XXIV. Stay
Wyjąłem gorącą blachę z piekarnika. Nie mogłem uwierzyć, że te pierniczki faktycznie nam wyszły. Rumieniły się pięknym brązem i kusiły słodkim, świątecznym zapachem. Zacząłem rozumieć, dlaczego Stefan tak bardzo trzymał się tradycji ich robienia - efekt końcowy był przecudowny. Chyba sam się przekonałem, że to wcale nie takie głupie zajęcie.
Chciałem zabrać się za sprzątanie - nie mogłem już patrzeć na ten kompletny bałagan w kuchni - lecz kiedy tylko złapałem za ścierkę, usłyszałem dzwonek do drzwi. Westchnąłem. Tym razem to na pewno był Alex. Posnułem się korytarzem, by wpuścić go do środka.
Chwilę później w drzwiach stanął nie kto inny jak mój ukochany brat. Oczywiście w tamtym momencie marzyłem, żeby go nie mieć i wrócić do zaczętych spraw ze Stefanem, ale los postanowił inaczej. Dlatego też będąc średnio zadowolonym z, bądź co bądź, planowanej wizyty, chciałem posłać mu jedynie słaby uśmiech na powitane. Kiedy jednak nasze spojrzenia się spotkały, uświadomiłem sobie, jak bardzo za nim tęskniłem.
Alex natomiast nie przywitał się ze mną w typowy dla siebie sposób, to znaczy nie rzucił jakiegoś pseudomłodzieżowego "siema", czy nie wystawił ręki, by przybić jedną z nowych kombinacji piątek i żółwików. Spojrzał na mnie i zdołał wydukać tylko jedno zdanie:
— Co ci się stało?
Szybko wszedł do środka i stanął nade mną, by lepiej mi się przyjrzeć. Zapewne zastanawiał go kilogram mąki w moich włosach i w zasadzie wszędzie indziej. A i pewnie świąteczny sweter również musiał go niesamowicie zdziwić. Alex zaczął powoli ściągać kurtkę, ale wciąż uważnie mi się przyglądał. Zupełnie jakbym miał zaraz czymś go ponownie zaskoczyć.
W pewnym momencie zaczął intensywnie wąchać słodkie zapachy dochodzące z kuchni i widziałem, że ponownie próbował połączyć wątki.
— Gotowałeś?
Spytał, ale kiedy znowu nie odpowiedziałem, wyminął mnie i zaniepokojony wszedł do kuchni. To znaczy stanął jedynie w przejściu, ponieważ całe pomieszczenie było totalnie ubrudzone przeróżnymi rzeczami. Po podłodze walały się zakupy, papierowe ręczniki i mąka, na blacie stały rozrzucone brudne garnki, miski, foremki i jeszcze więcej mąki. Dopiero wtedy zauważyłem, jak wielki bałagan udało nam się zrobić w niecałe dwie godziny i wyobraziłem sobie, o ile większy by był, gdyby Alex w ogóle nie przyjechał.
Teraz jednak był tutaj i patrzył zakłopotany to na mnie, to na kuchnie i nadal nie rozumiał. Nie dziwiłem mu się. Sam na jego miejscu byłbym przejęty swoim zachowaniem. Szanse, że mógłbym mieć taki syf w kuchni były mniejsze niż te, że którykolwiek z Kazachów zdobędzie punkty Pucharu Świata.
— Okej. Masz totalny bałagan w kuchni, jakimś cudem gotowałeś, ubrałeś świąteczny sweter, którego nienawidzisz i dodatkowo zupełnie nie przejmujesz się tym, że wyglądasz jak worek mąki — zaczął wyliczać wszystko, co nie pasowało mu do mojej osoby. — Kim jesteś i co zrobiłeś z moim bratem?
Spojrzał na mnie zupełnie poważnie, a ja jedynie wzruszyłem ramionami. Chyba faktycznie nie byłem sobą. Poukładany Michael zapadł w sen zimowy i chociaż czasami próbował przejąc stery dzisiejszego wieczoru, to z mniejszym lub większym powodzenie udawało mi się go tłumić. Sam dziwiłem się, że w ogóle tak potrafię. A to wszystko przez Stefana.
— To ja — zapewniłem go.
— No nie wiem — cmoknął. — Byłem przekonany, że zastanę cię leżącego na kanapie z wystygniętą herbatą i jakimś meczem w tle.
Uśmiechnąłem się. Cóż, tak właśnie wyglądałem dzisiejszego poranka, dlatego nie dziwne, że właśnie tego spodziewał się po mnie Alex.
— W takim stanie to akurat ja go zastałem. — Stefan wszedł do kuchni, włączając się do rozmowy. — Wybacz, że cię uprzedziłem.
Odwróciliśmy się w stronę Krafta. Trzymał w rękach ręcznik, którym energicznie wycierał jeszcze mokre włosy. Oczywiście ponieważ barbarzyńsko zniszczyłem jego pierwszą koszulkę, kolejną ukradł z mojej szafy. Cieszyłem się, że pomyślał i wybrał zwykły czarny t-shirt, który nie prowokowałby niepotrzebnych pytań Alexa. Chociaż nie posądzałem go o wybitną spostrzegawczość, mimo wszystko trzeba było przy nim uważać.
— Wiedziałem. Nie było innej opcji. — Alex zadowolony klasnął w ręce. — Co więc się stało, że ewoluował w... To?
Wskazał na mnie tak, jakby prezentował najwyższej wartości eksponat muzealny. Stefan przyjrzał mi się dokładniej zanim spokojnie odpowiedział.
— Jak to co? Wygoniłem Grincha. — Rozłożył ręce.
— Nareszcie! — Uradował się Alex. — Wiesz ile lat próbowaliśmy przekonać go do tego swetra?
— Zgaduje, że dość długo. On jak się na coś uprze, to przecież nic go nie przekona.
— Prawda? Czasami jest nie do wytrzymania.
— Halo, ja tu jestem — przerwałem im bezpardonowe obgadywanie mnie przy mojej osobie.
Obaj spojrzeli się na mnie tak, jakby przypomnieli sobie, że faktycznie stoję obok nich. Czasami jak zaczynali rozmawiać, to zapominali o wszystkim dookoła. Miałem wrażenie, że mogliby konwersować godzinami, w zasadzie nie wiadomo o czym. Wbrew pozorom mieli naprawdę dużo wspólnego. Obaj byli zawsze niesamowicie ożywieni, z pozytywnym nastawieniem do życia, wszędzie było ich pełno. Może dlatego tak dobrze się dogadywali?
Patrząc na nich wreszcie zrozumiałem, dlaczego wszystkie prezenty, które od nich dostawałem były tak trafione. Te dwa robaczki musiały nie raz mnie obgadywać. Chociaż w sumie, oni obaj znali mnie najlepiej.
— No i niepotrzebnie tu stoisz — zauważył Stefan. Nie wiedziałam dokąd zmierzała ta uwaga, dopóki nie sprecyzował: — Idź się umyć. Doceniam świątecznego Michaela, ale... Spójrz na siebie.
Usłyszałem z trudem tłumiony śmiech Alexa, na który musiałem przewrócić oczami. Mogliby się zdecydować w jakiej ostatecznej formie wolą mnie oglądać. Ale z drugiej strony nie mogłem narzekać. O niczym innym nie marzyłem tak, jak o spłukaniu z siebie tej całej mąki. Dlatego też przestałem na propozycję Stefana i z zamiarem pójścia do łazienki oddaliłem się od kuchni.
Szybko przypomniałem sobie jeszcze jedną ważną rzecz. Odwróciłem się w stronę już śmiejących się do siebie chłopaków, by zaznaczyć:
— Tylko nie zróbcie tu większego bałaganu. — Znając ich, moja prośba była tylko marzeniem, ale warto było spróbować. — Albo najlepiej posprzątajcie.
Nie musiałem na nich patrzeć, by wiedzieć jaka była ich reakcja. Na pewno wymienili zmieszane, porozumiewawcze spojrzenia, ustalając, że i tak nic nie zrobią. Nie chciało mi się jednak w żaden sposób ich przekonywać do zmiany zdania, dlatego poczłapałem się na górę, by wziąć upragniony prysznic.
Mycie zajęło mi dużo więcej czasu, niż myślałem. Okazało się, że mąka wcale nie jest taka łatwa do spłukania, a w szczególności, gdy ma się jej taki ogrom we włosach. Kiedy wreszcie udało mi się pozbyć mącznej siwizny z moich blond kosmyków, mogłem wreszcie wyjść z łazienki.
Nawet nie byłem świadomym jak długo w niej siedziałem, dopóki nie spojrzałem na zegarek. Pół godziny. Miałem nadzieję, że jak zejdę na dół, to wciąż jeszcze będę miał zdolną do użytkowania kuchnię.
— Michi chodź tu! — zawołał mnie Stefan, zapewne słysząc trzaskające drzwi od łazienki.
W pośpiechu założyłem na siebie sportową bluzę, która szczęśliwie nie miała nic wspólnego ze świętami. Szybko zbiegiem po schodach i już chwilę później znalazłem się na dole.
Ostrożnie wszedłem do kuchni, dołączając do Stefana i siedzącego na blacie Alexa. Zdziwiłem się, kiedy dostrzegłem, że Kraft ponownie czymś ubrudził ręce. Tym razem miał je całe oblepione w różnokolorowym lukrze, wciąż trzymając niebieską tubkę z jednym z nich. Podobnie zresztą wyglądał Alex, co jedynie sprowokowało moje pytające spojrzenie.
— Mamy dla ciebie zadanie. — Stefan wskazał na, jak się okazało, udekorowane już pierniczki. — Zgadnij kto to.
Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że kształty ludzików, które jeszcze przed chwilą beznamiętnie wylegiwały się w piekarniku, teraz przybrały kolory prawdziwych skoczków. Mieli wymalowane lukrowe, różnokolorowe kombinezony i plastrony. Sam pomysł niezmiernie mi się podobał. W końcu nie były to sztampowe Mikołaje, a trochę mniej związani ze świętami sportowcy. Nie mogłem więc narzekać. No, może poza dodatkowym bałaganem, który powstał na ostatnim z czystych blatów.
— Rozumiem, że zamiast tu posprzątać, to woleliście znowu wszystko ubrudzić? — rzuciłem średnio zadowolony. W końcu moją kuchnie okupowało dwóch największych bałaganiarzy jakich znałem. Przyłapałem ich na wymianie zrezygnowanych spojrzeń. W końcu Stefan pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Widzę, że wraz z mąką odpłynął nasz świąteczny Michi — cmoknął, widząc moją niezadowolona minę.
W zasadzie to miał rację. Wchodząc, tym razem czysty, do kuchni niezmiernie przeszkadzał mi panujący w niej bałagan. Mój umysł niemal domagał się, abym zaczął porządkowanie, ale starałem się powstrzymać od sięgnięcia po ścierkę. W szczególności gdy zarówno Stefan, jak i Alex cieszyli się z mojej nowej postawy. Musiałem pokazać im, że choć trochę się zmieniłem.
— Dobra, obiecuję, że pomogę ci sprzątnąć, ale teraz skup się na tym. — Wskazał na przystrojonych przez siebie piernikowych skoczków. — Zgaduj.
Nachyliłem się, by bliżej przyjrzeć się słodkościom. Okazało się, że poza kolorami kombinezonów różnią się też małymi detalami, takimi jak na przykład kaski. Dzięki nim szybko rozpoznałem dwóch z moich skocznych kolegów.
— To jest Wellinger. — Wskazałem na piernik z fioletową głową. Nie dziwiła mnie obecność Andiego w tym zestawieniu, podobnie jak nie byłem zaskoczony widząc srebrno-granatowy kask. — A to Gregor.
Stefan kiwnął głową, ale już chwilę później wskazał na kolejne pierniczki.
— Te były łatwe. — Uśmiechnął się. — Spróbujmy z tymi.
Podsunął mi pod nos kolejne dwie zagadki. Tym razem wyróżniały je dokładnie narysowane twarze. Pierwszy prezentował typową pokerową twarz, kiedy przy tym drugim bałem się, że pierniczek zaraz ożyje i surowo na mnie nawrzeszczy.
— Pero i Markus — rzuciłem od razu. — Chyba nie muszę tłumaczyć, który to który.
— A ten? — Alex wskazał na pierniczek leżący najbliżej niego. — Moje dzieło.
Faktycznie można było dostrzec lekką różnicę między jego stylem, a stylem Krafta, mimo wszystko obydwa były bardzo niedokładne. Ale chyba nie o to chodziło w tej zabawie. Rzuciłem okiem na kolejne wyzwanie. Skoczek miał dorysowane okrągłe okulary i charakterystyczną błyskawicę na czole. Nie miałem wątpliwości, że patrzę na Harrego Pottera w żółtym plastronie lidera.
— Simi? — spytałem. — Choć nie wiem, czy nie chciałeś po prostu, by Harry Potter był prawdziwą postacią. A i do tego skoczkiem.
Podniosłem głowę i posłałem uśmiech Alexowi, który widząc moją uradowaną reakcję, sam się rozpromienił. Mogłem przewidzieć, że tak będzie. Jako najmłodszy z naszej rodziny najbardziej wkręcił się w to całe uniwersum; w końcu przez dłuższy czas cała seria książek stała u niego na honorowym miejscu na jednej z półek, a Alex pilnował ich jak oczka w głowie. Nie dopuszczał do nich nikogo, a o samej ich treści mógł rozmawiać godzinami.
— Może i bym chciał — przyznał Alex. — Myślisz, że gdyby istniał, to zrobiłby lepszy telemark?
Zaśmiałem się. Odpowiedź była prosta.
— Tak też myślałem. No to znawco, masz w nagrodę ostatni. — Wskazał na kolejny wykonany przez niego.
Nie trudno było się domyślić, kogo przedstawiał pierniczek. Ten różowiutki kask poznałbym wszędzie, nawet gdybym był ślepy. I choć istniała możliwość, że to którykolwiek inny skoczek sponsorowany przez tę samą firmę, to ja wiedziałem swoje. Jedna rzecz mi jednak nie pasowała w porównaniu z resztą wypieków, dlatego zabrałem się za jej poprawianie. Szybko złapałem za pierniczek i unosząc do ust, nadgryzłem lekko jego nogi. W efekcie, kiedy wylądował ponownie na blacie, był zdecydowanie niższy od reszty.
— Hej! — protestował Stefan. — Nie jestem aż taki niski.
Roześmialiśmy się z Alexem widząc obrażonego Krafta. I choć mógł wmawiać sobie co innego, prawda była wyraźnie widoczna - Stefan był niski. Ale mnie wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że to jeszcze lepiej oddaje jego charakter.
Kraft jednak wiedział lepiej i szepcząc coś, zapewne niemiłego, pod nosem, poszedł umyć ręce. Zostałem sam z Alexem, który wesoło przebierał nogami. Nie sądziłem, że aż tak spodoba mu się to całe pierniczkowanie. Najwyraźniej była to czynność, która wszystkich wprawiała w dobry nastrój.
— Zostawiłem ci ten prezent dla mamy w salonie — oznajmił po chwili. — Tylko nie zapomnij go jutro wziąć.
No tak, z tego wszystkiego zapomniałem o prawdziwym powodzie jego wizyty. Miał dowieźć jego część prezentu, po to bym mógł zapakować go razem z moją. Dlaczego ja? Bo to ja zapewne jako jedyny przyjadę jutro autem. Nie wiedzieć czemu uchodziłem za dobrego kierowce. Może to przez mój z pozoru spokojny charakter? A może przez moją dokładność? Słyszałem też wersję, że jako sportowiec rzadziej piję, dlatego częściej mogę prowadzić. Cóż, to nie do końca sprawdzało się na niektórych konkursach. A w szczególności nie na tych w Kuusamo.
W końcu kiwnąłem głową, sugerując, że wypełnię powierzone mi zadanie. Alex uśmiechnął się i z takim wesołym nastawieniem przyglądał mi się uważnie. W pewnym momencie nie wytrzymałem już jego świdrującego zadowoleniem spojrzenia i spytałem:
— O co chodzi?
— O nic. — Rozłożył ręce. — Po prostu dobrze widzieć cię w takim dobrym stanie. Dawno nie byłeś taki... Zadowolony.
Podniosłem głowę, zaciekawiony jego stwierdzeniem. Alex był już drugą osobą, która zauważyła jakąś zmianę w mojej osobie. Pierwszą był Kamil. Może faktycznie kipiałem szczęściem, bo przecież naprawdę czułem się szczęśliwy. Nie sądziłem jednak, że to może być aż tak widoczne. A to wszystko przez Stefana. Nie tylko powodował, że kąciki moich ust nieustannie unosiły się do góry, ale i sam dzielił się ze mną swoimi nieskończonymi pokładami szczęścia.
Nic dziwnego, że Alex wyłapał to tak szybko. Miałem tylko nadzieję, że nie dojedzie do tego, co było powodem mojego dobrego humoru. Dlatego też nie dałem mu szansy na zadanie jakiegokolwiek pytania, sam wyznając to, co siedziało mi na sercu odkąd tu przyjechał.
— Ciebie też dobrze... Widzieć. Wiesz, przez te wszystkie wyjazdy zapomniałem już, jak to jest mieć kogoś do wychowywania.
Zaśmiałem się, na co Alex delikatnie szturchnął mnie w ramię. Wiedziałem, że mimo mojego naprawdę słabego żartu, cieszył się, że i ja za nim tęskniłem. W pewnym momencie podniósł wzrok, a ja zrobiłem to samo, by przekonać się, co było tego powodem. Jak się okazało do kuchni ponownie wszedł Kraft. Energicznie machał rękami, próbując je wysuszyć. Jak zwykle zapomniał ich po prostu wytrzeć w ręcznik.
— No dobra. Będę się zbierał. — Alex zeskoczył z blatu. — Nie chcę ci zawracać głowy, kiedy masz gościa.
— Nie wygłupiaj się. — Stefan próbował go zatrzymać. — Zostań jeszcze trochę, pewnie dawno się nie widzieliście.
Zdziwiło mnie lekko zachowanie Krafta, w końcu sądziłem, że wolałby abyśmy zostali sami. Szybko jednak zrozumiałem, że zrobił to jedynie z grzeczności, o czym również wiedział Alex. Spojrzał się najpierw na Stefana, po czym posłał uśmiech w moją stronę.
— Tyle lat z nim spędziłem, że naprawdę mi wystarczy — zaśmiał się, klepiąc mnie delikatnie po ramieniu.
— Hej, nie byłem chyba takim złym bratem. — Walczyłem o swoje.
— Na pewno chcesz, abym odpowiedział na to pytanie?
Zmierzyłem go wzrokiem. Bylem prawie pewny, że jedynie się zgrywał, ale jakaś część mnie bała się, że jednak mówił prawdę, a ja w którymś momencie zawiodłem. Tego chyba bym nie zniósł.
W końcu jednak Alex z uśmiechem na ustach przepchnął się obok mnie i ruszył w stronę korytarza. Założył buty, kurtkę i klepiąc się po wszystkich kieszeniach, upewnił się, że niczego nie zapomniał. Machnął z entuzjazmem Stefanowi na pożegnanie. Otworzyłem mu drzwi, a kiedy wyszedł, sam stanąłem w przejściu, opierając się o framugę.
Alex szedł pewnym krokiem w stronę auta, ale w pewnym momencie zawahał się. Odwrócił się na pięcie i wrócił się do drzwi. Stanął przede mną, kiedy ja patrzyłem się na niego pytająco. Chwilę jeszcze nie mógł się zdecydować, aż w końcu wydusił z siebie:
— Nie martw się, nie powiem mamie.
Sparaliżowało mnie, gdy tylko usłyszałem to zdanie. Czyżby tak szybko się domyślił? To znaczy miałem w planach mu powiedzieć, ale nie koniecznie teraz. Nie, kiedy jutro spotykamy się z całą rodziną. Mimo wszystko postanowiłem grać głupiego na wypadek, gdyby to były tylko wymysły mojej wyobraźni.
— O czym jej nie powiesz? — dopytywałem.
Alex zmarszczył brwi, zastanawiając się nad moim pytaniem. Dla niego musiało to być oczywiste.
— Jak to, o czym? O naszym prezencie.
Kamień spadł mi z serca. Czyli jednak jeszcze nie wiedział o mnie i Stefanie. Albo i miał jakieś przypuszczenia, które szybko porzucił lub zostawił tylko dla siebie. Nie wiem trudno było mi go rozgryźć, z resztą jak zawsze. Dlatego przestałem się zadręczać i z wymuszonym uśmiechem udałem kompletną gapę:
— A no tak. Ja też będę siedział cicho. — Wyciągnąłem dłoń przed siebie, a Alex chwilę później uściskał ją na pożegnanie. — To do jutra.
Kiwnął głową i ruszył, tym razem już na pewno, w stronę auta, a ja zniknąłem za drzwiami. Będąc już w środku, zamknąłem je na wszystkie możliwe zamki. Koniec wizyt na dzisiaj. Oparłem się nieco zmartwiony plecami o drzwi i założyłem ręce na piersi. Alex cały czas nie dawał mi spokoju. Nie wiedziałem, co chodziło mu po głowie, a bardzo chciałem to wiedzieć. A może po prostu za dużo o tym myślałem? Tak, to na pewno to.
— Czasami zastanawiam się, jakim cudem w ogóle jesteście braćmi.
Stefan stanął w przejściu do kuchni, opierając się o ścianę. Przyglądał mi się uważnie, przybierając podobną pozycję do mojej. Podniosłem głowę, wsłuchując się w jego stwierdzenie. Nie wiedziałem, czy mam mu tłumaczyć biologiczny powód, dla którego byliśmy spokrewnieni? W końcu wiedział jak to działa. Do czego więc odnosiła się jego uwaga?
— Jesteście kompletnie różni — sprecyzował. — A mimo to mam wrażenie, że rozumiecie się bez słów.
Cóż, Karftowi nigdy nie było dane doświadczyć braterskiej telepatii. Mnie zaś los hojnie obdarzył taką umiejętnością. Ale chyba między rodzeństwem właśnie tak miało być, że rozumiemy się nawet wtedy, gdy kompletnie się nie rozumiemy. W końcu krew nie woda. Co innego, kiedy spotykają się dwie zupełnie inne, niespokrewnione osoby. Wtedy możliwe są dwie opcje. Albo się nie dogadają, albo...
— To trochę tak jak z nami — zauważyłem.
Stefan uniósł wyżej brodę, zaintrygowany moimi słowami. Ospale podszedłem do niego i powoli wplotłem swoją dłoń w jego.
— Widziałeś kiedyś tak dopasowane dwie zupełnie niedopasowane osoby?
Kraft chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu złapał mnie mocniej za rękę.
— Dlaczego uważasz, że byliśmy niedopasowani?
— Kibicujesz Bayernowi — rzuciłem bez zastanowienia, na co Stefan porządnie się roześmiał.
— Tak, to jest solidny argument — skwitował sarkastycznie.
Zanim jednak zdążył cokolwiek dodać, przysunąłem go bliżej i mocno przytuliłem. Ostatnio co raz bardziej lubiłem to robić. Wtedy przestawaliśmy rozmawiać i w ciszy docenialiśmy własną obecność, która w tym wszystkim była przecież najważniejsza.
— Teraz czas na święta w moim stylu — oznajmiłem, kiedy delikatnie się odsunął. Oczywiście Kraft od razu rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, ale nie musiał długo czekać na sprecyzowanie. — No wiesz, ja, ty, kanapa, kubek z gorącą herbatą i film lub powtórka jakiegoś dobrego meczu.
— Jesteś niemożliwy — westchnął. — Nie o takiego Michiego walczyłem.
Uśmiechnąłem się, ale nie mogłem odpowiedzieć w inny sposób. W końcu skoro wypełniliśmy dzisiaj jego świąteczną tradycję, to wypadałoby zrobić to samo z moją. Posłałem mu przekonujące spojrzenie, przez które Stefanowi pozostawało jedynie zgodzić się na moją propozycję.
— No dobrze, ale musisz zrobić mi najlepszą herbatę na świecie — zażądał.
— Się robi. — Zasalutowałem, na co Stefan nieznacznie się uśmiechnął. — Wybierz jakiś film, zaraz do ciebie przyjdę.
Kiedy jednak chwilę później niosłem do salonu dwa kolorowe kubki ze słodko pachnącą herbatą, Stefan wciąż stał zapatrzony w półkę z filmami. Odłożyłem powoli kubki na stoliczek i stanąłem przy nim, próbując pomóc mu w decyzji.
— Michi, masz tu same klasyki. — Wskazał na półkę. — Jak mam wybierać między klasykami?
— To może to? — zaproponowałem wyjmując pudełko od pierwszej części Powrotu do przyszłości. Stefan jednak skrzywił się, widząc mój wybór.
— Znowu? Znasz ten film na pamięć.
— Ale ty nie. — Wystawiłem język.
— Niech ci będzie. — Kraft przewrócił oczami i złapał za płytę.
Zanim się obejrzałem siedzieliśmy już na kanapie opatuleni przyjemnie miękkimi i ciepłymi kocykami. Stefan na początku irytował się, kiedy powtarzałem kwestie równocześnie z aktorami, ale po jakimś czasie zaczął to ignorować. Po prostu położył się na moim ramieniu i delikatnie głaskał nasze złączone pod kocem dłonie. Nie musiał robić wiele, żebym odczuwał jego uzależniającą obecność.
W pewnym momencie Stefan jednak zaczął niepewnie wiercić się obok. Wyprostował się, jakby próbował coś dostrzec, po czym gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
— Czy ja dobrze widzę? Michi, ty masz nieubraną choinkę.
Obrzucił mnie mściwym spojrzeniem. Nie za bardzo potrafiłem racjonalnie odpowiedzieć na jego zarzuty, dlatego wzruszyłem ramionami.
— Tak? — rzuciłem niepewnie, na co Stefan prawie się zapowietrzył.
— Trzeba to zmienić.
Zawziął się i zaczął wstawać z kanapy. Nie pozwoliłem mu na to, mocno obejmując go ręką w pasie. Chwilę się rzucał, ale w końcu zrozumiał, że i tak go nie puszczę. Naburmuszony założył ręce na piersi i siedział obrażony obok mnie. Chciałem ponownie złapać go za rękę, ale szybko ją odsunął.
— Nie ufam ludziom, którzy nie ubierają choinki na świętą — fuknął, odwracając głowę.
Westchnąłem. To nie tak, że nigdy jej nie ubierałem. Przeważnie robiła to Claudia, ale teraz, kiedy jej już nie było, to zniknęła jedyna osoba, która się tym faktycznie zajmowała. Ja nie miałem na to czasu. A może nie chciałem dotykać bombek, które nosiły w sobie wiele wspomnień? Trudno było mi przyznać przed sobą, że tak właśnie było. Z tym, że tego nie mogłem powiedzieć Stefanowi.
— Przecież założyłem świąteczny sweter. Nie możesz wymagać ode mnie tylu rzeczy na raz. — Wybrnąłem w inny sposób. — Poza tym, kanapowania się nie przerywa.
Stefan powoli odwrócił głowę w moją stronę, zaciekawiony nietypowym terminem.
— Kanapowania?
— Tak, kanapowania — powtórzyłem. — Skoro twoją świąteczną tradycją jest pierniczkowanie, to moją jest kanapowanie. I hej, musisz przyznać, że to naprawdę wygodna tradycja.
Jeszcze chwilę się wahał, aż w końcu uległ i ponownie rozłożył się na moim ramieniu. Pozwoliłem objąć go sobie ramieniem, żeby już drugi raz nie wydostał się z mojego uścisku.
— No dobra, przyznaję — mruknął. — To naprawdę przyjemne zajęcie.
Zaśmiałem się. Wiedziałem, że Stefan polubi wieczory na kanapie. Zawsze był wielką przytulanką, dlatego zdziwiłbym się, gdyby tym razem odmówił darmowego przytulania pod ciepłym kocem. Ale że był jak zwykle sobą, to resztę filmu przesiedział w ciszy, korzystając z darmowej poduszki, czyli mnie. Podobało mi się to, chociaż już po dwudziestu minutach straciłem czucie w prawej ręce, okupowanej przez Stefana.
Kiedy skończył się film, a końcowe napisy mijały do klasycznych rytmów Power of Love, podniosłem się, by dosięgnąć pilota. Odwróciłem się do siedzącego samotnie Stefana, owiniętego szczelnie kocem. Posłałem mu pytające spojrzenie, oczekując odpowiedzi na pytanie, co teraz.
— Muszę już iść — rzucił bez przekonania, spoglądając na zegar wiszący na ścianie.
Szybko zmarszczyłem brwi niezadowolony z jego planów. Poruszyły mnie jego słowa. Wcale nie chciałem, aby szedł. Wręcz przeciwnie, marzyłem, by został ze mną jeszcze długi czas.
— Nie patrz tak na mnie, też nie chcę jechać. Ale wiesz przecież, że to daleko. Zanim dojadę do domu, będzie już naprawdę późno.
Myślałem nad najlepszym wyjściem z tej sytuacji i szybko wykombinowałem proste rozwiązanie. W dwóch krokach doszedłem do kanapy i ponownie opadłem na nią tuż obok Stefana. Obserwował mnie uważnie, kiedy łapałem za jego dłoń.
— To nie jedź. — Wzruszyłem ramionami. — A przynajmniej nie teraz. Warunki muszą być okropne. Jest ciemno, ślisko, a i śnieg coraz mocniej pada. Będę się o ciebie martwił jeśli zdecydujesz się wracać.
Stefan delikatnie ścisnął moją dłoń, co sugerowało, że zaczął rozważać moją propozycję. Wiedziałem jednak, że nie był jeszcze w pełni przekonany, dlatego kontynuowałem.
— Pojedziesz rano. Przecież zdążysz. A i droga będzie łatwiejsza.
On jednak wciąż patrzył się na mnie tymi swoimi ciemnymi, niepewnymi oczami.
— No nie wiem — westchnął. — Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Prezenty same się nie zapakują.
Był nieugięty, ale ja też nie potrafiłem odpuścić. Pozostał mi jeszcze jeden argument, którego Stefan nie mógł odrzucić.
— Zostań. Zostań ze mną. — Przysunąłem się bliżej. — Poza tym, chyba musimy coś dokończyć.
Zanim Stefan zdążył ponownie zaprotestować, rzuciłem się ma niego, by skutecznie uciszyć go pocałunkiem. Początkowo opierał się, ale w końcu uległ. Leniwie powlókł dłońmi po moich ramionach, aż w końcu zaplótł dłonie na moim karku. Wtedy wiedziałem już, że wygrałem.
— No dobra. Przekonałeś mnie — szepnął i wrócił do poprzedniej czynności.
Objął moją twarz dłońmi i począł chaotycznie całować. Ponownie był w tym aż tak zachłanny, jak jeszcze jakiś czas temu, kiedy pilnowaliśmy pierniczków. Nie mogłem jednak narzekać. Niesamowicie podobał mi się taki zaangażowany Stefan. Zupełnie jakby budziły się w nim jakieś niepojęte emocje, które był w stanie okazać, tylko kiedy był ze mną. Z drugiej strony zastanawiałem się, skąd po całym dniu miał w sobie jeszcze tyle energii.
Ku mojemu zdziwieniu w pewnym momencie odsunął się, ale jedynie na tyle, by móc wyszeptać jedno, znaczące zdanie:
— Tak sobie pomyślałem, skoro ty masz swoją tradycję, a ja swoją, to może powinniśmy ustanowić jakąś własną?
To był wspaniały pomysł. Uśmiechnąłem się na samą myśl o czymś, co będzie tylko nasze. I choć miałem już swoje typy, postanowiłem spytać:
— Masz jakieś propozycje?
Krafti wyszczerzył zęby, a już chwilę później rzucił się na mnie z takim impetem, że straciłem równowagę. Wylądowałem na plecach, ale nie mogłem już się podnieść - Stefan skutecznie mi to uniemożliwił, przygniatając mnie swoim ciałem. Byłem kompletnie sparaliżowany. Jedyne, co mogłem zrobić, to poddać się jego nadludzkiej zachłanności. Wykorzystując okazję i moje wolne ręce, złapałem za jego, a właściwie moją, koszulkę i pomogłem mu się z niej wydostać.
Stefan przyglądał mi się swoimi święcącymi oczami. Miał okropnie potargane włosy, przez co wyglądał na jeszcze większego narwańca jakim był na co dzień. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Lubiłem go w takim wydaniu. Kraft uniósł delikatnie brew do góry, czekając na odpowiedź do swojej propozycji. Sam lekko podniosłem się na łokciach, by móc swobodnie odpowiedzieć:
— Podoba mi się taka tradycja.
I choć moja kanapa nie był duża, ba, była mniejsza od wszystkich łóżek hotelowych, w których kiedykolwiek spaliśmy, to nam to w zupełności nie przeszkadzało. Już dawno zrozumieliśmy, że im bliżej siebie byliśmy, tym lepiej. Podobnie było i w tamtej chwili. W chwili, w której ustanowiliśmy ze Stefanem naszą nową, świąteczną tradycje. Mogłem być aświątecznym człowiekiem, ale w tamtym momencie dziękowałem wszechświatowi za istnienie świąt. Wreszcie zacząłem się do nich przekonywać, a w zasadzie Stefan zaczął mnie do nich przekonywać bardzo trafionymi argumentami. Jeśli tak miało być co roku to, cholera, mogłem częściej nosić ten obrzydliwy sweter.
***
Obudziłem się, czując jak Stefan wierci się obok mnie. Trudno było przeoczyć jego ruchy, kiedy leżał centralnie na mnie, a ja odczuwałem je na sobie z podwojoną siłą. Dlatego też dokładnie wiedziałem, kiedy Kraft leniwie wyciągnął rękę, by zapewne dosięgnąć swojego telefonu leżącego na stoliku. Nie ruszyliśmy się z kanapy od wczorajszego wieczoru. Nie czuliśmy takiej potrzeby; dobrze było nam tam, gdzie leżeliśmy. Mieliśmy kilka poduszek, koców i co najważniejsze siebie.
Sądziłem więc, że nic nie będzie w stanie ruszyć nas z tego miejsca, ale myliłem się. Usłyszałem, jak Stefan odblokował telefon, a już chwilę później rzucił z jednoczesnym niedowierzaniem i strachem w głosie:
— Matka mnie zabije!
Gwałtownie wstał z kanapy, zrywając ze mnie ciepły koc. Kiedy obrzuciłem go pół zaskoczonym, pół agresywnym spojrzeniem, nachylił się nade mną i położył dłonie na moich ramionach.
— Wstawaj. Widziałeś, która jest godzina?
Potrząsnął mną, po czym zaczął w popłochu pakować swoje rzeczy. W pewnym momencie wybiegł z pokoju, a ja zaspany wciąż nie widziałem problemu. W końcu sam sięgnąłem po swój telefon i dopiero wtedy zrozumiałem. Było późno, naprawdę późno. Jeśli Stefan chciał zdążyć wrócić do domu, musiałby wyjechać piętnaście minut temu.
Wstałem poruszony jego nieciekawą sytuacją. Czułem się winny, w końcu sam kazałem mu zostać. Nie przewidziałem jednak, że obaj pośniemy jak niemowlaki. W końcu planowałem leniwe śniadanie z kawą i jajecznicą, bez pośpiechu, bez wysiłku. Tymczasem los ponownie spłatał mi figla i wymarzony bajkowy poranek, zamienił się w zwariowane popołudnie.
Chciałem pomóc Stefanowi, ale on był już w innym świecie. W pośpiechu wyszedł z łazienki, a jego włosy jeszcze mieniły się kropelkami wody. Nie przeszkadzało mu to jednak w zupełności, bo rzucił się, by założyć buty. Wtedy oprzytomniałem. Przecież on zaraz stąd wyleci.
Stanąłem nad nim, kiedy wiązał już drugiego buta. Chciałem go trochę uspokoić, kładąc rękę na jego ramieniu; w końcu pośpiech jeszcze nikomu nie wyszedł na dobre. Ale Stefan zignorował moje starania i przepchnął się w stronę kuchni. Westchnąłem. Nie było sensu przeszkadzać mu, kiedy był aż tak zafiksowany na jednym punkcie. Pozostało mi bezradnie czekać w przedpokoju.
Chwilę później Kraft wrócił, trzymając w ręku zapakowane pierniczki. Włożył je delikatnie do torby i złapał za kurtkę. W pośpiechu nawet jej nie zapiął i w końcu zwrócił się w moją stronę. Wspiął się na palce i pocałował mnie szybko, ale i z uczuciem.
— Jedź ostrożnie — poprosiłem. — Poczekają na ciebie.
Zależało mi na tym, by się aż tak tym nie przejmował, a bardziej skupił się na drodze. Nie był złym kierowcą, ale każde, nawet najmniejsze emocje, mogły diametralnie wpłynąć na jego styl jazdy. Wiedziałem, że będzie się spieszył, a ja chciałem tylko, żeby bezpiecznie dojechał do domu.
— Napisz, jak będziesz na miejscu.
— Jeśli rodzina mnie nie zabije, to zadzwonię.
Rzucił z przekąsem i chciał już wyjść, ale w ostatniej chwili złapałem go za nadgarstek. Odwrócił się lekko zdziwiony, ale nie pozwoliłem mu na zadanie żadnego pytania. Tym razem to ja go pocałowałem. Nie był to jednak szybki pocałunek taki, jakim uraczył mnie wcześniej Stefan. Trwał zdecydowanie dłużej, bo odsunąłem się od niego dopóki wtedy, gdy poczułem, że wreszcie się uspokoił.
— Dziękuję — szepnął, wreszcie łapiąc oddech.
Posłał mi nieśmiały uśmiech. Chyba wreszcie zrozumiał, że niepotrzebne aż tak się przejmował. W końcu jednak musiał jechać, dlatego, chcąc nie chcąc, posnuł się w stronę drzwi.
— Widzimy się w Obersdorfie. — Puścił do mnie oczko i zniknął za drzwiami.
I tak zostałem sam. Wszystko nagle wydawało się takie puste. Nawet nie byłem świadomy jak dużo kolorów wnosił Stefan do mojego codziennego życia. Dawno nie czułem się taki rozczarowany. Zupełnie jakbym był uzależniony od jego obecności. Ale cóż, chyba faktycznie tak było.
Posnułem się do salonu i opadłem bezradnie na kanapę. Porozrzucane na niej koce wciąż pachniały Stefanem. Uśmiechnąłem się, kiedy ponownie obwijałem się jednym z nich. Zacząłem rozglądać się za pilotem i dopiero po chwili zorientowałem się, że leżał swobodnie na podłodze. Schyliłem się, by go sięgnąć i wtedy zauważyłem coś nietypowego. Pod moją bladą i nieubraną choinką stało niewielkie, czerwone pudełko. Byłem pewien, że wcześniej go tam nie było.
Zaintrygowany podszedłem bliżej, by przyjrzeć się pakunkowi. Podniosłem go i szybko otworzyłem małą karteczkę przywiązaną do niego złotą wstążeczką. Szybko rozpoznałem koślawe, leworęczne bazgranie Stefana:
Przepraszam za wszystkie pogniecione koszule.
Zaintrygowany jego wyznaniem, natychmiastowo podniosłem wieczko od małego pudełka. W środku na miękkiej poduszeczce leżały dwie pozłacane spinki do mankietów w kształcie rekinów. Przejechałem delikatnie palcem po ich gładkiej powierzchni. Były idealne.
Zadowolony z uśmiechem od ucha do ucha przycisnąłem pudełko do serca. To był jeden z najlepszych prezentów w moim życiu. Podświadomie cieszyłem się też, że udało mi się wrzucić mój prezent dla Stefana do jednej z jego toreb, kiedy nie patrzył. Wiedziałem, że spodoba mu się mój pomysł, ale mimo wszystko czułem, że to on wygrał w tym roku.
Posnułem się z pudełkiem do sypialni. W końcu niedługo i ja musiałem zacząć się szykować. Przypominała mi o tym wisząca na drzwiach od szafy wcześniej wyprasowana biała koszula. Chwilę zastanawiałem się, czy nie założyć tych spinek już dzisiaj - w końcu tak bardzo mi się podobały. Zdecydowałem jednak, że zatrzymam je na inną okazję. Założę je dopiero na taką Wigilię, którą będę mógł swobodnie spędzić ze Stefanem. Na taką, gdzie nie będziemy musieli chować naszych złączonych dłoni pod stół, a żadna ciotka nie spojrzy się na nas krzywo.
Chowając pudełko do szuflady miałem nadzieję, że poleży w niej krócej niż znienawidzony przeze mnie świąteczny sweter.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Moją wenę dzisiaj solidnie powaliło, bo zamiast stworzyć coś, co mieści się w średniej ilości słów na rozdział, to wyszło takie o... Nie wiadomo co, mające pięć tysięcy słów😂 I choć mogłabym być sprytną autorką i podzielić to na dwa normalne rozdziały, to jednak nie miałam serca (a i pomysłu, jak dokładnie podzielić), by to zrobić. Także tego. Oto jest. Przepraszam.
Więc wiecie, skoro mnie udało się tak ładnie wyprodukować dzisiaj, to liczę, że i wy dzisiaj dacie coś od siebie 💞
Acha. Czy tylko mnie śmieszyło, że Krafcik, kiedy stał dwa razy na tym podium, to zawsze chował kopertę z czekiem do kieszeni? 😅(Wygrane, zarobione, to do kieszeni, żeby chytre skoczki nie zabrały)
Życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top