XXXIII. Out Of Touch

Fantastycznie było tak dla odmiany znowu skakać. Ominął mnie tylko jeden dzień na skoczni, ale kiedy siadałem na belce w Bischofshofen miałem wrażenie, jakby od mojego ostatniego skoku minęła wieczność. Co prawda, ani seria próbna, ani kwalifikacje nie poszły mi przesadnie dobrze, w końcu skończyłem na szesnastym miejscu, to i tak nie miało większego znaczenia. Liczyło się to, że po nagłej chorobie, mogłem ponownie startować.

Nawet zadowolony z siebie brałem narty na bark. Tego samego nie mogłem jednak powiedzieć o Stefanie, który był nad wyraz spokojny. Ogólnie mało mówił, często odpływał myślami i w zasadzie to unikał ludzi. Jego skoki były pozbawione fantazji, do której zdążył już wszystkich przyzwyczaić, prezentowały się poprawnie, ale mało widowiskowo. Martwiłem się o niego, ale wiedziałem, że prędzej czy później Kraft wróci do siebie. 

Dałem mu czas. Wiedziałem, że jeszcze dzisiaj wszystkiego sobie nie poukłada, nie po tak intensywnym poranku, ale byłem pewien, że chociaż spróbuje. Podobnie też byłem pewien, że w razie problemów, poprosi mnie o pomoc. Dałem mu jasno do zrozumienia, że to nasza wspólna sprawa i cokolwiek by się nie działo, zawszę będę przy nim. Dlatego sądziłem, że tego popołudnia Stefan chociaż podejmie próbę jakiejś rozmowy, ale pomyliłem się. Nie odezwał się do mnie ani słowem, pomijając podstawowe informacje niezbędne do naszego wspólnego funkcjonowania. 

Nawet kiedy późnym wieczorem leżeliśmy razem w naszym wspólnym, załączonym łóżku, coś mi nie pasowało. Stefan skulił się po swojej stronie łóżka i obejmując rękami nogi, próbował zasnąć. Widziałem, że pomimo wcale nie tak niskiej temperatury na zewnątrz, było mu zimno. Zdradzała go gęsia skórka na ramieniu. Dziwiło mnie tylko to, że wolał leżeć obok, zamiast po prostu przytulić się do mnie. Przecież w moich ramionach byłoby mu znacznie cieplej. Ba, nam obu byłoby cieplej. 

Leniwie wyciągnąłem dłoń i powiodłem palcem po jego ręce, by zwrócić na siebie uwagę. Bawiłem się, zaznaczając opuszkami palców ślady to na jego zimnej skórze, to na gładkim materiale jego czerwonej koszulki. Wiedziałem, że Stefan nie spał. Jego oddech jeszcze się nie wyrównał, wciąż się wiercił, a i przeszedł go lekki dreszcz, gdy tylko go dotknąłem. On jednak pomimo mojej wyraźnej zachęty, nie chciał się odwrócić.

— Stefan? — mruknąłem. 

Sądziłem, że to zmieni jego zdanie, ale Kraft wciąż leżał niewzruszony. Podniosłem się na ramieniu, by móc na niego spojrzeć. Miał delikatnie przymknięte oczy, ale na jego policzkach brakowało charakterystycznych rumieńców. Zwróciłem uwagę na lekko sine usta - to jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że było mu zimno. Dlatego nie mogłem odpuścić.

Przysunąłem się bliżej i opuściłem głowę w zagłębienie między jego uchem a ramieniem. To pozwoliło mi delikatnie musnąć jego szyję najpierw nosem, a potem ustami. Stefan lubił, kiedy to robiłem, dlatego sądziłem, że i teraz uda mi się go przekonać. Mógł udawać, że go to nie rusza, ale ja wiedziałem swoje i nie miałem zamiaru przestawać.

Osiągnąłem swój cel, bo Kraft zaczął się wiercić. Powoli podniosłem głowę, by umożliwić mu odwrócenie się w moją stronę. Chciałem zrobić mu miejsce, ale kiedy wyciągnąłem rękę, by go objąć, Stefan usiadł na łóżku. Zdziwiłem się, ale byłem jeszcze bardziej zdezorientowany, kiedy nagle wstał. Obserwowałem, jak chodził między naszymi walizkami, aż wreszcie wyciągnął z jednej z nich swoją bluzę. Nałożył ją na siebie i naciągnął kaptur pod samo czoło. I tak opatulony ponownie skulił się po swojej stronie łóżka.

Mogłem jedynie leżeć bezradnie i zastanawiać się dlaczego wybrał bluzę zamiast mnie. Coś ponownie było na rzeczy, ale to chyba nie był najlepszy moment na dociekanie prawdy. Chwilę jeszcze wpatrywałem się w jego plecy i w fragment kaptura, który szczelnie zasłonił wycałowany przeze mnie przed chwilą fragment jego szyi. Stefan kompletnie się odciął, a ja nie mogłem nic z tym zrobić.

Sam odwróciłem się w drugą stronę, wtulając się w poduszkę, choć zdecydowanie wolałbym przytulać kogoś innego zamiast niej. Miałem nadzieję, że ten incydent to tylko chwilowy brak humoru, a nie jeszcze głębszy problem. Chciałem rozwiać swoje wątpliwości i szepnąłem cicho:

— Dobranoc.

Niecierpliwie czekałem na odpowiedź. Stefan nie spał, więc musiał mnie słyszeć, a ja musiałem koniecznie usłyszeć cokolwiek w odpowiedzi. Stresowałem się z kolejnymi sekundami, w których nie padały żadne słowa. Obraził się na mnie? Ale za co? Zrobiłem coś nie tak? W głowie tworzyłem wszystkie możliwe scenariusze, ale kamień spadł mi z serca, kiedy usłyszałem:

— Dobranoc.

Jego głos był delikatny, ale i mocno rozespany. Może faktycznie był strasznie zmęczony po tym dniu, zarówno psychicznie jak i fizycznie, a ja wymyśliłem sobie jakąś dziwną historyjkę? Nie wiedziałem, dlatego jedynie połowicznie się uspokoiłem. Sądziłem, że szybko nie uda mi się zasnąć, a tym czasem sam nie wiem, kiedy odpłynąłem. 

Musiało spać mi się nadzwyczaj dobrze, skoro nie słyszałem budzika, który wcześniej nastawił sobie Stefan. Wciąż przecież trzymaliśmy się zasady, że w dniu konkursu, to on wstawał pierwszy. Dlatego słysząc swój budzik, mogłem się spodziewać, że Krafti będzie choć w podstawowym stopniu bardziej ogarnięty ode mnie. 

Zdziwiłem się jednak, kiedy rozglądając się po pokoju napotkałem Stefana siedzącego po turecku po swojej stronie łóżka. Był już w pełni ubrany i przygotowany, zupełnie jakby miał zaraz wstać i iść skakać. Przetarłem twarz, próbując się dobudzić - może to jedynie mi się zdawało? Kiedy jednak po szerszym otworzeniu oczu obraz był taki sam, zacząłem porządnie zastanawiać się, co było jego powodem.

Stefan zauważył, że mu się przyglądam i podniósł wzrok znad telefonu, którym dotychczas się zajmował. Obdarzył mnie szczerym uśmiechem, który w porównaniu z jego wczorajszym zdystansowaniem, mocno mnie zaskoczył. Spojrzałem na niego zdezorientowany, co jedynie bardziej go rozbawiło.

— Myślałem, że już nigdy się nie obudzisz, śpiochu — zaśmiał się. — W przyszłym sezonie musimy się zamienić miejscami.

Sam się rozpromieniłem i usiadłem na łóżku, wciąż opatulając się kołdrą. Nie miałem zamiaru zgadzać się na jego propozycję. Dodatkowy sen był dla mnie niczym zbawienie, w szczególności, że to Stefan przeważnie był tym, który kładł się pierwszy. Należała nam się jakaś sprawiedliwość. Dlatego też ospale pokręciłem głową, odrzucając jego pomysł. 

— Wiedziałem, że się nie zgodzisz — mruknął pod nosem. — Choć czasami lubię sobie popatrzeć, jak śpisz. 

— Gdybyśmy nie byli razem, uznałbym to zdanie za mocno pokręcone — zaśmiałem się.

— Masz rację... Wybacz — speszył się.

Ponownie zdziwiła mnie jego postawa. Stefan od razu spuścił głowę, unikając mojego wzroku. Nie powiedział przecież nic złego, ba, nawet schlebiało mi to, że lubił na mnie patrzeć, w końcu sam miałem podobnie. Obróciłem wszystko w żart, ale gdybym wiedział, że Kraft aż tak bardzo się nim przejmie, nie brałbym się za to. Tymczasem zastanawiała mnie jego reakcja. Speszony wciąż pocierał ręce, jakby stresował się tą rozmową. Chciałem spytać, co jest na rzeczy, ale uprzedził mnie.

— To... To ja pójdę już na dół — oznajmił, po czym dodał szybko, jakby chciał się usprawiedliwić: — Jestem strasznie głodny.

Nie dał mi nawet odpowiedzieć, bo chwilę później zniknął już za drzwiami. Jeszcze jakiś czas siedziałem osłupiały na łóżku, próbując zrozumieć, co się przed chwilą stało. Stefan się zmienił. Wyraźnie to odczułem. Miałem nadzieję, że to jedynie przez ostatnie wydarzenia - to dało się jeszcze wyjaśnić. Ale musiałem działać szybko. Tym razem nie mogłem pozwolić, by Stefan został sam z problemem. W ekspresowym tempie ubrałem się i wyszykowałem, po czym ruszyłem za moim skrzatem do jadalni.


***


— Proszę.

Podniosłem głowę, by spojrzeć na stojącego nade mną Stefana. Siedziałem na średnio wygodnym krzesełku i czekałem na rozpoczęcie konkursu. Cały dzień minął szybko i zanim się obejrzałem, byliśmy już na skoczni. Mój plan wyciągnięcia informacji ze Stefana zawiódł, głównie dlatego, że Kraft cały dzień skutecznie mnie unikał. Dlatego też zdziwiłem się, kiedy nagle pojawił się przy mnie, wręczając mi papierowy kubek.

— Dzięki. — Niepewnie odebrałem od niego prezent.

Spojrzałem w dół - ciecz wyglądała na herbatę. To zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Nie pamiętam, kiedy piliśmy coś podobnego w oczekiwaniu na skok. Fakt, było dzisiaj cholernie zimno, ale to nie tłumaczyło zachowania Stefana. A i jeszcze pozostawała kwestia jego nagłej uprzejmości. Nie sądziłem, że przyniesie mi cokolwiek. Przeważnie przed konkursem był tak skupiony, że interesowały go tylko skoki, a nie bawienie się w hostessę. To było kolejne przedziwne zachowanie Stefana, które odnotowałem w ostatnim czasie, ale zdecydowanie należało do tych najprzyjemniejszych.

Stefan blado się uśmiechnął, po czym odłożył swój kubek na krześle i ruszył po swoje rzeczy, które leżały po drugiej stronie pokoju. Sam zacząłem powoli sączyć gorącą herbatę. Nie miałem w zwyczaju tego robić przed skokami, ale przecież nie mogłem odmówić, kiedy Stefan się tak postarał. A poza tym darmowa herbata nigdy nie była złą opcją. Musiałem przyznać, że smakowała naprawdę dobrze; nie sądziłem, że organizatorzy zwrócą na to uwagę. Byłem w połowie wykonywania jednego z łyków, kiedy nagle poczułem lekkie klepnięcie w ramię.

 — Hayboeck? 

Usłyszałem wesoły głos Kamila, który nachylił się nad krzesłem obok. Oczywiście nie mógł tego zrobić jak cywilizowany człowiek, tylko musiał zajść mnie od tyłu i cholernie mnie przestraszyć. Oczywistym było, że oparzyłem się gorącą herbatą. Czułem nieprzyjemną bliznę na języku, przez co nieznacznie się skrzywiłem, a to nie uszło uwadze Stocha.

— Wybacz. Nie chciałem cię wystraszyć. 

W zasadzie to nie wiedziałem, czy Polak faktycznie mnie wystraszył, czy to ja ponownie odpłynąłem i po prostu nie zauważyłem go obok siebie. Żeby jednak dalej go nie kłopotać, kiwnąłem głową, zapewniając go, że wszystko ze mną dobrze. Kamil oparł się o krzesło i splótł ręce, jeszcze bardziej pochylając się nade mną. W końcu obrócił głowę, jakby chciał coś dodać, ale nie zdążył. Przerwał mu donośny huk. Stefan, który akurat przekładał swoje rzeczy z jednego krzesła na drugie, nie zauważył, że wcześniej leżały na nim te należące do mnie. I tak mój kask z goglami wylądował na ziemi, turlając się na drugą stronę pokoju.

Stefan od razu rzucił się, by go złapać. Obserwowałem, jak speszony przepychał się między skoczkami, próbując przy tym nie zrobić większego hałasu niż dotychczas. Oczywiście efekt był zupełnie odwrotny. Widziałem lekkie zmieszanie, a może nawet irytację reszty, sam pewnie wyglądałem podobnie, kiedy Kraft drżąca ręką odkładał mój kask na swoje miejsce. Robił to tak delikatnie, jakby bał się, że niemal niezniszczalny materiał mógłby się uszkodzić.

 — P... Przepraszam — wydukał.

Jedynie machnąłem ręką, nie chowając urazy. Nie oszukujmy się, ktoś, kto obraziłby się o taką błahostkę, musiałby być skończonym egoistą. Choć do głowy przyszły mi co najmniej dwie osoby, które mogłyby się tak zachować, to wolałem zostawić ten komentarz dla siebie. Skupiłem się za to na Stefanie, który wrócił do układania swoich rzeczy.

— Jak zwykle. — Zrezygnowany zamknął plecak. — Zaraz wrócę.

Miałem wrażenie, że bardziej powiedział to do siebie niż do mnie, głównie dlatego, że mówił cicho, niewyraźnie mrucząc pod nosem. Był strasznie roztrzepany, rozkojarzony. Z jego zachowania wywnioskowałem, że czegoś zapomniał. Rzadko mu się to zdarzało, jeśli w ogóle. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że znowu działo się z nim coś niepokojącego.

— Pokłóciliście się? — Usłyszałem nagle nad uchem pytanie Kamila.

— Co? Nie — rzuciłem automatycznie, ale kiedy przypomniałem sobie, że rozmawiam ze Stochem, nie było już sensu udawać: — To znaczy... Można tak powiedzieć. 

Zmierzył mnie wzrokiem w odpowiedzi na moją nieskładną wypowiedź. W końcu jednak westchnął i zapatrzony w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Kraft dodał:

— No właśnie widać. Stefan zachowuje się jakoś dziwnie.

Pokiwałem głową. Czyli nie tylko ja to zauważyłem. Mimo wszystko chciałem wiedzieć, czego takiego nadzwyczajnego w zachowaniu Stefana doszukał się Polak. Miałem swoje podejrzenia, ale czasami lepiej było spojrzeć na to od bardziej obiektywnej strony, którą Kamil na pewno był.

— Co masz na myśli? — spytałem.

— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Mam wrażenie, jakby się ciebie bał.

Ciekawe spostrzeżenie, ale i przerażająco prawdziwe. Sam widziałem to podobnie. Stefan nie zachowywał się normalnie w moim towarzystwie. Unikał przesadnie długiego dotyku, mało mówił, robił wszystko tak, aby nie wejść mi w drogę. Przypuszczałem, że miało to związek z wydarzeniami z ostatnich dni. O takich rzeczach trudno zapomnieć, w szczególności gdy jest się takim pamiętliwym człowiekiem jak Stefan. Wiedziałem, że wkrótce się uspokoi, zostawi za sobą choć trochę z nieprzyjemnych wspomnień, ale mimo wszystko bałem się, że w tym wypadku, może zająć mu to dłużej niż przypuszczałem.

Kamil zdawał się myśleć podobnie, bo już chwilę potem położył dłoń na moim ramieniu i dodał poważnie:

— Zrób coś z tym, bo jeszcze coś mu się stanie.

Gwałtownie odwróciłem się, pozbywając się jego ręki. Nie wierzyłem, że Polak mógł coś takiego powiedzieć. 

— Nawet tak nie mów. 

Stoch szybko złapał się za usta, jakby dopiero po fakcie uświadomił sobie wagę wypowiedzianych słów. Spojrzał na mnie zaniepokojony, ale i zmieszany swoimi gapiostwem, po czym pokazał, że zamyka usta na kluczyk i wyrzuca go gdzieś za siebie. Tak jak obiecał, nic już nie dodał i zniknął gdzieś za moim ramieniem.

Zostawił jednak za sobą niepewność, która sztormem wbiła się do mojej głowy. Nie rozmawialiśmy, a co dopiero nie myśleliśmy o wypadkach na skoczni, siedząc i przygotowując się do konkursu. To był skoczny strzał w kolano, który kompletnie przekreślał jakiekolwiek szanse na dobry skok. A martwienie się o innych, nie tylko o siebie, mogło mieć nawet gorszy wpływ na naszą kondycję psychiczną. I w moim przypadku tak właśnie się stało. Byłem wtedy już bardziej niż pewny, że muszę uspokoić Stefana, żeby uspokoić siebie.

Wstałem i ruszyłem do przejścia, w którym chwilę temu zniknął Kraft. Miałem nadzieję, że spotkam go gdzieś po drodze, w końcu musieliśmy wyjaśnić sobie kilka spraw. Uradowałem się, kiedy zauważyłem, że spokojnie wdrapuje się po schodach. Nie dostrzegł mnie, głównie dlatego, że wciąż wbijał swój zamyślony wzrok w podłogę. O dziwo w około nie kręciło się przesadnie dużo ludzi, a przede wszystkim nikt podejrzany. Wykorzystałem sytuację i nie myśląc dużo, złapałem Stefana za nadgarstek. Początkowo wystraszył się nagłego dotyku, ale kiedy zorientował się, że to ja, przestał się opierać.

W tempie ekspresowym zaciągnąłem go do łazienki. Nie była duża, ale musiałem upewnić się, że nikogo w niej nie ma. Kiedy sprawdzałem kolejne kabiny, Stefan stał potulnie przy umywalce, przyglądając mi się uważnie. Czekałem, aż zapyta, co robię, ale miałem wrażenie, że głos utknął mu w gardle i nic na świecie nie potrafiło mu go zwrócić. Wiedząc już, że byliśmy sami, stanąłem nad nim i przystąpiłem do wykonywania mojego planu. Kraft spojrzał się na mnie lekko zaniepokojony, ale nie dałem mu nawet chwili na rozwinięcie myśli. 

Nachyliłem się i złączyłem nasze usta w chaotycznym pocałunku. Minęły niespełna trzy dni, a ja zdążyłem już zapomnieć, jak cudowne było to zajęcie. Stefan początkowo nie protestował, ale nie minęła chwila, jak odsunął się ode mnie niczym poparzony. 

— Zwariowałeś? Chcesz, żeby się dowiedzieli? — szepnął zdenerwowany.

Podświadomie zrobił krok do tyłu, jakby bał się, że niewielki dystans między nami zostanie odebrany jako nieprofesjonalny. Nie rozumiałem jego zachowania, w końcu byliśmy sami. Co prawda istniała szansa, że ktoś bezpardonowo wparuje do łazienki i nam przerwie, ale byłem na to przygotowany, wybierając tę najdalej od reszty zawodników. Nie czułem potrzeby usprawiedliwiania swojego zachowania, w szczególności, że całowanie Stefana nie powinno należeć do czynów karalnych. Widząc jednak jego zakłopotanie, dodałem łagodnie:

— Chcę, żebyś się uspokoił.

— Wcale mi nie pomagasz — prychnął.

Był mocno rozkojarzony. Widziałem to w jego zachowaniu, jak i czułem to, kiedy go całowałem. Jego reakcja wybitnie mnie zdziwiła, bo Stefan lubił pocałunki i wszystko, co było z nimi związane. A jeśli je odrzucał, to naprawdę miał jakiś problem. Postanowiłem więc zacząć trochę mniej radykalnie i sięgnąłem po jego dłoń. Kiedy tylko dotknąłem jego suchej skóry, Stefan od razu cofnął dłoń. Niezadowolony wykrzywiłem usta w grymasie, ale nie zdołałem znaleźć odpowiedzi w jego oczach - od razu spuścił głowę. Dobrze wiedział, co robi. Wtedy przez myśl przemknęła mi uwaga Kamila i postanowiłem sprawdzić jego prawdopodobną teorię. 

— Boisz się mnie?

Stefan gwałtownie podniósł głowę, słysząc moje pytanie. Wydawał się na zaskoczonego, ale ja dobrze wiedziałem, że trafiłem w dziesiątce. Jego oczy mówiły same za siebie. Uniosłem brwi w pytającym geście, czekając na wyjaśnienia. Kraft zrozumiał, że ukrywanie się nie miało sensu, bo w końcu pokręcił głową i wydusił z siebie:

— Boję się, że... Że znowu coś zepsuję.

Tak jak myślałem. Znowu ten sam problem. Zdystansował się, bo nie chciał popełnić błędu, w końcu jeśli nic się nie robi, to nie można nic zepsuć. Mimo wszystko sądziłem, że Stefan dobrze wiedział, że wcale nie o to chodzi. Sam strach przed porażką jest już samą w sobie porażką. Uczyliśmy się tego tyle razy tutaj na skoczni. Nie wygrasz, jeśli nie uwierzysz, że możesz. A przecież Kraft był jedną z najbardziej ambitnych osób, które znałem, jak nie najambitniejszą. Jak to się stało, że nagle zwątpił?

Westchnąłem, po czym objąłem go ramieniem, tym razem w bardziej przyjacielski sposób. Stefan nie protestował, co samo w sobie zwiastowało podjęcie przez niego walki. Musiałem szybko przywrócić mu pewność siebie, bez której nie mógłby być sobą. 

— Jestem pewny, że dasz sobie radę — powiedziałem stanowczo. — W końcu właśnie to nam obiecałeś.

Przypomniałem mu o obietnicy, którą złożył wczoraj rano na parkingu. Powiedział, że nie zawali sprawy i tej wersji chciałem się trzymać. Tylko Stefan jakoś nie był przekonany. Musiałem szybko wybić mu z głowy jakąś wyimaginowaną granicę, którą sobie wytworzył i wrócić mojego starego Krafcika do życia. I choć chciałem, żeby wszystko było po staremu, najpierw musiałem być pewien, że Stefan ze spokojem podejdzie do dzisiejszych skoków. Nie darowałbym sobie, gdyby przez jakieś niewyjaśnione sprawy, zawalił którykolwiek z konkursów.

— Pamiętaj, że strach jest ostatnią rzeczą, o której powinieneś myśleć na skoczni. Nie ważne jakie jest jego źródło — ostrzegłem go, chociaż wiedziałem, że Stefan był tego całkowicie świadomy.

— Wiem, ale... Nie potrafię się odnaleźć. Zawsze umiałem się wyciszyć, skoncentrować na skoku, ale dzisiaj? Chyba zapomniałem jak to się robi.

Wiercił się i z trudem dobierał kolejne słowa. Był okropnie spięty, a im bardziej próbował się rozluźnić, tym bardziej się stresował. Pokręcił głową, jakby próbował uciec od dręczących go myśli. W końcu podniósł wzrok i spojrzał na mnie, starając się wyglądać na zdecydowanego. Wiedziałem jednak, że nic jeszcze nie było dla niego pewne.

— Przepraszam cię. Muszę sobie wszystko poukładać, a to wcale nie takie proste. Cholera, chyba za dużo myślę.

— Znam bardzo dobry sposób na niemyślenie. — Odgarnąłem jeden z jego niesfornych kosmyków z czoła. — Ale musisz mi obiecać, że tym razem mnie nie odepchniesz.

Posłałem mu szczery uśmiech, po którym Stefan musiał zgodzić się na moją propozycję. Początkowo patrzył się na mnie sceptycznie, może nawet podejrzliwie, ale w końcu i on się rozpromienił, rozumiejąc, co miałem na myśli. Dlatego kiedy ponownie się nachyliłem, nie utrudniał mi tej czynności i wspiął się na palce. Nie zwróciłem uwagi na delikatny dotyk, którym obdarzył mój policzek, a potem włosy, bo skupiłem się jedynie na jego ustach.

Kraft początkowo był ostrożny, zupełnie jakby nie był przekonany to samego pomysłu. Ale im dłużej nasze usta były złączone, tym bardziej rozluźniony się stawał. Wtedy wiedziałem już, że miałem rację. Sam Stefan przekonał się do takiego sposobu na niemyślenie, bo zaczął być bardziej zachłanny. Całował mnie tak, jakby była to rzecz, której w ostatnim czasie brakowało mu najbardziej, jakby żałował, że przed chwila mnie odtrącił, jakby przypomniał sobie, że tak bardzo kochał to robić.

Moja ręce podświadomie powędrowały na jego biodra, ale Stefanowi to zupełnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że jeszcze bardziej zachęciło go do działania. Sam uznałem, że skoro obaj nie mieliśmy szans na triumf w turnieju, to chociaż mogliśmy mieć ciekawe wspomnienie z jednej z konkursowych łazienek. A takowe wspomnienie wydawało się niesamowicie pociągające w danym momencie. Problem tkwił w kombinezonach, które są cholernie trudne do szybkiego zdejmowania, a i miejsce nie należało do tych najbezpieczniejszych. Dziwiłem się, że Stefan, który tak panicznie bał się nakrycia, jeszcze nie zrezygnował z tego pomysłu. Nie myśląc za dużo, zrzuciłem to wszystko na adrenalinę, którą obaj uwielbialiśmy, i zacząłem dalej dobierać się do jego kombinezonu.

W jednym momencie do Stefana wrócił zdrowy rozsądek. Mogłem się tego spodziewać, choć  miałem małą nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Niestety nic się nie zmieniło, a Kraft próbował dyskretnie wykręcić się z mojego uścisku. Chciał się odsunąć, ale nie pozwoliłem mu na to. Przysunąłem go mocniej do siebie i za nic w świecie nie chciałem puścić. Nie miałem jeszcze dosyć jego ust. Stefan położył dłonie na moich policzkach i choć się opierałem, w końcu udało mu się na rozdzielić.

— Michi, wariacie. Zaraz mamy konkurs — zachichotał.

Przemawiał przez niego rozsądek, choć wiedziałem, że serce podpowiadało mu coś innego. W końcu ledwo co wypowiedział ostatnie zdanie, zachłannie łapiąc oddech. Dodatkowo cały czas lekko przygryzał wargę, zupełnie jakby wciąż było mu mało pocałunków. Aż zdziwiłem się, że akurat w takim momencie zdołał pomyśleć o skokach. Mówił, że ma problem z koncentracją, a tu taka zmiana. Wyszczerzyłem zęby i wykorzystałem okazję do żartu.

— Czyli jednak potrafisz się skupić na konkursie.

Stefan długo patrzył w moje oczy kompletnie zażenowany moją uwagą. W końcu, tak jak się spodziewałem, wyciągnął rękę i energicznie potargał moje włosy, które i tak były już w dostatecznym nieładzie. Mimo znienawidzonego gestu, cieszyłem się z powrotu starego Stefana. Miałem wrażenie, że nie wiedzieliśmy się wieki. 

— Głupek — skwitował, jak to miał w zwyczaju. Po chwili jednak uśmiechnął się w ten swój krzywy sposób, który tak uwielbiałem i zapatrzył się we mnie rozmarzony. — Ale mój głupek.

Sam ponownie wspiął się na palce i złożył na moich ustach jeszcze jeden pocałunek - krótki, ale za to jak ważny. Przekazywał to, co było najważniejsze. Uczucie bezwarunkowej miłości, świadomość bliskości drugiej osoby, wsparcia. Nie każdy z naszych pocałunków musiał być przepełniony pożądaniem. Wystarczyła szczerość, która dawała mi to, czego potrzebowałem.

Stefan w końcu opadł na ziemię i zaczął poprawiać swoje ubranie. Sam zrobiłem to samo, w końcu musieliśmy jakoś zatuszować to, co się tu wydarzyło, zanim wyjdziemy do reszty. Widziałem jednak, że Kraft zachowywał się pewniej. Jego ruchy były płynniejsze, bardziej zdecydowane, a i ustały chwilowe drżenia dłoni. To jedynie przekonało mnie, że mój plan się powiódł. 

— I jak? Lepiej? — rzuciłem, chcąc udowodnić mu słuszność mojego pomysłu.

Krafti podniósł wzrok i uśmiechnął się do mnie. Nie musiał odpowiadać na to pytanie, ale chyba jego wdzięczność wzięła górę, bo od razu przyznał: 

— Zdecydowanie. Dziękuję.

— Na pewno? — Wolałem spytać. — Mogę skakać i nie martwić się o ciebie?

— A potrafisz tak?

Zaskoczył mnie, ale musiałem przyznać, że miał rację. Chyba nigdy nie byłem w stu procentach spokojny o jego skoki. Zawsze gdy siadał na belce, towarzyszyło mi jakieś niepokojące poczucie niepewności, ale nauczyłem się już je ignorować. Po prostu zaciskałem mocno kciuki i patrzyłem, jak dobrze pójdzie mu tym razem. 

— No właśnie — podsumował, widząc, że się zastanawiam. — Martw się lepiej o siebie, chorowitku. 

— Po tylu elektrolitach będę fruwał jak opętany. 

— Elektrolity to my będziemy wieczorem pili — zaśmiał się. — Mówię serio, jeszcze zobaczysz, że za twoje zdrowie. Przydałoby się na przyszłość.

Puścił do mnie oczko, mając na myśli szykowaną imprezę na koniec całego turnieju. Przewidując przebieg dzisiejszego konkursu pewnie będziemy pili zdrowie Norwega, a nie moje, ale kto wie. Miałem jedynie nadzieję, że mój żołądek to wytrzyma, bo naprawdę nie uśmiechało mi się ponownie wracać do znienawidzonej przeze mnie łazienkowej pozycji.

— No, no. Najpierw skoki, potem impreza. Skupmy się jeszcze. 

Starałem się brzmieć profesjonalnie. Co prawda żadne z nas nie miało już szans w ogólnym rozrachunku, ale nie zaszkodziłoby trochę pomieszać w klasyfikacji. Dodatkowo skakaliśmy przed własną publicznością, przez co nasz występ musiał być z rzędu tych wyśmienitych. Nic tak nie motywowało jak morze austriackich flag. Pojawiało się we mnie wtedy takie uczucie, które zmuszało to nadludzkiego wysiłku. Nie mogłem tego zawalić. 

Ostatni raz spojrzałem na Stefana, który również przybrał już bojową postawę. Kiwnął głową, sugerując, że był gotowy. Wyciągnął przed siebie piąstkę, którą od razu stuknąłem swoją. Chwilę później szliśmy już w stronę naszych rzeczy i reszty skoczków. I szliśmy tam razem.




~~~

 Średnia prywatka od autorki. 

Moje słoneczniki, nawet nie wiecie, jak bardzo zadowala mnie pisanie nowych rozdziałów, bo wręcz ubóstwiam Bischofshofen.🤗 Byłam tam raz i uważam, że to jedna z moich ulubionych skoczni, ale może to też dlatego, że ogólnie kocham i doceniam wszystkie naturalne skocznie. No i ile radości i wylanych łez z tylu sezonów i TCS unosi się tam w powietrzu, to szkoda gadać.🙈

A poza tym to muszę was przeprosić, ale ponieważ skończyła mi się baza wcześniej napisanych rozdziałów, to z góry mówię, że nowe będą wychodzić gdzieś raz na tydzień, zapewne w weekendy. Mam nadzieję, że wybaczycie i będziecie czekać, bo matma na mnie nie poczeka.😅

Moje serce krwawi ze świadomością, że to już Planica 💔 Sezon się kończy, ale opowiadanko nie. 😎

Życzę miłego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top