XXV. Night Changes

Byłem drugi, co oznaczało, że już na pewno stanę dzisiaj na podium. Prowadził Kamil niewielką różnicą punktów, ale to miało się zaraz zmienić. Na belce zasiadał już Stefan, a ja wiedziałem, że da z siebie wszystko i skoczy jeszcze lepiej. W końcu skoro mi udało się wskoczyć na podium, to i on musiał. Bez niego to nie miało sensu.

Speaker ogłosił kolejnego zawodnika. Ledwo co byłem w stanie ustać w miejscu - tak niesamowicie stresowałem się jego wynikiem. W końcu wychyliłem się, by obejrzeć ostatni skok w konkursie. Stefan wybił się z progu i w pięknym stylu wylądował na zielonej linii. Sto trzydzieści cztery i pół metra. To musiało wystarczyć do wygranej.

Nie myśląc za dużo, od razu wybiegłem w jego stronę. Zawsze tak robiłem, zresztą on też. Chwilę później wpadł już w moje ramiona. I choć chciałem wyściskać go najmocniej jak potrafiłem, to jednak musiałem pamiętać, że nie byliśmy sami. Cóż, oglądała nas naprawdę duża widownia. Dlatego też poklepałem go kilka razy po plecach, sugerując, że nasz uścisk jest jedynie przyjacielski.

Kiedy Stefan zdejmował narty, niecierpliwie czekaliśmy na wyniki. Czułem, że wygra, ale musiałem poczekać z eksplozją euforii do oficjalnego ogłoszenia. I stało się. Już chwilę później wszystko było jasne. Stefan wygrał. Wydałem z siebie bliżej nieokreślony okrzyk zadowolenia. To musiało się tak skończyć. Jeśli byłby drugi albo trzeci, nie moglibyśmy stanąć obok siebie na podium. I z kim wymieniałbym śmieszne uwagi?

Zadowoleni wróciliśmy do strefy dla zawodników. Od razu oblecieli nas inni skoczkowie, nasza ekipa i wiele innych zupełnie przypadkowych osób. Kiedy kulturalnie udało nam się uwolnić od ich gratulacji i zdawkowych zdań podziwu, wreszcie mogliśmy chwilę odpocząć. Nie trwało to jednak długo, bo zajmujący ostatecznie drugie miejsce Kamil podszedł do nas z uśmiechem na twarzy i wyciągnął rękę.

— Gratulacje. — Kiwnął głową. — Gratulacje dla was.

Popatrzył się na nas trochę dłużej, niż zwykle robi się to przy gratulacjach. A i ten jego uśmiech nie należał do tych zwyczajnych. Wiedziałem, że w jego wypowiedzi było drugie dno. Zresztą trudno było się go nie domyśleć. W końcu dobrze wiedział o naszej relacji.

— Widocznie jestem skazany na tę austriacką kanapkę — zaśmiał się, przybijając ze mną piątkę.

— Wybacz.

Poczułem się głupio, że aż tak go napastujemy poza skocznią, jak i na niej, ale tak jakoś wyszło. Kamilowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo klepnął mnie tylko w ramię i odwrócił się w stronę Krafta. Uśmiechnęli się do siebie, ściskając dłonie. Początkowo byli lekko zakłopotani, ale szybko zmienili swoje nastawienie. Stefan przysunął Polaka do siebie, przez co zderzyli się barkami. Zdziwiłem się, ale szybko zrozumiałem, o co tak naprawdę chodziło. Najwyraźniej Stefan odpuścił i wreszcie uznał Kamila jako naszego powiernika.

Zadowolony Stoch klepnął zwycięzcę dzisiejszych zawodów po plecach i zabierając swoje narty, zostawił nas samych w strefie dla lidera. Stefan od razu spojrzał na mnie. Kipiała z niego ogromna energia i radość. Lubiłem, kiedy był w takim stanie, bo część jego euforii zawsze spływała na mnie.

— Gotowy, by wskoczyć razem na podium? — Wyszczerzył zęby.

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Nie czekałem na nic innego. Wiedziałem jednak, że zanim faktycznie dostaniemy nagrody, to czeka nas jeszcze masa obowiązków - kontrola, ważenie, wywiady i inne tego typu pierdoły. Chciałem to mieć jak najszybciej za sobą. Chciałem już być na tym podium. Chciałem już świętować. To był jeden z najlepszych konkursów w moim życiu.


***


Przykryłem się szczelnie swoją kurtką. W autokarze zrobiło się naprawdę zimno. Nic dziwnego. Za oknem było kompletnie czarno, a jazda nocą nie należała do tych ciepłych i wygodnych. Tym razem jednak mi to nie przeszkadzało. Szeroki uśmiech malował mi się na twarzy i żadna okropna pogoda, ani nawet niewygodne siedzenia nie były w stanie tego zmienić.

Zaczął się Turniej Czterech Skoczni. I to jeszcze jak się zaczął! Wskoczyłem na najniższy stopień podium, z czego byłem niezmiernie zadowolony. Ale chyba jeszcze bardziej dumny byłem ze Stefana, który wygrał ten inauguracyjny konkurs w Oberstdorfie. Dawno nie staliśmy razem na podium. Może to był jakiś znak? To musiał być jakiś znak.

Uśmiechnięty wyjrzałem znad telefonu, by przyjrzeć się Stefanowi, który przepychał przez wąski korytarz między siedzeniami. W końcu bezszelestnie dotarł na sam koniec busa i zajął jedno ze szpanerskich miejsc na tyle. Śledziłem go wzrokiem, kiedy zwijał się w kulkę na siedzeniu obok mnie i opatulał ciepłym kocem.

— To oficjalne — szepnął. — Wszyscy już śpią.

Wychyliłem głowę, by zerknąć na resztę autobusu. Chyba faktycznie zmęczenie wzięło górę, a cała nasza ekipa posnęła jak niemowlaki. Sam czułem, że oczy lekko mi się zamykają, ale pod wpływem tyłu emocji, nie byłem jeszcze w stanie zasnąć.

— Szkoda, że jako nagrodę dostałem tylko to plastikowe piwo. — Wzruszył ramionami, jakby czegoś żałował. — Mam straszną ochotę się napić. 

Uniosłem brew zaskoczony jego nietypowym wyznaniem. Rzadko zdarzało się, żeby Stefana aż tak ciągnęło do alkoholu, ale cóż. Musiałem przyznać, że sam uraczyłbym się zimnym piwem w zamian za całą wykonaną pracę. W końcu wpadłem na dość głupi pomysł i uśmiechnąłem się w stronę Krafta.

—  Wiesz, zawsze możemy obudzić Manuela. On na pewno ma coś przy sobie. 

— Jak on niby chciał pić w busie? Tak przy trenerach? — Stefan zmarszczył brwi. 

— On zawsze znajdzie sposób. Pamiętasz tę akcję z termosem? A ten karton po soku? O bidonie z odżywką nawet nie wspomnę.

— No dobra, dobra, wierzę. — Kraft machnął ręką, bym przestał wymieniać kolejne absurdalne pomysły Manuela. — Dajmy mu spać. Jakoś przeżyję. Mimo wszystko wolałbym dzisiaj zostać w hotelu.

Poczułem jak Stefan kładzie głowę na moim ramieniu, a drugą rękę dyskretnie wplata w moją dłoń. Momentalnie zacząłem martwić się, że ktoś zauważy nasze zachowanie, ale uspokoiłem się, przypominając sobie, że przecież wszyscy śpią. W końcu w odpowiedzi delikatnie uścisnąłem jego dłoń. Ja chyba też wolałbym zostać na miejscu, niż podróżować w nocy. No ale cóż, to nie była moja decyzja.

Wpatrywałem się bezradnie w okno. Nie za dużo można było za nim dostrzec, oprócz świateł latarni, które co chwila mijaliśmy. Padał mokry gęsty śnieg zostawiający długie smugi na szybkie. Czas płynął powoli i spokojnie, a ja co raz bardziej odpływałem w jego delikatne objęcia.

— Historia lubi się powtarzać — mruknął tajemniczo Stefan.

Podniósł lekko głowę, odrywając ją od mojego ramienia. Nie za bardzo wiedziałem, jak interpretować jego wypowiedź, dlatego jedynie spojrzałem się na niego w poszukiwaniu odpowiedzi. Krafti uśmiechnął się delikatnie i, całe szczęście, postanowił sprecyzować swoją wypowiedź.

 — Czuję się jak dwa lata temu. Rozumiesz... Pierwszy konkurs wygrany, a my razem na podium. Zanim się obejrzę Turniej Czterech Skoczni ponownie będzie nasz i będą nosić nas na rękach.

Rozpromieniłem się, sięgając myślą do tamtego sezonu. Prawda, to była niesamowita rywalizacja. Z tym, że nie walczyliśmy przeciwko sobie, a razem. Byliśmy jedną drużyną i przez taką idealną współpracę  pokonaliśmy całą resztę pretendentów do zwycięstwa. Lubiłem wspominać tamten czas. Uważam, że był to jeden z lepszych w moim życiu. Już wtedy wiedziałem, że to co mamy ze Stefanem będzie w stanie przetrwać wszystko. Nie sądziłem jednak, że ta relacja ewoluuje w coś jeszcze piękniejszego.

— Nie mam nic przeciwko — skomentowałem jego pomysł. — Ale tym razem to ja zabieram orzełka do domu.

Stefan zaśmiał się głośno, ale szybko odpowiedział tym jednym, kąśliwym komentarzem:

— Co ja poradzę, że te orzełki tak się mnie trzymają. Gdyby nagrodą by złoty rekin, byłbyś pierwszy w kolejce.

— No bardzo śmieszne —  rzuciłem sarkastycznie, kiedy Krafti wciąż nie mógł się opanować.

Założyłem ręce, udając względnie obrażonego. Co gorsza usłyszałem, jak rząd dalej Kofler zaczął wiercić się na swoim siedzeniu. Natychmiastowo podniosłem palec do ust, by uciszyć roześmianego blondyna. Stefan szybko zasłonił usta dłonią, by powstrzymać kolejne dźwięki. Dopiero po chwili, kiedy byłem pewien, że Andreas smacznie spał dalej, zgromiłem wzrokiem mojego przyjaciela.

Oczywiście pomimo zwrócenia mu uwagi, Krafta nie opuścił dobry humor. Zbagatelizował całe zajście komentując je cichym "oj tam, oj tam" i nieznacznym machnięciem ręki. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Dlaczego trafił mi się taki niesforny okaz?

Stefan, zapewne widząc moją niepewną minę, wreszcie się uspokoił i spojrzał na mnie pobłażliwie. 

— Hej, pamiętasz, co ustaliliśmy przed ostatnim skokiem? Tam na górze? W Bischofshofen?

Odpowiedź na to pytanie była oczywista. Aż zdziwiłem się, że Stefan w ogóle zakładał, że kiedykolwiek zapomniałem. Wyciągnąłem przed siebie dłoń ściśniętą w pięść i czekałem, aż on zrobi to samo. Krafti uśmiechnął się i delikatnie uderzył swoją ręką w moją. Zrobiliśmy dokładnie to, co przed dwoma laty. Niby taki mały gest, a miał ogromne znaczenie.

Symbolizował wsparcie, jakim dzieliliśmy się już od samego początku naszej znajomości. Pokazywał, że od zawsze byliśmy jedna drużyną; nie ważne, że każde z nas skakało osobno. Nie rywalizowaliśmy ze sobą, a razem, przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Tak jak wtedy w Bischofshofen. Nie parzyliśmy, co wygra każdy z nas. Liczyło się tylko to, żebyśmy wspólnie osiągnęli sukces - a to się udało. 

— Nie zrozum mnie źle, doceniam to, co zrobiliśmy w Bischofshofen — zaczął nieśmiało. — W końcu ty wygrałeś konkurs, a ja cały turniej, ale... To chyba Oberstdorf bardziej zapadł mi w pamięć.

— Nic dziwnego. To twoje pierwsze zwycięstwo — zauważyłem.

— Nie, to nie o to chodzi. — Pokręcił głową. — Tam po raz pierwszy wygraliśmy coś razem.

Miał rację. Mimo że to on zwyciężył, ja dostałem żółty plastron lidera, o którym zawsze marzyłem. Niby osobno, ale jednak razem. Od tego momentu wszystko się zaczęło. Uwierzyliśmy, że możemy zdobyć więcej, że możemy wygrywać, że możemy pokonać każdego. A to, czego dokonaliśmy kilka dni później na koniec turnieju, było jedynie efektem i dowodem naszej współpracy.

— Mógłbym przeżywać tamten turniej od nowa i od nowa. — Rozmarzyłem się.

— Ja chyba wolałbym mimo wszystko zostać w teraźniejszości. W przeciwnym razie, nie miałbym tego.

Delikatnie wsunął swoją dłoń w moją i już wiedziałem, o czym mówił. No tak. Gdybyśmy na zawsze wrócili to tamtych czasów, ominęłaby nas istotna rzecz. Mianowice nasz związek. Myśląc o tym drugi raz, tym razem go uwzględniając, doszedłem do wniosku, że zdecydowanie wolałem zostać tam, gdzie byłem. Stefan ponownie oparł głowę na moim ramieniu. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nigdzie się nie wybieram.

Niestety nie potrafiłem jednak pozbyć się jednej nieznośnej myśli. Ugryzłem się w wargę, zastanawiając się, czy warto poruszać ten temat. W końcu jednak odezwałem się:

— Ale przed Oberstdorfem wygrywaliśmy już razem.  A co z juniorskim złotem w drużynie?

Stefan gwałtownie podniósł się, jednocześnie cmokając z niedowierzaniem.

— Musisz, prawda? — Słyszałem w jego głosie irytacje mieszającą się z wyrzutami. — Musisz być zawsze taki dokładny? Nie możesz chociaż raz odpuścić mądralo? A poza tym przecież wiesz, że juniorzy się nie liczą.

Chciałem protestować, ale Kraft zgromił mnie spojrzeniem.

— I nie. Zanim powiesz, że juniorzy też są ważni, to muszę wyprowadzić cię z błędu. Wybacz, ale taka jest prawda, panie czterokrotny złoty medalisto. Nikt na to nie patrzy. No może poza znużonymi komentatorami i nerdami siedzącymi na Wikipedii.

Zmrużyłem oczy. Nie podobało mi się stosunek Stefana do zarówno jego, jak i moich, wczesnych sukcesów. To prawda. Teraz nie miały one większego znaczenia, ale w momencie, kiedy je zdobywaliśmy, były dla nas niesamowicie istotne. Dawały zastrzyk energii, adrenaliny, szczęścia z pierwszego poważnego sukcesu. Były zapewnieniem, że i w dorosłym skakaniu możemy zajść daleko. Dla młodych chłopaków miały ogromne znaczenie.

Pamiętałem swoje wygrane tak, jakby to było wczoraj. Dziwiłem się, że Stefan nie wspominał ich tak dobrze. Może dlatego, że odniosłem ich znacznie więcej niż on? Nie, takie rozpamiętywanie  nie było w jego stylu. Obstawiłem, że to kwestia nastawienia i planów na przyszłość. Kraft po prostu nie patrzył w tył. Był już skupiony na tym, co może zdobyć w Pucharze, w szczególności, że osiągnął już naprawdę dużo. Mimo to chciał być lepszy i lepszy, dlatego zostawiał swoje młode lata za sobą. Sam powinienem zrobić to samo, ale nie potrafiłem się tak odciąć. Może byłem zbyt sentymentalny? Tak, to pewnie przez to.

Zdecydowałem się jednak przypomnieć Stefanowi, że nie zawsze był taki wybredny, co do swoich sukcesów. Od razu wróciłem myślami do tamtych mistrzostw, w szczególności, że jedno wspomnienie wybitnie wyróżniało się ze wszystkich.

— Mówiłeś co innego, całując złoty medal —wypomniałem mu jego nadzwyczaj radosne zachowanie. —  A o indywidualnym podium nawet nie wspomnę.

Stefan wystawił palec do przodu i otworzył usta gotowy odeprzeć mój argument, ale szybko zrezygnował. Najwyraźniej zorientował się, że miałem rację. Musiał przypomnieć sobie jeszcze wcześniejszy moment naszej wspólnej kariery, który rozbił jego poprzednie argumenty na miazgę. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Wiedziałem, że moja dokładność musi kiedyś wyjść mi na dobre. Kraft widząc, że przegrał sprawę, naburmuszył się i z założonymi rękami oparł się o siedzenie. 

— Jeszcze zobaczysz — burknął. — Tym razem zdobędę złoty medal na prawdziwych mistrzostwach.

W to nie wątpiłem. W końcu słyszałem tę deklarację coraz częściej w tym sezonie. Miałem nadzieję, że się spełni. Życzyłem mu jak najlepiej, a przecież jego szczęście było i moim szczęściem. Uśmiechnąłem się, by rozpromienić Stefana, ale ten wolał siedzieć obrażony. Pozwoliłem mu na to. Wiedziałem, że zaraz mu przejdzie.

Ponownie skupiłem się na swoim telefonie. Przeglądałem wiadomości, szukając jakiś ciekawych artykułów dotyczących dzisiejszego konkursu. Przeczuwałem, że gdy zacznę ignorować Krafta, on szybko przestanie siedzieć w ciszy. Nie myliłem się. Stefan zorientował się, że poświęcałem więcej uwagi Internetowi niż jemu, dlatego zaczął przyglądać się przez ramię świecącemu ekranowi.

— Piszą tam coś ciekawego? — zapytał, próbując zwrócić na siebie uwagę.

— Kraftboeck znowu na podium! — wyrecytowałem tytuł nowo otwartego artykułu.

Stefan momentalnie rzucił się na mnie, próbując dostać się do telefonu. Zanim zdążyłem zareagować, trzymał go już w dłoniach uważnie wczytując się w artykuł. Patrzyłem jak szybko studiował kolejne akapity, aż w końcu odwrócił się w moją stronę lekko rozkojarzony.

— Co to ma znaczyć? — Wskazał na ekran.

— Nigdy nie słyszałeś o Kraftboecku? — Uniosłem brew zaciekawiony niewiedzą Stefana.

— Nie no, słyszałem, w końcu jestem jego częścią — dodał ponuro. — Ale jakoś nie wiem, co o tym sądzić. Kiedyś po prostu śmiałem się z tego, ale teraz... No wiesz. Boję się, że wszyscy się dowiedzą.

Spojrzałem na niego łagodnie. Rozumiałem jego niepokój, w końcu sam wciąż miałem wrażenie, że ktoś z autobusu nie śpi i perfidnie nas podsłuchuje. Poza tym wiedziałem, że Stefana martwi fakt, że mnóstwo fanów śmiało się z czegoś, co w zasadzie było prawdą. A może i bolało go to, że inni wiedzieli już o naszej nadzwyczajnej relacji jeszcze zanim my zdążyliśmy się o niej przekonać?

— Słuchaj, to wszystko — złapałem za swój telefon — to tylko media. One będą sobie pisać, co chcą. Jedynie my wiemy na czym polega prawdziwy Kraftboeck, prawda?

Wyciągnąłem w jego stronę mały palec, przypominając Stefanowi o obietnicy złożonej w nieszczęsnej wannie w Klingenthal. Blondyn uśmiechnął się blado, ale po chwili uścisnął mój palec swoim.

— No dobra, masz rację. Ale nie nazywaj nas tak. To trochę dziwne.

— Dziwne? — Zaskoczył mnie. Sądziłem, że akurat jemu to się spodoba. — A inni? Przecież największe gwiazdy mają takie skróty. A Brangelina? 

— Mam ci przypomnieć, jak skończyła Brangelina?

— Z szóstką dzieci? —  zaryzykowałem, wiedząc, że nie o to mu chodziło.

Stefan przewrócił oczami, a robił to naprawdę rzadko.

— Jak chcesz, ale ty rodzisz.

Zaśmiałem się i szturchnąłem go w ramię, by przestał się zgrywać. On jednak też nie mógł powstrzymać się od śmiechu. W sumie nawet nie wiem, co mnie tak rozśmieszyło. Byłem już tak zmęczony, że byle głupota wydawała się być potencjalnym żartem. Widziałem też, że i ze Stefana zaczęły uchodzić siły. Uśmiechał się coraz bladziej, a i jego powieki powoli sklejały się ze sobą. Walczył ze zmęczeniem, żeby zostać przy mnie trochę dłużej. Niepotrzebnie. Powinniśmy odpocząć przed następnym konkursem.

— Połóż się — zaproponowałem. — Jeszcze trochę drogi przed nami. Zdążysz się zdrzemnąć.

Wiedziałem, że się waha, ale w końcu pokiwał ospale głową.

— Dobra, ale ty też odpocznij.

Puściłem do niego oczko, zapewniając go, że tak właśnie zrobię. Stefan jeszcze raz się do mnie uśmiechnął, po czym osunął się na fotelu. W końcu przywilejem ostatnich siedzeń było to, że można się było na nich dowolnie rozłożyć. A z niewielkim wzrostem mojego współlokatora było to nawet całkiem wygodne. Patrzyłem, jak Kraft dokładnie opatulił się kocem, na który dodatkowo położył swoją kurtkę. Wiedziałem, że zaśnięcie nie zajmie mu długo.

Sam oparłem głowę o szybę. To był wyczerpujący dzień. Nie mogłem jednak narzekać. Wszystko układało się po mojej myśli i miałem nadzieję, że to nigdy się nie zmieni. Następne było Ga-Pa. Czy lubiłem to miejsce? Średnio. Mimo wszystko, wiedziałem, że muszę pokazać się z jak najlepszej strony. A żeby tak się stało, potrzebowałem odpoczynku. Dlatego też zapatrzony w blade światełka ulicy i ja powoli odpłynąłem.


~~~

Mała prywatka od autorki.

Ostatnio miałam dużo wolnego czasu (w końcu coś trzeba robić w trakcie sesji, żeby się nie uczyć), dlatego obejrzałam sobie TCS z 2014/15. I tak mnie jakoś wzięło na wspominki, że musiałam wspomnieć o tym także tutaj. Ach... Stare, dobre czasy. Co prawda Morgi już nie skakał, ale i tak dobre 🙈

Życzę miłego życia.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top