XXVI. Don't Leave Me Alone
— Myślałem, że potrafisz ją tylko zdejmować.
Zauważyłem, kiedy Stefan z nienaganną precyzją wiązał moją muszkę. Oczywiście zrobiłbym to sam, ale on się uparł, że zrobi to lepiej. Postanowiłem porównać nasze umiejętności i oddałem się w jego ręce. Lecz kiedy tylko Kraft usłyszał moją zarówno kąśliwą, jak i prawdziwą, uwagę, na chwilę przestał i zirytowany spojrzał mi prosto w oczy.
— A ja, że ty tylko wiązać — rzucił poważnie i palcem uniósł moją brodę do góry. — Nie przeszkadzaj mi.
Zrobiłem, jak chciał i podniosłem głowę, by ułatwić mu dostęp do mojej szyi. Chwilę później Stefan położył dłonie na moich ramionach i delikatnie mnie poklepał, sugerując, że skończył. Zmierzyłem go wzrokiem. Wyglądał na zadowolonego. Ufałem mu, ale wolałem osobiście sprawdzić, co wykombinował.
Poszedłem do łazienki, by zobaczyć dzieło Stefana. Na tle śnieżnobiałej, jeszcze niepogniecionej koszuli, wyróżniała się czerwona, idealnie zawiązana muszka. Faktycznie sam bym tego lepiej nie zrobił, ale nie mogłem przecież głośno się do tego przyznać. Dlatego też delikatnie poprawiłem śliski materiał, żeby ostatecznie postawić na swoim.
Tej muszki dawno nie nosiłem. Może dlatego, że dopiero przez Stefana wreszcie odkopałem swoją starą kolekcję muszek z jednej z szuflad. Niby lubiłem je nosić, nawet bez większych okazji, ale teraz znalazłem do tego dodatkowy, znacznie ważniejszy powód. Skoro Kraft aż tak bardzo je lubił, to nie pozostawało mi nic innego, jak uszczęśliwiać go takimi małymi gestami.
Kiedy wróciłem do pokoju, poprawiając jeden z mankietów, Stefan siedział znużony na naszym łóżku. Opierał głowę na dłoniach i zapatrzył się gdzieś przed siebie. Chciałem znać powód jego chimerycznego zachowania, dlatego posłałem mu pytające spojrzenie.
— Nie uważasz, że to trochę nudne? — mruknął, lekko kręcąc głową.
Próbowałem zrozumieć, co tym razem miał na myśli, ale kiedy nie udało mi się połączyć wątków, Stefan przyszedł mi z pomocą, kontynuując swoją myśl:
— Zawsze spędzamy Sylwestra w tym samym miejscu. Rok w rok ciągle tutaj. — Spuścił wzrok, wbijając go w swoje buty. — Chciałbym chociaż raz znaleźć się gdzieś indziej w ten wieczór.
Cóż, Stefan miał rację. W ostatni, jak i zarazem pierwszy, dzień roku zawsze byliśmy tutaj w Ga-Pa. Takie było przeznaczenie każdego skoczka, który chciał cokolwiek osiągnąć w tym prestiżowym turnieju. Z jeden strony faktycznie było to dość uciążliwe i, z perspektywy czasu, mocno nużące, ale przynajmniej nie musiałem martwić się ani o organizację, ani o zdemolowany salon.
Mimo wszystko rozumiałem, dlaczego Stefanowi nie podobała się wizja dzisiejszego wieczoru w towarzystwie wszystkich innych nacji; sam nie pałałem do niej entuzjazmem. Ale trzeba było się na niej pojawić. Przecież nie mogło być aż tak źle. W przeciwnym razie zawsze pozostawało nam ukrywanie się w łazience. To mieliśmy opanowane do perfekcji.
Zanim jednak skupiłem się na sprawach przyziemnych, zająłem się tymi ulotnymi. Usiadłem obok Stefana na łóżku, lekko trącając go ramieniem.
— To gdzie mam pana dzisiaj zabrać?
Chciałem poprawić mu humor, sprawić, by trochę pomarzył, ale najwyraźniej Stefan nie miał nawet na to ochoty. Zrezygnowany położył głowę na moim ramieniu, wzdychając ciężko.
— Zabierz mnie do domu. Tęsknię za swoim kotem.
Zaśmiałem się cicho, słysząc jego wyznanie. Ze wszystkich miejsc na świecie, które mógłby wybrać na spędzenie tej jednej nocy w roku, on zdecydował się na swoją wygodną kanapę w towarzystwie jej stałego futrzanego bywalca. Uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie podobny przyjemny wieczór. To nie był taki zły pomysł.
— Znasz mnie. Też wolałbym teraz siedzieć na kanapie, ale musimy tam iść. — Widziałem, że podobnie jak ja, Stefan nie był przekonany. — Nie będzie tak źle. Pogadamy trochę, posiedzimy do północy, wypijemy toast i po prostu dyskretnie znikniemy.
Chwilę rozważał moją propozycję, ale ja wiedziałem, że się zgodzi - w końcu nie miał wyboru. Pokiwał powoli głową, przyznając mi rację. Jednak już chwilę później spojrzał się na mnie tak, jakby wpadł na genialny pomysł.
— Dobra, ale jak wrócimy to nauczę cię rozwiązywać muszki. — Puścił do mnie oczko.
Zaśmiałem się. Podobał mi się taki plan na drugą część wieczoru, dlatego szybko na niego przystałem. Od razu poprawił mi się humor, podobnie jak i Stefanowi. W końcu złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem w stronę drzwi. Czekała nas ostatnia noc tego roku.
***
Impreza trwała w najlepsze. I choć był to wszystkim kojarzący się z szampańską zabawą Sylwester, to musiałem przyznać, że było nadzwyczaj kulturalnie i spokojnie. W porównaniu z ostatnimi wspólnymi imprezami, na których byłem, wszyscy, jak na razie, zachowali umiar. Rzadko miałem okazję przyglądać się tak poukładanym skoczkom, dlatego czerpałem z tego widoku jak najwięcej.
Oczywiście z czasem atmosfera przestała być aż tak oficjalna. Zaczęły się tańce, muzyka stała się głośniejsza, a kiedy reszta grubych ryb w garniturach opuściła salę, już nikt nie przykładał większej wagi do tego, jak się zachowuje i co mówi. Ja bawiłem się nawet dobrze. Zamieniłem kilka słów z Polakami, trochę pożartowałem z resztą kadr i skutecznie udało mi się unikać Manuela przez resztę wieczoru. W szczególności, że Fettner miał jakąś niesamowitą ochotę, by na tej imprezie dopaść niemal każdego.
Co ciekawe w zabawę najbardziej wkręcili się Słoweńcy, z których każdy siedział przy stole innej nacji. Zupełnie jakby ich państwo nie istniało. Zaciekawiło mnie to, ale szybko przypomniałem sobie, że przecież wszyscy jesteśmy otwartą, skoczną rodziną i w zasadzie to, gdzie się siedziało, nie miało najmniejszego znaczenia.
W pewnym momencie zrobiło mi się strasznie duszno, dlatego ruszyłem w stronę tarasu. Żeby jednak się tam dostać musiałem ponownie przepchnąć się obok polskiego stolika. Pewnie tym razem ominąłbym ich bez większego zastanowienia, ale moją uwagę przykuł jeden istotny element. A mianowicie Piotrek otwierający nową butelkę wódki. Uśmiechnąłem się i postanowiłem wykorzystać okazję do żartu.
— Wy tu pijecie, a Morgi nadal czeka na obiecaną flaszkę — zauważyłem, wskazując na wódkę.
Żyła podniósł wzrok, ale nie przestawał rozlewać kolejnych kieliszków. Chwilę potem zakręcił butelkę i przysunął ją do piersi, sugerując, że tak łatwo jej nie odda.
— To powiedz mu, że ją dostanie. — Pokiwał w końcu głową. — Ale dopiero jak wróci do skoków.
Po jego kąśliwej uwadze cały stolik wybuchł śmiechem. Sam ledwo co się powstrzymałem, mimo że nie uważałem tego za aż tak śmieszne. Pewnie to oni po prostu byli w lepszych humorach z jasnego, a nawet przezroczystego, powodu. Wiedziałem, że to jedynie żart, ale w takim wypadku szansa na to, że Thomas kiedykolwiek dostanie obiecany prezent zmalała niemal do zera. Na jego miejscu chyba bym się obraził, biorąc pod uwagę, co zrobił dla Polaków. Postanowiłem więc bronić honoru kolegi z drużyny i rzuciłem z przekąsem:
— I uważasz, że butelka wódki ma go zmotywować do powrotu?
Polak wzruszył ramionami, ponownie spoglądając na swój kieliszek. Próbował opanować się i przestać się śmiać, ale nie potrafił. Nawet gdy chwilę później odpowiadał, wciąż miałem wrażenie, że umrze ze śmiechu.
— Ja czułbym się na jego miejscu przekonany — dodał po czym wzniósł toast, którego już nie zrozumiałem.
Zrozumieli za to zgromadzeni przy stole, dlatego wszyscy unieśli swoje kieliszki do góry. Sam pokręciłem z niedowierzaniem głową. Ach ci Słowianie, chyba nigdy ich nie zrozumiem.
Wyszedłem na taras, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, tak jak pierwotnie zamierzałem. Zarzuciłem na siebie kurtkę i schowałem ręce głęboko do kieszeni, aby zapewnić sobie choć trochę ciepła. Odszedłem nieznacznie dalej na tyle, że muzyka ze środka stała się jednie cichym szumem. Oparłem się o poręcz i zacząłem przyglądać się pół zabudowanej, pół leśnej scenerii, którą już tak dobrze znałem. Co roku nie zmieniało się tu za dużo, no może poza ilością śniegu.
Nawet nie wiem, jak długo stałem tak ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą. Słyszałem tylko jak mijają kolejne, nawet niezłe piosenki, ale mój umysł skoncentrował się jedynie na jakiś przemyśleniach. A było ich sporo.
— Jak zwykle rozmarzony.
Usłyszałem delikatny, dobrze znany mi głos. Obróciłem się, by spojrzeć na zapatrzonego we mnie Stefana. Miał lekko zarumienione policzki, co było jego standardową reakcją na chłód. Poza tym przyglądał mi się tym swoim łagodnym spojrzeniem, które trudno było wytrzymać, kiedy miało się coś za uszami. Spuściłem wzrok zawstydzony, że udało mu się przyłapać mnie na rozmyślaniu.
Ponownie odwróciłem się w stronę barierki i skupiłem na górskim pejzażu. Stefan delikatnie oparł się o nią plecami tak, by móc mi się bliżej przyjrzeć. Czułem, jak dokładnie studiował każdą najmniejszą część mojej pełnej przeróżnych emocji twarzy, próbując wyczytać z niej jak najwięcej.
— O czym myślisz? — zapytał w końcu.
— O wszystkim — rzuciłem enigmatycznie, wciąż patrząc się przed siebie. — O tym roku. Jak szybko minął i ile się w nim wydarzyło. I o tym, że podobne przemyślenia miałem dokładnie rok temu w tym samym miejscu.
Kątem oka zauważyłem, że Stefan kiwnął głową. W końcu pokrywało się to z jego uwagą, kiedy jeszcze siedzieliśmy w pokoju.
— Ale myślałem też o tym sezonie — dodałem, podnosząc wzrok, by wreszcie na niego spojrzeć. — Zaczął się tak niespodziewanie, tak... Szalenie. Nie sądziłem, że uda mi się to wszystko poukładać. A teraz? Mam wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu, mimo to, że przecież jeszcze chwilę temu nie było. Te dwa miesiące... To był prawdziwy rollercoaster. Tyle kompletnie dołujących chwil, jak i wiele tych, które dawały mi skrzydła. Popatrz, nawet wygrałem konkurs. Chociaż co tam konkurs. Wygrałem coś równie ważnego.
Spojrzałem mu prosto w oczy. Wiedziałem, że zrozumie, co mam na myśli. W głębi duszy liczyłem, że on ma podobne odczucia. Dlatego mimowolnie uśmiechnąłem się, kiedy i on obdarzył mnie swoim promiennym uśmiechem.
— Chyba naprawdę się rozmarzyłeś.
Zaśmiałem się z trafionej uwagi Stefana.
— Chyba tak.
Wzruszyłem ramionami, przyznając mu rację. Chwila przemyśleń nie była przecież niczym złym, choć ostatnio przytrafiła mi się ona znacznie częściej. Może nawet za często. Ale za każdym razem okazywało się to być niesamowicie pomocne, a i wyciszające. Dlatego też moje myśli lubiły wędrować sobie w przeróżne strony, niekoniecznie wtedy, kiedy sam tego chciałem.
Tym razem jednak to Kraft zapatrzył się gdzieś w swoje buty. Założył ręce na piersi i długo zastanawiał się zanim podniósł wzrok. Był czymś przejęty, bo w charakterystyczny sposób ściągnął brwi i wykrzywił usta w grymasie.
— Ja... Mam podobnie. Żałuję tylko, że nie wpadliśmy na to wcześniej. — Spojrzał na mnie tak, jakby szukał odpowiedzi, ale zarazem dobrze ją znał. — Sam popatrz, ile my się znamy? I naprawdę musieliśmy się upić, żeby to wszystko zrozumieć? Przecież to jest niemożliwe. Dlaczego nie widzieliśmy tego wcześniej?
Miał rację. Ciągnęliśmy tę przyjaźń tak długo i naprawdę żadne z nas nie zorientowało się, że coś było na rzeczy? Aż nie chciało mi się w to wierzyć. Wolałem jednak nie rozprawić o naszej niewiedzy, w szczególności, że liczyło się to, że teraz staliśmy na tym balkonie, będąc bliżej siebie niż w którykolwiek sylwestrowy wieczór.
— Nie ważne, co było. — Pokręciłem głową. — Teraz... Teraz jest idealnie. Jesteśmy tylko my i to się liczy.
Czekałem, aż Kraft potwierdzi moje słowa. W końcu byłem prawie pewien, że myśli tak samo, jak ja. Gdyby było inaczej nie stalibyśmy razem na tym balkonie. Dlatego też zdziwiłem się, kiedy przez dłuższy czas nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Odwróciłem wzrok, by zobaczyć co go zatrzymało. Miałem wrażenie, że Kraft po prostu się zawiesił. Patrzył obojętnie w ziemię z powagą na twarzy tak, jakby intensywnie o czymś myślał. Zaciekawiło mnie jego zachowanie, ale musiałem wyrwać go z transu.
— Stefan?
Krafti słysząc swoje imię, wreszcie podniósł głowę. Wpatrywał się we mnie, próbując wrócić do rzeczywistości i przypomnieć sobie, o czym przed chwilą rozmawialiśmy. Kiedy posłałem mu wymowne spojrzenie, uśmiechnął się niepewnie. Szybko pokiwał głową, jakby chciał ukryć swoje rozkojarzenie.
— Tak, tak. Tylko... Tylko my — wydukał.
Nie podobał mi się sposób w jaki mówił. Tak jakby cała jego pewność siebie prysnęła w jednym ulotnym momencie. Coś mi nie pasowało. Stefan nigdy nie zachowywał się tak niepewnie w moim towarzystwie. Chciałem poznać tego przyczynę, ale nie zdążyłem, bo Kraft ponownie spojrzał mi głęboko w oczy.
— Michi, nie... — Chciał zadać pytanie, ale nie mógł się wysłowić. W końcu jednak się przemógł: — Nie zostawisz mnie, prawda?
— Zwariowałeś? Dlaczego miałbym to zrobić?
— Nie wiem. Po prostu odpowiedz na pytanie.
Nie rozumiałem go. Myślałem, że odpowiedź była raczej oczywista. Stefan jednak patrzył się na mnie w taki sposób, jakby wcale nie była. Czekał na konkretne zapewnienie, a widząc zaniepokojenie w jego oczach, wiedziałem, że muszę zrobić to możliwie najszybciej. Najlepiej jeszcze zanim nabierze więcej wątpliwości.
To dlatego tak się zachowywał? Dlatego że nie był pewien? Nie chciało mi się w to wierzyć. Ostatnie tygodnie pokazały, jak bardzo nam na sobie zależy. Gdyby było inaczej, w życiu nie założyłyby świątecznego swetra, Stefan nie podzieliłby się ze mną swoimi tradycjami, nie cieszylibyśmy się jak głupi ze wspólnego zwycięstwa, a ja nie musiałbym zostawiać części mnie w Engelbergu. W ogóle nie musiałbym się starać. Nie musiałbym przeżywać tych wszystkich okropnych i łamiących serce chwili, gdyby nie zależało mi na Stefanie. Dlaczego on tego nie widział?
Trudno mi było zrozumieć, a to jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Stefan nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Może z czasem nauczę się czytać w jego niepoukładanych myślach? Zanim jednak opanuję tę sztukę, musiałem przekonać Krafta, że nigdzie się nie wybieram.
— Chyba ma takiej rzeczy, która mogłaby nas rozdzielić. Gdyby istniała, pewnie już by mnie tu nie było.
Napotkałem jego uważne spojrzenie. Miałem wrażenie, że nie do końca uspokoiłem go tym wyznaniem. Stefan wciąż czekał, jakby miał nadzieję, że jeszcze nie skończyłem.
W zasadzie to chciałem dodać jeszcze jedno zdanie, ale poważnie zastanawiałem się, czy już mogę jej powiedzieć. Trochę obawiałem się tych słów, w końcu ich ciężar był niesamowicie wielki. Nie chciałem robić nic pochopnie, ale w tamtym momencie zrozumiałem, że już nie ma na co czekać. Tyle się wydarzyło, że byłem pewien swojej decyzji i swoich uczuć.
— Kocham cię. Nie mam zamiaru cię zostawiać, bo chcę każdy nowy rok zaczynać właśnie tu, na tym balkonie, z tobą przy moim boku.
Taka była prawda i uwierzyłem w nią dopiero gdy wreszcie wypowiedziałem ją na głos. Poza tym nie umiałbym się dłużej oszukiwać. Kraft był tą osobą, z którą chciałem rozpoczynać i kończyć każdy rok. Nie ważne, czy tutaj w Ga-Pa, czy na kanapie z kotem, czy w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi. Ważne, że razem.
Miałem nadzieję, że Stefan myślał tak samo, dlatego uważnie obserwowałem jego reakcję. Tak jak się spodziewałem, Krafti po prostu się zawiesił i stojąc nieruchomo, zapatrzył się we mnie. Pomyślałbym, że zupełnie odpłynął, gdyby nie jego oczy, które nagle zrobiły się mocno szkliste.
Marzyłem o tym, by mieć go bliżej, by móc go objąć, przytulić, pocałować, ale... Nie mogłem. Nie w tym miejscu. Nie przy wszystkich. Jeszcze nie teraz. Stefan dobrze o tym wiedział. Widziałem, że on też się powstrzymuje. To nie było łatwe dla żadnego z nas. Pozostawało nam jedynie patrzenie sobie głęboko w oczy. To był najbardziej intymny gest, na który mogliśmy sobie pozwolić.
Usłyszałem, jak na balkon zaczynają schodzić się kolejne osoby. Śmiechy i rozmowy stały się co raz głośniejsze, co zwiastowało zbierające się tłumy. Nawet nie zwróciłem uwagi na mijający czas. Musiała zbliżać się północ. Stefan jako pierwszy odwrócił wzrok. Obserwowałem, jak wierzchem dłoni przecierał wilgotne oczy. Starał się ukrywać fatyczną ilość łez, żeby nie wyjść na beksę, ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Skoro przeżywał to w taki sposób, to i jemu musiało na mnie zależeć.
— Przepraszam panów. Może szampana?
Odwróciłem się, słysząc delikatny, kobiecy głos. Podeszła do nas kelnerka z tacą pełną kieliszków - zapewne rozdawała je wszystkim świętującym gościom. Wiedząc, że Stefan nie był jeszcze w stanie podjąć normalnej rozmowy, to ja uśmiechnąłem się do dziewczyny i zabrałem dla nas dwa kieliszki. Kiedy ponownie zostaliśmy względnie sami, wręczyłem mu jeden z nich.
Złapał go niepewnie; jego dłoń lekko zadrżała. W końcu przykleił się do kieliszka, obejmując go obiema dłońmi. Zapatrzył się w jego zawartość. Nie rozumiałem, dlaczego nie chciał ponownie na mnie spojrzeć. Oparłem się o barierkę obok niego, lekko szturchając go w ramię. Dopiero to zachęciło go do podniesienia wzroku.
— Dziękuję — wyszeptał.
Wiedziałem, że nie odnosił się tylko do doręczonego przeze mnie kieliszka. Czułem, że za tymi podziękowaniami stoi coś więcej, ale nie musiałem o to pytać. To jedno słowo w zupełności mi wystarczało. W szczególności, że słyszałem, jak reszta zaczynała już końcowe odliczanie.
— Masz jakieś życzenie noworoczne? — spytałem.
Stefan chwilę się zastanawiał, ale w końcu uśmiechnął się smutno.
— Mam, ale wiem, że się nie spełni.
— W takim razie możesz mi powiedzieć, skoro i tak się nie spełni.
Czekałem aż się odezwie, ale on wolał nic nie zdradzać i zachować swoje życzenie dla siebie. Pozostało mi uszanować jego decyzję. Chwilę później usłyszałem ostatnie odliczanie, po którym nastąpiła erupcja radości, okrzyków i petard. Na niebie zaczęły pojawiać się różnokolorowe fajerwerki, które skutecznie rozświetlały ciemną noc. Ludzie wiwatowali, a śmiechom nie było końca. Inni zaczynali śpiewać, niekoniecznie czysto i dokładnie z tekstem, ale liczyło się staranie i dobra zabawa. No właśnie zabawa. Impreza zaczęła się dopiero rozkręcać.
Ja jednak nie patrzyłem się na innych. Potrafiłem skupić się jedynie na jego czarnych oczach, w których odbijały się przeróżne kolory rozbłyskujące na niebie. To one były zdecydowanie ważniejsze. Stefan w końcu się uśmiechnął, tym razem szczerze. Widziałem, że włożył w ten uśmiech całego siebie - takiego promiennego Krafcika jakiego widziałem na co dzień. Tyle wystarczyło by i mój humor znacznie się poprawił.
— Szczęśliwego Nowego Roku. — Podniósł kieliszek, proponując toast.
— Szczęśliwego.
Stuknąłem swoim kieliszkiem w jego, po czym umoczyłem usta w drogim alkoholu. Muszę przyznać, że był naprawdę dobry, jak na ten serwowany dosłownie każdemu na imprezie. Za mocno skupiłem się jednak na jego smaku, bo nie zauważyłem nawet, kiedy Stefan prawie zakrztusił się szampanem, próbując coś powiedzieć. Nie zrozumiałem nic z jego bełkotania, a chwilę potem tego żałowałem - dostałem okazałą śnieżką w ramię. Zapewne to przed nią próbował ostrzec mnie Kraft, ale nie zdążył.
— Jeden zero. — Usłyszałem wydzierających się Norwegów, kiedy strzepywałem śnieg z kurtki.
Nie zdążyłem nawet odwrócić się w ich stronę, kiedy poczułem, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu i ciągnie w dół. Chwilę później znalazłem się na ziemi i, podobnie jak Stefan, wpatrywałem się zdziwiony w kucającego między nami Fettnera. Manuel był czujny i sprawiał wrażenie, jakby chciał nas przed czymś obronić.
— Co wy robicie? — rzucił pretensjonalnie.
— Raczej co ty robisz? — spytałem, zsuwając jego dłoń z ramienia.
— Jak to co? Próbuję wygrać dla nas śnieżkową batalię. A stojąc na widoku, wcale mi nie pomagacie.
Nieznacznie wychylił się nad kamienną balustradą, zapewne próbując ocenić pozycję naszych potencjalnych wrogów. W tym czasie spojrzałem się na Stefana, który niepewnie pokręcił głową. Oczywiście Fettner szybko przyłapał nas na wymianie zmieszanych spojrzeń i musiał się wtrącić:
— Nie pamiętacie? Przecież ustalaliśmy taktykę tygodnie temu! — rzucał się. — Nie mogę pozwolić, by te skandynawskie blond buce z wąsami wygrały w tym roku.
Wciąż mocno zdezorientowany przyglądałem się skupionemu Markusowi. Pewnie wspominał coś o takiej śnieżnej bitwie, ale prawdopodobnie go wtedy nie słuchałem. Nauczyłem się filtrować informacje, które nieustannie przekazywał nam przy każdej możliwej okazji, dlatego też pewnie kiedy mówił o taktyce, to po prostu się wyłączyłem. I teraz płaciłem za swoją nieuwagę, bo miałem wrażenie, że Fettner zaraz wydłubie mi oczy.
On jednak wyciągnął rękę przed siebie i zabrał mój kieliszek. Nie pytając o jakiekolwiek pozwolenie, po prostu przechylił go i wypił całą jego zawartość jednym duszkiem. Otarł wilgotne usta wierzchem dłoni i dopiero wtedy napotkał moje pełne zdziwienia spojrzenie.
— I tak byś tego nie wypił. — Wzruszył ramionami.
Ja jednak przeniosłem wzrok na skradającego się do nas na kuckach Eisenbichlera. Nie zdążyłem zareagować, choć w sumie niezbyt wiedziałem jak. Niemiec nie wyglądał na uzbrojonego w śnieżki, dlatego też pozwoliłem mu się zbliżyć. Delikatnie szturchnął fettnera w ramię, by zwrócić na siebie uwagę.
— Manu? — szepnął.
Fettner odskoczył jak oparzony w odpowiedzi na nagły dotyk. Chciał się bronić albo najlepiej od razu zaatakować intruza, dlatego sięgnął po leżący pod nogami śnieg. Dopiero gdy Markus zaczął go uspokajać, Manuel opanował swoje niekontrolowane ruchy.
— Nie strasz mnie tak — fuknął w stronę Niemca.
— Wybacz. Chciałem wiedzieć, czy trzymamy się planu, czy wprowadziłeś jakieś zmiany.
Z ich konwersacji wywnioskowałem, że, jak zwykle, mamy sojusz z Niemcami. Wtedy tym bardziej nie mogłem przypomnieć sobie ustalonej wcześniej taktyki. Chyba pamiętałbym wspomnienie o potencjalnych dodatkowych zawodnikach. Co ja wtedy robiłem? Chyba muszę przestać tak ordynarnie ignorować Manuela, bo jak się okazuje nie tylko głupoty mnie omijają.
— Taktyka jest taka sama — mruknął Fettner. — Choć przez tego głąba już przegrywamy.
Ponownie obrzucił mnie mściwym spojrzeniem, tylko że tym razem i Niemiec spojrzał się na mnie krzywo. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Stefan.
— Dobra, czyli ja idę od drugiej strony.
Wszyscy odwróciliśmy się w jego stronę. Byłem zdziwiony, że pamiętał, choć w sumie nie powinienem. On nie odpływał myślami tak często, jak ja, więc była spora szansa, że faktycznie znał wspaniały plan Fettnera. To spodobało się zarówno jemu, jak i Niemcowi, bo obaj wyszczerzyli zęby gotowi, by wcielić plan w życie.
— Wreszcie ktoś mnie słucha. Tak, idziesz tamtędy. Weź ze sobą tę sierotę. — Manu kiwnął w moją stronę. — Tylko przyrzekam, jeśli jeśli jeszcze raz oberwie, to... Bedę bardzo zły. A tego nie chcecie.
Zapadła chwilowa cisza, w której wszyscy potulnie pokiwali głowami. Nawet Markus, choć sądziłem, że on to w zasadzie niczego się nie boi. Raczej w drugą stronę. To właśnie jego powinniśmy się bać. Postanowiłem jednak nie drążyć tematu, jak i Stefan, który zaczął powoli przesuwać się na drugą stronę balkonu. Od teraz musiałem trzymać się jego. W końcu znał plan. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Kiedy Stefan wreszcie zatrzymał się między schodami prowadzącymi na zaśnieżone patio a drzwiami od jednego z wejść do sali balowej, mogłem swobodnie wybadać sytuację. Wydawał się na mocno skupionego, ale gdy tylko znalazłem się obok niego, szeroko się uśmiechnął. Nie rozumiałem skąd ta radość. Miała coś wspólnego z planem? Musiałem wiedzieć.
— Co teraz?
— Nie mam pojęcia. — Krafti próbował powstrzymać się od śmiechu.
— Jak to, nie masz pojęcia? — Nie rozumiałem. — A plan Manuela? Przecież go znasz.
— Jaki plan? Myślisz, że kiedykolwiek go słuchałem? Coś ty. Wymyśliłem coś na szybko, by się od nich uwolnić.
Zmierzyłem Stefana wzrokiem. Zaimponował mi. Nie pomyślałem, że rozwiąże to w taki sposób. I jeszcze ta łatwość z jaką okłamał Fettnera była jednocześnie zastanawiająca, jak i przerażająca. Podobnie jak szelmowski uśmieszek, którym mnie obdarowywał. Zupełnie jakby już wcześniej przygotował się na taką możliwość.
— Już nie patrz się tak na mnie. Mieliśmy się wymknąć i... Właśnie to robimy.
— A Manuel?
— Jego obchodzi tylko to, czy dostaniesz śnieżką. — Kraft machnął ręką. — A jeśli wrócimy do pokoju to raczej nie będzie ci to groziło.
Nie że nie pasowało mi rozwiązanie Stefana. Po prostu przez ostatnie kilka minut zadziało się tyle rzeczy naraz, że mój mózg nie zdążył przetrawić wszystkich dostępnych informacji. Może dlatego wciąż miałem grymas na twarzy? No bo jak miałem wytłumaczyć to znużone spojrzenie jakim obdarzał mnie Kraft?
— Poza tym sądziłem, że to ze mną chciałeś spędzać każdy ostatni i pierwszy dzień roku. — Powoli wplótł swoją dłoń w moją. — A jeśli się nie mylę, to jest już po północy.
Ponownie uśmiechnął się, ale tym razem zrobił to w taki sposób, że byłem w stanie poczuć na swojej skórze jak promienieje. To był jeden z takich uśmiechów, które lubiłem u niego najbardziej. Zupełnie jakby był przeznaczone tylko dla mnie. A to tylko sprawiło, że czułem się jeszcze lepiej. Widząc go, nieśmiało pokiwałem głową. Stefan miał rację. To z nim chciałem spędzać, nie tylko ten dzień, ale każdy kolejny w każdym nowym roku.
Dlatego by upewnić się, że i teraz miałem go przy sobie, a nie że ponownie odpłynąłem gdzieś myślami, mocniej ścisnąłem jego dłoń. Nie pomyliłem się. Był przy mnie. A kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałem już, że i on myśli podobnie. Nie musiałem długo czekać, aż Stefan zerwał się na nogi i ciągnąc mnie za sobą, ruszył w stronę budynku.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Moje kochane kanapeczki, wybaczcie za moją znaczącą nieobecność, ale ostatni tydzień pracowałam praktycznie po dwanaście godzin i nie miałam czasu na spanie, a co dopiero na pisanie. Na szczęście rozdział udało mi się skończyć dzisiaj w pociągu (i choć ciało kazało mi spać, to serce z rozumem zmusiły mnie do pisania) i takim oto sposobem mamy następny rozdział 🤗
Dajcie znać, czy się podobał i zostawcie po sobie ślad aprobaty (bądź pogardy, jak kto chce). Z góry dziękuję i oby do szybkiego zobaczenia 💕
Życzę miłego życia.
PS: W międzyczasie (patrz: w trakcie sesji) udało mi się machnąć jeszcze jedno opowiadanko. Dlatego też możecie się go niedługo spodziewać. Ale nic nie zdradzę, musicie poczekać 🙊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top