XXII. City Of Blinding Lights
Stefan delikatnie odłożył nowo wygranego aniołka na stolik tuż obok tego, którego zdobyłem za zwycięstwo we wczorajszym konkursie. Wyprostował się i posłał mi szeroki uśmiech. Dzisiaj miał powody do zadowolenia, w końcu wskoczył na podium. Co prawda tylko na jego najniższy stopień, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że razem osiągnęliśmy sukces. Szkoda, że nie podczas jednego konkursu, ale przecież nie mogłem być wybredny.
— Zasłużyłeś sobie — szepnąłem, kiedy zadowolony rzucił się, by mnie wyściskać. — Twoje skoki dzisiaj? Niemal idealne.
— Szkoda, że tobie nie poszło tak dobrze — posmutniał lekko, ale już chwilę później wyszczerzył zęby. — Jednak nie mogę cię tak męczyć przed konkursami.
Zaśmiałem się sarkastycznie i delkatnie pstryknąłem Stefana w nos. Nie mogłem pozwolić sobie, żeby tak nisko oceniał moją formę.
— Hej, byłem szósty. To dobre miejsce.
Próbowałem się tłumaczyć, ale Kraft obrzucił mnie tym jednym, wymownym spojrzeniem i wiedziałem już, że nie mam szans na wygraną. Zrezygnowany spuściłem wzrok. Poczułem jednak, jak Stefan kładzie dłoń na moim ramieniu.
— Na szczęście jutro nie ma żadnego konkursu.
Uśmiechnąłem się, bo dokładnie wiedziałem, co miał na myśli. Powoli wspiął się na palce, by dosięgnąć moich ust, ale zawahał się słysząc nagłe pukanie do drzwi. Spojrzał na mnie niepewnie, próbując ustalić, co robimy. Sam nie wiedziałem, jak zareagować, dlatego patrzyłem się na niego równie zdezorientowany.
Długo ignorowaliśmy uporczywe dobijanie się do drzwi, ale w pewnym momencie Stefan nie wytrzymał. Wściekły odlepił się ode mnie i ruszył w stronę drzwi.
— Przyrzekam, jeśli to będzie Manuel to... — szarpnął za klamkę i już miał wygarnąć naszemu koledze z drużyny, kiedy w ostatniej chwili powstrzymał się. — Ach. Cześć Kamil. Co... Co tu robisz?
Usłyszałem, jak Stefan lekko zmieszany wita się z Polakiem. Chwilę potem doszedł mnie charakterystyczny, miły głos Stocha.
— Jest może Michael?
Słysząc, że to ja byłem powodem jego wizyty, szybko wychyliłem się zza rogu, by pokazać, że jestem w pokoju. Kiedy stojący jeszcze na korytarzu Polak, zobaczył mnie, uśmiechnął się nieśmiało. Stefan niepewnie odsunął się od drzwi, zapraszając Kamila do środka zwykłym machnięciem dłoni. Widziałem, że kiedy powoli zamykał drzwi za nowo przybyłym, jednocześnie uważnie przyglądał się moim poczynaniom, szukając powodu takiej wizyty. Ja nawet jakbym chciał to nie mogłem długo patrzeć się na Krafta, bo jak przystało na dobrego gospodarza, zająłem się gościem,
— Gratuluję podium! — Szczerze uśmiechnąłem się do Polaka. — Co cię sprowadza?
Kamil rozpromienił się na samo wspomnienie jego dobrego występu w dzisiejszym konkursie. Co prawda, gdyby nie on to Stefan zająłby drugie miejsce, ale akurat o to nie mogłem mieć pretensji. Ze wszystkich osób, które mogłyby pokonac Krafta, to właśnie do niego chowałem najmniej urazy. W szczególności, że tak bardzo pomógł mi w tej beznadziejnej sprawie.
— Dzięki. — Stoch zaczął nieśmiało pocierać dłonie. — Jestem, bo... Chciałem pogadać.
Spojrzał się na mnie wymownie, a ja wiedziałem już, jaki temat zamierza poruszyć. Stefan po cichu dołączył do nas, wchodząc w głąb pokoju. Zaczął przyglądać się to mi, to Polakowi, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację. Widziałem, że nie był zadowolony, ale mistrzowsko to ukrywał. Schował jedynie ręce do kieszeni, próbując udawać rozluźnionego, ale przeczuwałem, że w mocno zaciskał pięści.
Z jednej strony chciałem, aby Kamil swobodnie porozmawiał ze mną przy Stefanie; w końcu nie miałem już nic do ukrycia. Ale z drugiej strony nie powiedziałem mu jeszcze, że Stoch o nas wie, co mogłoby jedynie wzburzyć i tak niespokojnego już Krafta. A Polak? Zapewne chciał pozostać w gronie moich bliskich zaufanych i trzymał nasz sekret nawet przed osobą, która przecież była jego częścią. Poza tym nie znał jeszcze mojej decyzji, dlatego też milczał. I tak każde z nas miało na uwadze dobro pozostałej dwójki, co w rezultacie dało zdającą się trwać wieczność ciszę.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? — wtrącił Kamil, kiedy przyłapał mnie na wymianie spojrzeń ze Stefanem.
Kraft szybko oprzytomniał, zapewne rozumiejąc chociaż częściowo sytuację, w której się znalazł. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
— Skądże — rzucił z udawanym entuzjazmem. — I tak właśnie wychodziłem...
Chwilę jeszcze się wahał, ale w końcu złapał za swój telefon leżący na szafce. Odprowadziłem go wzrokiem, kiedy wciąż niepewnym krokiem zmierzał w stronę drzwi. Stojąc już przy samym wyjściu, uniósł nieznacznie komórkę do góry, sugerując żebym zadzwonił, kiedy Polak wyjdzie. Kiwnąłem delikatnie głową i skupiłem całą swoją uwagę na stojącym przede mną skoczku.
— Wszystko w porządku? — spytał, gdy drzwi zamknęły się za Kraftem.
— A na jakie wygląda? — Uraczyłem go tajemniczym uśmiechem.
Kamil rozpromienił się, biorąc udział w małej potyczce słownej. Wziął głęboki wdech i nie wypuszczając powietrza z płuc, oparł się delikatnie o komodę. Założył ręce na piersi i zmierzył mnie wzrokiem.
— Wyglądasz inaczej — podsumował, a ja jedynie uniosłem brew do góry, zaintrygowany jego spostrzeżeniem. — To znaczy, wyglądasz znacznie lepiej. Wczoraj miałem wrażenie, że w każdej chwili mógłbyś zemdleć. Ale dzisiaj? Cały promieniejesz.
Spuściłem wzrok, nie mogąc dalej utrzymać przeszywającego spojrzenia Stocha. Czułem jak moje policzki stają się całe czerwone, zdradzając moje zakłopotanie. Chciałem przestać się uśmiechać, ale nie potrafiłem. Po prostu byłem szczęśliwy. Czy to naprawę było aż tak widać?
— Nie zrozum mnie źle. — Kamil zaczął się tłumaczyć. — Nie przyszedłem tu, by wypytywać cię o twoje decyzje. Po prostu chciałem wiedzieć, jak się czujesz. Wczoraj strasznie mnie zmartwiłeś.
Cóż, Polak był kolejną osobą, o której nie pomyślałem zagubiony w swoich samolubnych myślach. Pomógł mi, wkładając w ten wyczyn całego siebie. Nie dziwne więc było, że musiał się aż tak zaangażować. Poniekąd cieszyłem się, że ktoś poza Stefanem martwił się o moje samopoczucie, ale też szkoda mi było, że musiał zupełnie niepotrzebnie zadręczać się myślami. Dlatego uważałem, że należała mu się prawda.
— Niezmiernie mi wczoraj pomogłeś — przyznałem. — Gdyby nie twoje rady, chyba nie potrafiłbym się zdecydować. Dziękuję.
— Coś ty. — Machnął ręką. — Na moim miejscu każdy zrobiłby...
— Wybrałem Stefana — wszedłem mu w słowo.
Kamil zamarł w bezruchu, nie będąc w stanie dokończyć ostatniego zdania. Dopiero po chwili zamknął wciąż otwarte ze zdziwienia usta. Jego oczy błysnęły, jakbybył równie mocno zadowolony z mojego wyboru, jak ja. Zaczął przyglądać mi się uważniej, przez co czułem się jak eksponat w muzeum albo fascynujący Polaka eksperyment.
— Naprawdę to zrobiłeś? — pytał z narastającą ekscytacją.
Coś w jego zachowaniu lekko mnie niepokoiło. Może była to jakaś niepohamowana radość, która kipiała z Kamila? A może jego kompletne zaangażowanie w dość intymną sprawę? Nie wiem, ale zacząłem uważać na to, co mówię. Stoch najwyraźniej zorientował się, że musiał mnie wystraszyć, dlatego szybko zażenowany spuścił głowę. Opanował się, szepcząc ledwie słyszalne przeprosiny. Zapadła niezręczna cisza, po której padło równie niezręczne pytanie:
— Jakie to uczucie?
Przyglądałem się Polakowi, który tym razem patrzył się na mnie z jakąś dozą smutku w swoim spojrzeniu. Nie rozumiałem, dlaczego właśnie to chciał wiedzieć. Dlaczego chciał poznać uczucie towarzyszące mojemu wyborowi? To nie była rzecz, o którą pytają zwykli wścibscy przyjaciele. To była bardzo specyficzna i dokładna prośba. Zupełnie, jakby Kamil sam chciał doświadczyć tego uczucia, ale nie mógł.
Normalnie pewnie bym nie odpowiedział, ale to nie było normalne pytanie. Mając na uwadze, że wczoraj i Stoch otworzył się częściowo przede mną, postanowiłem kontynuować.
— Jedno z najwspanialszych na świecie. Czuję, jakby wszystko było na swoim miejscu.
Kamil chłonął moją odpowiedź, ale nie czuł się nią w pełni usatysfakcjonowany. Chwilę czekał, jakby spodziewał się czegoś więcej, ale w końcu spuścił głowę, kiwając twierdząco. W końcu zapatrzył się w jeden punkt na podłodze i blado się uśmiechnął.
— Widzisz, mówiłem, że wszystko się ułoży.
— Wybacz, że wtedy ci nie wierzyłem. — Przypomniałem sobie jedną z niemiłych uwag, którą posłałem wczoraj Polakowi. — Jednak w takich sytuacjach każdy staje się pesymistą.
— To prawda — potwierdził ponuro, ale chwilę później rozpromienił się. — Ale skoro widzę, że już wszystko śmiga bez zarzutów, to nie będę zawracał ci głowy. To co? Do zobaczenia w Obersdorfie?
Uśmiechnąłem się, odprowadzając Polaka do drzwi. Cieszyłem się, że wrócił mu dobry humor. W przeciwnym razie miałbym kolejnego złamanego człowieka na sumieniu.
— Wesołych Świąt — rzuciłem na odchodne.
Kamil odwzajemnił życzenia i odmeldował się kiwnięciem ręki. Kiedy tylko zniknął za rogiem długiego korytarza, złapałem za swój telefon. Musiałem zadzwonić do Stefana, zanim niepewność wywierci mu dziurę w brzuchu. Dlatego też nie zdziwiłem się, kiedy odebrał po pierwszym sygnale. Chwilę później stał już przede mną w pokoju. Widziałem, że był roztrzęsiony, podobne jak widziałem, że nieudolnie próbował to ukryć.
— Okej, o co chodzi? — Stefan rozłożył ręce, żądając odpowiedzi. — W klubie bardzo nieudolnie próbował mnie przekonać, że wyszedłeś, bo źle się czułeś. A teraz przyszedł pogadać tak bez powodu?
Nie było sensu tego ukrywać, w szczególności, że Stefan powinien znać grono naszych wyznawców.
— Kamil wie — wydusiłem z siebie. — Wie o nas.
Stefan ściągnął brwi, wyraźnie niezadowolony z tej informacji. Zanim jednak zdążył wyrazić swoje zdanie, postanowiłem się wytłumaczyć.
— Rozmawialiśmy w klubie. Miałem problem i potrzebowałem innej opinii. Obiecał, że się nie wygada, a ja ufam mu w tej kwestii.
Kraft pokiwał głową, ale widziałem, że nie był przekonany. Ciekawe, zawsze uważałem, że lubił Polaka. Co się zmieniło?
— Ktoś jeszcze o nas wie? — spytał stanowczo.
Obrzucił mnie takim spojrzeniem, jakbym był nie wiadomo jak wielką paplą. Przecież sam nie chciałem, żeby wszystko się wydało, dlatego starałem się bardzo dokładnie dobierać wtajemniczonych. Cóż, Claudia musiała wiedzieć, a Kamil akurat znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. Nie uważałem go za zły wybór, dlatego zdziwiło mnie wrogie nastawienie Krafta.
Po za tym żyć nie dawała mi jeszcze jedna kwestia, którą musiałem szybko zweryfikować. Byłem w prawie stu procentach pewny, ale koniecznie chciałem znać odpowiedź. Ponadto nie mogłem dać sobą pomiatać Stefanowi, który uważał mnie za jedyne źródło przecieku, dlatego tez odpowiedziałem pytaniem na jego pytanie.
— Wellinger wie?
Chciałem zabrzmieć pewnie tak, jakbym znał już odpowiedź, a jemu nie pozostało nic innego jak się przyznać. W końcu przyjaźnili się, a skoro Kraft wiedział o tajemnicy Andreasa, to dlaczego nie miałoby być na odwrót?
Stefan podniósł głowę, łapiąc moje spojrzenie. Widziałem, że zrozumiał swój błąd. Niepotrzebnie mnie oskarżał, skoro sam chwilę później pokiwał głową potwierdzając moje przypuszczenia.
— Ja też potrzebowałem pogadać.
Usprawiedliwiał się, niepewnie pocierając dłonie. Nie miałem mu tego za złe. W końcu Niemcy jechali na tym samym wózku, co my. Westchnąłem tylko lekko niezadowolony, że grono mimowolnie się powiększy:
— Czyli Stephan też już pewnie wie — podsumowałem.
— Z nami to sześć osób — policzył szybko. — Tyle wystarczy.
Nie chciałem go martwić, ale była jeszcze jedna osoba, o której Stefan najwyraźniej zapomniał. Co prawda nie wiedziała jeszcze o nas, ale zdecydowanie powinna. Patrzyłem się na Stefana, mając nadzieję, że uświadomi sobie swój błąd. W jego oczach widziałem jednak, że on wcale się nie pomylił. Pominął ją specjalnie.
Zanim jednak zdołałem wyrazić swoją dezaprobatę wobec takiego zachowania, Krafti szybko odwrócił wzrok, wbijając go gdzieś w podłogę. Widziałem, że chce uniknąć tematu, ale nie mogłem mu na to pozwolić.
— Stefan, musisz jej powiedzieć.
Siódmą osobą z oczywistych powodów musiała zostać Marisa. Ta drobna blondynka, którą spotykałem tyle razy w swoim życiu, a nigdy dotąd nie uważałem za jakiś duży problem. No może raz tak pomyślałem, kiedy zabroniła Stefanowi obejrzeć ze mną meczu, bo miała inne plany.
— Wiem, ale... To nie takie łatwe — Stefan próbował znaleźć dobry powód.
Wiedziałem, co czuł, w końcu wczoraj byłem w podobnej sytuacji. Ponadto to Marisa była tu też znaczącym czynnikiem. Miała zupełnie inny charakter niż Claudia, przez co byłem pewien, że nie będzie tak wyrozumiała i dojrzała do całej sytuacji. To sprawiało, że Stefan faktycznie miał rację mówiąc, że to wcale nie było takie łatwe.
A ja z kolei nie chciałem uchodzić za żadnego eksperta, ani tym bardziej za hipokrytę, dlatego jedynie pokiwałem głową, aby pokazać mu, że go rozumiem.
— Zrobię to, ale dopiero po świętach. Nie chcę... żeby spędzała je sama.
Na początku się zdenerwowałem. Potem poczułem jakieś dziwne, kłujące w serce uczucie. Zazdrość? Chyba tak. Trudno było mi ją rozpoznać, dawno mnie nie odwiedzała. W końcu jednak z racjonalnych powodów stała się ona całkiem znośna, a ja zrozumiałem zachowanie Stefana.
Wiedziałem, że jeśli potrzebuje czasu, to muszę mu go dać. Ja sam go nie miałem, co wyszło mi na średnio dobre. Wolałbym sobie wszystko po kolei ułożyć. Taki właśnie byłem - poukładany, dokładny, skrupulatny. A tym czasem musiałem działać szybko, bez pomyślunku, czyli w sposób na którym w ogóle się nie znałem. Ale ze Stefanem było zupełnie na odwrót. Spontaniczny, szczery do bólu, łapiący wszystko, co najlepsze z każdej chwili, fabryka energii zamknięta w pigułce. Zawsze szybko podejmował decyzje i radził sobie w sytuacjach stresowych. Dlatego też obawiałem się, że to właśnie czas, a w zasadzie jego nadmiar, może go zgubić.
— Zaufaj mi. Obiecuję, że jej powiem — rzucił szybko, zapewne widząc moją niemrawą minę. — Po prostu nie chcę wyjść na chama, który zostawia dziewczynę w Gwiazdkę.
Pokiwałem głową, mimo że ten pomysł wciąż mi się nie podobał. Było wiele rzeczy, które najzwyczajniej w świecie, cholernie mnie martwiły. Po co w święta miałby kłamać, że wszystko jest w porządku, skoro i tak chwilę później musiałby przyznać, że wcale tak nie jest? Wolałbym żeby to wszystko było już za nami, żeby Stefan zrobił to tu i teraz, bez wahania, bez czekania. Chciałem go mieć całego dla siebie i tylko dla siebie, ale... Nie mogłem go to tego zmusić. Łatwo było mówić z perspektywy kogoś, kto już przez to przechodził. A tak naprawdę nigdy w życiu nie chciałbym znaleźć się na jego miejscu.
Dlatego też postanowiłem zaufać Stefanowi. W końcu wiedział, co robi i co będzie dla nas, a w zasadzie dla niego najlepsze. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
— Możemy przestać? — poprosił słabym głosem, co wyrwało mnie z zamyślenia. — Przestać prowadzić te pseudopoważne konwersacje? Przestać się martwić i zacząć wreszcie cieszyć się sobą. Jesteśmy razem, a mam wrażenie jakbym w ogóle cie nie miał.
Posmutniał, a ja nie mogłem patrzeć na niego w takim stanie. Delikatnie złapałem z jego brodę i uniosłem ją do góry, przez co musiał na mnie spojrzeć.
— Hej, przecież jestem tutaj.
Posłałem mu ciepły, pełny nadziei uśmiech. Stefan w odpowiedzi wtulił się we mnie, jakby chciał być pewny, że nie kłamię. Że faktycznie byłem obok niego. Rozwiewając jego obawy, objąłem go jedną ręką, a drugą zacząłem powoli głaskać jego niesforne blond kosmyki. To go znacznie uspokoiło. Wiedziałem, bo tempo jego oddechów zmieniło się z tych szybkich i płytkich, na te wolne i pełne.
Czując powolne bicie jego serca i ja się rozluźniłem. Jednak nie byłem w stanie kompletnie oczyścić myśli. Dotarło do mnie, że Stefan miał rację. W ciągu tych dwóch dni stało się tyle rzeczy, że należało nam się trochę odpoczynku. Myślałem, że tylko ja będę przeżywał to w tak trudny sposób, ale najwyraźniej i on odczuł moje problemy na swojej skórze. A może nie dawała mu spokoju świadomość, że i jego to czeka? Trudno było mi go rozgryźć, a sam nie chciał mi nic więcej powiedzieć.
— Masz rację. Przepraszam. — Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole. — To po prostu był dość... Intensywny weekend.
Myślałem jakby tu szybko przywrócić Stefanowi dobry humor i w końcu wpadł mi do głowy nietypowy pomysł. Oderwałem się, może i trochę nazbyt gwałtownie, od Krafta i poleciałem do przedpokoju. Złapałem za nasze kurtki wiszące na wieszakach i rzuciłem jedną Stefanowi. Kiedy sam zająłem się zakładaniem swojej, blondyn patrzył się na mnie zdezorientowany moimi nagłymi ruchami.
— Dawaj, zakładaj — ponagliłem go.
W końcu, gdy Stefan wciąż nie był przekonany do mojego pomysłu, złapałem go za nadgarstek i wyciągnąłem z pokoju. Wlokłem go za sobą korytarzem aż do awaryjnej klatki schodowej, kiedy on jedną ręką próbował pospiesznie ubrać na siebie kurtkę. Otworzyłem drzwi i zacząłem szarymi schodami wspinać się do góry. Chwilę później usłyszałem szept Krafta, który w tak szczelnym pomieszczeniu rozbrzmiewał donośnym echem.
— Czy ty właśnie prowadzisz nas tam, gdzie myślę, że nas prowadzisz?
— Bardzo możliwe — rzuciłem, w zasadzie nie wiedząc, czy myślimy o tym samym.
— Czy to nie jest nielegalne?
To samo pytanie zadawałem sobie kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy wylądowaliśmy w tym hotelu. Wtedy nie dawały mi spokoju jeszcze inne pytania. Czy nikt mnie nie nakryje? Czy mogę zapłacić za to mandat? Czy nie ma tam alarmu? A jak jest, to czy nagle zleci się na mnie cała armia? Wszystkie pytania, które tylko mogły przyjść do głowy komuś, kto rzadko łamie jakiekolwiek przepisy. No może poza tymi drogowymi. Dokładnie pamiętam, jak z duszą na ramieniu łapałem za klamkę tych ostatnich drzwi położonych w najwyższym miejscu budynku. Wtedy nic się nie zadziało, dlatego byłem pewien, że i teraz wszystko będzie podobnie.
Stefan jednak wciąż przejęty nadawał mi nad uchem, ale przestał, gdy tylko wypchnąłem go przez wspomniane drzwi prosto na dach. Wtedy ucichł, ale trudno było nie zaniemówić.
Z góry widać było przepiękną nocną panoramę miasta. Z nad drzew otaczającego nas lasu dostrzec można było każdą, nawet najmniejszą górską chatkę, w której paliło się przyjemne, jasne światło. Przez to miliony takich światełek tworzyło niemal ziemskie odbicie gwiazd świecących nad nami. Biały puch spowijał górskie stoki i szczyty i pomimo nocnych ciemności, miałem wrażenie, że i on mieni się wszystkimi kolorami. Gdzieniegdzie jasny dym wydobywał się z kominków i choć wiedziałem, że były one tak daleko ode mnie, to miałem wrażenie, że czuję zapach domowego ogniska. Miasto tworzyło wokół siebie magiczną atmosferę. Cóż, chyba faktycznie było górą aniołów.
— Michi tu jest... Cudownie. — Stefan zdołał wydukać podchodząc niepewnie do krawędzi budynku. — Skąd wiedziałeś?
Mówił do mnie, ale wciąż nie był w stanie odwrócić wzroku od nocnego pejzażu. Zrobiłem kilka kroków i zrównałem się z nim, by nie musiał się od niego odrywać.
— Kiedyś uciekałem od pewnej sprawy. Przecież wiesz, że to jedna z rzeczy, którą robię najlepiej — westchnąłem, wypominając moją osobliwą cechę. — I tak trafiłem na to miejsce. Od tamtego momentu wracam tu co roku.
Widziałem ten pejzaż już tyle razy, że w tamtym momencie wolałem skupić się na czymś równie pięknym. Przyglądałem się zafascynowanej twarzy Stefana, która odbijała blade światło gwiazd. Zauroczony wodził wzrokiem gdzieś między pasmami górskimi, a ja chciałem tylko, żeby choć raz spojrzał na mnie.
— Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi o... Tym. — Wyciągnął rękę przed siebie, próbując pokazać na raz całe miasto.
— Wiesz, to był taki mój mały sekret — przyznałem. — Tego widoku nie da się dostrzec z innych pięter przez gęsty las, dlatego nikt oprócz mnie nie wiedział. Ale teraz? Kiedy jesteś ze mną, wszystko się zmieniło. Ufam ci, dlatego zdradzam ci swój sekret.
Stefan w końcu odwrócił się w moją stronę, uważnie studiując moje zachowanie. Widziałem w jego oczach, że gdzieś w głębi właśnie to chciał usłyszeć. Własne takie zapewnienie, że poza tym fizycznym aspektem naszej relacji, byliśmy też powiązani duchowo. Że ufaliśmy sobie bezgranicznie. Że mogliśmy powiedzieć sobie wszystko, powierzyć każdy sekret, każdy problem. I mimo to, że robiliśmy to w pewnym stopniu jako przyjaciele, to teraz wszystkie zasady i granice takiego zaufania zniknęły całkowicie.
— A poza tym chciałem pokazać ci twojego przeciwnika do zdobycia mojego serca — zażartowałem, by rozluźnić lekko atmosferę.
Kraft zaśmiał się, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Ale cóż taka była prawda. Ze wszystkich miłości mojego życia, ten widok zajmował specjalnie miejsce w moim sercu. Nie powiem, że ważniejsze niż Barcelona, ale na pewno specjalne.
— Dobrze jest znać konkurencję. W szczególności, gdy jest tak nieporównywalnie mocna.
Stefan ponownie wskazał na miasto, podłapujac żart. Ja jednak nie patrzyłem się już w tamtą stronę. Delikatnie złapałem za jego zmarzniętą dłoń. Żałowałem, że nie dałem mu czasu, by zabrał rękawiczki.
— Mogę być lekko stronniczy — zacząłem, splatając nasze palce — ale ciebie znam trochę dłużej, a i chyba lepiej.
— Ja bym się poważnie zastanowił. Taki widok nie narzeka, nie robi bałaganu, nie gniecie ci koszul.
Wiedziałem, że zacząłem się ze mną droczyć. Chociaż w sumie? Jego argumenty wcale nie były takie złe. Miałbym spokój i ciszę do końca życia. Lecz to nie tego chciałem. Pragnąłem czegoś zupełnie innego, czegoś, co mógł mi dać tylko Stefan.
— Ale i nie odwzajemni tego — dodałem nachylając się nad nim.
Nasz pocałunek nie był długi, ale trwał tyle, ile potrzeba było, by ogrzać nasze zmarznięte usta. I kiedy chciałem odsunąć się, by ponownie nabrać w płuca lodowatego powietrza, Stefan zrobił to, czego faktycznie nie mógłby nigdy zrobić nawet najpiękniejszy pejzaż - odwzajemnił pocałunek. Uśmiechnąłem się, ale widziałem, że to Krafti był bardziej zadowolony. Wpatrywałem się w jego zarumienione policzki, kiedy pytał z nadzieją:
— Czy to znaczy, że wygrałem?
— Dla mnie zawsze.
~~~
Mała prywatka od autorki.
No. Skończyłam wreszcie pewien etap tego opowiadania, z czego jestem niesamowicie dumna. Czas zabrać się za kolejną część, czyli TCS 💞 (ja się cieszę, kto się cieszy ze mną?)
Lecz zanim cofniemy się o dwa lata do znaczenie lepszego turnieju w porównaniu z tegorocznym, to mam jeszcze dla was taką małą weekendową niespodziankę. Ale ciii.... Nic nie zdradzę. Zobaczycie w sobotę 🙊
Życzę miłego życia.
PS: Spodobało mi się pisanie rozdziałów na wykładach z fizyki. Trzy godziny z laptopem, kawą i weną o 8:15 to moje nowe hobby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top