XXIII. My Life Would Suck Without You
To był jeden z takich dni, w których nie robiłem nic, ale też i nie musiałem. Ubrany w swoje ulubione dresiki siedziałem wygodnie na kanapie, znużony oglądając jakiś mecz. Na małym stoliczku w salonie stał mój ulubiony, ręcznie malowany kubek, ale herbata, którą zrobiłem chwilę temu, zdążyła już kompletnie wystygnąć. Nie chciało mi się jednak wstawać, by zaparzyć nową.
I wszystko wyglądałoby jak zwykły, leniwy dzień, gdyby nie fakt, że jutro miała być Wigilia.
Przypominała mi o tym stojąca w rogu pokoju niewielka, żywa sosenka, którą zdobyłem u lokalnego sprzedawcy. Nie miałem jednak już siły ani ochoty, by ją ozdobić. Świadczyło o tym szare pudełko z bombkami, które leżało zakurzone pod choinką, czekając na rozpakowanie.
Co prawda zdążyłem uporządkować mieszkanie, ale w zasadzie nie wiedziałem, po co. W końcu od jakiegoś czasu, rzadko kto mnie tu odwiedzał. No może poza Kraftem i Alexem. Z tym, że oni robili w moim domu jeszcze większy bałagan niż był przed ich przyjściem. Byłem przyzwyczajony do sprzątania po młodszym bracie, ale teraz też musiałem nauczyć się sprzątać po Stefanie. I choć na początku przeklinałem, zbierając jego ubrania z różnych pokoi, to szybko uświadomiłem sobie, że to wcale nie takie złe uczucie.
A święta? Cóż, ich klimat jakoś w ogóle mnie nie dopadł. Nie czułem potrzeby pisania listów, pakowania prezentów, gotowania, świętowania, nic. W domu nie pachniało piernikiem czy pomarańczami, nigdzie nie wisiała jemioła, wszystko było zupełnie nieświąteczne. Pewnie gdybym nie miał kalendarza w kuchni, a na dworze nie prószyłby przyjemny śnieżek, to nawet nie wiedziałbym, że są święta.
Usłyszałem dzwonek do drzwi i mimowolnie przewróciłem oczami. Spojrzałem na zegarek. Przecież miał przyjechać później. No jasne, kiedy narzekam na to, że się spóźnia, to teraz nagle postanowił przyjechać trzy godziny wcześniej. Za jakie grzechy trafił mi się taki brat?
Nie masz co narzekać Michael. Przyjechał wcześniej to i wcześniej pojedzie. Zapakujecie prezent dla mamy, rozliczycie się, pogadacie sobie chwilę o Lidze Mistrzów i będziesz miał wolne popołudnie. Tak, to jednak wyglądało obiecująco.
Powoli wygrzebałem się z kocowego igloo i stanąłem na zimnej podłodze. Szybko przypomniałem sobie, dlaczego wcześniej nie chciało mi się wstawać. Stawiając boso kolejne kroki na lodowatych panelach, przeklinałem własną głupotę. Są święta, a to właśnie w tym okresie powinno się nosić skarpety.
Posnułem się zmarznięty w stronę drzwi. Chwilę zastanawiałem się, czy nie zabrać ze sobą koca, ale momentalnie zrezygnowałem z tego pomysłu. Wyglądałbym jak ktoś w depresji, a tego nie chciałem. W końcu czułem się dobrze i zasługiwałem na dzień nicnierobienia. Po tak ciekawej części sezonu, zasłużyłem sobie na odpoczynek.
Kładąc rękę na klamce, układałem włosy, by nie wyglądać jak bezdomny. Chwilę później poczułem, jak do środka wpada lodowate powietrze. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, dlatego szybko odsunąłem się, jednocześnie wpuszczając nowo przybyłego gościa. Momentalnie rzuciłem się, by zamknąć za nim drzwi. Koniec tej Syberii.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy zamiast zobaczyć przed sobą jak zwykle rozluźnionego Alexa, ujrzałem równie zmarzniętego Stefana. Pomimo tego, że czapkę miał naciągniętą, aż po samo czoło, to jego nos i policzki rumieniły się lekką czerwienią. Dodatkowo trzymał w obydwu rękach zapakowane foliowe torby, co najmniej jakby obrobił przed chwilą supermarket. Patrzyłem się zdziwiony na postać przede mną. Skąd on się tu wziął?
— Wesołych Świąt! — rzucił uradowany.
Po chwili podbiegł do mnie i na powitanie musnął swoimi zimnym ustami moje. Starał się zrobić to delikatnie, tak aby przypadkiem nie przywalić mi żadnym z przeważających go pakunków. Po chwili cały w skowronkach poleciał z torbami do kuchni.
Ja jeszcze chwilę stałem zupełnie zaskoczony tym, co przed chwilą się stało. Tego się zupełnie nie spodziewałem. Ale chyba nie mogłem narzekać. Posnułem się cicho śladami Stefana do kuchni. Obserwowałem jak blondyn rzuca torby dla blat i zaczyna ściągać kurtkę.
— Dojechać tu do ciebie to prawdziwy problem — westchnął, szarpiąc się z rękawem. — Ale jestem i już wszystko szykuje...
Zaczął mówić tak szybko, że jego kolejne pomysły zlewały się w jedną wielką paplaninę. Słuchałem go, ale nie dochodziły do mnie żadne konkretne słowa. Jakim cudem Stefan był tak rozbudzony, kiedy moja świadomość jeszcze wylegiwała się zaspana na kanapie?
Oczywiście i to nie umknęło uwadze Krafta, który przestał rozpakować zakupy z siatek i rzucił mi pobłażliwe spojrzenie:
— Nie słuchasz mnie, prawda? — stwierdził oczywistość.
Zdołałem jedynie kiwnąć głową i speszony podrapać się po karku. Nawet nie zdążyłem się z nim przywitać. Stefan westchnął zrezygnowany i oparł się o blat. Uniósł wysoko brodę i zapatrzył się w mnie zaintrygowany. Nie rozumiałem, co go tak zaciekawiło, podobnie jak nie rozumiałem, dlaczego przyjechał. Zanim jednak zdążyłem go o to spytać, ubiegł mnie, mówią z wyczuwalnym zmartwieniem w głosie.
— Wszystko w porządku?
— Dlaczego miałoby być nie w porządku? — Zdziwiło mnie jego pytanie.
Kraft zrobił kilka powolnych kroków i zatrzymał się niecały metr ode mnie tak, że dokładnie mógł przyjrzeć się mojej osobie. Zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu, kiwając przy tym głową. W końcu spojrzał się tak, jakby oczekiwał ode mnie jakichś samonarzucających się wniosków, ale kiedy nic nie powiedziałem, Stefan westchnął:
— Popatrz na siebie. Wyglądasz jak siedem nieszczęść. — Wskazał na mnie ręką, pokazując przykład totalnego lenistwa. — Gdzie się podział mój wiecznie poważny i poukładany Michi?
— Pewnie jeszcze śpi — zaśmiałem się.
— To niech się lepiej obudzi. — Stefan popukał mnie delikatnie w głowę, zapewne próbując wygrzebać z niej tego drugiego mnie. — Bo jak na razie w skali świątecznej jesteś na poziomie pogrzebu.
Uśmiechnął się w ten swój krzywy sposób, próbując mnie rozbudzić. Sam musiałem zebrać się w sobie i znaleźć jakieś zapasowe nakłady energii. Widząc rozentuzjazmowanego Stefana, wiedziałem już, że będę potrzebował ich naprawdę dużo na to popołudnie.
— Wiesz, że nie jestem świątecznym człowiekiem — mruknąłem ospale.
Stefan odskoczył ode mnie niczym oparzony i wytrzeszczył pełne zdziwienia oczy.
— Żartujesz chyba! Trzeba to zmienić.
Zanim zdążyłem zareagować, Kraft złapał mnie za rękę i mocno pociągnął za sobą do kuchni. Mało nie wywróciłem się po drodze, bo Stefan w ogóle nie zwracał uwagi na to, że jako niższa osoba, nie tylko ciągnie mnie do przodu, ale i w dół. Kiedy odzyskałem równowagę, było już za późno. Kraft wyciągnął z jednej z toreb wełnianą czapkę Mikołaja, która już chwilę później wylądowała na mojej głowie. Jedyne na czym mogłem się skupić to te cholerne dzwoneczki hałasujące w około i już wiedziałem, że nie polubię tej czapki.
— Od razu lepiej. — Uśmiechnął się, zadowolony ze swojego dzieła.
Nie chciałem zrobić mu przykrości, dlatego odwzajemniłem uśmiech, sugerując, że i mi podoba się taki prezencik. Kraft szczęśliwy, że jego plan się powiódł, zaczął ponownie przeszukiwać torby. Przeraziłem się, co jeszcze z nich wygrzebie, dlatego zawczasu zapytałem:
— Coś ty tu w ogóle przyniósł?
Sam uchyliłem jedną z foliówek, by przekonać się, co znajduje się w środku. Lekko zdziwiłem się, kiedy znalazłem w niej mleko, jajka i inne produkty spożywcze. Czy Stefan właśnie zrobił mi zakupy? O co chodzi?
— Wiesz, u mnie zawsze jest taka tradycja na święta — zaczął się nieśmiało tłumaczyć tak, jakby się czegoś wstydził. — Dzień wcześniej piekę swoje popisowe pierniczki i pomyślałem... Pomyślałem, że w tym roku chce zrobić je z tobą.
Podniósł wzrok, wyznając wreszcie prawdziwy powód swojej wizyty. Patrzył się na mnie z nadzieją, a może i z niepokojem, że zaraz wyśmieję jego tradycje. Ja jednak nie miałem zamiaru tego robić. To, co powiedział Stefan, było na swój sposób słodkie, a fakt, że postanowił podzielić się swoim cennym czasem ze mną sprawiał, że niesamowicie cieszyłem się z jego przyjazdu. Chciałem się uśmiechnąć i wyściskać go najmocniej, jak tylko umiałem, ale uświadomiłem sobie jedną kluczową rzecz:
— Stefan, ja nie wiem, jak to się robi.
Szybko przeleciały mi przez myśl wszystkie dania, które kiedykolwiek zrobiłem w swoim życiu. Na owej liście znalazło się kilka wybitnych pozycji z chwili, w których chciałem komuś zaimponować lub po prostu się sprawdzić. Większość dań należała jednak do tych przeciętnych, jak na męskie umiejętności kulinarne. Lubiłem gotować, problem w tym, że nigdy nie piekłem niczego słodkiego. Cukiernictwo sprowadzało się u mnie do oblizywania łyżki.
Stefan zaśmiał się widząc moją zmieszaną minę. Żeby dodać mi pewności siebie, położył delikatnie rękę na moim ramieniu.
— Wszystkiego cię nauczę — zapewnił mnie, po czym przysunął się bliżej. — Z resztą tu nie o to chodzi.
Dzwoneczki na mojej czapce zaalarmowały mnie o zbliżającej się do mojego policzka dłoni Krafta. Wspiął się powoli na palce, a ja próbowałem ignorować irytujący hałas, skupiając się jedynie na ciepłym dotyku i jego świecących oczach, kiedy kontynuował:
— Wystarczy, że dorzucisz do tych pierniczków trochę swojej miłości, a wyjdą najlepsze jakie kiedykolwiek robiłem. Zgoda?
Nachyliłem się nad nim i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku, potwierdzając moją chęć do współpracy. Stefan uśmiechnął się. Lubiłem, gdy to robił, nawet kiedy nierzadko oznaczało to koniec naszego pocałunku. Tym razem jednak opanował swoje emocje i już chwilę później to on pocałował mnie. Odsunąłem się nieznacznie tak, że nasze nosy wciąż stykały się ze sobą.
— Zgoda.
— To dobrze. — Opadł na ziemię, jednocześnie klepiąc mnie po ramieniu. — A teraz idź się przebrać. Jak na ciebie patrzę, widzę nowego Grincha.
Prychnąłem, słysząc jego kąśliwy komentarz. Obrzuciłem go wymownym spojrzeniem, w odpowiedzi na które Stefan wystawił język. Westchnąłem bezradnie, ale w końcu zdecydowałem się spełnić jego prośbę. Poczłapałem niechętnie na górę do sypialni. Dokładnie wiedziałem czego i gdzie w niej szukać; w końcu dobrze pamiętam gdzie odkładam rzeczy, których unikam niemal całe życie.
Ten cholerny świąteczny sweter leżał wciśnięty najgłębiej, jak się tylko dało w najniższej szufladzie mojej szafy. Dostałem go jakiś czas temu, a że nigdy nie miałem nawet najmniejszej ochoty go zakładać, od wieków trzymałem go właśnie tam. Okej, raz się zdarzyło, że miałem go na sobie. Ale to były pełne cztery godziny udawania, że czuję się w nim co najmniej dobrze.
Westchnąłem i założyłem sweter. Odwróciłem się, by przyjrzeć się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądałem jak totalny debil. A przynajmniej w moim mniemaniu. Do czego to doszło, że dokonałem tego historycznego przełomu? No tak, to wszystko przez Stefana. Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał przyzwyczaić do tej świątecznej mody. W myślach aż zakrzyknąłem z rozpaczy. To będą ciekawe święta.
***
— To bez sensu.
Zrezygnowany przestałem mieszać ciasto, a właściwie imitującą je papkę. Od parunastu minut próbowałem połączyć składniki w podanych proporcjach, by otrzymać idealną, jednolita masę, ale za nic w świecie nie chciało mi to wyjść. Normalnie rzuciłbym to w cholerę, ale nie tym razem.
Stefan słysząc moje narzekanie, powoli odłożył kubek, z którego jeszcze przed chwilą pił herbatę. Widziałem, że chciał mi pomóc, ale czekał na dodatkowe wyjaśnienia.
— Robię to według przepisu, a mimo wszystko nie wychodzi.
Sfrustrowany odłożyłem miskę na blat. Zacząłem ponowie przyglądać się otwartej książce kucharskiej, by po raz setny upewnić się, że nie pominąłem żadnego kroku, ani co gorsza składnika. Skupiony jechałem palcem wzdłuż przepisu, kiedy Stefan bez uprzedzenia zamknął mi książkę przed nosem. Obrzuciłem go równie zdziwionym, jak i agresywnym spojrzeniem. W ten sposób wcale nie pomógł mi w rozwiązaniu problemu.
— Michi to nie o to chodzi w gotowaniu — rzucił enigmatycznie.
I choć próbowałem znaleźć odpowiedź, to równocześnie zastanawiał mnie typ uśmiechu, którym obdarzył mnie Krafti. Przez niego poczułem się jak małe dziecko, któremu nic nie wychodzi, ale mama i tak zapewnia go, że wszystko się ułoży. Ja jednak miałem kompletnie inne zdanie, co do końcowego efektu.
— O co więc chodzi, skoro mam przepis, a i tak nie chce mi wyjść?
— Przepis to tylko wytyczne. — Stefan machnął ręką. — Jeśli nie będziesz czuł tego, co robisz, nigdy ci nie wyjdzie. Oprócz tych wszystkim składników, włóż też trochę siebie w to danie. To tak jakbyś chciał przelać wszystkie swoje uczucia na talerz, rozumiesz?
Kiwnąłem powoli głową, ale tak naprawdę wciąż nie rozumiałem. Dla mnie przepis był przepisem, dlaczego więc nie powonieniem się nim kierować? Może to ta perfekcjonistyczna część mnie nie pozwalała mi porzucić starych, sztywnych kucharskich nawyków? A może już podświadomie zwracałem uwagę na nawet najmniejsze szczegóły? Nie wiem, ale dopóki wykonywałem wszystko najdokładniej, jak tylko potrafiłem, pozostawałem w zgodzie ze swoim sumieniem. Cóż, właśnie taki byłem.
Zazdrościłem trochę Stefanowi, że potrafił machnąć ręką na niektóre rzeczy. Po prostu nie obchodziły go takie błahostki, na które ja nierzadko zwracałem uwagę, ale za to dostrzegał drugie, bardziej abstrakcyjne, dno pozornie płytkich spraw. Dlatego też teraz był aż tak zafascynowany rozmawiając o innym aspekcie gotowania - tym, którego ja pewnie nigdy bym nie zobaczył. Może to właśnie stąd brała się ta cała radość, która kipiała z niego prawie zawsze? Może po prostu widział więcej dobra, niż przeciętni ludzie.
Widział też, że kompletnie nie byłem w stanie wejść na ten sam poziom kucharskiej wrażliwości, co on, dlatego jedynie obrzucił mnie zrezygnowanym spojrzeniem.
— Dobra, pokaż to. — Nachylił się nad miską z niewyrobioną pierniczkową masą. — Musisz dodać więcej mąki.
Zauważył, po czym dorzucił dwie pełne garści białego proszku do miski. Ostatnią szczyptę rzucił mi prosto w twarz. Automatycznie zamknąłem oczy, czując na policzkach atakującą mnie mąkę. Mrugnąłem powoli kilka razy, sprawdzając, czy żaden pyłek nie uszkodził moich wrażliwych oczu. Kiedy nie czułem niczego niepokojącego, a i w powietrzu nie unosiła się już zabójcza broń, obrzuciłem Krafta uważnym spojrzeniem.
— Zrób tak jeszcze raz, a pożałujesz — zagroziłem mu.
Stefan nie przyjął jednak mojej groźby na poważnie, bo jedynie uśmiechnął się tajemniczo.
— Jak mam nie robić? — spytał, choć dobrze wiedział, co miałem na myśli. — Tak?
Ponownie rzucił we mnie mąką. Tego jednak nie mogłem mu już odpuścić. Chciałem go dopaść, ale zaczął uciekać i tak, ganialiśmy się wokół kuchennej wyspy. W końcu Stefan zawahał się, co dało mi przewagę i pozwoliło go dorwać. Wsunąłem ręce pod jego łokcie i łącząc dłonie na jego klatce piersiowej, uniosłem go do góry.
Kraft, jak to ma w zwyczaju, zaczął się rzucać i wierzgać nogami w powietrzu, jednocześnie błagając mnie o litość. Kiedy ilość tortur uznałem za satysfakcjonują, odłożyłem go wreszcie na podłogę. Odsunąłem się na tyle, by nie dostać jakąś nowo wymyśloną zemstą i przyglądałem się swojemu dziełu. Na czarnej koszulce Stefana zostawiłem wszystko, co wcześniej znajdowało się na moich brudnych od ciasta rękach. Tak więc mogłem podziwiać biało-brązowe plamy z mąki i kakao, jak i mokre plamy z jajek.
Kraft również przyglądał się swojej zniszczonej koszulce, uważnie oceniając straty. Wyraźnie nie spodobała mu się moja robota, bo już chwilę później zostałem spiorunowany mściwym spojrzeniem Stefana. Nie myśląc dużo zgarnął paczkę mąki z blatu i ruszył w moją stronę. Wiedziałem, że muszę zareagować zanim cała jej zawartość wyląduje na mnie.
— Poczekaj, przepraszam. — Wyciągnąłem przed siebie rękę, niejako tworząc wokół siebie bezpieczną strefę. — Na pewno chcesz zniszczyć taki świetny świąteczny sweter? Pomyśl. Pomyśl też o kuchni. Wysprzątanej kuchni.
Podkreśliłem ostatnie zdanie. Naprawdę nie widziało mi się ponowne latanie z mopem, choć i to było nieuniknione. Mimo wszystko wolałem mieć mniej do sprzątania – to przecież logiczne. Na całe szczęście Stefan uspokoił się i odłożył mąkę na blat. Mimo to ruszył na mnie, przepchnął się obok i dotarł do miski z naszymi niedoszłymi pierniczkami.
— Dawaj to kucharzyno — fuknął i zabrał miskę.
Wziął się do pracy, która wychodziła mu znacznie lepiej niż mi. Postanowiłem się nie wtrącać i zająłem się tym, co w kuchni umiałem najlepiej, czyli zmywaniem. I w takiej idealnej współpracy gotowanie okazało się być zdecydowanie łatwiejsze. Zanim się obejrzałem Stefan robił już ostanie kółka łyżką, mieszając idealnie klarowną masę i zabierał się za ugniatanie ciasta.
Pomogłem naszykować mu foremki i patrzyłem, jak dokładnie wycina kolejne kształty na rozwałkowanym cieście. W efekcie chwilę później na blasze mieliśmy multum małych ludzików, choineczek i innych dzwoneczków gotowych na podróż do wnętrza piekarnika. Kiedy Stefan dopracowywał ostatnie kształty, wykorzystałem jego skupienie i zabrałem mu łyżkę. Zanim zdążył się zorientować, wpakowałem ją sobie do ust, delektując się smakiem surowego ciasta.
— Hej, oddawaj to — klepnął mnie w rękę, prowokując do oddania łyżki. — Ja też chcę.
Nie dałem mu jednak tej satysfakcji i odłożyłem czyściutką łyżkę na blat.
— Wybacz, ale kiedy masz dwóch braci, szanse na zdobycie tego przywileju są małe. Musiałem odrobić sobie za te wszystkie przegrane lata.
Kraft w końcu odpuścił i spojrzał na mnie ze zrozumieniem. Posłał mi ten swój promienny uśmiech, sugerujący, że nie chowa urazy i zabrał się za wkładanie blachy do piekarnika. Poczułem ulgę. Koniec z tym śmiesznym gotowaniem. Czułem się trochę niezręcznie, w końcu obiecałem, że pomogę, a skończyło się na tym, że to Stefan odwalił więcej roboty. Chociaż w sumie patrząc na to, jak opornie szło mi chociażby zrobienie ciasta, to może i lepiej, że nie zabrałem się za cały proces.
Usiedliśmy na podłodze po obu stronach piekarnika. Na dworze, jak to zimą bywa, zrobiło się już totalnie ciemno. Dlatego też jedynie oświetlenie w kuchni dawało słabe czerwone światełko z wnętrza piekarnika. Zapewniało ono uroczy klimat, jak i przyjemne ciepło, które przeważało nad chłodem lodowatych kafelków. Moglibyśmy normalnie włączyć światło, ale żadnemu z nas nie chciało się wstawać.
Wyciągnąłem nogi, niejako zmęczony całym tym gotowaniem. Chyba dobiło mnie bardziej psychicznie, niż fizycznie, czego nie można było powiedzieć o Stefanie. Siedział w kompletnie ubrudzonej bluzce, jakieś fragmenty ciasta przyczepiły mu się do przedramion, a we włosach mieniły się małe pyłki mąki. Przyglądałem mu się, kiedy z zamkniętymi oczami opierał głowę o szafki. Napracował się, to było widać.
Usłyszałem, jak Stefan powoli nabrał powietrza, po czym odwrócił się, by spojrzeć na swoje dzieło rumieniące się w piekarniku. Obserwował je dokładnie, jak czujny rodzic dbający o swoje dzieci bawiące się na placu zabaw. Podobał mi się taki skupiony i odpowiedzialny Stefan. Wyglądał wtedy zupełnie inaczej niż na co dzień, co niesamowicie mnie intrygowało.
Kraft musiał jednak zorientować się, że i on był obserwowany i powoli przerzucił swój wzrok na mnie. Posłał mi ciepły uśmiech, a już po chwili przechodząc na czworaka po podłodze, usiadł obok mnie po drugiej stronie piekarnika. Trochę wiercił się zanim znalazł odpowiednią pozycję, ale obaj doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie mu, kiedy obejmę go prawą ręką, a on położy głowę na moim ramieniu.
— I jak podobało ci się pierniczkowanie? — zapytał.
— Nie możesz przynosić na wigilię Mannerków? Byłoby prościej — zażartowałem, z czego nawet Stefan się zaśmiał. Wiedziałem jednak, że nie na taką odpowiedź liczył, dlatego szybko dodałem: — A tak na serio, to chyba nie było aż tak źle. Ale sam widzisz. Jestem w tym do niczego.
— Będziesz miał czas, by się nauczyć. W końcu to coroczna tradycja.
Uniosłem lekko brodę, by na niego spojrzeć. Stefan pod wpływem mojego ruchu sam podniósł głowę, by zobaczyć, co wywołało u mnie taką reakcję. Wpatrywałem się w jego piękne, czarne oczy, zastanawiając się nad jednym:
— I jesteś gotowy, by spędzać ze mną każde święta?
— Wszystkie. Do końca świata. Choć liczę, że gotować nauczysz się wcześniej.
Zaśmiałem się z jego trafionej uwagi, ale tak naprawdę nie mogłem oderwać od niego pełnych podziwu oczu. On z własnej nieprzymuszonej woli chciał spędzać z moją specyficzną osobą nie tylko te, czy przyszłe święta, a każde. I wiedział to już teraz. Teraz kiedy byliśmy ze sobą jedynie miesiąc, on był pewien co do naszej wspólnej przeszłości. Nie mogłem uwierzyć, że usłyszałem od niego właśnie taką deklarację.
Czym zasłużyłem sobie na tak wspaniałą osobę u mojego boku? Miałem go przy sobie tak długo, ale dlaczego wcześniej nie zauważyłem, że to mi całkowicie wystarczało? Chyba faktycznie byłem ślepy, a i głupi, że kiedykolwiek się wahałem. W końcu obaj pragnęliśmy tego samego.
— Choć tu — szepnąłem, przysuwając się bliżej.
Stefanowi nie trzeba było drugi raz powtarzać. Od razu zrozumiał moją prośbę i już chwilę potem całkowicie zredukował dzielącą nas przestrzeń. Początkowo dbałem o delikatność każdego z pocałunków, ale szybko musiałem zmienić swoje nastawienie. Stefan miał zupełnie inne plany. Był bardzo zachłanny i całował mnie co raz mocniej i mocniej. Jedyne co mogłem zrobić, to poddać się jego wodzy.
Lekko zadrżałem, kiedy Stefan zaczął dobierać się do mojego swetra. Sam pomysł mi się podobał, ale podświadomie widziałem, że nie mamy na to czasu.
— Pierniczki się spalą — zauważyłem, ale Stefan w ogóle się tym nie przejął.
— Spokojnie, mamy jeszcze jakieś osiem minut dla siebie.
Chciał wrócić do całowania, ale nie pozwoliłem mu na to. W jakiś sposób poczułem, że to, co proponował mi Stefan nie było wystarczające. Chciałem czegoś więcej.
— Nie chcę mieć ciebie tylko przez osiem minut.
Zacząłem bawić się jednym z jego kosmyków, jakby to miało mnie w jakiś sposób uspokoić. Nie patrzyłem się w jego oczy, wolałem skupić się na jego miękkich włosach. Chciałem faktycznie poczuć, że był przy mnie, tu w moich ramionach i że nie zniknie za te osiem minut, za godzinę, tydzień, czy rok. Chciałem, żeby był już tutaj zawsze.
Stefan widząc moją zmartwioną minę, chwilę popatrzył na mnie ze zrozumieniem, po czym obdarzył promiennym uśmiechem. Delikatnie przejechał palcem po mojej brodzie, przez co musiałem na niego spojrzeć.
— Mówiłem ci, że będziesz miał całą wieczność.
Zapewnił mnie, a to było wszystko, czego potrzebowałem. Przestałem się przejmować i wreszcie zacząłem rozkoszować się chwilą. Stefan wciąż był równie zachłanny jak przedtem, z tym że w tamtym momencie i ja zdecydowałem się konkretnie zaangażować. I byłem już naprawdę blisko porzucenia wszystkich moich ograniczeń, blisko oddania się w upragnione objęcia zapomnienia, kiedy znajomy dzwonek przywrócił mnie do rzeczywistości.
Nie chciałem tego robić, ale powoli wyciągnąłem rękę do góry, by dosięgnąć leżący na blacie telefon. Nie było to łatwe, kiedy jednocześnie nie chciałem odrywać się od Stefana. W szczególności, gdy Krafti zorientował się, że zaczynam myśleć nie tylko o nim. Podobnie jak ja, uniósł rękę, ale w zupełnie innym celu. Delikatnie chwycił mnie za nadgarstek, jakby chciał odwieść mnie od planu złapania za telefon.
— Zostaw to Michi — przekonywał mnie. — Mamy już tylko pięć minut.
Ja jednak wiedziałem, że nie mogę zignorować tego telefonu. Po dzwonku dokładnie wiedziałem, kto dzwonił i w myślach przeklinałem siebie, że kompletnie zapomniałem o jego planowanej wizycie.
— Cholera — mruknąłem, kiedy spoglądając na telefon, potwierdziły się moje przypuszczenia. — Musimy... Musimy się ogarnąć.
— A co? Pali się? — Stefan nie przejął się moimi ostrzeżeniami i kontynuował składanie delikatnych pocałunków wzdłuż mojej szyi.
— Nie, ale na śmierć zapomniałem, że Alex miał mnie dzisiaj odwiedzić i...
— Właśnie tutaj jedzie — dokończył, nieznacznie się odsuwając.
Patrzył mi się prosto w oczy, ale ja nie potrafiłem udźwignąć ciężaru jego spojrzenia. Czułem się fatalnie, wiedząc, że właśnie zepsułem dobrze zapowiadające się popołudnie. Gdybym wcześniej widział, że Stefan złoży mi taką niespodziewaną wizytę, to odwołałbym każde, nawet najważniejsze plany, tylko po to, by być z nim.
— Przepraszam, ja...
Czułem się winny, że nie mogliśmy się sobą nacieszyć, w taki sposób, na jaki obaj liczyliśmy. Zrozumiałbym rozczarowane spojrzenie Krafta, ale ku mojemu zdziwieniu zareagował zupełnie inaczej. Położył dłonie na moich policzkach, obejmując nimi moją twarz. Po chwili przysunął się i mocno mnie pocałował, skutecznie uciszając moje chaotyczne przeprosiny. Kiedy chwilę później się odsuwał, z trudem łapałem oddech.
— Nie masz co przepraszać — szepnął. — Rodziny się nie wybiera.
Puścił do mnie oczko i zaczął powoli podnosić się z podłogi. Sam jeszcze chwilę siedziałem, nie będąc w stanie zareagować na taką wyrozumiałość z jego strony. Nie sądziłem, że potraktuje to w taki łagodny sposób.
— Co nie znaczy, że jestem z tego zadowolony — dodał, a ja wiedziałem już, że coś kombinuje.
I nie pomyliłem się, bo już chwilę później Stefan z wielką satysfakcją wtarł w moje włosy kolejną solidną porcję mąki. Wiedziałem, że zasłużyłem sobie na taką karę, ale mimo to spojrzałem na niego obrażony. Dobrze wiedział, że nie spodoba mi się ten gest.
— Ups. — Teatralnie zakrył usta ręką. — Zapomniałem, że tego nie lubisz.
Zmierzyłem go wzrokiem, kiedy nie mógł powstrzymać się od kolejnej sarkastycznej wypowiedzi. Dmuchnąłem lekko do góry, by poprawić spadający na czoło kosmyk, ale szybko uświadomiłem sobie, jak wielki był to błąd. W jednej chwili w powietrze uniosła się chmura mąki wydobyta z moich włosów. Zakrztusiłem się białym pyłkiem, z trudem łapiąc kolejny oddech. A donośny śmiech Stefana wcale nie ułatwiał mi zadania.
W końcu, kiedy udało mi się odzyskać spokój, Stefan nachylił się nade mną, podając mi rękę. Pomógł mi wstać i delikatnie poklepał po ramieniu. Wciąż pokasłując, posłałem mu wymowne spojrzenie.
— Przypilnuj pierniczków — poprosił. — Idę się umyć. Mam mąkę tam, gdzie nie powinienem.
Uśmiechnąłem się i pozwoliłem mu przecisnąć się obok. Chwilę potem zostałem sam w kuchni. Kręcąc z niedowierzaniem głową, oparłem się o blat i obserwowałem pierniczki rumieniące się w piekarniku. I też pomyśleć, że gdyby nie Stefan, to przeleżałbym ten dzień na kanapie. Uśmiechnąłem się. On zawsze potrafił wymyślić coś szalonego.
Bez niego moje życie byłoby niesamowicie nudne, a ja nie chciałem się nigdy o tym przekonać.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Oto jest i on. Jak na razie najdłuższy rozdział, jaki napisałam 🙈 Ale, ale. To nie koniec. Mianowicie już jutro jego kontynuacja! To taki mały prezencik ode mnie i od mojej weny.
Co do samych skoków to miałam taki zawał podczas skoku Kamila, że nie wiem jak to emocjonalnie wytrzymałam. Modliłam się tylko, żeby bezpiecznie wylądował i na całe szczęście zrobił to perfekcyjnie. Jednak on jest klasą samą dla siebie. Wspaniały i wybitny człowiek. Wielki szacunek.🤴💖
A i szkoda trochę, że Krafcik nie ma z kim świętować tego zwycięstwa, skoro połowa jego pokoju została w Innsbrucku 😢
Życzę miłego życia.
PS: Szykujecie się na nocne skakanie? 😏
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top