XV. Chasing Cars

— Jestem totalnie zmęczony —  Stefan rzucił się plackiem na łóżko.

Stanąłem nad nim, wpatrzony w zwłoki rozwalone na pościeli. Jego brak sił był zrozumiały, w końcu sam byłem padnięty po zakończonym przed chwilą konkursie. Ale to Stefanowi należały się dzisiaj gratulacje. W końcu to on zasłużenie wskoczył na podium, zgarniając nagrodę za trzecie miejsce. 

Opadłem obok niego na łóżko. Delikatnie pogłaskałem go po ramieniu, próbując przekazać mu pozostałe we mnie resztki energii. Kraft ospale przewrócił się na bok i podparł na ramieniu, by na mnie spojrzeć. Uśmiechnąłem się, na co odpowiedział tym samym. Chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu głośne pukanie do drzwi.

— Manuel idź sobie! Nigdzie z tobą nie pójdę! — Stefan krzyknął ostatkiem sił.

Spoglądałem to na drzwi, to na Krafta, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. W końcu kiedy blondyn zauważył moje zdezorientowanie, westchnął ciężko.

— Fettner od godziny chce mnie wyciągnąć na jakąś imprezę. — Przewrócił oczami. — Czekam aż wreszcie zrozumie, że nie mam zamiaru nigdzie z nim wychodzić.

Zaśmiałem się, słysząc o absurdalnej sytuacji, w której się znalazł. Spodziewałem się, że Manuel wpadnie na pomysł oblania podium, podobnie jak spodziewałem się, że po wczorajszej imprezie Stefan dzisiaj odmówi. Kraft szturchnął mnie w ramię, bym przestał się śmiać. W końcu dla niego to wcale nie było śmieszne. Chwilę potem ponownie padł na łóżko.

  — A gdybym tak — momentalnie wpadłem na pomysł — to ja z tobą gdzieś wyszedł?

Usłyszałem ospałe mruknięcia w poduszkę, z czego nie zrozumiałem zupełnie nic. Wiedziałem natomiast, że Krafti potrzebuje konkretnej zachęty, by się zdecydować.

—  Zgódź się. Przejdziemy się do centrum.

Nalegając, zacząłem delikatnie nim potrząsać. Miałem wrażenie, że zdążył zasnąć w niecałą minutę. Zrobiło mi się go trochę szkoda, ale tym razem nie mogłem dać za wygraną. Stefan w końcu ponownie przewrócił się na bok i zmierzył mnie wzrokiem.

— Wiesz, że kocham spędzać z tobą czas, ale... tak strasznie mi się nie chcę.

— Ja ci dam nie chce. 

Złapałem go za biodro i podniosłem z łóżka. Jednym szybkim ruchem przerzuciłem go sobie przez ramię i ruszyłem w stronę wyjścia. Stefan zaczął wiercić się i szarpać, aż w końcu sfrustrowany uderzył mnie w plecy.

 — Puść mnie! — zażądał.

— Puszczę cię, jak za mną pójdziesz.

— Dobrze, już dobrze. Pójdę. — Uspokoił się. — Ale postaw mnie wreszcie na ziemi!

Zsunąłem go powoli z ramienia tak, że jego stopy w końcu dotknęły podłogi. Stefan spojrzał na mnie chłodno spod swojej potarganej czupryny. Nie podobał mu się mój dobry humor, co mnie szczerze zaciekawiło. Myślałem, że po dobrym konkursie i on będzie cały w skowronkach, lecz to najwidoczniej zmęczenie wzięło u niego górę. 

— Dasz mi się przebrać, czy może mam wyjść na miasto w kombinezonie? — rzucił, ale miałem problem z rozpoznaniem czy mówił poważnie czy żartował.

W końcu odsunąłem się, by przepuścić Stefana, który już chwilę potem zniknął w łazience. Jeszcze chwilę patrzyłem się w drzwi, zastanawiając się jak mam interpretować jego sprzeczne zachowanie. Kiedy jednak po kilku minutach wyszedł z niej z uśmiechem na ustach, wiedziałem już, że niepotrzebnie się martwiłem.

Kraft złapał za kurtkę, wiszącą w przedpokoju. Podobnie i ja wyciągnąłem swoją z szafy. Trzymałem już klamkę gotowy, by opuścić pokój, kiedy Stafan złapał mnie za ramię.

— Sprawdź, czy nie ma tam Manuela — polecił cicho. — Nie chcę znowu na niego wpaść.

Pokazałem mu kciuk do góry, zapewniając go, że wykonam jego polecenie, mimo to, że uważałem je za kompletnie absurdalne. Powoli otworzyłem drzwi i wystawiłem głowę na korytarz. Rozejrzałem się to w lewo, to w prawo, a kiedy nie natrafiłem na choćby najmniejszy ślad Fettnera, bezpiecznie wyszedłem na korytarz. Stefan z kolei wolał nadal siedzieć w środku.

— Chodź. Droga wolna — zapewniłem go.

Kraft w pośpiechu zamknął pokój i łapiąc mnie za rękę, pociągnął w stronę schodów. Bawiła mnie jego wydumana paranoja, ale posłusznie ruszyłem za nim. W końcu w ten sytuacji byłem po jego stronie.

Szliśmy pospiesznie po schodach, kiedy usłyszałem niepokojące dźwięki gdzieś na korytarzu, piętro niżej. Spojrzałem niepewnie na Stefana, który jedynie wzruszył ramionami, sugerując, że nie ma pojęcia, skąd mogą dochodzić. Ciekawość wzięła górę i już chwilę potem wyjrzałem zza rogu, by przekonać się, co się dzieje.

Zobaczyłem Wellingera, który nieustanie dobijał się do jednego z pokoi. Walił ręką w drzwi, prosząc, by mu otworzono. Kiedy jednak kolejny raz nie doczekał się odpowiedzi, zrezygnowany oparł się plecami o drzwi. Powoli osunął się na ziemię i schował głowę między dłonie. Ciekawiło mnie, co aż tak załamało Niemca, ale zanim zdążyłem zrobić krok w jego stronę, Stefan już stał nachylony nad Andim.

— Hej, co się dzieje? — Kraft próbował nakłonić Niemca do zwierzeń.

Welli powoli podniósł głowę i wbił niepewny wzrok w Stefana.

— Wszystko przez ciebie — podsumował wskazując na niego palcem. — Nie mogłeś chociaż raz skoczyć gorzej? 

Stefan uniósł brew, wyraźnie zaskoczony nietypowym oskarżeniem.

— Już nie udawaj, że nie wiesz — Wellinger mruknął z niezadowoleniem. — Byłeś tam wczoraj. Wiesz na czym polegało moje pierwsze wyzwanie.

Stefan skrzywił się trochę na samo wspomnienie owej gry. Chyba nadal był obrażony za to niefortunne nieporozumienie z Eisenbichlerem i jego postrzelonym pomysłem. Najwyraźniej i Welli nie był zadowolony z całego zajścia jak i z dzisiejszego konkursu. W końcu nie udało mu się "przelecieć" Krafta, tak jak mu kazano. Ale może to i lepiej.

— Ach... To znaczy, że...  — Stefan, podobnie jak ja, poukładał sobie fakty, ale Andi szybko wszedł mu w słowo.

— Tak to znaczy, że Markus właśnie zamknął się w pokoju z moim laptopem i wypisuje niestworzone rzeczy do moich fanów. Jak znam życie z trzema już zdążył mnie hajtnąć, z pięcioma idę na studniówkę, pierdyliard innych zaprosiłem na kawę do uroczej norweskiej kawiarni, a... O matko! Mam nadzieję, że nie powysyłał żadnych zdjęć.

— Jakich zdjęć? — zaciekawiło mnie, że to właśnie na wspomnienie o nich Andreas zaczął panikować.

Niemiec powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie w bardzo znaczący sposób. Nie odpowiedział, a to mogło znaczyć tylko jedno - to całkiem poważna sprawa, w którą lepiej się nie mieszać. Trochę współczułem Andreasowi, w końcu sam wiedziałem jak fani potrafią dać w kość, ale z drugiej strony ulżyło mi, że to nie ja trafiłem na taką karę.

Stefan westchnął wyraźnie zaniepokojony losem Andiego. Położył rękę na jego ramieniu, niejako przekazując mu swoje wsparcie.

 — Mam nadzieję, że wszystko się jakoś wyjaśni — rzucił niepewnie Kraft. — Hej, idziemy właśnie na miasto. Może chcesz iść z nami się trochę rozluźnić?

Zaproponował, a ja miałem ochotę zakrzyknąć z bezsilności. Przecież mieliśmy iść tylko we dwoje. Nie żebym miał coś do Andreasa, w końcu wiem, że Stefan się z nim przyjaźni, ale tego wieczora miałem ochotę wyjść tylko z moim skrzacikiem. W końcu mieliśmy podium do świętowania. 

Musiałem mimowolnie skrzywić się w odpowiedzi na ten pomysł, co nie uszło uwadze załamanego Niemca. Zanim jednak zdążyłem opanować swoją niesforną mimikę, Welli delikatnie zsunął dłoń Krafta z ramienia.

— Dzięki, ale zostanę — zapewnił go. — Zobaczę, czy da się go jakoś powstrzymać i odkręcić te wszystkie głupoty. Nie widzi mi się kupować tylu obrączek.

Zmusił się na uśmiech, co idealnie odwzorowało sytuację, w której się znalazł. Stefan pokiwał ze zrozumieniem głową, mimo to wiedziałem, że jeszcze długo podświadomie będzie myślał o nieprzyjemniej sytuacji swojego przyjaciela.

 — No cóż, to powodzenia —  podsumował, próbując zaszczepić w Andim choć trochę nadziei.

W końcu, kiedy Andreas nic już nie odpowiedział, Krafti wyprostował się i chowając ręce do kieszeni, ruszył w moją stronę. Sam uśmiechnąłem się blado do załamanego Niemca, który pożegnał się z nami lekkim machnięciem ręki. Po tym i ja odwróciłem się, dołączając do Stefana na schodach.

Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie Lillehammer ponownie przywitało nas cholernie mroźną pogodą. Śniegu było pełno wszędzie, na szczęście dodatkowo nie padał, wtedy już kompletnie zamarzalibyśmy przy najmniejszym ruchu. Spojrzałem na Stefana, który tak opatulił się szalikiem i czapką, że mogłem dostrzec jedynie jego czarne oczy wystające między nimi. 

Słyszałem, że próbował coś powiedzieć, ale przez te jego antymroźne zapory, jedyne co zrozumiałem, to ciche pomrukiwanie.

Stefan najwyraźniej nie przejął się faktem, że nie jestem w stanie go zrozumieć, albo nawet nie  był tego świadomy, bo nie przestawał mówić. W końcu nie wytrzymałem i zatrzymałem go, łapiąc rękaw jego kurtki. Powoli obróciłem go w swoją stronę i chwyciłem za wierzchnią część jego szalika. Delikatnie ściągnąłem go w dól, by ujrzeć jego zmarznięte usta.

— Teraz wreszcie cię zrozumiem — tłumaczyłem się, kiedy Stefan obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. — Co mówiłeś? Bo jak dotąd słyszałem tylko ciche mruczenie.

Stefan uśmiechnął się przepraszająco.

— Wybacz. Nie pomyślałem o tym. Jest cholernie zimno.

Trudno było się nie zgodzić, kiedy z każdym wypowiedzianym przez nas słowem w powietrze ulatniała się solidna ilość pary. Poza tym czułem jak już powoli odmarzają mi policzki.

— To prawda. Przydałoby się trochę ciepła.

—  Właśnie o tym próbowałem ci powiedzieć. Chodźmy do centrum, podobno mają już tam  świąteczny market — zaproponował. —  Mam wielką ochotę na gorącą czekoladę. 

Pokiwałem głową, przystając na pomysł Stefana. Coś ciepłego do picia - to było mi wtedy najbardziej potrzebne.Rozpromieniłem się na samo wyobrażenie tej czekolady. Dlatego też bez zbędnego czekania ruszyłem ochoczo za Kraftim w stronę centrum.


***


Staliśmy na środku dużego placu, na którym na dobre rozszalał się świąteczny jarmark. Centrum było przepięknie przystrojone przeróżnymi świecącymi ozdobami. To dało się zobaczyć gwiazdki i sylwetki Mikołajów porozwieszane na wszechobecnych choinkach, to i doszukać się można było zwykłych bombek, zarówno jak tych ręcznie malowanych.

Wokoło kwitł handel - nie było nic świątecznego, czego nie dało się kupić właśnie tam. Przemiłe i zmarznięte sprzedawczynie próbowały wepchnąć swoim potencjalnym klientom niemalże wszystko, co miały na swoim stoisku. Od suszonych owoców z całego świata, po ręcznie robione bibeloty. Mnie jednak zaciekawił sektor z jedzeniem. W powietrzu unosił się przemiły zapach grzanego wina i pomarańczy, który narobił mi jeszcze większej chęci na coś ciepłego do picia.

Zauważyłem, że i Stefan obserwuje jedno z podobnych stoisk, przez co do mojej głowy wpadł ciekawy pomysł.

—  Założę się, że nie dasz rady kupić tej czekolady nie używając angielskiego. — Nachyliłem się nad Kraftem, rzucając mu wyzwanie.

Ten szybko odwrócił głowę, przyglądając mi się uważnie. Na początku ściągnął brwi zniesmaczony moim, w jego mniemaniu, błędnym założeniem, ale w końcu uśmiechnął się triumfalnie.

 — Tak sądzisz? No to pacz i płacz — fuknął i pewny siebie ruszył w stronę małej drewnianej budki.

Obserwowałem jak podchodzi do lady i zajmuje miejsce w kolejce. Kiedy klient przed nim składał swoje zamówienie Stefan zdążył jeszcze spojrzeć na mnie tak, jakby chciał się upewnić, czy zobaczę jego wspaniały wyczyn. Uśmiechnąłem się do siebie, widząc jak bardzo zaangażował się w ten zakład.

Chwilę później nadeszła jego chwila. Spodziewałem się, że zacznie wymachiwać rękami, by przynajmniej spróbować porozumieć się za pomocą znaków. Zdziwiłem się, kiedy nic takiego się nie zadziało. Stefan spokojnie czekał na swoje zamówienie, a chwilę później z ogromnym banem na ustach stanął przede mną, wręczając mi kubek z gorącą czekoladą.

Wpatrywałem się w brązową ciecz i próbowałem zrozumieć, co się właśnie stało. Podniosłem wzrok, by przyjrzeć się rozbawionemu Kraftowi. Nie było szans, żeby znał norweski, a więc pozostawało jedno wyjaśnienie:

— Oszukiwałeś — mruknąłem niezadowolony.

— Wypraszam sobie. — Uśmiech chwilowo zniknął z jego twarzy. — Wszystko było przepisowo.

— To jak to się stało? — Wskazałem na kubek, próbując zrozumieć.

— Zabroniłeś mi mówić po angielsku, ale nie przewidziałeś, że pan sprzedawca będzie przemiłym studentem z Berlina.

Wszystko stało się jasne. Przewróciłem oczami, rozczarowany takim banalnym rozwiązaniem. Chciałem żeby Stefan trochę pogimnastykował się zanim zamówi czekoladę, a tym czasem ułatwiłem mu to zadanie po całości. Ale kto by się spodziewał, że ten sprzedawca będzie Niemcem?

Stefan zaśmiał się widząc moją posępną minę. W końcu jednak uniósł kubek do ust, by wziąć łyk upragnionej gorącej czekolady. Nie minęła nawet chwila, a Kraft odstawił go z bólem na twarzy.

— Ała. — Wyciągnął język. — Oparzyłem się.

Zachichotałem. Czyżby karma?

— Wiesz, możesz go teraz przyłożyć do latarni, to się schłodzi — zażartowałem, znając nieprzyjemne skutki takiej zabawy.

Kraft spojrzałam na mnie wymownie, sugerując, że i on nie ulegnie absurdalnemu pomysłowi.

— Nie, dzięki. Drugi raz się na to nie nabiorę.

— Drugi raz? — Nie wierzyłem. — Czyli był jakiś pierwszy?

Zacząłem przyglądać się Stefanowi, który zwlekał z udzieleniem odpowiedzi. Widziałem, że sięga pamięcią do jakiejś zarówno śmiesznej jak i tragicznej sytuacji. Kiedy jednak spuścił wzrok, wiedziałem, że był też niejako zawstydzony. Cóż, chyba każdy w życiu robi jakieś głupie rzeczy, ale ta błahostka na pewno nie należała do tych najgorszych.

— Błędy młodości — rzucił w końcu, uśmiechając się nieznacznie. — Ciebie nigdy tak nie wkręcili?

— Brat raz próbował, ale się nie dałem. Potem sam sprzedałem pomysł Alexowi i dostałem ostrą reprymendę od mamy, kiedy musieli go ratować. Zabrali mi konsolę na dwa tygodnie.

— Co ty mówisz? — przeraził się Stefan. — Jak to przeżyłeś?

— Jak widać dałem radę i jestem teraz tutaj z tobą. — Wystawiłem język niejako na przekór całej konwersacji. 

— Jak dobrze! Co by było gdybyśmy nie poznali się przez zabraną konsolę? — zażartował Stefan.

Zawiesiłem się na chwilę, uświadamiając sobie wagę jego słów. Właśnie. Co by było gdybyśmy nigdy się nie poznali? Gdyby jedno z nas nigdy nie zdecydowało się skakać? Minęlibyśmy się gdzieś na ulicy, nawet na siebie nie patrząc? Czy byłbym w stanie tak obojętnie przejść obok osoby, która niewątpliwie stanowiła ważną część mojego życia? Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.

W szczególności wtedy, kiedy wpatrywałem się w Stefana usiłującego wziąć kolejny łyk czekolady i się przy tym ponownie nie poparzyć. Wyglądał przy tym tak niesfornie, że nie wybaczyłbym sobie, gdyby nie było wtedy przy nim. 

 — Michi, gapisz się — zauważył Stefan, wgryzający się w papierowy kubek.

Gapiłem się? Cóż, nie potrafiłem się powstrzymać. Żeby jednak ukryć swoje zakłopotanie z bycia zdemaskowanym, sam wziąłem wreszcie łyka czekolady. Nawet nie spodziewałem się, że faktycznie była aż tak gorąca. Starałem się nie pokazać, że i ja niefortunnie się poparzyłem, ale mimowolnie się skrzywiłem, co nie uszło uwadze Stefana.

— Mówiłem, że jest gorąca — zaśmiał się Kraft. — A jak odpływasz gdzieś myślami, to dodatkowo nie uważasz. 

Schowałem się za kubkiem, próbując ukryć swoje zawstydzenie. Dobre, że było zimno, bo przynajmniej moje płonące policzki miały solidną wymówkę. Gdybyśmy byli w hotelu, od razu by mnie przejrzał. Lecz tak jak się spodziewałem Stefan brnął dalej, widząc moje zmieszanie. 

— O czym tak myślałeś? —  Chciał wiedzieć.

— Po prostu cieszę się, że tu jestem — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Krafti chwilę patrzył się na mnie, jak w obrazek. Dokładnie przyglądał mi się swoimi ciemnymi, ale ciepłymi oczami. Widziałem w nich taki rodzaj zadowolenia, którego nie umiałem opisać. Śmiały się do mnie, a ja nie potrafiłem się nim oprzeć. Sam uległem i szczerze się uśmiechnąłem.

W tym momencie Stefan szybko podniósł rękę i szarpnął moją czapkę, naciągając mi ją na oczy. Mogłem się tego spodziewać, mimo to, że Kraft nigdy nie był przewidywalny. A może to ja po prostu tak dobrze go znałem? Kiedy jednak podniosłem materiał, by przywrócić niezbędny mi zmysł wzroku, Stefan zdążył już wyrwać się do przodu. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i posnułem się ośnieżoną ścieżką w jego stronę.


***


Siedzieliśmy na jednej z specjalnie przygotowanych na tę okazję ławeczek. Świąteczny festyn rozkręcił się na dobre. Przyglądałem się rodzinom chodzącym od stoiska do stoiska, parom, które sączyły grzane wino przy bogato ozdobionych choinkach i dzieciom ścigającym przebranego Mikołaja i jednocześnie rzucającymi w niego śnieżkami. Było już późno, czy one nie powinny iść spać?

To prawda, robiło się coraz później i coraz zimnej. Czekoladę zdążyłem już dawno wypić, przez co nie miałem już czym ogrzać rąk, ani siebie. Pomyślałem o ciepłym winie, które chodziło za mną cały wieczór. W końcu podniosłem się i już chwilę później wróciłem do naszej ławeczki z dwoma szklanymi kubkami w kształcie świątecznych skarpet z nieziemsko dobrą zawartością.

Wręczyłem jeden z nich Stefanowi, który szybko schował telefon do kieszeni. Uśmiechnął się, widząc niecodzienny kształt naczynia. Objął je dłońmi, zapewne próbując je ogrzać. Zrobiłem podobnie, rozkoszując się pysznym pomarańczowo-goździkowym aromatem. 

Nie zdążyłem jednak wziąć nawet łyka, kiedy usłyszałem wesołą melodyjkę wydostającą się z kieszeni Krafta. Dobrze znałem ten dzwonek i wiedziałem dokładnie, kto do niego dzwonił. Stefan jednak szybko odrzucił połączenie, jakby chciał ukryć, że w ogóle takowe było. Zdziwiło mnie to. Przecież był świadomy, że je słyszałem. W odpowiedzi uśmiechnął się głupawo, próbując zatuszować zaistniałą sytuację.

Kiedy jednak telefon zadzwonił ponownie, Stefanowi szybko zrzedła mina.

— Powinieneś odebrać —  zasugerowałem, nie patrząc się na niego.

Czułem jak wbijał we mnie swój wzrok, kiedy w tle rozbrzmiewał irytujący dzwonek. Ja jednak bardziej skupiłem się na czerwonej cieczy i pływającym w niej plasterku pomarańczy.

—  Ty zawsze od niej odbierasz? — spytał niby spokojnie, ale słyszałem w jego głosie niepewność.

Powoli podniosłem wzrok, by na niego spojrzeć. Czy zawsze odbierałem od Claudii? Cóż... tak. Głównie po to, by kłamać, że wszystko jest dobrze. Nawet jakbym chciał przestać odbierać, to mimo wszystko nie potrafiłem. W końcu po tylu latach nie dałbym rady zerwać naszej relacji tak z dnia na dzień.

Stefan uniósł brodę, uznając brak mojej odpowiedzi, za jednoznaczną odpowiedź. Miałem wrażenie, że lekko się rozczarował, ale po chwili jedynie ściągnął brwi wyraźnie niezadowolony. Przewrócił komórkę w dłoni, odebrał i wstając, odszedł od ławki na tyle, bym nie mógł usłyszeć o czym rozmawiają.

Nigdy się tak nie zachowywał. Przeważnie gdy dzwoniła do niego Marisa, słyszałem większość z ich konwersacji - nigdy nie ukrywał ich przede mną. Dlaczego więc teraz zrobił mi na złość? Może obraził się za to, że i ja rozmawiałem z Claudią. Wiem, że chciał mieć mnie tylko na wyłączność, w końcu sam marzyłem o tym samym. Ale to wszystko nie było takie proste. Wręcz przeciwnie. Im dłużej w to brnęliśmy, tym bardziej to stawało się skomplikowane.

Przebierałem nogami, formując w śniegu różne kształty. Czekałem aż Stefan wróci. Co jakiś czas zerkałem w lewą stronę, obserwując jak Kraft chodził w tą i z powrotem, rozmawiając przez telefon. Przeszła mi ochota na wino, a skończyło się na tym, że zapatrzyłem się w swój pusty, papierowy kubek po czekoladzie, który leniwie przewrócił się na śnieg.

Nawet nie zauważyłem, kiedy Stefan ponownie usiadł obok mnie. On również zapatrzył się, gdzieś przed siebie, niepewnie obracając komórkę w rękach. Zapadła między nami dziwna cisza, którą co chwila przerywały radosne śmiechy dzieciaków. Poczułem mokry ślad na moim nosie. Zaczął padać śnieg.

— Wiesz, że trzeba będzie im powiedzieć — odezwałem się w końcu.

— Wiem —  westchnął bezradnie Stefan.

Wpatrywał się w ciszy w swój telefon. Pewnie zadawał sobie to samo pytanie co ja - ale jak to zrobić? Sam czułem, że niepotrzebnie okłamywałem Claudię, ale nie potrafiłem też wziąć się w garść i jej powiedzieć. Tak jakbym bał się konsekwencji. Ale przecież byłem zdecydowany. To w czym tkwił problem?

— Nie chcę o tym teraz myśleć — rzucił stanowczo Stefan. — Mieliśmy spędzić wesoło wieczór, a tym czasem niepotrzebnie smęcimy. Możemy wrócić do przemiłej atmosfery sprzed dziesięciu minut?

Uniósł swój kubek, sugerując, że chce skoncentrować się tylko na teraźniejszości. Powinno podobać mi się takie rozwiązanie. W końcu niejako wpasowywało się ono w mój niedawny styl bycia, którego teraz przecież chciałem unikać. Sam przekonałem się, że ucieczka wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Stefan zauważył moje niepewne spojrzenie i z ciężkim westchnięciem dodał:

— Powiemy im — próbował mnie uspokoić. —Ale... nie teraz. Musimy skupić się na tym, co ważne. Jutro jest konkurs, za tydzień kolejne dwa w Engelbergu. To są teraz nasze priorytety. Przed świętami jest trochę czasu... Może wtedy...

Analizowałem dokładnie jego punkt widzenia. Zastanawiałem się, dlaczego aż tak bardzo odkładał tę rozmowę. Przecież się nie wahał, prawda? Nie, to nie mogło być to. Szybciej posądziłbym Stefana o to samo, co i mnie powstrzymywało przed taką konfrontacją - kompletny brak pomysłu na jej przeprowadzenie. W końcu w jaki sposób oświadczyć swojej dziewczynie, że woli się najlepszego kumpla? Musiałem poczytać o tym w Internecie. Tam na pewno znajdę jakąś odpowiedź.

W końcu potrząsnąłem głową, próbując pozbyć się natarczywych myśli. Wtedy nie było na nie czasu. Jeśli Stefan wolał skupić się na tu i teraz, to powinienem to uszanować. Wziąłem łyk, jeszcze ciepłego grzańca, by wrócić do świątecznej atmosfery. Uśmiechnąłem się do Stefana, rozsiadając wygodniej na zimnej ławce.

— Kiedy dowiedziałeś się, że Mikołaj nie istnieje? — rzuciłem, zapatrując się w czerwonego grubasa, który tym razem gonił dzieci, a nie uciekał przed nimi.

Stefan zaśmiał się i spojrzał się na mnie rozmarzony. Wyraźnie zadowoliła go zmiana tematu. Spojrzał się na mnie delikatnie, jakby chciał w ten sposób podziękować mi za wyrozumiałość i porzucenie nieprzyjemnej kwestii. Sam zatopił usta w winie i dodał po chwili:

— Kumple powiedzieli mi w szkole. Chyba jak każdemu. — Wzruszył ramionami. — Ale miałem swoje przeczucia odkąd mama wysyłała moje listy bez znaczków. A ty?

Nie zdążyłem nic powiedzieć, kiedy Stefan uniósł dłoń, by mnie zatrzymać.

—Czekaj. Niech zgadnę.— Zmrużył oczy, dokładnie mnie studiując.—Brat ci powiedział.

Rozłożyłem bezradnie ręce, wskazując, że miał rację.

—Wiedziałem! —Ścisnął dłoń w pięść w triumfalnym geście. —Zapewne potem sprzedałeś to Alexowi. Nie mów, że za to też zabrali ci konsolę.

— Nie— zaśmiałem się.— Za to akurat mi dziękowali. Młody już wcale nie był młody, gdy wreszcie przestał wierzyć w tę bajeczkę.

Krafti uśmiechnął się i ponownie zniknął za swoim kubkiem. Wraz z miarowym ubytkiem jego zawartości, rozmawialiśmy o przeróżnych rzeczach. Zaczęliśmy nawet obgadywać ludzi, którzy krzątali się między straganami. Niektórzy z nich wyczyniali naprawdę niestworzone rzeczy.

Z czasem jednak grzaniec się skończył, a ja poczułem na sobie chłody podmuch wiatru, podobnie jak i co raz to większe ilości śniegu. Zauważyłem, że Stefan zaczął trząść się z zimna, ponownie opatulając się w ciepły szalik. Sam prawie przymarzłem do drewnianej ławki. To był znak, że musieliśmy wracać. W końcu czekał nas kolejny konkurs, a dobrze byłoby przystąpić do niego bez żadnych odmrożeń i, w miarę możliwości, w pełni sił. Podnieśliśmy się ospale i lekko znużeni zimową pogodą, posnuliśmy zaśnieżonymi alejkami w stronę hotelu.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top