XVIII. Déchiré

Nienawidzę brokatu. A w szczególności, kiedy jest wszędzie - na skórze, we włosach, pod ubraniami i w różnych innych miejscach, w których nie powinien się znaleźć. Skąd w ogóle w klubach było go zawsze pełno? W tych przyciasnych, głośnych pomieszczeniach było tak ciemno, że nawet miliard święcących brokacików nie mogło tego zmienić. Więc po co to wszystko? Najwyraźniej tak miało być.

Patrzyłem na swoje odbicie w lustrze, nie mogąc wyjść z podziwu, ile tego cholerstwa znalazło się w moich włosach. Energicznie potargałem swoje blond kosmyki. Wysypała się z nich chmura brokatu, delikatnie obsypując umywalkę. Widziałem, że po takim zabiegu wyglądałem fatalnie, ale mało mnie to obchodziło. Chociaż przez te dziesięć minut mogłem wreszcie być sobą, tu w klubowej łazience.

Przez ostatnie trzy godziny udawałem kogoś innego. Byłem normalnym Michealem zadowolonym ze swojego zwycięstwa, który wybrał się z kumplami na świętowanie udanego konkursu. A przynajmniej taki obraz siebie wciskałem każdemu, kto dzisejszego wieczoru podchodził, by mi pogratulować. Na moje nieszczęście na imprezie znaleźli się niemal wszyscy skoczkowie, co znacznie utrudniało całą farsę.

Lecz kiedy nikt nie patrzył, stawałem się innym Michaelem. Takim, który nie wypił żadnej kolejki. Takim, który szybko znikał z parkietu. Takim, który na chwilę zawieszał wzrok, gdzieś w nicości. Takim, który oddałby wszystko, by nie być wtedy w klubie. Ale tego Micheala skutecznie ukrywałem, a w szczególności przed czujnym Stefanem.

W łazience byłem jednak sam. Zrzuciłem sztuczny uśmiech z twarzy. Szczęka bolała mnie od tego udawania.

— Co jest Hayboeck? — usłyszałem za sobą niewyraźny głos Fertnera. — Im dłużej tu jesteś, tym więcej cię omija.

Przewróciłem oczami i z niesmakiem zamieniłem się w tego pierszego Michaela. Podniosłem wzrok, by ujrzeć w lustrze opierającego się o ścianę Manuela. W ręku trzymał do połowy pustą szklankę, a ja nawet nie musiałem zgadywać, co było w środku. Może nawet lepiej, że nie miał tego więcej. Byłem pewien, że chwiejący się brunet nie dałby rady donieść takiej ilości bez rozlania wszytskiego po drodze.

— Zaraz przyjdę — zapewniłem go, mimo że miałem inne plany.

Manuel uśmiechnął się i zrobił kilka kroków w moją stronę. Oparł się o umywalkę i przyglądał mi się, kiedy myłem ręce. Spojrzałem na niego, próbując zrozumieć, co tym razem ode mnie chciał. On jedynie podniósł szklankę, sugerując toast.

— Twoje zdrowie!

Upił połowę i podsunął mi szkło pod twarz. Pokręciłem głową zniesmaczony jego propozycją.

— Tak w łazience? To lekko... niehigieniczne.

Fettner chwilę patrzył się na mnie z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy. Kiedy nie podjąłem nawet próby zabrania od niego szklanki, brunet wzruszył ramionami i wyzerował jej zawartość. Odwróciłem wzrok, unikając gorszącego mnie rytuału.

Manuel odłożył szklankę na umywalce i zniknął w jedenej z kabin. Od razu rzuciłem się do wyjścia. Miałem dość kontaktów z względnie pijanymi, dlatego zgrabnie ominąłem imprezowiczów wywijających na parkiecke do Smooth Santany. Udało mi się dotrzeć na górę, gdzie było zdecydowanie ciszej. Znalazłem to miejsce niecałe dwie godziny temu. Czasami szedłem tam, by pobyć przez chwilę tym drugim Michaelem. Tak było i tym razem.

Usiadłem na jednej z kanap i zamyślony przyglądałem się dolnej części klubu. Jeszcze nie zauważyli mojej nieobecności. W końcu jak jest się zwycięzcą, to wszyscy nagle zaczynają się wokół ciebie kręcić. Na szczęście dzisiaj reszta naszej kadry skupiła się równie mocno na Koflerze, co było mi całkiem na rękę. Wiedziałem, że i tak za chwilę będę musiał do nich zejść, ale odkładałem ten moment możliwie jak najdłużej.

Z zamyślenia wyrwało mnie lekkie szturchnięcie w ramię. Podniosłem wzrok, by dowiedzieć się, komu jestem teraz potrzebny. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że stanął nade mną Stoch. Polak wręczył mi jedną ze szklanek, które przyniósł ze sobą. Niepewnie przyjąłem prezent, przyglądając się jego zawartości. Znając Kamila, nie było w nim żadnych procentów, ale wolałem się upewnić, posyłając mu pytające spojrzenie.

— To tylko sok dla zwycięzcy — zapewnił mnie. — W końcu jutro kolejny konkurs.

Uśmiechnąłem się, aby nie zrobić mu przykrości. Nie byłem w nastroju do rozmowy, ale nie potrafiłem tak po prostu go spławić. W końcu wznieśliśmy toast sokiem porzeczkowym, stukając się szklankami. Pociągnąłem dwa łyki przez słomkę, spuszczając wzrok. Miałem nadzieję, że na tym skończy się nasza konwersacja. Nawet nie wiedziałem jak bardzo się myliłem.

— A teraz powiedz mi, co się z tobą dzieje. Jeszcze nie widziałem, aby ktoś był tak załamany po własnej wygranej. Nawet ja jakoś świętuję swoje zwycięstwa.

Zaskoczył mnie swoją spostrzegawczością. Starałem się ukryć swoje rozdarcie, ale jak widać, nie wychodziło mi to tak dobrze, jak myślałem. Trudno jednak było udawać, skoro czułem się fatalnie. Mimo wszystko, wziąłem kolejne dwa łyki soku, nieudolnie próbując ukryć się za szklanką.

— Wszystko dobrze — skłamałem i odłożyłem ją na stoliku. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę z tej wygranej.

— Hayboeck przestań. Ja mam oczy i widzę, że coś cię trapi — cmoknął. — Masz dzisiaj jakąś podwójną osobowość. To jak? Rozmawiam z doktorem Jekyllem czy panem Hydem?

Cholera. A więc mnie przejrzał. Miałem nadzieję, że ze wszystkich zgromadzonych tylko jemu udała się ta sztuka. Zrzuciłem sztuczny uśmiech z twarzy. Nie było sensu udawać, skoro i tak zostałem zdemaskowany.

Wątpiłem, że Kamil odpuści, dlatego zacząłem oceniać, czy jednak warto się przed nim otworzyć. Potrzebowałem rozmowy, a Stoch wydawał się być osobą na tyle neutralną i wyrozumiałą, że zdecydowałem się spróbować. Nigdy nie byłem blisko z Polakami, to raczej Stefan trzymał się z nimi od czasu do czasu. Zawsze jednak wydawali się być nad wyraz odpowiedzialni. Może właśnie ta cecha mnie przekonała?

Zacząłem układać sobie zdania w głowie, musiałem być ostrożny jakich słów używam. Nie chciałem wchodzić w szczegóły, dlatego zacząłem bardzo ogólnie:

— Stoję przed bardzo trudną decyzją, z której nie ma bezpiecznego wyjścia.

Kamil spoważniał i ściągnął brwi. Przestał mieszać słomką sok i odstawił szklankę na stole za sobą.

— Zawsze jest jakieś wyjście — odpowiedział równie ogólnie.

— Wiem. Problem tkwi w tym, że będę musiał kogoś skrzywdzić, a nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić.

Ponownie zostałem zlustrowany wzrokiem przez Polaka. Widziałem, że próbował przetrawić nowe, dość skrajne informacje i uformować jakąś sensowną odpowiedź. Nie mogłem poradzić sobie z narastającą we mnie niepewnością związaną z oczekiwaniem, aż się w końcu odezwie. Automatycznie uciekłem wzrokiem, wbijając go w podłogę. Po chwili poczułem jak Kamil siada obok mnie, lekko szturchając moje ramię.

— Co się dzieje? — spytał zmartwiony. — Pobladłeś, cały się trzęsiesz.

Kamil miał rację. Musiałem mocno ściskać moje dłonie, by zapanować nad ich drżeniem. Czułem się okropnie i co raz mniej wierzyłem w to, że ta rozmowa w jakikolwiek sposób pomoże mi zapanować nad sobą. Równie dobrze mogłem wrócić do hotelu i po prostu popłakać się z bezsilności. I choć druga opcja wydawała się kusząca, postanowiłem wybrać tą pierwszą. Przełknąłem ślinę i odwróciłem się w stronę Polaka.

— Uważasz, że da się kochać dwie osoby jednocześnie?

Wpatrywałem się w Kamila, który słysząc moje pytanie, wyraźnie się zawiesił. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby próbował zajrzeć w głąb mojej duszy. Kiedy wydłużająca się między nami cisza stała się co najmniej niezręczna, delikatnke odwróciłem głowę, by zerwać kontakt wzrokowy.

Najwyraźniej nie tylko dla mnie było to trudne pytanie. Mimo wszystko reakcja Stocha nie należała do tych naturalnych. Przez chwilę zacząłem żałować, że w ogóle wyciągnąłem go w ten temat. Może jednak to nie był dobry pomysł.

W końcu jednak Kamil oprzytomniał, doprowadzając się do ładu tak, jakby usłyszał moje ostatnie myśli. Choć swoją drogą wolałbym, żeby jednak nie był w stanie się do nich dobrać. Cóż, z drugiej strony chyba ja sam nie potrafiłem.

— A więc to tego typu problem — odchrząknął.

Tak to był problem. Ale czy ktoś wreszcie mógłby pomóc mi go rozwiązać? Spojrzałem z nadzieją na Polaka.

— Wiem, że pewnie nie to chciałbyś ode mnie usłyszeć, ale... To niemożliwe.

Kamil miał rację. Zdecydowanie nie to chciałem usłyszeć. W końcu to samo powiedziała mi Claudia, a ja miałem nadzieję, że to tylko jej urojone widzimisię. Potrzebowałem kogoś, kto utwierdziłby mnie w przekonaniu, że to ja miałem rację. Tymczasem Polak nie wybrał mojej drużyny, przez co podświadomie obrzuciłem go nienawistnym spojrzeniem.

— Nie patrz się tak na mnie. Zaufaj mi. Ja... Wiem, co mówię.

Chwilę jeszcze spoglądałem na niego z niepewnością, zanim zrozumiałem, co miał na myśli. Czyżby on też kiedyś był w podobnej sytuacji? Ten przemiły, rodzinny i najskromniejszy człowiek, jakiego znałem, mógłby borykać się z takim niecodziennym problemem jak mój? Trudno było mi w to uwierzyć. Miałem wrażenie, że tacy jak on żyją jak w bajce. Albo, jak się właśnie okazało, dobrze udają.

Nie mniej jednak nie mogłem uwierzyć we własne szczęście w nieszczęściu. Ze wszystkich osób, z którymi mogłem porozmawiać, a nie było ich wiele, trafiłem właśnie na Polaka. Nie chciałem wypytywać go o szczegóły, ale z drugiej strony musiałem znaleźć wyjście z beznadziejnej sytuacji.

— I co teraz? Co mam robić, skoro twierdzisz, że to niemożliwe. — Rozłożyłem bezradnie ręce. Wahałem się, ale w końcu dodałem: — Co ty zrobiłeś?

Kamil zwlekał z odpowiedzią, ale chwilę potem powiedział to jedno słowo, którego tak bardzo się obawiałem.

— Wybrałem.

Skierował wzrok na swoją prawą dłoń. Lekko musnął palcem obrączkę, która odbijała wielokolorowe neony, świecące w klubie. Przyjąłem się jego twarzy. Uśmiechał się lekko, ale myślami odpłynął gdzieś daleko. Miałem wrażenie, że przypomina sobie o jakimś równie radosnym jak i łamiącym serce zdarzeniu.

— Żałujesz tej decyzji? — spytałem, interpretując jego zachowanie.

Kamil szybko zszedł na ziemię, gwałtownie odwracając się w moją stronę.

— Żartujesz chyba — rzucił oburzony.

Totalnie zglupiałem, widząc jego sprzeczne reakcje. Musiałem dać to po sobie poznać, bo Stoch natychmiastowo zaczął się tłumaczyć:

— To znaczy często zastanawiam się, co by było, gdybym wybrał inaczej, ale nigdy nie żałowałem podjętej decyzji.

To było zrozumiałe. Kogo nie prześladywały wizje wielu alternatywnych rozwiązań? Słysząc jednak, jak Polak sam miotał się w zeznaniach, uznałem, że i on musiał to kiedyś przeżywać. To mnie lekko uspokoiło. Czyli nie tylko ja byłem beznadziejnym przypadkiem.

— Słuchaj — zaczął powoli. — Rozumiem, co czujesz. Naprawdę rozumiem. Ja też kiedyś myślałem, że taki wybór jest niemożliwy, ale... jednak da się to rozwiązać.

— Niby jak? — Zaśmiałem się. — Mam rzucić monetą?

— Nie Michael. Musisz pomyśleć.

— A co niby robię? — rzuciłem ostrzej niż zamierzałem, ale irytowało mnie to, że nasza konwersacja nie szła w żadnym konkretnym kierunku. — Głowa mnie już boli od tego myślenia.

— Dobrze, nie będę ci się narzucał — odpuścił, widząc moją znurzoną minę. — Pamiętaj tylko, że stara miłość to często zwykle przyzwyczajenie, a nowa to czasami głupie zauroczenie. Trzeba to rozróżniać.

Skąd on w ogóle brał takie mądrości? Wiedziałem, że Polak nie mijał się z prawdą, ba, mówił rzeczy, które zdecydowanie miały mi pomóc, ale ja jakoś nie potrafiłem ich sensownie wykorzystać.

Spuściłem wzrok, wpatrując się we własne buty. To nie uszło uwadze Kamila, który nieznacznie uśmiechnął się, jakby próbował dodać mi trochę otuchy. W końcu sięgnął po swoją szklankę, niejako sugerując, że odchodzi od poważnych tematów, tak jak sam wcześniej zakomunikował. Zaczął energiczne mieszać sok słomką, ale nagle przestał.

— Dlaczego w ogóle rozmawiasz o tym ze mną? — dopytywał. — Nie łatwiej byłoby z Kraftem? Wiesz, sądziłem, że jesteście blisko.

Oboje zapatrzyliśmy się we wspomnianego wcześniej blondyna. Szalał na parkiecie z resztą skoczków i jak na moje oko, to bawił się nawet za dobrze. Cóż, przynajmniej on był w świetnym humorze. Dlatego też nie mogłem powiedzieć mu o tym, co się stało. Najpierw musiałem rozwiązać problem i wyjaśnić go sam ze sobą.

— Nie mogę z nim porozmawiać. Stefan nie jest obiektywny  — rzuciłem nie myśląc za dużo. Dopiero po chwili zorientowałem się, że chyba powiedziałem kilka słów za dużo.

Kamil ściągnął brwi, wciąż zapatrzony w grupę ludzi bawiących się na parkiecie. Chwilę analizował moją wypowiedź, ale ja wiedziałem, że połączenie wątków nie zajmie mu długo.

— Dlaczego... Aaaa. Acha. Dobra. Rozumiem. — Pokiwał głową. Tak jak sądziłem, szybko się domyślił.

W końcu zaczął przyglądać mi się uważniej niż wcześniej. Teraz, kiedy znał prawdę, byłem gotowy na każde jego pytanie. Nawet jeśli nie było tego po nim widać, musiał być ciekawy szczegółów. Wszyscy tacy są. Ja jednak byłem pewien, że mój, a w zasadzie nasz, sekret był bezpieczny z Polakiem. Coś mi mówiło, że można mu zaufać. Jeśli jednak jakimś sposobem udałoby mu się nas zdradzić, chyba straciłbym wiarę w ludzkość.

— Nie chcę cię oceniać, ale czy ty nie masz dziewczyny? — Spodziewałem się podobnego pytania, choć muszę przyznać, że zadał je wyjątkowo delikatnie.

— Mam. Chociaż w sumie nie wiem, czy dalej ją mam.

— To ta, z którą widziałem cię dziś na skoczni? — spytał, a ja jedynie pokiwałem głową w odpowiedzi. — To teraz jeszcze lepiej rozumiem twój problem. Jest bardzo ładna.

— Najpiękniejsza — dodałem, ale już bardziej sam do siebie.

Cóż, mówiłem prawdę. Claudia była dla mnie najpiękniejsza, nawet cały czas jest. Rzecz w tym, że druga najpiękniejsza dla mnie osoba tańczyła właśnie wesoło na parkiecie nieświadoma tego, co tu się dzieje. A im dłużej próbowałem ich porównywać, tym szybciej uświadomiłem sobie, że nie potrafię. Każde z nich było piękne na swój sposób.

Nie chodziło już tylko o wybór między chłopakiem a dziewczyną. To był wybór pomiędzy dwiema niesamowitymi, ale jakże rożnymi, osobami. Kamil miał rację. Nie można kalkulować, wymyślać dobrych i złych stron, bo po prostu się nie da. Ale przecież musi być jakiś sposób. Co robić? Przecież nie rzucę monetą.

Zamknąłem na chwilę oczy, po czym z nadzieją, że Polak będzie miał jakiś pomysł, odwróciłem się w jego stronę. Wyglądał na mocno zaangażowanego w całą sytuację. Przypominał matkę, która wysłuchiwała beznadziejnej historii swojego syna, pocieszając go i jednocześnie próbując znaleźć wyjście z sytuacji bez wyjścia. Ja miałem jedynie nadzieję, że Stoch coś wymyśli. W końcu matki zawsze znajdują rozwiązanie, prawda?

Kamil dał mi chwilę, bym powrócił myślami na ziemię. Przyglądał mi się uważnie i kontynuował rozmowę dopiero wtedy, gdy był pewien, że go słucham. Widząc jego skupioną minę, wiedziałem już co powie, ale nie chciałem być pierwszym, który się odezwie.

— Czy ona...

— Powiedziałem jej o wszystkim. — Uprzedziłem jego pytanie. — Teraz tylko czekam. Choć w zasadzie nie wiem na co.

— To by wyjaśniało twoje zachowanie i fakt, że nic dzisiaj nie piłeś — zauważył. — Ale i tak... Ja nie potrafiłbym ot tak się do wszystkiego przyznać.

Ponownie zdziwiło mnie jego zachowanie. O co chodziło z tym dziwnym komentarzem? Kamil wspominał, że przechodził przez coś podobnego, ale czy mógł doświadczyć dosłownie tego samego, co ja? Coś mi tutaj nie pasowało. Podniosłem głowę, by przyjrzeć się Polakowi. On jednak akurat odwrócił się subtelnie, udając, że wpatruje się w tłum tańczący na parkiecie. Jego tajemnicze zachowanie dało mi pewność, że coś jest na rzeczy. Jedyne co pozostało, to zapytać.

I już chciałem to zrobić, ale w ostatniej chwili poczułem wibracje w lewej kieszeni moich spodni. Szybko wyjąłem z niej telefon, by przekonać się, że dostałem wiadomość. Zrobiło mi się trochę słabo, gdy ją przeczytałem, co nie umknęło uwadze Stocha, który oprzytomniał i z powrotem odwrócił się w moją stronę. Patrzył mi się z zaciekawieniem na ręce, jakby próbował doczytać, co dokładnie wyświetliło się na ekranie. Nie była to jakaś poufna informacja, więc po prostu mu ją pokazałem. Po chwili jednak zorientowałem się, że nie wiem czy Kamil zna niemiecki, więc po prostu przetłumaczyłem:

— To od Claudii. Chce ze mną porozmawiać. Czeka pod klubem.

Czytając to ponownie, tym razem na głos, zacząłem stresować się jeszcze bardziej. Wspominała, że zadzwoni, ale nie sądziłem, że zrobi to tak szybko. Czekała mnie kolejna rozmowa, której się bałem i do której w ogóle nie byłem przygotowany. A ja już miałem dość rozmów na dzisiaj. Chciałem po prostu zniknąć. Z drugiej strony wiedziałem jednak, że nie mogę tego odwlekać.

— Idź — zasugerował nagle Polak.

— Co mam jej powiedzieć?

— Na razie nic nie mów. Daj sobie czas na decyzję. — Położył dłoń na moim ramieniu, by dodać mi odwagi. — To ona chciała porozmawiać. Może znajdziesz jakiś dodatkowy element tej całej układanki.

Kiwnąłem głową. Tak trzeba było zrobić. Powoli podniosłem się z miejsca i schowałem telefon do kieszeni. Rozmowa z Kamilem dużo mi dała, byłem mu wdzięczny za to, że zdołał mnie wysłuchać. Musiałem jednak mieć pewność, że to wszystko zostanie między nami. Jeszcze zanim udałem się do wyjścia, odwróciłem się, by zamienić ostatnie słowo z Polakiem.

— Spokojnie. — Tym razem to on mnie uprzedził. — Cokolwiek zdecydujesz, ja i tak nikomu nie powiem. A teraz idź. Przekonam resztę, że się źle czujesz czy coś.

Uśmiechnąłem się blado, wyrażając wdzięczność za wszystko, co zrobił dla mnie tego wieczora. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Nie sądziłem, że aż tyle wytrzymam w tym cholernym klubie. Mimo wszystko wiedziałem też, że czeka mnie znacznie dłuższa noc.

~~~

Mała prywatka od autorki.

Dobra, obiecuję, że wszystko wyjaśni się w nastepnym rozdziale. Tym razem już na pewno Michi (z moją małą pomocą) zdecydowanie się ogarnie. 😝

A tak poza tym. Nawet nie wiecie, jak wielki ból czterech liter mam po tym TCS, ale nie będę wyrażała swojej i tak osobliwej opini.

Wszystko było piękniejsze, kiedy skakał Morgi. 💕

Życzę miłego życia (w szczególności tym równie zdenerwowanym, jak ja).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top