XVI. With Or Without You

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze czułem się, siedząc na belce. Patrzyłem w dół rozbiegu na Gross-Titlis Schanze i jeszcze przed skokiem, wiedziałem, że pójdzie mi znakomicie. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to był ten dzień. Prowadziłem po pierwszej serii, a żeby wygrać, wystarczyło bym skoczył. O dziwo, nie czułem presji, nie stresowałem się, nie przejmowałem, że mogę coś zepsuć. Jakby mój dobry drugi skok był odgórnie zaplanowany.

Powstrzymywałem uśmiech, bo mimo wszystko wiedziałem, że muszę się skupić. Klepnąłem dwa razy w uda, by zmusić się do maksymalnej koncentracji. Spojrzałem na trenera, który za chwilę miał machnąć tą swoją śmieszną chorągiewką. Zniecierpliwiony czekałem na jego ruch. W końcu każda sekunda zwlekania oddzielała mnie od wygranej. Kiedy więc ujrzałem opadającą austriacką flagę, od razu puściłem się w dół rozbiegu.

Okazało się, że moje przeczucie nie było jedynie przeczuciem. Doleciałem do sto trzydziestego czwartego metra, co w zupełności wystarczyło bym wygrał konkurs. Ucieszyłem się jak głupi, kiedy reszta drużyny wyszła, by mi pogratulować. Poczułem jak Stefan delikatnie klepie mnie po ramieniu, ale nie zdążyłem się odwrócić w jego stronę, bo od razu zaliczyłem przyjacielski uścisk z rzucającym się na mnie Koflerem. W końcu i on znalazł się ze mną na podium.

Kiedy udało mi się uwolnić od wszystkich gratulacji i innych skoczków, opadłem z ulgą na ławkę. Zdjąłem kask i gogle wzdychając ciężko. Nareszcie coś mi wyszło. Wygrałem. Wszystko zaczęło się układać. Nie mogłem przestać się uśmiechać. Jakbym wiedział, że od teraz będzie tylko lepiej.

W aurze triumfu posnułem się na dekorację, z której w zasadzie mało pamiętam. Byłem taki zakręcony, że mało co nie przegapiłbym mojego wyczytywanego nazwiska. Wskoczyłem nieporadnie na podium, przypominając sobie, jakie to wspaniałe uczucie. Od tego momentu wszystko poszło szybko. Może nawet za szybko, bo chwilę później załatwiwszy inne oficjalne sprawy i wywiady, szedłem już w stronę naszych boksów.

Trzymałem w ręku puchar, plecak, kask i w zasadzie wiele innych rzeczy, których było zdecydowanie zbyt dużo bym mógł swobodnie donieść wszystkie do domku. Przystanąłem na chwilę, by spakować je w wygodny do noszenia sposób. Andreas zdążył zrobić to wcześniej, dlatego był już w połowie drogi, kiedy ja jeszcze się grzebałem, uciekając przed resztą dziennikarzy.

Pochyliłem się i zacząłem układać rzeczy w plecaku. Niestety w niefortunny sposób upuściłem swój kask i gogle. Patrzyłem tylko jak mój ukochany rekin turla się w dół skarpy. Lecz zanim zdążyłem się po niego pofatygować, podała mi go para rąk w szarych, wełnianych rękawiczkach.

— Chyba potrzebuje pan pomocy — usłyszałem ciepły, kobiecy głos.

Podniosłem wzrok i niemal od razu się uśmiechnąłem. Stała przede mną w swojej czerwonej kurtce i czapce z pomponem. Zawsze narzekała, że wygląda z nim idiotyczne, ale ja ciągle zapewniałem ją, że ten pompon jest po prostu uroczy. Trzymała w rękach mój kask, moją ochronę, czyli tak naprawdę całe życie. Zdawało się to być piękną metaforą, w końcu należało do niej już od tylu lat. Więc kiedy zapatrzyłem się w jej radosne oczy, myślałem, że będzie już tak na zawsze.

— Przydałaby ci się kobieca ręka. Wy mężczyźni potraficie tylko bałaganić— dodała, podając mi kask. 

Zabrałem go najszybciej jak tylko mogłem i od razu mocno ją przytuliłem. Naprawdę bardzo za nią tęskniłem. Chyba nawet nie byłem tego świadomy. Położyłem głowę na jej ramieniu, wtapiając się w słodki zapach perfum. I choć mógłbym zostać tak na wieczność, to lekko odsunąłem ją od siebie, by móc się lepiej przyjrzeć.

— Claudia? Co ty tu robisz? — Wciąż nie mogłem uwierzyć.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, splatając dłonie na moim karku.

— Najpierw wygrałeś eliminacje i wszystkie serie próbne, więc stwierdziłam, że muszę tu być, kiedy wygrasz i konkurs. Spontanicznie wysiadłam w auto i jestem. Jak widać opłaciło się.

Poczucie dumy i spełnienia napełniło mnie jeszcze bardziej. Jeśli wcześniej cieszyłem się z wygranej, to w tym momencie moja ekscytacja sięgnęła zenitu. W końcu stanąłem na wysokości zadania i wygrałem wtedy, kiedy należało. Co by było gdyby przyjechała specjalnie dla mnie, kiedy przegrywam? To byłaby kompletna porażka. A może fakt, że była wtedy na skoczni, to było to przeczucie, które pozwoliło mi tak swobodnie skakać? Jakbym dostał prezent od losu właśnie dzięki niej.

Claudia przysunęła się bliżej mnie tak, że nasze czoła i nosy lekko się stykały.

— Poza tym — wyszeptała. — Strasznie mi ciebie brakowało.

Delikatnie przesunęła dłonie z karku na zmarznięte policzki, po czym złożyła na moich ustach długo wyczekiwany pocałunek.

W tej jednej chwili uświadomiłem sobie, co tak naprawdę zrobiłem. Przywitałem się z nią jak prawdziwy, kochający chłopak, którym przecież nie byłem. Zdradzałem ją i to jeszcze z moim najlepszym przyjacielem. Jak dotąd nie czułem się winny, tak podczas tego pocałunku wróciły do mnie wszystkie uczucia, które odkładałem gdzieś na bok przez ostatnie tygodnie. Wreszcie pojawiły się wyrzuty sumienia, a ja poczułem się jak totalny kretyn. Źle mi było z tym, że Claudia całowała mnie szczęśliwa, nie wiedząc jak bardzo to szczęście zniszczyłem.

To nie powinno tak wyglądać. Przecież ustaliłem sobie, że jej o wszystkim powiem. W końcu chciałem być ze Stefanem bez żadnych przeszkód. A żeby było to możliwe, ona musiała poznać prawdę, ale... Kiedy całowała mnie w taki sposób, nie potrafiłem wyobrazić sobie, że ją zostawiam.

Świadomy swojego rozdarcia, szybko przerwałem pocałunek. Myślałem, że wtedy wątpliwości znikną, ale ponownie się myliłem. Chyba nigdy nie nauczę się, że to nie takie proste. Speszony spuściłem wzrok, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. Zacząłem przeklinać w myślach moją fatalną sytuację. Miałem duży problem.

Nie mogłem jednak trwać w bezruchu, bo od razu zorientowałaby się, że coś się stało. Na szczęście pod ręką miałem jeszcze niespakowane rzeczy z dekoracji. Od razu schyliłem się, by podnieść małą wiązankę, którą dostałem na ceremonii. Odsypałem zielono-brązowe gałązki ze śniegu i z krzywym uśmiechem na ustach wręczyłem bukiet Claudii.

— Jak zwykle romantyczny — dodała z przekąsem, zabierając kwiaty. — Jest tyle sposobów na pozbycie się tych fantów, a ty musisz dać je akurat mi.

Zdziwiłem się jej nagłym spostrzeżeniem i zakłopotany podrapałem się po karku. Czyżby tak szybko mnie rozgryzła?

— To nie tak... Ja... — próbowałem się tłumaczyć.

Po chwili jednak zrozumiałem, że to nie miało sensu. Claudia szczerze się roześmiała i spojrzała na mnie pobłażliwie.

— Daj spokój. Wolę taki mistrzowski bukiet, niż wszystkie róże z kwiaciarni w Wiedniu. — Jeszcze raz mocno mnie przytuliła, a kiedy objąłem ją ręką, dodała: — Dziękuję.

Dobrze, że przytulając się, nie widziała mojej miny. Jedyne na co miałem wtedy ochotę, to krzyczeć z bezsilności. Kątem oka jednak przyglądałem się czy gdzieś w okolicy nie ma Stefana. Jeśli znalazłby mnie w takiej sytuacji, byłoby jeszcze gorzej. A ja naprawdę nie chciałem powiększać problemu, który i tak już przyprawiał mnie o zawroty głowy.

— Hayboeck!

Wzdrygnąłem się słysząc moje nazwisko. Na szczęście nie był to głos Krafta, choć rozpoznając zadowolonego Manuela, nie mogłem być pewny niczego.

Odwróciłem głowę, by ujrzeć Fettnera, który szedł w naszą stronę, machających entuzjastycznie. Dopiero w połowie drogi, zorientował się, że nie jestem sam. Na początku posłał mi pytające spojrzenie, ale kiedy nie odpowiedziałem, uśmiechnął się jeszcze szerzej, skupiając wzrok na brunetce. W pewnym momencie miałem wrażenie, że cieszy się z wizyty mojej dziewczyny bardziej niż ja sam.

— No witam — rzucił, delikatnie przytulając ją do siebie. — Dawno się nie widzieliśmy.

— To prawda. — Claudia ostrożnie odwzajemniła uścisk. — Jeszcze kilka tygodni, a nie poznałabym cię przez tę brodę.

Zaśmiała się, a ja razem z nią. Manuealowi oczywiście nie spodobała się opinia, co do jego wyglądu, ale puścił tę uwagę mimo uszu. Jedynie szturchnął mnie w ramię, bym przestał się śmiać i z powrotem zwrócił się do Claudii.

— Bardzo śmieszne — dodał sarkastycznie. — A tak na serio, to co tu robisz?

— Hmmm. No nie wiem. Chciałam zobaczyć jak Michael skacze. Wiedziałam, że dzisiaj dobrze mu pójdzie, przyjechałam i... Moje przeczucie się spełniło.

Zadowolona pomachała otrzymanym przed chwilą bukietem, przypominając, że to właśnie ja wygrałem dla niej konkurs. Fettner pogładził się po brodzie, po czym dodał ponuro:

— To by wyjaśniało, dlaczego do mnie nikt nie przyjeżdża.

Claudia spojrzała na mnie niepewnie, zdziwiona nietypowym wyznaniem Manuela. Sam nie wiedziałem jak zareagować, dlatego jedynie wzruszyłem ramionami. Nie musiałem jednak długo czekać, aby wszystko wróciło do normy.

— Tak czy siak — Fettner uwiesił się na moim ramieniu — co do dzisiejszej imprezy już wszystko ustalone. Jedziemy zaraz z chłopakami do hotelu, a potem od razu do klubu i tam będziemy na was czekać. Dlatego nie musicie się spieszyć, bo wiesz, zrobicie takie wielkie wejście. Ty i Andreas, Andreas i ty. Ale będzie cudownie.

Zsunąłem jego rękę z ramienia. Wiedziałem, że szykują nam jakąś imprezę, ale nie sądziłem, że tak szybko zostanie wszystko zorganizowane.

— Wyślę ci potem wszystko. A no i oczywiście ty również musisz się dzisiaj pojawić — zwrócił się do Claudii, która odpowiedziała na zaproszenie szczerym uśmiechem. — No i pięknie. To widzimy się potem.

Pomachał nam na pożegnanie i ruszył w stronę parkingu. Oczywiście po drodze wpadł jeszcze na grupkę kolejnych skoczków i, jak mniemam, zaczął zapraszać ich na dzisiejszy wieczór. Claudia również odprowadziła go wzrokiem, po czym odwróciła się w moją stronę i lekko naciągnęła moją czapkę na czoło.

— On się nigdy nie zmieni — zauważyła, śmiejąc się pod nosem.

— Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. — Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

— W takim razie nie będę ci przeszkadzać. Musisz się wyszykować na dzisiejszy wieczór, zwycięzco.

Poprawiła kołnierz od mojej kurtki, po czym ułożyła materiał na moich ramionach. Pochyliła się i podała mi plecak. Zabrałem go od niej, zapiąłem ostatnią z kieszeni i zarzuciłem go sobie na ramię.

— Potrzebujesz podwózki?

— Nie. — Pokręciła głową. — Jestem autem. W zasadzie to powinnam już iść. Korki będą ogromne.

— To prawda. Ja mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Nie chcę żebyś czekała na mrozie.

— To co? Widzimy się w hotelu?

Pokiwałem głową, przystając na taką propozycję. Claudia pocałowała mnie lekko w policzek na pożegnanie, a ja niemal od razu udałem się w stronę naszych boksów. Nie chciałem dłużej przy niej być, bo z każdą kolejną minutą musiałem udawać, że nic się nie stało. Potrzebowałem zostać sam i chwilę pomyśleć. Nie potrafiłem dłużej jej oszukiwać. Tylko co ja mam teraz zrobić?

— Michi!

Zatrzymałem się, słysząc, że ponownie mnie woła.

— Chyba czegoś zapomniałeś.

Dopiero wtedy zauważyłem, że trzeba w ręku mój kask, znowu. Momentalnie skarciłem się za swoją nieodpowiedzialność i roztrzepanie. Uśmiechnąłem się speszony, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć na swoją obronę. Claudia pokręciła głową, po czym rzuciła kask w moją stronę. Zaskoczony jej nagłym pomysłem, w ostatniej chwili uratowałem mojego rekina przed bliskim spotkaniem z ziemią. Kiedy podniosłem wzrok, ona opierała już dłonie na biodrach, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

— Co ty byś beze mnie zrobił, co? — cmoknęła i machając ręką na pożegnanie, ruszyła w stronę parkingu.

Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym przeniosłem go na mój kask. Miała rację. Tyle lat pomagała mi poukładać moje życie, że w zasadzie nie mam pojęcia, co by było gdyby nagle jej zabrakło. Z drugiej strony przez ostatnie tygodnie udawało mi się przeżyć w zasadzie w ogóle o niej nie myśląc. To oznaczało, że potrafiłem bez niej żyć, ale nie wiedziałem czy chcę.

W zasadzie chciałem za dużo rzeczy na raz. Mieć ciastko i zjeść ciastko. Mieć i Claudię, i Stefana. Tylko jak to zrobić i nie wybierać? Może można byłoby załatwić to po cichu, tak by wszystko samo się ułożyło. Ale szansa, że ona się nie dowie, a jemu wystarczy samo chowanie się cieniu, była mała. W końcu wszystko szlak by trafił, a sam nie wiem, czy mógłbym żyć z uczuciem, że okłamuję nie tylko siebie, ale i najbliższych.

Puknąłem się kaskiem w czoło, by zmusić się do bardziej konstruktywnego myślenia. Dodatkowo zdenerwował mnie malujący się na nim szeroki uśmiech mojego rekina. Dlaczego on śmiał się, kiedy ja stałem przed takim ciężkim wyborem? Zamiast szczerzyć się jak głupi, mógłby mi pomóc. Co ja gadam? Przecież nie wyskoczy z kasku i nie zacznie mi przytaczać prawideł tego świata, nie poklepie po ramieniu i, przede wszystkim, nie wybierze za mnie.

Westchnąłem, opuszczając bezradnie ręce. Wreszcie zrozumiałem, w co tak naprawdę się wpakowałem. Kochałem dwie osoby naraz. Dwie tak piękne osoby. A dodatkowo zupełnie nie wiedziałem, co mam robić.


~~~~

Mała prywatka od autorki.

Mam nadzieję, że święta wam się udały! 🎅🏻 Mi wreszcie udało się wstać z łóżka po takiej dawce jedzenia i doczłapać się do laptopa. Dlatego jest też i nowy rozdział 🤗 Wybaczcie, ale sprawy mogą się trochę skomplikować, ale obiecuję, że je ogarnę (tak jak i to zrobiłam wcześniej 😛).

Życzę miłego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top