XLVI. Sweet Dreams

— Hej! Michael!

Usłyszałem swoje imię, i to jeszcze w pełnej wersji, a potem poczułem, jak ktoś mocno mną szarpie. To wystarczyło bym odzyskał świadomość. Natychmiast usiadłem na łóżku i zacząłem rozglądać się po pokoju. Chwilę zajęło mi ogarnięcie, gdzie w ogóle się znajduję. Dopiero po kilku chwilach ustaliłem, że byłem w mieszkaniu Stefana, zresztą nie tylko tej nocy. Przyjechałem do niego po konkursie i stąd mieliśmy zamiar pojechać na kolejny, tym razem już obaj. Normalnie cieszyłbym się z całego tygodnia spędzonego ze Stefanem, ale te kilka dni nie należało do najlepszych. Częściowo przez wciąż nierozwiązaną sprawę ze szpitala, którą, oczywiście, obaj zdecydowaliśmy się przemilczeć, a częściowo przez sprawę z Gregorem, o której wciąż nie potrafiłem powiedzieć Kraftowi.

Jak się okazało Stefan też nie spał i patrzył się na mnie pół zaskoczonym, pół zmartwionym wzrokiem. Zrozumiałem, że to on musiał mnie obudzić.

— Ej, no. Co robisz? — spytałem niezbyt uprzejmie.

Zwyczajnie nie spodobało mi się zachowanie Krafta. Doskonale wiedział, że mnie się po prostu nie budzi. To zbrodnia najwyższego kalibru. Chciałem posłać mu zdenerwowane spojrzenie, ale powstrzymałem się, kiedy zobaczyłem wyraz twarzy Stefana. Coś było nie tak, tylko nie wiedziałem jeszcze co.

— Wszystko dobrze? — Stefan wydawał się porządnie zmartwiony, co jedyne potwierdziła jego dłoń, która w opiekuńczym geście wylądowała na moim ramieniu.

— Było dobrze, dopóki mnie nie obudziłeś — prychnąłem i zacząłem kłaść się z powrotem, kiedy Stefan ponownie naciskał:

— Raczej nie było z tobą dobrze. Okropnie się rzucałeś. Kopnąłeś mnie. — Wygrzebał swoją nogę spod kołdry i wyeksponował piszczel, który zapewne ucierpiał w starciu z moją stopą. — Zresztą spójrz na siebie. Jesteś cały rozpalony. Miałeś jakiś koszmar?

Starałem się wyglądać obojętnie, a może nawet na bardziej rozdrażnionego uwagą Stefana, ale wszystko tylko po to, by zatuszować fakt, że miał rację. Od ostatniego weekendu w każdą noc i podczas każdej nawet najmniejszej drzemki prześladował mnie ten cholerny Gregor i jego słowa. Próbowałem znaleźć sposób na powiedzenie Stefanowi o tej całej sprawie, ale nie mogłem znaleźć żadnego sensownego wyjścia — wszystko wydawało się złą opcją. W każdej z nich oprócz głównego czarnego charakteru — Gregora — pojawiałem się ja jako jego główny pomocnik. A to dlatego, że niejako przeze mnie się dowiedział, a to dlatego, że nie powiedziałem o niczym Stefanowi, a to dlatego, że chciałem działać na własną rękę zamiast zaufać osobie, którą kochałem najmocniej na świecie.

Wpakowałem się po uszy, a to dopiero był początek.

Odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę porządnie mieszało w moim sennym grafiku — problem z zaśnięciem był niczym w porównaniu z tym, co czekało mnie podczas snu. Poza tym z każdym dniem wzrastała szansa, że Gregor dotrzyma słowa i wreszcie zadzwoni do Krafta z wesołą nowiną. Dostałem paranoi do tego stopnia, że za każdym razem, gdy widziałem Stefana z telefonem bądź słyszałem jego dzwonek, niemal dostawałem zawału. Wiedziałem, że muszę z tym skończyć, wziąć się w garść i wreszcie wyrzucić to, co siedziało mi na sercu, ale nigdy nie było na to dobrego momentu. A kolejne zawody zbliżały się wielkimi krokami.

— To jak nie koszmar, to może jakaś gorąca fantazja?

Słowa Stefana sprowadziły mnie na ziemię, ale jedynie na chwilę. Kiedy uświadomiłem sobie, co mi zasugerował, od razu się skrzywiłem się i posłałem mu zniesmaczone spojrzenie.

— Nie patrz się tak na mnie. — Stefanowi najwyraźniej nie spodobała się moja reakcja. — To ja tutaj powinienem być zniesmaczony. Cały czas mamrotałeś imię Gregora przez sen.

W tym momencie cieszyłem się, że w pokoju było tak ciemno, bo Krafti mógłby idealnie dostrzec, jak błyskawicznie zrobiłem się cały blady. To się nie zdarzyło. Nie mogłem się tak skompromitować. A jednak uważne spojrzenie Stefana jedynie potwierdziło moje obawy. Próbowałem coś powiedzieć. Powoli otwierałem i zamykałem usta w poszukiwaniu odpowiedzi, ale im dłużej to trwało, tym bardziej wyglądałem jak ryba bez wody niż ktoś, kto właśnie próbuje się konstruktywnie wytłumaczyć.

— Michi, oby to nie była gorąca fantazja. — Stefan pokręcił głową, co sprawiło, że musiałem błyskawicznie zareagować.

— Co? Nie. Oczywiście, że nie. Przecież ja go nawet nie lubię.

— A jednak słyszałem jego imię średnio co kilka minut przez ostatnią godzinę, chyba nie powiesz mi, że...

— Matko! Stefan! Nie miałem żadnego mokrego snu o Gregorze — podniosłem głos, jakby to miało dodać autentyczności moim zeznaniom. — To ostatnia osoba, o której chciałbym mieć taki sen.

— No to o co chodzi? — Stefan nie odpuszczał.

— Po prostu... No... Gregor... On... — dukałem, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. — Chodzi o... O... O zupełnie coś innego.

Wiedziałem, że taka odpowiedź to żadna odpowiedź, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie tych najważniejszych słów. Czułem jednak, że to jest ten moment, w którym wreszcie powinienem wyznać Stefanowi całą prawdę — nie było do tego lepszej okazji, jeśli chciałem z obu sytuacji wyjść z twarzą.

Mimo to wstydziłem się swojego zachowania. Tego, że tak długo zwlekałem. Dlatego po swojej marnej próbie wytłumaczenia się, zwyczajnie spuściłem głowę. Chciałem uniknąć spojrzenia Stefana. Wiedziałem, że jedynie droczył się ze mną w spawie domniemanego erotycznego snu, ale wiedziałem również, że prawdziwie martwił się o mnie i mój niepokojący stan. Dodatkowo samo imię Gregora doprowadzało nas obu do szewskiej pasji, dlatego ciekawość Stefana była zdecydowanie logiczna.

W końcu wziąłem głęboki wdech i podniosłem się, by usiąść na łóżku. Krafti zrobił to samo, choć nie mogłem nie zauważyć jego jeszcze bardziej zaniepokojonego spojrzenia — zupełnie jakby zrozumiał, że to nie przelewki i żarciki, a prawdziwy problem. Nagle poczułem się jak na początku sezonu w Klingenthal, kiedy to niemal w ten sam sposób siedzieliśmy na łóżku i próbowaliśmy wytłumaczyć sobie to, co do siebie faktycznie czuliśmy. Wtedy udało nam się zapoczątkować wspaniały związek, o którego przyszłości miała zadecydować ta rozmowa.

— Gregor... — zacząłem, choć mój głos był tak cichy, że sam nie wiedziałem, czy faktycznie wydobył się z moich ust. — On... wie. Wie o nas.

Te trzy ostatnie słowa zawisły w powietrzu i miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Odważyłem się wreszcie spojrzeć na Stefana, ale ten wciąż wpatrywał się w pościel. Miałem wrażenie, że kompletnie skamieniał. Gdybym tylko lekko pchnął jego ramię, zapewne przewróciłby się na ziemię i roztrzaskał na milion kawałków niczym porcelanowa filiżanka.

To wyznanie było inne niż wszystkie. Łatwo było mi przyznać, że Kamil czy Claudia, choć to akurat zrozumiałe, o nas wiedzą, jak podobnie łatwo było mi przyswoić, że Stefan rozmawiał o tym z Wellim czy Stephanem. To były osoby, którym zwyczajnie ufaliśmy do tego stopnia, że nie martwiliśmy się o ich potencjalną zdradę. Co innego Gregor. To ostatnia osoba, która powinna znać prawdę.

Ku mojemu zdziwieniu Stefan odzyskał świadomości dość szybko i powoli wygrzebał się spod kołdry. Przez chwilę miałem wrażenie, że po prostu mnie tutaj zostawi, ale on jedynie wstał i bez słowa podszedł do okna. Przewidywałem dwa możliwe scenariusze zachowania Krafta, kiedy wreszcie dowie się prawdy. Pierwszy zakładał, że kompletnie spanikuje — Gregor w gronie poinformowanych oznacza, że niedługo cały świat może dowiedzieć się o naszym związku, a wiem, jak bardzo Stefan tego nie chciał. Jedna niezbyt przyjemna rozmowa w szpitalu uświadomiła mi, jak głęboko ten strach przed ujawnieniem prawdy siedział w głowie Stefana. Drugi scenariusz zakładał, że przyjdzie mi rozmawiać ze wściekłą i szaloną wersją Krafta. Taką, która na pewno nie będzie przebierała w słowach, i po prostu wydrze się na mnie, wylewając na mnie wszystkie pomyje tego szamba, w które to ja po części nas wpakowałem. Nie żebym sobie nie zasłużył.

Kiedy jednak Krafti wciąż wpatrywał się w nocny krajobraz za oknem, a ja wpatrywałem się w jego plecy, trudno mi było ocenić, z którym Stefanem przyjdzie mi się zmierzyć.

Nieznośna cisza przedłużała się w nieskończoność. Jedyne, co można było usłyszeć, to tego cholernego kota, który buszował gdzieś w salonie, i moje powolne oddechy. Postanowiłem wykorzystać okazję i wytłumaczyć wszystko po kolei. Wiedziałem, że nie mogę skończyć moich zeznań na jednym zdaniu. Stefanowi należała się prawda.

— Kiedy zemdlałeś na treningu i zabrali cię do szpitala, Gregor zaoferował, że mnie przywiezie. Może cię to zdziwić, ale wydawał się naprawdę przejęty, choć teraz to już sam nie wiem, czy tak faktycznie było. Potem siedział w poczekalni, widział, jak się martwię, w jaki sposób rozmawiam z lekarzami, z twoją mamą. Słyszał, za kogo się podałem, próbując się do ciebie dostać. Praktycznie dostał odpowiedź na tacy. Próbowałem... próbowałem wmówić mu, że jest inaczej, ale nie dałem rady.

Prawda jest taka, że jakiejkolwiek bajeczki nie wymyśliłbym wtedy w szpitalu, to Gregor i tak by mi nie uwierzył. Przyznaję, że to przeze mnie się domyślił, ale w tamtym momencie bardziej zależało mi na zdrowiu Stefana niż na tym co pomyśli sobie o mnie, czy o nas, ta redbullowa gnida.

— Od tamtego dnia nie mam pojęcia, co kombinuje, a Bóg sam wie, co chodzi mu po tej pustej głowie. Odezwał się dopiero w Zakopanem. Myślałem, że coś mi powie, ale Gregor stwierdził, że to z tobą chce rozmawiać, a w zasadzie to z nami. I to już w ten weekend, w Willingen.

Miałem wrażenie, że im więcej mówię, tym mniej faktycznie wyjaśniam. Każde kolejne słowa brzmiały coraz mniej sensownie, ale trudno było mi wytłumaczyć problem, w którym od jakiegoś czasu byłem jedynie obserwatorem. Wszystko zależało teraz od Gregora, a to był najgorszy z możliwych scenariuszy.

— I co? — Usłyszałem stanowcze mruknięcie Stefana, po którym dodał mniej przyjemne zarzuty: — Miałeś zamiar powiedzieć mi o tym spotkaniu? Bo z tego, co słyszę, to raczej miałbym niemiłą niespodziankę.

— To nie tak — broniłem się. — Naprawdę chciałem powiedzieć ci wcześniej, wtedy, kiedy byłem u ciebie w szpitalu przed wyjazdem. Ale... sam wiesz, że ta rozmowa nie skończyła się najlepiej.

— Nieważne, jak skończyła się ta rozmowa. Powinieneś był mi powiedzieć.

Nie spodobało mi się, że Stefan zbagatelizował naszą ostatnią kłótnię. Wciąż czułem pewien niesmak po jego słowach, w szczególności, że nie zdążyliśmy sobie jeszcze wszystkiego wyjaśnić. Kraft nie chciał wracać do tematu upubliczniania naszego związku czy innych wyssanych z palca broszurek i potajemnych ślubów w Norwegii, sam też za nimi nie przepadałem. A jednak uważałem, że należała mi się pewna rozmowa, a już w szczególności teraz. Prawda była taka, że sytuacja z Gregorem niejako zmusiła nas do podjęcia się tych trudnych tematów raz jeszcze. Wszystko zależało od tego, co postanowi. Wiedziałem, że to nie było łatwe dla żadnego z nas, a patrząc po naszych przekonaniach, znacznie bardziej dla Stefana, dlatego zdecydowałem się użyć innego z argumentów.

— To prawda, powinienem ci powiedzieć, ale nie chciałem cię wtedy martwić. Nie byłeś w najlepszym stanie.

— I myślisz, że przeczytanie jakiegoś wycieku do Internetu czy głupawej wiadomości od Gregora poprawiłoby mój stan?

Było źle. Naprawdę było źle. Z dwóch oblicz Stefana, które przewidziałem, trafiłem akurat na to wybitnie wściekłe na mnie. A fakt, że Krafti zaczął w złości używać sarkazmu wcale nie wróżyło nic dobrego. Wiedziałem, że muszę go uspokoić, możliwie jak najszybciej, bo w przeciwnym razie nie odzyskam już kontroli nad tą rozmową.

Tym razem to ja wygrzebałem się spod kołdry. Miałem wrażenie, że zmniejszenie dystansu i stanięcie twarzą w twarz ze Stefanem będzie dobrym pomysłem. Sam byłbym wściekły, gdyby podczas ważnej rozmowy Krafti wygrzewałby się pod kołderką, kompletnie mnie ignorując. Dlatego z szacunku do nas obu, wreszcie wstałem i zatrzymałem się krok od niego. Nie chciałem podchodzić za blisko, by nie wywierać presji, a i przeczuwałem, że Stefan i tak się odsunie. Nie żebym go winił.

— Wiem, że jesteś zły, ale to nie czas na wściekanie się. Teraz musimy... Musimy się zastanowić, co robić. — Starałem się brzmieć łagodnie, ale wiem, jak trudne jest uspokojenie kogoś, kto wcale nie chce być uspokojony. I tym razem brutalnie się o tym przekonałem.

— O nie, nie. To właśnie jest odpowiedni czas na wściekanie się. — Stefan podniósł głos i zaczął agresywnie wymachiwać dłonią. Nie było już odwrotu. — Znowu stchórzyłeś. Dlaczego za każdym razem, gdy czeka nas poważna rozmowa, to nie możesz normalnie ze mną porozmawiać? Naprawdę muszę wyciągać z ciebie kolejne słowa i prowokować cię do zeznań? Gdybym cię dzisiaj nie obudził, to pojechałbym do Willingen z ręką w nocniku, bo nie wiem, czy wzniósłbyś się na wyżyny swojej szczerości. Naprawdę tak wiele wymagam, chcąc wiedzieć coś o związku, w którym, przypomnę ci, jestem?

Musiałem mocno ugryźć się w język, aby nie przypomnieć Stefanowi jego licznych wybryków. Wiedziałem, że zawaliłem, ale i Krafti nie był bez winy w wielu kwestiach. Nie chciałem jednak, aby ta konwersacja zmieniła się w licytację, który z nas narozrabiał więcej — to kompletnie mijało się z celem. Wiedziałem też, że Stefan w złości powiedział kilka słów za dużo, słów, których w normalnych warunkach nie odważyłby się użyć; może nawet uświadomiłby sobie, że sam nie był do końca idealny — choć to akurat też wątpliwe. W tym momencie liczyło się zupełnie co innego i choć czułem się okropnie, słysząc takie zarzuty Stefana, to byłem świadomy, że nie odbiegały one zbytnio od prawdy.

— Masz rację. Po prostu... przepraszam. Powinienem przyznać się wcześniej — przyznałem, bo Stefanowi faktycznie należały się przeprosiny, niezależnie od tego, co właśnie usłyszałem. O tym możemy pomówić kiedy indziej. — Ponownie zwlekałem, bo cholernie bałem się tej rozmowy. Podobnie jak cholernie boję się tej z Gregorem. Ale nie dam sobie z nim rady sam. Muszę wiedzieć, że zmierzymy się z nim razem, jadąc na jednym wózku, tak jak zawsze.

To liczyło się teraz najbardziej — musieliśmy działać razem. Osobno nie damy sobie rady, a i chyba żadne z nas nie chce mierzyć się z Gregorem w pojedynkę. A przynajmniej nie na słowne i umysłowe potyczki. Inne pojedynki mogłem załatwiać sam, tak jak już raz zrobiłem to Wiśle i gdybym tylko mógł jeszcze raz przywalić Gregorowi, pewnie bym to zrobił. Jednak musiałem odłożyć marzenia o jego rozkwaszonym nosie na bok. W tym momencie zależało mi jedynie na dotarciu do Stefana.

— Możesz się na mnie złościć, ile chcesz, ale, proszę cię, nie teraz. Musimy działać razem, a i warto by było nie obudzić sąsiadów.

Wiedziałem, że to może trywialny powód, ale przy tak nakręcającym się Stefanie wszystko było możliwe. Czwarta nad ranem nie była najlepszą godziną na krzyki, w szczególności, że ściany apartamentu Stefana nie były najgrubsze.

Krafti chłonął moje słowa i widziałem, że powoli przekonywał się do mojego zdania. Szczerze powiedziawszy, z dwóch oblicz Stefana spodziewałem się zobaczyć tego bardziej załamanego niż zdenerwowanego. W podobnych sytuacjach zawsze paraliżował go strach, a najciemniejsze scenariusze przysłaniały myśli. Tymczasem dzisiejszej nocy byłem świadkiem czegoś zupełnie odwrotnego.

— Muszę być na ciebie wściekły — dodał, ale każde kolejne słowo wypowiadał coraz mniej agresywnie. — To jedyna rzecz, która powstrzymuje mnie przed zemdleniem ze strachu.

Wtedy zrozumiałem, skąd u Stefana wzięła się taka reakcja. Najwyraźniej każda emocja, jednak wciąż bardzo silna, była w stanie ochronić Krafta przed tą drugą, równie silną — strachem. Kiedy jednak złość na mnie powoli słabła, Stefan z każdą kolejną minutą niknął w oczach i zamieniał się w kłębek nerwów. Jego pewna siebie postawa ustąpiła tej bardziej nieśmiałej, zrezygnowanej; ramiona opadły, a dłonie nie potrafiły znaleźć dla siebie miejsca. Wzrok Stefana krążył po pokoju, ale nie potrafił zatrzymać się na niczym konkretnym nawet na sekundę.

Dopiero po chwili odnalazł moje uważne, ale czułe spojrzenie i zaprzestał dalszych poszukiwań. Wtedy, w jednej sekundzie, dowiedziałem się wszystkiego. Potrafiłem czytać z oczu Stefana jak z otwartej książki, ale to co ujrzałem, wcale mnie nie uspokoiło.

— To koniec — szepnął trzęsącym się głosem. — On nas zniszczy.

— Nie wiesz tego.

— Naprawdę tego nie widzisz, Michael? — Stefan rozłożył ręce. — Gregor zniszczy wszystko, co mamy, tylko dlatego, że może. Tak zwyczajnie. Dla zabawy. Będziemy jego marionetkami do końca życia. Dopóki o nas wie, będziemy tańczyli tak, jak nam zagra.

Jego głos powoli się łamał, a wraz z nim wszystkie nadzieje Stefana. Dawno nie widziałem go tak zrezygnowanego i załamanego jednocześnie. Wyglądał tak, jakby nie miał siły i chęci na nic, a oglądanie go w takim stanie jedynie ściskało moje serce w niewyobrażalnym bólu. Wtedy zrozumiałem, dlaczego tak długo zwlekałem. To właśnie tego momentu, tego widoku i tego uczucia chciałem uniknąć. Jak widać bezskutecznie.

— To prędzej czy później musiało się tak skończyć. — Stefan zaczął mruczeć coś jeszcze pod nosem, ale nie byłem w stanie go dosłyszeć. Wiedziałem jednak, że były to raczej mocno pesymistyczne komentarze. Sam nie byłem pozytywnie nastawiony, ale wiedziałem, że dopóki nie porozmawiamy z Gregorem, nic jeszcze nie jest przesądzone. Dlatego też nie widziałem tej sytuacji aż tak bardzo tragicznie, oczywiście w przeciwieństwie do Krafta. On jak zwykle od razu widział najczarniejsze scenariusze, ale tym razem nie potrafiłem mu pomóc.

Stefan wreszcie oprzytomniał, choć jego ruchy przypomniały raczej rzeczy robione automatycznie niż w pełni świadomości. Zanim się obejrzałem podszedł do łóżka i wciąż mrucząc coś pod nosem, zaczął zbierać z niego kołdrę.

— Co robisz? — spytałem delikatnie, mimo że doskonale wiedziałem, co robił.

— Idę spać na kanapę. — Westchnął zrezygnowany. — Ciesz się ostatnią nocą wolności. Jutro już nic nie będzie takie samo.

Powiedziawszy to, zwyczajnie posnuł się w stronę wyjścia z pokoju i zanim się obejrzałem zniknął za rogiem, a tuż za nim zniknęła kołdra, którą nieudolnie ciągnął po podłodze. Nie zatrzymywałem go. Wiedziałem, że potrzebował chwili czasu w samotności, choć nie byłem pewien, czy to dobre rozwiązanie. Chciałem być przy nim, powiedzieć mu, że wszystko skończy się dobrze, ale w tej sytuacji były to tylko puste słowa. Nie mogłem mu nic zagwarantować i obaj dobrze to wiedzieliśmy.

Istniało jedno wyjście z całej sytuacji. Sam się go bałem, ale byłem w stanie je zaakceptować, w przeciwieństwie do Stefana, który nie widział lub nie chciał go widzieć.

Westchnąłem. Wiedziałem, że kontynuacja tej rozmowy czeka nas rano — to było nieuniknione. Wątpiłem, że którekolwiek z nas będzie choć częściowo wyspane, ale musiałem dać sobie szansę. Podobnie jak musiałem znaleźć sobie nową kołdrę. Finalnie złapałem za jeden z kocy, które Stefan zawsze trzymał w szafie i zmusiłem się do powrotu do łóżka. A był to jeden z najtrudniejszych powrotów w moim życiu. Bo jak mam zwyczajnie położyć się spać, kiedy moja druga połówka cierpi w samotności na kanapie w salonie, a ja nie potrafię jej pomóc? 



~~~

Bardzo spóźniona i wyczekiwana (?) prywatka od autorki.

Wiecie, jak to jest w życiu każdego pisarza, że podczas pisania opowiadania trzeba przynajmniej dwa razy zrobić roczną przerwę zanim się je dokończy. Tak więc ja już swoją dziekankę od pisania (nawet podwójną) wykorzystałam i mam nadzieję, że więcej przerw już nie będzie, a my skończymy wreszcie razem to opowiadanie, by moja dusza wreszcie spoczęła w pokoju. 

Tak się akurat złożyło, że ostatnio skończyłam na dość przyjemnym rozdziale, by teraz powrócić z dramą. Ach, ten Gregor i jego dramiczność (tak, jest takie słowo, specjalnie wymyślone na rzecz tej postaci 😂). Trzeba wreszcie skończyć ten wątek! Nie wierzę, że przestałam to pisać w momencie, gdy do rozwiązania dramy zostały jedynie dwa rozdziały. Ależ ja jestem okropną autorką 🙈

No ale z dobrych informacji jest to, że drama zaraz się rozwiąże, a wraz z nią inny wątek poruszony w ostatnich rozdziałach, czyli coś o naszych pokłóconych Niemcach. A to już niebawem, kochani! Spytacie, kiedy te rozdziały. Ja zażartuję, że za rok. Wy się nie zaśmiejecie, a ja wam odpowiem, tym razem na serio, że w poniedziałki. Więc do poniedziałku ❣

Życzę miłego życia. (Ależ to fajne uczucie!)

PS Skoczny Jezu, mam nadzieję, że nie zapomniałam już jak to się pisze. Dajcie znaka 🤷‍♀️



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top