać o takich sprawach na forum, ale jeden niewinny żarcik w klubie na rozluźnienie humoru nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodził. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie niektórych nocy, na co Niemiec szturchnął mnie zachęcająco w ramię.
— Osz ty szczęściarzu. — Jeszcze raz klepnął mnie w rękę, jak dla mnie trochę nazbyt zadowolony.
W końcu podał mi szklankę z piwem, którą z chęcią od niego odebrałem. Pozwoliłem sobie wziąć łyka, mimo że już od jakiegoś czasu sam chciałem wybrać się do baru po własne piwo. Przeszkadzał mi w tym oczywiście Stefan, któremu w głowie były tylko tańce i chciał nimi równie mocno zarazić mnie. Dlatego ten jeden upragniony łyk ze szklanki Niemca wydawał się nieziemsko smaczny, a i zmył też gorzki smak wódki.
— Czyli mam rozumieć, że problemy w raju zażegnane?
Nieśmiało wychyliłem się znad szklanki, powili przełykając ślinę. Posłałem Andiemu pytające spojrzenie, na które odpowiedział tym mocno wymownym.
— Nie patrz się tak na mnie. Wiem przecież.
Mogłem udawać zaskoczonego, ale chyba tak naprawdę nie byłem. Zakładałem, że Stefan musiał mu o tym wcześniej czy później powiedzieć, przecież się przyjaźnili. Zastanawiało mnie tylko, kiedy rozmawiali. No bo przecież Niemiec nie mógłby się tak po prostu wszystkiego domyślić, prawda? Chyba że to było aż tak widać. W końcu skoro i Kamil, i Andreas to zauważyli, to równie dobrze wszyscy inni mogli się czegoś domyślać, a tego bym nie chciał. Wtedy nie było jednak sensu udawać przed Wellim, w szczególności, że dobrze znał naszą sytuację. A fakt, że sam miał swój mały sekret, umocnił mnie w przekonaniu, że jedynie chciał dobrze.
— To ramię — wskazał na swoją rękę — zebrało więcej łez niż ci się wydaje. Płaczliwość to chyba kolejna wspólna cecha Stefanów.
— Był wtedy u ciebie? — spytałem, co wydawało mi się jedynym rozwiązaniem zagadki. Chciałem wiedzieć, co działo się ze Stefanem, kiedy ja leżałem bezradnie na wolnym łóżku u Severina.
— Raczej ja byłem u niego — sprecyzował. — A wszystko przez te papużki nierozłączki Richiego i Severina. Freitag spał wtedy u nas przez tę waszą epidemię i tej nocy nie widział nic poza swoim telefonem. Esemesowali jak opętani. No i wtedy, w zasadzie przypadkowo, dowiedziałem się, że śpisz u Freunda. Reszta uznała, że to zrozumiałe ze względu na chorobę, ale mi coś nie pasowało. Wybrałem się do waszego pokoju i... Miałem rację.
To by wyjaśniało dlaczego Severin tak dziwnie się na mnie patrzył za każdym razem, gdy wystukiwał kolejną wiadomością. A i ten cholernie irytujący dźwięk powiadomień zaczął mieć sens. Mogłem od razu się domyślić, że piszą o mnie, gdy tylko Freund unikał mojego wzroku, wbijając go pospiesznie ekran swojego telefonu.
— Stefan ci coś powiedział? Bo ze mną... Ze mną nie chciał rozmawiać.
Od razu przypomniałem sobie bolesną scenę sprzed opuszczenia pokoju. Do Krafta nic nie docierało, dlatego ciekawiło mnie, czy po moim wyjściu zmienił swoje bojowe nastawianie. Wellinger dokładnie ocenił mnie wzrokiem, zupełnie jakby zastanawiał się, czy może mi wszystko powiedzieć. Dziwiłem się, że się wahał, w końcu sprawa dotyczyła bezpośrednio mnie. Ale może z drugiej strony nie wszystko było przeznaczone dla moich uszu, może nie wszystko powinienem wiedzieć? Czasami lepiej było nie wiedzieć. I jeśli to właśnie oceniał Andi, to pozostało mi zaufać, że wybierze najrozsądniejsze rozwiązanie z możliwych.
— Powiedział mi na tyle dużo, że zdążyłem wmówić mu, że się myli.
Czekałem aż doda jakieś szczegóły, ale kiedy Niemiec spuścił wzrok, wiedziałem już, że nic konkretnego mi nie powie. Nie nalegałem. I tak to jedno zdanie dużo mi wyjaśniło. A jeśli Andreas faktycznie przyczynił się do zmiany w rozumowaniu Stefana, to mogłem mu być jedynie wdzięczny. Niemiec ponownie umoczył usta w piwie, by po chwili kontynuować:
— Tak czy siak, potem głównie moczył moją koszulkę, aż w końcu zasnął. Zostałem z nim. Byłem cholernie niewyspany kolejnego dnia, ale myślę, że on zrobiłby dla mnie to samo. Choć, broń cię panie Boże, nie chciałbym czegoś takiego przeżywać.
Pokręcił głową tak, jakby chciał pozbyć się jakieś czarnej myśli, która nawiedziła jego głowę. Szybko otrząsnął się i obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Wiedziałem, że chciał w ten sposób uratować atmosferę, która nie wiedzieć czemu, stała się kompletnie grobowa. Ja jednak nie pozwoliłem zmienić mu tematu, bo zostawała jeszcze jedna kwestia wciąż siedząca mi na sercu.
— Dziękuję — powiedziałem szczerze. — Wiesz, za to, że nam pomogłeś. Gdybym wiedział, że siedziałeś w tym od początku, podziękowałbym ci wcześniej.
Andi początkowo patrzył się na mnie nieobecnym wzrokiem, aż w końcu się rozpromienił. Machnął ręką na znak, że niepotrzebnie się produkowałem.
— A daj spokój. Zrobiłem, co musiałem — rzucił, ale po chwili dodał z tajemniczym uśmieszkiem na ustach. — Ale jeśli masz poczucie, że jesteś mi coś winien, to możesz postawić mi piwo.
Zaśmiałem się, słysząc jego absurdalną propozycję. W końcu jednak pokiwałem głową i przystałem na jego pomysł. Sam marzyłem o piwie, więc wycieczka do baru wcale nie wydawała się taka zła. Kiwnąłem głową na Niemca i chwilę później obaj ruszyliśmy w stronę baru.
Kiedy obserwowałem, jak barman napełniał kolejne szklanki złocistą cieczą, odpłynąłem gdzieś myślami. Nawet nie byłem świadomy, jak wiele osób było zaangażowanych w nasz związek, jak wiele osób, poza nami, o niego dbało. Nie wiedziałem skąd u ludzi brało się takie wsparcie. Czy sprawy potoczyłby się inaczej gdybym nie rozmawiał z Claudią, a Kraft z Andreasem? Czy myślelibyśmy wtedy inaczej, podjęli inne decyzje? Czy efekt byłby taki sam? Chciałem wierzyć, że i bez ich pomocy odnaleźlibyśmy się ze Stefanem i poukładali rozgrzebane sprawy, ale... Mimo wszystko z tyłu głowy miałem tą jedną niepokojącą myśl, która nie dawała mi spokoju.
Odzyskałem świadomość, gdy Andreas pomachał mi ręką przed twarzą. Szybko otrząsnąłem się, by zrozumieć, że to barman czekał na zapłatę. Szybko zreflektowałem się i przytknąłem kartę do terminala. Uśmiechnąłem się krzywo do zirytowanego barmana i chwilę później, mając już za sobą tę niezręczną sytuację, opadłem na kanapę, którą wcześniej zajmowaliśmy z Wellingerem. Wyciągnąłem telefon, by sprawdzić, która godzina. Dochodziła pierwsza.
— Musisz zmienić hasło — rzucił nagle Niemiec. — Jest za proste.
Powoli podniosłem wzrok, by zatrzymać go na spijającym piankę Andreasie. Nie był w stanie się odezwać, dlatego jedynie wskazał palcem na wciąż trzymany przeze mnie telefon. Wtedy mnie olśniło.
— To ty wysłałeś tą wiadomość do Claudii — oznajmiłem, przypominając sobie zagadkę z wczorajszego dnia. — Dlaczego?
Niemiec pokiwał głową, a kiedy przełknął, wreszcie odpowiedział.
— Bo Stefan by tego nie zrobił. Normalnie nie ma problemu z decyzjami, ale tym razem, uwierz mi, trzeba było go postawić przed faktem dokonanym. Więc wykorzystałem sytuację póki spał i resztę wydarzeń chyba już znasz.
Kolejna zagadka została rozwiązana, choć tym razem nadal nie wiedziałem, co o tym sądzić. Wellinger po raz kolejny okazał się naszym wybawcą, a to jedynie uświadomiło mnie, ile rzeczy stało się z jego powodu. Ponownie zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby Niemiec nie bawił się moim telefonem. Czy Stefan sam zadzwoniłby do Marisy, czy może dopiero jej wymuszona obecność skłoniła go do zwierzeń? W tamtym momencie zacząłem cieszyć się, że Andreas nie zdecydował się opowiedzieć mi wszystkiego z ich nocnej rozmowy. Gdybym poznał szczegóły, nie wiem, czy przestałbym o tym myśleć do końca tygodnia.
Przetarłem lekko twarz dłonią, próbując pozbyć się niewygodnych myśli. Musiałem wyraźnie się zawiesić, bo usłyszałem westchnięcie zirytowanego Niemca. Po chwili mocno szturchnął mnie w ramię, przez co musiałem na niego spojrzeć. Obrzucił mnie agresywnym spojrzeniem i dodał:
— Cholera Michael, uratowałem ci związek, a ty zachowujesz się tak, jakbym zrobił coś złego.
— To nie tak... Ja po prostu... — gubiłem się w zeznaniach, nie wiedząc, jak odeprzeć nieprawdziwy argument Niemca. — Nie rozumiem...
— A co tu rozumieć? — Wzruszył ramionami. — Słuchaj, Stefan cię kocha. W swój pokrętny sposób, ale cię kocha. Co do tego nie mam wątpliwości. A przecież tylko to się liczy.
Ja też nie miałem wątpliwości. Wiedziałem, że było tak, jak mówił Andreas. Może to była kwestia tego, że nie wierzyłem we własne szczęście i szukałem jakiegoś powodu, który mógłby mi to wszystko dokładnie wyjaśnić. Czułem, że powinniśmy być razem, wierzyłem, że właśnie to było nam przeznaczone, ale nie sądziłem, że cały świat stanie na głowie, by nam w tym pomóc.
Zapatrzyłem się w podłogę, ale już chwilę później rozpromieniłem się. Niepotrzebnie to wszytko rozgrzebywałem. Powinienem brać od życia to, co mi daje, a ja zostałem obdarowany najpiękniejszym prezentem i nie mogłem go zmarnować.
— Masz rację, za dużo myślę, a to nie jest na to miejsce. Przepraszam. Zapomnijmy o tym, przecież powinniśmy się bawić, prawda?
— No i widzisz? Można się bawić? Można! — zaśmiał się, po czym nachylił nade mną. — A jeśli to ci poprawi humor, to z tych dwóch blondynek Krafta, to zdecydowanie wolę ciebie.
Powoli uśmiechnąłem się, rozumiejąc, co miał na myśli. Schlebiał mi taki komplement, choć z ust Niemca zabrzmiał on niepokojąco niepoprawnie. Chciałem pokazać mu, że od teraz skupiałem się już tylko na zabawie, więc pozwoliłem sobie w tak dobrej atmosferze wykorzystać możliwość na żart. Objąłem Andiego ramieniem i obniżając głos, zaczepiłem go:
— No, no, Wellinger. Gdybyś nie był zajęty, pomyślałbym, że mnie podrywasz.
Andreas spojrzał się na mnie całkowicie poważnie. W jednej chwili opuścił go dobry humor. Zdziwiła mnie jego reakcja, bo sądziłem, że zrozumie mój luźny żart. Niemiec sam złapał mnie za ramię i zmusił mnie, abym spojrzał na parkiet.
— Widzisz? — spytał, wskazując na tańczącego Stephana. — Nie zamieniłbym go na ciebie, nawet gdybyś był ósmym cudem świata.
Brzmiał stanowczo i do tego tak, jakby walczył o najcenniejszą dla niego rzecz. Był skupiony; jego wzrok zatrzymał się na Stephanie i miałem wrażenie, że nic w świcie nie zmusiłoby go do odwrócenia głowy. Zaciekawiła mnie taka wersja Niemca. Pomimo że i na skoczni zawsze był skupiony, to tym razem jego koncentracja była znacznie inna niż podczas zawodów. Kipiała od jego jakaś niepowtarzalna pewność siebie, która sprawiała, że aż sam bałem się nawet spojrzeć na drugiego z Niemców. Zupełnie jakby Andi zarezerwował go sobie tym jednym spojrzeniem.
Ale było też coś osobliwego w Niemcu. Jego oczy świeciły nienaturalnym blaskiem, kiedy rozmarzony wpatrywał się w dal, a i jego policzki lekko się zaczerwieniły. Wyglądał na naprawdę szczęśliwego, co i mnie w pewnym stopniu zadowoliło. Cieszyłem się, że i u niego wszystko się układało.
— Przepadłeś na dobre — podsumowałem cicho, interpretując zachowanie Andiego.
On uśmiechnął się nieznacznie, a jego policzki przybrały jeszcze bardziej wyrazisty kolor. Zakochani ludzie zawsze mnie fascynowali. Wyglądali wtedy na oderwanych od rzeczywistości, żyjących chwilą, nie kalkulujących niczego. Byli wolni, wszystko układało się po ich myśli, a problemy nie istniały. Nieraz widziałem Stefana w takim stanie. Uwielbiałem, kiedy się w nim znajdował. Miałem wrażenie, że stawał się wtedy najszczęśliwszą osobą na ziemi. Z drugiej strony zastanawiałem się, jak ja byłem odbierany, kiedy dopadała mnie taka chwila słabości. Musiałem koniecznie spytać o to Krafta.
— Mhm — mruknął Andi w odpowiedzi na moją nieśmiałą uwagę. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że miałem rację.
— Czyli rozumiem, że zamiana Stefanów nie wchodzi w grę?
Andreas zaśmiał się, słysząc moją absurdalną propozycję. W końcu odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Miałem wrażenie, jakby Niemiec wrócił z dalekiej podroży i gdybym się nie odezwał, on nigdy nie dotknąłby ziemi.
— Nie ma szans. — Pokręcił głową. — Poza tym, nie ujmując oczywiście nic Kraftowi, uważam, że mój Stephan jest lepszy.
Ściągnąłem brwi, zupełnie nie zgadzając się z jego opinią. Musiałem bronić honoru swojego małego skrzata, dlatego od razu wytknąłem Niemcowi błąd:
— Ty nie wiesz, co mówisz. Może i twój ma ten zabójczy uśmiech, ale to mój Stefan jest chodzącym promyczkiem szczęścia.
— Skoro mamy się kłócić to może od razu ogłośmy konkurs na najlepszego Stefana? — zaproponował żartobliwie, ale jednak poważnie. — Nie chcę cię martwić, ale po ostatnich zdarzeniach twój definitywnie przegrywa.
Chciałem protestować, ale to nie miało sensu. Jakby nie patrzeć, Andreas miał rację. I choć nie chciałem tego robić, to musiałem zapisać przy nazwisku mojego Stefana ujemne punkty, które spychały go z miejsca lidera w tym prestiżowym konkursie. Widząc jednak triumfalny uśmiech na twarzy Niemca, nie mogłem odpuścić. Musiałem podać jakąś wartościową cechę Krafta, którą doceniłby Wellinger. Głowiłem się, ale szybko odpuściłem, przypominając sobie, że już jedna z nich zrobiła na nim dziś wrażenie.
— Ale biorąc pod uwagę jego nadzwyczajną kondycję, wychodzimy na remis. — Uśmiechnąłem się, próbując sprzedać swoją wersję wydarzeń.
Andi szczerze się zaśmiał, po czym ponownie klepnął mnie w ramię.
— Niech ci będzie. Remis.
Uniósł swoją szklankę, proponując toast, na który szybko przystałem, napawając się zasłużonym smakiem zimnego piwa. Długo jednak nie dane mi było się nim delektować, bo chwilę później stanął nade mną zadowolony Stefan. Uśmiechał się szeroko i wachlował się kołnierzykiem swojej koszuli, próbując złapać oddech. Widziałem też pojedyncze kropelki na jego włosach, które w jednej chwili usunął, przeczesując je dłonią. A zrobił to w taki sposób, że nie pozostało mi nic innego poza patrzeniem się na niego z podziwem i marzeniem, by to samo zrobił ze mną. Zauważył, że mu się przyglądałem, dlatego puścił do mnie oczko i zabrał szklankę z piwem, by uzupełnić elektrolity.
Zanim się obejrzałem, obok nas zmaterializował się drugi Stephan. Był podobnie mokry i zadyszany jak ten mój, a i do twarzy przykleił mu się uśmiech niemal tak duży jak sam Kraft. Jak widać, obaj wyszaleli się na parkiecie po wsze czasy.
Stephan przyglądał nam się chwilę, aż w pewnym momencie nachylił się nad Andreasem, by móc szepnąć mu coś na ucho. Młodszy z Niemców cierpliwie wysłuchiwał tego starszego z dość obojętną, ale skupioną miną. Nagle gwałtownie odwrócił się w stronę Stephana, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Dopiero gdy Leyhe uśmiechnął się i pokiwał twierdzą głową, Andi uspokoił się, a kąciki jego ust wesoło powędrowały do góry. Wymienili między sobą długie, mało przyjacielskie, a raczej partnerskie spojrzenie, po którym Stephan złapał Andreasa za nadgarstek i pociągnął za sobą na drugą stronę klubu.
Wellinger zdążył po drodze pozbyć się szklanki z piwem, wręczają ją przechodzącemu akurat obok Markusowi. Brodaty Niemiec na początku mocno się zdziwił, ale w końcu zaakceptował nieoczekiwany prezent. Wzruszył ramionami i za jednym zamachem wyzerował całe piwo. Przetarł ręką wilgotne usta i zadowolony odstawił szklankę na barze. Przeciskając się między nami w stronę parkietu, klepnął mnie dwa razy po plecach zapewne w uznaniu za dzisiejszy konkurs. Przy czym klepnięcie w słowniku Eisenbichlera oznaczało agresywne potrząśnięcie i gdyby nie interwencja Stefana, w efekcie gwałtownego wstrząsu wylałbym piwo.
Niemcowi to w ogóle nie przeszkadzało, bo wydzierając się do kolejnej piosenki, ruszył w stronę parkietu. Odprowadziłem go wzrokiem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Skąd wy bierzecie tyle energii? — rzuciłem w stronę Stefana, który słysząc moje pytanie, odwrócił wzrok, by na mnie spojrzeć. — Ja już nie mam na nic siły.
— Na nic? — zdziwił się. — Jaka szkoda. Akurat zostawiłem sobie trochę energii na drugą część wieczoru.
Spojrzał na mnie w ten jeden charakterystyczny sposób i wyszczerzył zęby, a ja wiedziałem już, co miał na myśli. Obrzuciłem go wymownym spojrzeniem, nie dowierzając, że właśnie złożył mi taką niemoralną propozycję akurat w tym miejscu. To znaczy, nie mogłem narzekać, nie kiedy Stefan był tak przekonany do swojego pomysłu.
— Myślałem, że nic ci nie zostanie po tych szaleństwach na parkiecie, a tu takie zaskoczenie — drażniłem się z nim.
— A ja myślałem, że znasz moje super moce.
Nie mogłem wyjść z podziwu, widząc jak dużo ze starego Stefana udało mi się przywrócić do życia. Przecież jeszcze dzisiaj rano czy podczas konkursu był zupełnie innym człowiekiem. Cieszyłem się, że poszedłem za radą Kamila i uspokoiłem go jeszcze na skoczni. Najwyraźniej to poskutkowało. Cóż, czułość zawsze skutkowała, w szczególności w naszym przypadku.
Byłem niesamowitym szczęściarzem, mając Stefana tak długo przy sobie, nie ważne w jakiej postaci. Przebywanie obok niego było jak noszenie przy sobie osobistej walizki z dobrym humorem. A było to uczucie, od którego zdążyłem się uzależnić. Przekonałem się o tym na przestrzeni kilku dni, w których zabrakło mojego osobistego szczęścia, mojego talizmanu, a bez niego życie okazało się być niezwykle smutne i ponure. Dlatego nie potrafiłem się tak długo gniewać, bo wiedziałem, że krzywdzę tym głównie siebie.
Nasza zależność była prosta. Dopóki staliśmy ramię w ramię, wszystko było na swoim miejscu, a świat zachowywał równowagę. Może właśnie dlatego los tak bardzo nam pomagał, pod każdym, nawet najmniejszym względem, bo wiedział, że nie ma sensu walczyć z naszym nieodpartym przyciąganiem. Przyciąganiem, które czułem w tamtym momencie, ale nie mogłem nic zrobić. Stefan stał może nie całe pół metra ode mnie, ale mi to nie wystarczało. Chciałem zdecydowanie więcej. Powstrzymywałem się ze względu na miejsce, w którym się znajdowaliśmy, ale miałem wrażenie, że zaraz cała moja wytrwałość legnie w gruzach, a ja po prostu rzucę się na Krafta - właśnie tak bardzo mi go brakowało.
Walczyłem ze sobą, ale jakimś cudem zupełnie przeoczyłem swoją dłoń, która leniwie powędrowała w stronę ręki Stefana. Nie zdążyła jednak tam dotrzeć, bo między nami stanął Fettner. Jego obecność szybko skonfrontowała mnie z brutalną rzeczywistością, a obudzony zdrowy rozsądek nakazał mojej dłoni swobodnie zawisnąć wzdłuż ciała. Nie chciałem odrywać wzroku od równie poruszonego i powstrzymującego się Stefana, ale w końcu z bólem, a może bardziej irytacją, spojrzałem na Manuela.
— Widzieliście Markusa? — spytał, ale nie za bardzo byłem w stanie zrozumieć wiele z jego bełkotu.
Kiwnąłem ręką, wskazując parkiet, na którym przed chwilą zniknął Niemiec. Taka sugestia zdecydowanie wystarczyła Manuelowi, który wyrwał się we wskazaną stronę. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o dość ważnym czynniku dotyczącym Markusa, o którym wypadałoby wspomnieć Fettnerowi zanim się do niego wybierze.
— Tylko jest kompletnie pijany.
Manuel zmarszczył brwi, jakby nie za bardzo rozumiał mój problem. Pokręcił jedynie głową, sugerując, że to wcale mu nie przeszkadzało. Na sam koniec wyszczerzył zęby i rozłożył teatralnie ręce.
— A kto nie jest pijany? Ale to lepiej — dodał z jeszcze bardziej tajemniczym uśmieszkiem na ustach i zniknął w tłumie.
Długo patrzyłem się w tył jego białej koszulki, aż kompletnie zniknął między imprezowiczami. Zachowanie Fettnera było na tyle dziwne, że zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystko chodziło. Znając życie, jak zwykle alkohol odpalał u niego jakieś niezbadane wcielenia, a ja niepotrzebnie to nadinterpretowałem. Coś jednak mi nie pasowało, dlatego spojrzałem na Stefana. On też uważnie wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą zniknął Manuel. A jeśli i Kraft coś podejrzewał, to oznaczało, że wcale nie przypadkowo zacząłem się zastanawiać.
— Czy to oznacza... — zacząłem, ale nie potrafiłem dokończyć zdania.
Stefan odwrócił głowę w moją stronę i próbował nadążyć za moimi pokręconymi myślami. Kiedy otwierał usta, sądziłem, że dokończy zdanie w jakiś konkretny sposób, ale on tylko uśmiechnął się:
— To oznacza, że powinniśmy się zbierać.
Musiałem podświadomie się skrzywić. Nie dlatego, że nie chciałem wracać, bo naprawdę chciałem być już sam na sam ze Stefanem. Skrzywiłem się raczej dlatego, że Kraft tak szybko zmienił temat. Chyba przeszkadzało mi to, że nie wziął go na poważnie, a może wiedział coś, czego nie chciał mi powiedzieć? Pokręciłem głową. Michi, przestań myśleć.
— Chodź — zachęcał mnie. — Mamy daleko do hotelu i na bank zdążę zmarznąć po drodze.
Rozpromieniłem się słysząc jakże prawdziwą uwagę Stefana. Postanowiłem wreszcie zostawić wszystko, co działo się w klubie za sobą, a skupić się na jakże obiecującej drugiej części wieczoru. Dlatego uniosłem jedną brew do góry i nachyliłem się nieznacznie na Stefanem.
— Im bardziej zmarzniesz, tym dłużej będę musiał cię rozgrzewać.
Kraft długo patrzył się w moje oczy, chłonąc dokładnie każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Obserwowałem, jak kolorowe neony świecące w klubie odbijały się przeróżnymi kolorami w jego oczach. Ale było w nich coś jeszcze. Coś czego nie umiałem opisać słowami. I miałem wrażenie, że to coś było przeznaczone tylko dla mnie. Stefan uśmiechnął się, a może nawet zrumienił, ale nie umiałem tego ocenić w takich ciemnościach.
— W takim razie mógłbym nawet zamarznąć.
Nie mogłem się powstrzymać i przyjacielsko potargałem jego włosy. Oczywiście przyjacielsko wyglądało to tylko dla osób trzecich, bo byłem pewien, że Stefan odebrał to zdecydowanie inaczej.
— Nawet o tym nie myśl — ostrzegłem go. — Bez ciebie nie miałbym z kim walczyć o kołdrę.
Zaśmiałem się, na co Stefan przewrócił tylko oczami.
— No głupek.
Szturchnął mnie delikatnie w ramię, ale widziałem, że i jego rozbawiła moja uwaga. Ja z kolei nie potrafiłem powstrzymać śmiechu, nawet kiedy wlokłem się posłusznie za Stefanem do wyjścia. Mój wyśmienity humor ochłodziło dopiero zimne, nocne powietrze i sam Kraft, który niczym matka naciągnął mi czapkę na czoło, ostrzegając mnie, że nie mogę się ponownie rozchorować. Pospieszał mnie po drodze, zrzucając wszystko na okropny ziąb, ale wiedziałem, że nie tylko dlatego aż tak bardzo mu się spieszyło.
Kiedy byliśmy w bezpiecznej odległości między klubem a hotelem, pozwoliłem sobie wsunąć swoją dłoń do jego kieszeni, w której od samego wyjścia szczelnie chował ręce. Faktycznie były zimne, ale te moje wcale drastycznie nie różniły się temperaturą. Za to złączone razem, na pewno miały potencjał do jej zmiany. Stefan uśmiechnął się do mnie, czując przyjemny dotyk. Sam jego uśmiech sprawiał, że było mi cieplej.
Szedłem zadowolony w stronę hotelu, wiedząc, że tej nocy znalazłem czwarty powód, dla którego tak kochałem Bischofshofen.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Jak tam pierwszy tydzień po tej strasznej tragedii, jaką był koniec sezonu? Żyjecie? Bo ja jakoś tak dziwnie się czuję, nie śledząc dzisiaj żadnych kwalifikacji podczas wykładów...
Życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top