XLVIII. Breathin

Mała prywatka od autorki. 

Tym razem pozwolę sobie walnąć prywatkę na początku, bo nikt mi nie zabroni. Tak dobrze widzicie, to jest rozdział. Jak się okazuje wszystko będzie lepsze niż pisanie pracy, dlatego stay tunned do Igrzysk, a może się miło zaskoczycie. Sama się miło zaskoczyłam i w zasadzie wpadłam w lekką nostalgię. Zaczynałam pisać to ff równo z zaczęciem moich studiów (a w zasadzie pierwsze szkielety rozdziałów powstały jeszcze w liceum, kiedy to siedziałam z telefonem pół dnia zamiast się uczyć do matury i to mi najwyraźniej zostało), a jeszcze go nie skończyłam, choć za chwilę obrona. O matko, co za wstyd. Kocham zaczynać i nie kończyć spraw. Typowa ja. Jestem już starą babą, a wciąż bawię się w takie rzeczy. Ale hej! Z tego chyba nigdy się nie wyrasta. I w sumie może dobrze. (Podobnie jak z tumblra. Konto ma już 14 lat i nigdy się go nie wyrzeknę, chyba że usuną tę piekielną stronę.) 

Te ostatnie kilka dni sprawiło mi dużo frajdy. Najpierw całą noc czytałam całe opko pod kołdrą (tak, poszłam spać o 5:30), potem odkopałam stary zeszyt myśli (wiecie, że miałam tam napisany cały jeden rozdział, wystarczyło go przepisać, na co oczywiście nie mogłam się zebrać przez cały rok. W sumie było tam też sporo niewykorzystanych scen, które ochoczo przejęłam). I znowu przypomniałam sobie, jak to jest siedzieć 10h w Maku z kawusią (bo wykładów z fizyki już  dawno nie mam) i pisać to opowiadanie. I z jaką łatwością mi to przychodziło, kiedy mogłam na luzie nie przejmować się i robić to dla funu! Fajna sprawa. 

Po co w zasadzie to piszę? Nieważne, zignorujcie, przejdźcie to rozdziału, jeśli się stęskniliście, a raczej, o ile się stęskniliście. Także no. Nic nie obiecuję, ale trochę obiecuję, bo trochę mam w zanadrzu przygotowane. (I nie, nie będzie rocznej przerwy, a przynajmniej nie po tym rozdziale XD). Dlatego enjoy!

Życzę miłego życia.  

PS A jak tam Wam mija poniedziałek? Bo ja mam za dużo rzeczy do zrobienia, dlatego zabrałam się właśnie za to heh

PS2 Znalazłam super gifa, ale nie chciał się śmieć wczytać. Stąd zdjęcie. Ugh. Tylko wiatr w oczy. 

~~~


Obudziły mnie promienie słońca wdzierające się do pokoju. Byłem kompletnie niewyspany, a oczy same się zamykały, jeszcze zanim całkowicie się otworzyły. Z tego całego zmęczenia i nocnych perturbacji cholernie bolała mnie głowa i nie sądziłem, że mogę się aż tak źle czuć z rana — i to na trzeźwo. Choć w sumie można powiedzieć, że byłem pijany wczorajszymi emocjami.

Nie mogłem dłużej wytrzymać w łóżku, dlatego powoli udałem się do salonu. Starałem się robić to możliwie jak najciszej, by nie obudzić Stefana. O ile w ogóle spał. Wszedłem na palcach do pokoju, tylko by odkryć Krafta leżącego na kanapie opatulonego kołdrą. Po cichu sprawdziłem, jak się ma, i naprawdę ucieszyłem się, gdy okazało się, że spał. Należało mu się trochę odpoczynku po całym nocnym zajściu. W końcu byłem pewny, że przeżył to wszystko dwa razy gorzej niż ja.

Spokojny, ale wciąż z duszą na ramieniu, wstawiłem wodę — koniecznie musiałem napić się kawy. Nie spałem prawie w ogóle i choć wiedziałem, że napój bogów nie zwróci mi nieprzespanych godzin, to chociaż mogłem łudzić się, że tak właśnie się stanie. Czekała nas przecież podróż do tego piekielnego Willingen, a przynajmniej jedno z nas musiało być w dość przyzwoitej formie by prowadzić.

Odwróciłem się z zamiarem wyciągnięcia słoika z kawą z jednej z szafek i momentalnie zamarłem. Na środku kuchni czekał już na mnie demon wcielony, czyli kot Stefana we własnej osobie. Prawie nie zszedłem na zawał, tak mnie to cholerne stworzenie przestraszyło. I jeszcze wciąż przyglądało mi się tym uważnym, ale nieufnym, spojrzeniem. Wiedziałem, że muszę działać szybko, bo w przeciwnym razie pupilek obudzi swojego właściciela.

Wygrzebałem z jednej z szuflad puszkę z jedzeniem i wsypałem jej zawartość do miski. Myślałem, że w ten sposób zaskarbię sobie jego przychylność i wdzięczność, a on w zamian nie obudzi Krafta. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko się odwróciłem, jedzenie w błyskawicznym tempie zniknęło z miski, a ten głupi sierściuch skakał już po kanapie i był niebezpiecznie blisko twarzy Stefana. Chciałem go stamtąd zabrać, ale było już za późno. Chwilę później Krafti zaczął się wiercić i widziałem, jak jego ręka powędrowała do góry tylko po to, by pogłaskać to cholerne stworzenie.

Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem zostać w kuchni, czy może szybko ulotnić się do sypialni. To był ostatni moment na podjęcie takiej decyzji bez znacznych konsekwencji. I choć kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać po tym poranku, to finalnie zdecydowałem się zostać. W końcu kiedyś musieliśmy się zobaczyć. Nie było innej możliwości. Dlatego też od razu sięgnąłem po drugi kubek — Kraftowi też należała się poranna kawa.

Zdecydowałem się zaznaczyć moją obecność przez lekko za głośne odstawienie czajnika. Wolałem, by Stefan wiedział, że nie jest sam w pokoju. Zająłem się sypaniem kawy do kubków — ulubiony ekspres Stefana był właśnie w naprawie — a jednocześnie kątem oka uważnie obserwowałem ruchy Krafta.

Stefan rozejrzał się po salonie i dopiero po kilku chwilach jego wzrok ogarnął również kuchnię. Nie wiem, w jakim dokładnie był humorze, bo gdy tylko jego spojrzenie sięgnęło mojej osoby, natychmiast spuściłem wzrok, udając zajętego kawą. Pozostał mi więc tylko słuch. Nasłuchiwałem, jak Stefan wstaje z łóżka, układa kołdrę, po czym powoli snuje się w stronę kuchni.

Zdziwiłem się, kiedy zdecydował się zająć jedno z miejsc za barem — dokładnie to miejsce naprzeciwko naszykowanych przeze mnie kubków i w zasadzie samego mnie. Czułem, że się mi przygląda. Zawsze potrafiłem wyczuć, kiedy jego wzrok za mną podążał — zazwyczaj było to naprawdę miłe uczucie. Mogłem je ignorować, ale z każdą kolejną chwilą stawało się to coraz trudniejsze. Przecież nie mogłem wiecznie udawać, że nie siedzi przede mną. Nie kiedy było to oczywiste dla nas obu.

W końcu się złamałem i na chwilę podniosłem wzrok. Nie myliłem się — nasze spojrzenia się spotkały. Niestety za szybko spuściłem wzrok, by cokolwiek wyczytać z tego Stefana. Niemal od razu skarciłem się za takie zachowanie. Przecież nie o to chodziło. A teraz wszystko stało się jeszcze bardziej niezręczne. Musiałem szybko to naprawić.

Ostentacyjnie odłożyłem pudełko z kawą na blat i ponownie wbiłem wzrok w Stefana. Choć tym razem nie miałem zamiaru go odwracać.

— Słuchaj...

— Michi...

Obaj uśmiechnęliśmy się zaraz po tym jak wybraliśmy dokładnie ten sam moment na zaczęcie rozmowy. Ale może to i lepiej. Podobny gest pozwolił rozluźnić nieco atmosferę. Dopiero wtedy zrozumiałem, że Stefan definitywnie nie wstał lewą nogą (choć może w jego przypadku prawą), choć miał do tego pełne prawo. A to zdecydowanie ten lepszy z możliwych scenariuszy.

Cieszyłem się z takiej sytuacji, chyba obaj się cieszyliśmy. To oznaczało, że żadne z nas nie chciało tego przekładać i że czuliśmy się zobowiązani do podjęcia dialogu. Cisza w tym przypadku byłaby znacznie bardziej krzywdząca.

— Mogę? — spytał, ale przecież nie potrzebował mojego pozwolenia na zaczęcie tej rozmowy. — Wczoraj ty dużo mówiłeś, więc teraz chyba moja kolej.

W zasadzie obaj sporo mówiliśmy, choć wartość emocjonalna naszych wypowiedzi była zdecydowanie inna. Dziwiłem się, że to Stefan chciał zacząć pierwszy. Spodziewałem się, że to ja znowu będę zmuszony tłumaczyć się ze wszystkiego zanim to on łaskawie wreszcie na mnie spojrzy i zrozumie moje zachowanie i popełnione błędy. Ciekawiła mnie jego odmienna postawa, dlatego jedynie kiwnąłem głową i pozwoliłem mu kontynuować, a sam powoli zalałem obie kawy.

— Zabawne. — Stefan pokręcił głową i nieznacznie się uśmiechnął. Od razu zaskoczyło mnie jego spostrzeżenie. W końcu uważałem, że nic w zaistniałej sytuacji nie było ani trochę zabawne. — Sam popatrz. Boję się tylu rzeczy i akurat skakanie ze zbocza góry na dwóch cienkich listewkach przy zabójczej prędkości nie jest jedną z nich.

Samo porównanie było dość dobitne i w zasadzie w tym momencie mógłbym się z nim zgodzić. Stefan jednak doprecyzował:

— Chore. Wolałbym tysiąc razy oddać skok na Letalnicy w kompletnej mgle i śnieżycy niż doczekać tej jednej głupiej rozmowy z Gregorem.

Jego dłoń bezradnie, a jednak z nutą złości, wylądowała ciężko na blacie i przez moment bałem się, że Kraft przypadkowo wyleje kawę. Na szczęście nie doszło do żadnej kawowej katastrofy. Stefan jedynie podparł głowę na dłoni, a drugą zaczął bezsensownie mieszać łyżeczką. Bezsensownie, bo już dawno temu zdążyłem posłodzić kawę według jego codziennych upodobań.

Przyglądałem się w ciszy Stefanowi, próbując wyczytać coś z jego twarzy — wiedziałem, że to nie wszystko, co miał mi do powiedzenia. Niestety, o ile znałem go tak, jak nikt inny, to jedyny wniosek, jaki nasuwał mi się po przestudiowaniu jego znudzonej miny, to ogromne zmęczenie. Wory pod oczami nie mniejsze niż u zawodowego boksera świadczyły tylko o jednym. Bałem się spojrzeć w lustro. Zapewne sam nie wyglądałem lepiej.

— Cholera, dlaczego to zawsze musi być Gregor! — Stefan cisnął łyżeczką i tym razem nie obyło się bez paru rozlanych kropel, które natychmiast przyozdobiły biały blat.

Po części cieszyłem się, że jego złość skumulowała się na Gregorze, a nie na mnie, tak jak w nocy. Po części jednak rozumiałem frustrację Krafta. Sam nie mogłem pozbyć się podobnego pytania z głowy. Zawsze, kiedy coś się działo, Gregor albo maczał w tym palce, albo wtryniał nos tam gdzie nie trzeba. Zawsze.

— Myślisz, że z kimś innym byłoby łatwiej? — spytałem, choć długo wahałem się, czy to zrobić. W końcu to Stefan chciał mówić.

Kraft spojrzał na mnie niepewnie, przez co zacząłem żałować zadanego pytania, ale jedynie na chwilę. Stefan zacisnął mocno usta i stanowczo podniósł się z krzesła. Zrobił krok w stronę dalszej części blatu i sięgnął ręcznik papierowy, którym chwilę później zaczął dokładnie wycierać zostawione po sobie kawowe plamy.

— Nikt inny nie miałby tyle tupetu i dumy, by bawić się w podobne gierki — mruknął zdenerwowany.

— Myślę, że to nie jedyny powód — pozwoliłem sobie na subiektywną opinię.

Miałem sporo czasu, by przemyśleć to sobie dzisiejszej nieprzespanej nocy. W zasadzie Stefan też miał do tego sposobność dlatego ciekawiły mnie wysnute przez nas tego ranka wnioski. Najwyraźniej i Krafta ciekawiło moje stanowisko, bo skwitował moją uwagę uniesieniem jednej z brwi.

— Takie gierki zaczyna się wtedy, kiedy wiadomo, że można coś ugrać — zacząłem. — Gregor musiał znaleźć coś, co wyraźnie nakręca go do działania, coś, co zapewnia go, że dalej będziemy tańczyć tak, jak nam zagra. I... chyba wiem, co to takiego.

Stefan spojrzał na mnie uważnie. Widziałem w jego oczach, że czeka na rozwinięcie mojej myśli. Nieważne, czy wciąż był na mnie obrażony po wczorajszej nocy, czy wciąż chował jakąś urazę do mojej postawy i zachowania. Teraz po prostu chciał wiedzieć, jak rozpracować całą tę sytuację. Każdy pomysł, każda myśl związana ze sprawą była teraz na wagę złota. Oczywiście pozostałe kwestie, te bardziej osobiste, wciąż czekały na wyjaśnienie i liczyłem, że tym razem poruszymy je znacznie wcześniej.

Zupełnie tak jakbyśmy byli partnerami, oddziałem kryminalnych, którzy mają rozwiązać zagadkę i dopiero wtedy będą mogli porozmawiać o bardziej przyziemnym i intymnym aspekcie ich relacji.

— Kiedy rozmawiałem z Gregorem w szpitalu, to znaczy, wtedy gdy... wtedy gdy się dowiedział. Powiedziałem mu w kilku dosadnych słowach, że nie obchodzi mnie to, że wie i co z tym zrobi.

Stefan zaczął nerwowo wiercić się na krześle. Nie wiedziałem tylko, czy to przez wspomnienie rozmowy z Gregorem, czy mojego nastawienia do jego słów. Nie interesowało mnie to jednak. Najpierw musiałem skończyć swoją myśl.

— Postawiłem mu się, pokazałem, że może zrobić z tą informacją wszystko, co żywnie mu się podoba, a mnie to nie ruszy. W końcu tylko naprawdę nieszczęśliwa osoba będzie narzekać na szczęście innych. Potem w Zakopanem, na balkonie, zrobiłem to samo i... Gregor odpuścił. A przynajmniej odpuścił mnie.

Wziąłem łyk kawy, bo wiedziałem, że następne słowa nie przyjdą mi z łatwością. Nie kiedy Stefan wciąż przyglądał mi się podejrzliwym wzrokiem.

— Od tego momentu chciał już tylko rozmawiać z tobą.

Po tych słowach zapadła chwilowa cisza, ale nie dłuższa niż czas, w którym Stefan zrozumiał, o co tak naprawdę mi chodziło. Widziałem, jak jego spojrzenie zmienia się z tego uważnego na zagniewane, choć sądziłem, że zdołam tego uniknąć. Na próżno.

— Aha, czyli mam rozumieć, że to ja jestem tym wadliwym ogniwem?— funkął. — Świetnie.

Wiedziałem, że właśnie tak zareaguje, ale nawet moje najszybsze protesty nie były w stanie go przekonać.

— Stefan, to nie tak.

— A jak?

— Po prostu...

— Po prostu właśnie to chciałeś mi zasugerować.

— Nie — zaprotestowałem tym razem bardziej stanowczo, co na chwilę zatrzymało Stefana. Na tyle bym mógł kontynuować: — Wadliwym ogniwem jest tutaj strach. Dopóki Gregor widzi, że się go boimy, a w zasadzie tego, co może o nas rozpowiedzieć, będzie chciał coś na tym ugrać. Dlatego odpuścił, kiedy powiedziałem, że mam go gdzieś. I dlatego teraz chce rozmawiać z tobą, bo nie zna jeszcze twojego stanowiska.

Do Stefana powoli docierały moje słowa i widziałem jak stopniowo się uspokajał. W zasadzie to nawet byłem w stanie dostrzec moment, w którym zaczął żałować swojego wybuchu, a bardziej chciał poznać resztę mojej teorii. Widziałem u niego to spojrzenie przepełnione skruchą, ale i kompletnym zmieszanie, dlatego szybko odpuściłem mu tę niekontrolowaną reakcję.

Kraft zaczął kiwać głową, jakby próbował poukładać sobie kolejne fakty, a kiedy było ich za dużo, zabrał się za swój kubek z kawą. Skrzywił się po jednym z łyków. Nie wiedziałem tylko czy to przez to, że się oparzył, czy aż tak bardzo tęsknił za smakiem kawy ze swojego ekspresu.

— Czyli... czyli co?

Pytanie było naprawdę mało precyzyjne, ale przynajmniej sugerowało, że Stefan podejmie współpracę, że już częściowo rozpatrzył moją teorię. Westchnąłem i oparłem się łokciami o blat, nachylając w stronę Krafta.

— Czyli za wszelką cenę nie możemy mu pokazać, że się go boimy.

Bo to właśnie o to się wszystko się rozchodziło, a przynajmniej tak uważałem. Nie widziałem innego powodu, dlatego chciałem wierzyć, że trafiłem w sedno sprawy. Zresztą nawet jeśli nieznacznie minąłem się z prawdą, to utrzymanie nerwów na wodzy, w szczególności przed Gregorem, i tak powinno okazać się kluczowe. Nie bałem się o siebie — ten etap miałem już za sobą. Jednak panicznie bałem się o Stefana, któremu podobna sztuka na pewno nie przyjdzie z łatwością. O ile w ogóle przyjdzie.

— Wiem, że to nie będzie łatwe, ale o cokolwiek Gregor by się nie pytał, czegokolwiek by od ciebie nie chciał, dociekał, a może to robić na wiele perfidnych sposobów, musisz zwyczajnie pokazać, jak mało obchodzi cię to, co ma zamiar zrobić. Jeśli będziemy w tym zgodni, a on nie znajdzie dalszej korzyści z bawienia się nami, to wreszcie straci zainteresowanie.

— Myślisz, że to zadziała?

Zobaczyłem w jego oczach promyczek nadziei — mały, a jednak obecny. Nie chciałem go gasić, ale musiałem być szczery. W szczególności w tym momencie.

— Nie mam pojęcia, co wymyśli Gregor, a obaj wiemy, że może wymyślić wiele. Ale mimo to, uważam, że to nasza jedyna szansa.

Zdawałem sobie sprawę, że prosząc Stefana o niepokazanie strachu przed Gregorem, niejako proszę go również o otwarte i szczere przyznanie się do naszego związku — o coś, z czym Stefan od początku miał problem, a co stało się obiektem naszych ostatnich cichych dni. A to wszystko sprawiało, że egzekucja mojego wspaniałego planu stawała się coraz trudniejsza. Dlatego też nie zdziwiłem się, kiedy Stefan chwilę później szepnął:

— Nie wiem... nie wiem, czy potrafię to zrobić.

Zaczął ponuro wodzić palcem po kubku i już wiedziałem, że nie dokończy swojej kawy. Wiedziałem też, że nawet udawanie przed Gregorem będzie dla niego niemożliwie trudne i niezbyt widziałem tutaj sposób na udzielenie mu jakiejkolwiek pomocy. Choćbym się dwoił i troił i tańczył salsę przed Gregorem, to jeśli Stefan sam nie wyrazi się dostatecznie jasno i pewnie, to nic z tego nie będzie. Musiałem stworzyć mu idealne warunki, w których zyskałby trochę pewności siebie, dlatego dodałem:

— Dlatego właśnie ja tam będę.

Stefan spojrzał na mnie niepewnie, jakby nie wiedział, co moja obecność ma do tego wszystkiego. Myślałem, że to oczywiste.

— Wiadomo przecież, że najlepiej działamy w zespole, nie?

Posłałem mu promienny uśmiech, ale jednocześnie zadbałem, by całość zabrzmiała dość poważnie. Nie mogłem pozwolić sobie, by Stefan pomyślał, że żartuję z tak ważnej rzeczy. Za wszelką cenę chciałem, by wiedział, że dopóki będziemy się wspierać i działać razem, to nic nie może nas zniszczyć. Bo kiedy on nie czuje się na siłach, by zmierzyć się z Gregorem, to ja powinienem mu tych sił użyczyć. I właśnie taki miałem zamiar.

Krafti długi czas wpatrywał się we mnie swoim uważnym spojrzeniem, a ja widziałem jak przechodzi przez nie moment pewnej realizacji. Jakby Stefan musiał w ułamku sekundy przypomnieć sobie jednocześnie kilka rzeczy, które finalnie układają się w pełny obraz. Doskonale to widziałem, podobnie jak i ostateczny wynik tych przemyśleń. Najpierw Krafti uśmiechnął się nieśmiało, jakby z niedowierzaniem, a dopiero po chwili mogłem ujrzeć jego szczery uśmiech. Coś co tak dawno nie gościło na jego ustach.

— Masz rację — powiedział rozpromieniony. — Zresztą, jak zawsze.

— Nie no... bez przesady...

Próbowałem się bronić, bo nie do końca zgadzałem się z tym stwierdzeniem, ale zanim zdążyłem dokończyć zdanie, Stefan zsunął się ze swojego stołka, obszedł bar i wtulił się we mnie tak mocno, że musiałem puścić kubek, by nie wylać kawy.

— Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem.

— Daj spokój, zdziwiłbym się, gdybyś tego nie zrobił. Zasłużyłem sobie. — Jakby na to nie patrzeć, zawaliłem. — To ja przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej.

Musiałem to dodać, bo Stefanowi należały się przeprosiny.

— Cóż, zdziwiłbym się, gdybyś powiedział mi od razu.

Tym razem to Stefan sięgnął po tę formułkę i ponownie miał rację. Najwyraźniej nie popisaliśmy się obaj i każde z nas postąpiło w typowy dla siebie sposób. Moje wieczne niezdecydowanie i uciekanie przed tematem wzięło górę, kiedy Stefan ponownie zaczął widzieć błędy w zachowaniu wszystkich na około oprócz siebie. To cechy, których najwyraźniej żadnemu z nas nie udało się pozbyć. I zapewne jeszcze sporo czasu minie, zanim się to uda.

— A i wybacz, bo chyba wczoraj powiedziałem parę słów za dużo.

Faktycznie, nie wszystko, co wczoraj usłyszałem, powinno zostać powiedziane. Nie raz ugryzłem się język, by nie wytknąć Stefanowi ogromnej hipokryzji, ale wiedziałem, że tak naprawdę nie wierzył w żadne swoje słowa, a jedynie uległ wysoce emocjonalnej chwili.

— Już dobrze, nie będziemy się przecież licytować, kto jest tym gorszym w związku. Choć to raczej oczywiste, że ty.

Pozwoliłem sobie na drobny żart, który Stefan niemal natychmiast skontrował niezbyt łagodnym uderzeniem w żebro. Skrzywiłem się, co ewidentnie ucieszyło Krafta — przez jego twarz przemknął niewinny uśmieszek.

— No bardzo śmieszne — mruknął. — Możemy zająć się tym, co ważne?

— Możemy. — Kiwnąłem głową. Stefan miał rację, musieliśmy wrócić do doskonalenia naszej strategii na Gregora. — Ale czy możemy najpierw coś zjeść? Umieram z głodu.

Naprawdę chciałem skupić się na czekającej nas niewygodnej rozmowie, ale moje ciało, a dokładnie żołądek, ewidentnie miało inne plany. Głód dodatkowo spotęgowała wypita przeze mnie kawa i już wiedziałem, że nie dam rady myśleć bez porcji złocistej jajecznicy.

— Ja nie wiem, jak ty możesz myśleć o jedzeniu. — Stefan zdawał się zdumiony. — Ja chyba nie zjem nic do jutra rana.

Nie zdziwiłbym się, gdyby tak faktycznie było. A na umocnienie swoich słów, Stefan ostentacyjnie władował prawie pełny kubek z kawą do zlewu. Miałem rację, że jej nie dopije. Chwilę jeszcze ponarzekał, ale finalnie zaczął wyjmować kolejne składniki z lodówki, by pomóc mi w gotowaniu. Sam zabrałem się za najważniejsze składniki, oddając mu zaszczyt krojenia.

— Zrobimy tak — zaczął, kiedy pod nóż kuchenny poszły kolejne pomidory. — Po śniadaniu ja nas spakuję, a ty pójdziesz się przespać. Nie chcę, żebyś potem zasnął za kółkiem, choć w świetle czekających nas rzeczy, nie wiem, czy to taki zły pomysł.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem słysząc dość pesymistyczną wizję Stefana, ale wiedziałem, że jedynie żartuje, w ten sposób wyolbrzymiając tę sytuację. Choć czy naprawdę aż tak przesadzał? W końcu mogło stać się naprawdę wszystko. Mimo to byłem mu wdzięczny, że pomyślał o moim stanie i zobowiązał się załatwić wszystkie rzeczy za mnie, z tym że przerażała mnie wizja Krafta pakującego nasze rzeczy. Był w tym naprawdę okropny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top