XLV. Poisonous Plants

Drużynówka nie poszła nam aż tak źle, oprócz tego, że wypadliśmy z upragnionego podium. Czwarte miejsce nie było moim ulubionym, ale musieliśmy cieszyć się z tego, co mieliśmy, kiedy Stefan nie był w stanie nam pomóc. Byłem przekonany, że gdyby Kraft skakał z nami, bylibyśmy na podium. A tak to...

No właśnie, a tak to konkurs wygrali Niemcy, tuż przed Polakami, co zostało odebrane w ciekawy sposób przez polskich fanów. W Zakopanem zawsze była cudowna atmosfera, uwielbiałam tu skakać, kibice byli nie z tej ziemi i tym razem było podobnie. Jednak gdy kibice zamiast usłyszeć hymn swojego państwa, usłyszeli hymn swojego zachodniego sąsiada, nie było już takiej euforii jak zazwyczaj. Nie żeby nagle kompletnie ucichli, ale czułem, że nie byli w pełni zadowoleni.

Nie byłem w nastroju na cokolwiek tego wieczoru, dlatego łagodnie odmówiłem Niemcom, którzy z oczywistych powodów świętowali dzisiejsze zwycięstwo. Nie wiedziałem tylko, dlaczego robili to w pokoju Manuela, ale jakoś mnie to ani nie obchodziło, ani nie dziwiło. Ja zdecydowałem się pogadać trochę z trenerami i zaczerpnąć świeżego powietrza przed wyczekiwanym przeze mnie snem.

Kiedy szedłem korytarzem w stronę pokoju, wciąż wpatrywałem się w ekran swojego telefonu. Wciąż pisałem ze Stefanem, któremu strasznie nudziło się samemu w domu — na szczęście lekarze wypuścili go już ze szpitala i mógł swobodnie wrócić do siebie. Wciąż kazali mu odpoczywać, czego mocno pilnowała jego mama, a jej zdecydowanie mogłem zaufać w kwestii opieki nad Stefanem.

Jednak trochę żałowałem, że nie ma mnie przy nim. Mimo że wciąż byłem zawiedziony naszą rozmową, to przecież nie mogłem przestać się do niego odzywać. Takie rzeczy nie powinny aż tak poważnie wpływać na nasz związek. Wiedziałem, że dojdziemy do jakiegoś porozumienia, dlatego bez żadnych zbędnych myśli odpisywałem na jego wiadomości.

Stefan mając za dużo czasu, zaczął wysyłać mi jakieś dziwne filmiki z Internetu. Nie rozumiałem, dlaczego to robił, ale obiecałem sobie, że je obejrzę, choć na pierwszy rzut oka nie wyglądały zachęcająco. Dopiero komentarz do jednego z nich, w którym Krafti zapewniał mnie, że mi się spodoba, zachęcił mnie do odtworzenia filmiku. Dlatego też pospiesznie zmierzałem w stronę mojego pokoju.

Kiedy jednak znalazłem się na końcu korytarza, pewna rzecz nie mogła ujść mojej uwadze. Zdziwiłem się, bo miałem wrażenie, że ponownie stałem w hotelu w Wiśle i patrzyłem, jak Geiger próbuje dobić się do swojego pokoju. Nie wiedziałem, w czym tkwił problem, choć miałem swoje przeczucia, ale zareagowałem podobnie jak tydzień tutaj.

— Karl? Znowu tutaj?

Niemiec odwrócił się w moją stronę i posłał mi blady uśmiech. Zapewne czuł się źle z tym, że po raz kolejny wpadłem na niego w podobnej sytuacji — widziałem, jak bardzo się speszył. W Wiśle nie wiedziałem, jak mu pomóc, ale dzisiaj już znałem odpowiedź na jego pytanie, dlatego niezwłocznie rzuciłem:

— Jakby co, to Markus jest u Manuela. Tym razem na pewno.

Karl westchnął ciężko i zdenerwowany jeszcze raz uderzył w drzwi. Nie wiedziałem, skąd wzięła się u niego taka reakcja, w szczególności, że zawsze wydawał się być raczej spokojnym człowiekiem. Teraz jednak miał mocno zaciśnięte usta, choć jego mętny wzrok sugerował, że był raczej zawiedziony niż zły.

— Tak myślałem — szepnął zrezygnowany i oparł się plecami o drzwi.

Chwilę potem osunął się na podłogę i założył ręce przyjmując raczej defensywną postawę. Wyglądał tak, jakby miał tu czekać wieczność na powrót Markusa i gdy tylko nadarzy się okazja obrzucić go solidną wiązanką — coś na kształt zdenerwowanej matki czekającej aż jej pijany syn wróci z imprezy do domu. Ja już dawno rozwiązałbym to inaczej, ale Niemiec kolejny raz zaskoczył mnie swoją postawą. Co prawda nie skakał dzisiaj w drużynie, ale sądziłem, że będzie wspólnie z nią świętować zwycięstwo. Ale jak widać było zupełnie na odwrót. Karl zdecydował się się siedzieć na podłodze, a ja nie mogłem pozwolić by spędził tak resztę wieczoru. Nie wiedziałem, w czym tkwił problem, ale podjąłem się próby rozwiązania go w całkiem logiczny sposób, dlatego mimo że byłem cholernie zmęczony, chwilę później zaproponowałem:

— Możemy wziąć po piwie i do nich wpaść, jeśli chcesz.

— Nie chcę tam iść — rzucił stanowczo, może i nawet za bardzo. Najwyraźniej zorientował się, że odpowiedział niezbyt miło, dlatego chwilę później posłał mi blady uśmiech i wytłumaczył łagodniej: — Ja... raczej nie jestem typem imprezowicza. Mam strasznie słabą głowę.

Szczerze powiedziawszy tego nie spodziewałem się po żadnym z Niemców, ale co ja tam mogłem wiedzieć. Przecież każdy z nas był inny. Chciałem trochę rozluźnić wyraźnie naburmuszonego Niemca, dlatego rzuciłem

— To niedobrze.

To nie podziałało, bo Karl wciąż wpatrywał się w dywan i raczej oczekiwał, że po prostu sobie pójdę i najlepiej zapomnę o całej tej sytuacji. Rzecz w tym, że ja nie potrafiłam zostawić go tak na korytarzu, dlatego nieco zmieniłem moją propozycję.

— Jak chcesz, możesz posiedzieć u mnie.

Geiger natychmiast podniósł głowę, zaskoczony moją propozycją, ale widziałem, że się nad nią zastanawia. Przeczuwałem, że się zgodzi, dlatego nie zdziwiłem się, gdy chwilę potem spytał nieśmiało:

— Mogę?

— Jasne. To żaden problem — zapewniłem go. — I tak mieszkam sam, Stefana nie ma, a przecież nie będziesz czekał na korytarzu.

Niemiec kiwnął głową i entuzjastycznie podniósł się z podłogi. Poprawił reprezentacyjną bluzę, włożył dłonie głęboko do kieszeni czarnych spodni, kiwnął lekko rudawą czupryną i w końcu dodał z niewielkim uśmiechem na ustach.

— W takim razie skorzystam.

Ucieszyłem się, że zdecydował się na moją propozycję i sam kiwnąłem z uznaniem głową. Poprowadziłem go za sobą korytarzem, aż dotarliśmy do mojego pokoju. Zapewne nie różnił się od tego, w którym mieszkali Niemcy, no może poza łóżkiem małżeńskim i mniejszym, jednoosobowym bałaganem. Puściłem Karla przodem, a kiedy zaczął rozglądać się po pokoju, wyciągnąłem z lodówki dwa piwa i podałem mu jedno. Przecież mogliśmy się czegoś niezobowiązująco napić, a jako gospodarz musiałem zadbać o dobre samopoczucie moich gości. Niemiec spojrzał się na mnie sceptycznie, ale w końcu posłał mi blady uśmiech i zabrał piwo. Usiadł na krześle, kiedy ja rozłożyłem się na łóżku.

— Jestem kompletnie padnięty — zacząłem i zabrałem się za otwieranie piwa.

— Ja też, a przecież nie skakałem.

Faktycznie, Karl nie przyczynił się dzisiaj do zwycięstwa jego drużyny, ale sądziłem, że będzie choć trochę cieszył się z takiego sukcesu jego rodaków. On tymczasem wciąż nie był w najlepszym humorze i dłużej niż się spodziewałem próbował otworzyć piwo. Wziąłem od niego butelkę i wyręczyłem go z tego, jak się okazało, trudnego zadania.

— To dlatego nie świętujesz z innymi? Zły humor? — spytałem, oddając mu piwo. Karl chwilę się wahał, ale w końcu dodał bez przekonania.

— Można tak powiedzieć.

Cała ta sprawa od razu wydawała mi się dziwna i choć naprawdę początkowo nie miałem zamiaru się w nią wtrącać, tak w jednej chwili zdecydowałem, że chyba muszę. Czułem, że jak odpuszczę, to za tydzień znowu wpadnę na siedzącego na korytarzu Niemca, a to będzie dla nas dwa razy bardziej niezręczne niż ta konwersacja. Nie znałem się z Geigerem za dobrze, tyle co mogłem z nim pogadać na skoczni czy jakiś wyjściach, ale korzystając z tego, że był już w moim pokoju musiałem spróbować.

— A to nie przez Markusa? — rzuciłem.

Karl podniósł wzrok, by spojrzeć na mnie uważnie, zupełnie jakby chciał spytać, czy naprawdę chcę zaczynać ten temat. Może też był trochę zły. Pewnie uznał, że zaprosiłem go tutaj na przesłuchanie, a nie chciałem, by właśnie tak to odebrał.

— Nie pytałbym, ale widziałem cię w Wiśle przed pokojem, dzisiaj stało się to samo i sam rozumiesz, że... — tłumaczyłem się, ale Karl nie dał mi dokończyć zdania.

— Dobra. — Nie wytrzymał i rzucił stanowczo, a po chwili sprecyzował. — Tak, to przez niego.

Westchnął i zapatrzył się w podłogę. Nie wiedziałem do czego miała prowadzić ta rozmowa, ale zdecydowałem się nie wtrącać niepotrzebnie, w to co Karl chciałby mi powiedzieć. Nie chciałem wyjść na wścibskiego, dlatego siedziałem cicho i czekałem na to, co powie Niemiec. W końcu to od niego zależało, z czego będzie skłonny mi się zwierzyć.

— Ta sytuacja na korytarzu... — zaczął i machnął butelką w stronę drzwi. — Nie pierwszy raz siedzę tam jak głupi i czekam aż wróci. I to, co widziałeś w Wiśle, też nie było pierwszym razem. Kiedyś może i bym po niego poszedł, ale już nie mam na to siły.

Pokręcił głową i wziął łyka piwa. Postanowiłem zrobić to samo.

— Nie widzisz, co się z nim dzieje? Mam wrażenie, że przyjeżdża na turnieje tylko po to, by się napić z Manuelem. Rano nie mogę go dobudzić, chodzi cały naburmuszony, że skoki mu nie wychodzą, a gdy próbuję zwrócić mu uwagę, to się obraża. Już nie wiem, jak mam z nim rozmawiać.

Karl rozłożył ręce sugerując swoją bezradność. Zacząłem zastanawiać się nad jego spostrzeżeniami, może dlatego że sam nie zwróciłem na nie uwagi. Markus może i faktycznie był bardziej imprezowy niż ostatnio, ale finalnie wciąż trzymał się w pierwszej dziesiątce pucharu, co wcale nie było złym osiągnięciem. Co prawda nie znałem go na tyle dobrze, by zauważyć konkretną zmianę, ale skoro Karl twierdził, że do takowej doszło, to to wystarczyło, bym i ja zaczął mieć wątpliwości.

— Myślisz, że ma problem?

Niemiec spojrzał się na mnie wymownie, tak jakby odpowiedź był oczywiasta, a ja wcale nie popisałem się swoim pytaniem.

— Znam go nie od dziś, Michael, i jak coś jest źle, to ja to wiem. Jestem jego najlepszym kumplem, choć teraz już sam nie wiem, czy ten tytuł nie należy się Manuelowi. Albo butelce wódki.

Przypomniał mi się ten jeden wieczór w Ga-Pa, kiedy próbowałem być przyjacielem Markusa, albo przynajmniej takim dobrym duchem, ale nie poszło mi to za dobrze. Faktycznie wtedy raczej zapijał smutki i to w dodatku w towarzystwie Manuela. Nie widziałem w tym jednak niczego złego, chłopaki dobrze się dogadywały i choć miałem swoje wątpliwości, to w końcu odpuściłem tę sprawę. A może nie powinienem?

Najbardziej zaciekawił mnie udział Manuela w tej całej historii. Fettner od zawsze był oryginalną osobą pod każdym względem i nigdy nie stronił od dobrej zabawy. Nieraz irytowało mnie jego zachowanie i podejście do życia, ale jak się nad tym głębiej zastanowić, to było ono nawet spójne, choć w głównej mierze jedynie dla Manuela. Rzecz w tym, że on umiał to wszystko jakimś cudem połączyć w taki sposób, że to faktycznie działało. Po prostu, taki miał styl życia. Nie chciałem w żaden sposób bronić tu Fettnera, w szczególności, gdy zauważyłem, że Karl nie do końca za nim przepadał, ale musiałem dodać:

— Manuel zawsze był dość... specyficzny.

— Wiem, ale jego nie da się zmienić. Taki już jest i to mu właśnie pasuje. — Niemiec machnął ręką. — Ale Markus? Markus nigdy taki nie był.

Przeczuwałem, że właśnie do tego mogła się ta cała sprawa sprowadzać. Markus znalazł sobie nowego przyjaciela, może niekoniecznie takiego do długich poważnych rozmów, a bardziej partnera do szklanki, ale to właśnie ta relacja wpłynęła na niego najmocniej. Nie twierdziłem, że Manuel specjalnie wpływał na zachowanie Niemca, po prostu był sobą, ale każdy źle dobrany autorytet mógł mieć fatalny wpływ, nawet na tych najlepszych. Jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie Markusa sprzed takiej zmiany, dlatego zapytałem trochę luźniej:

— Chcesz mi powiedzieć, że kiedyś był spokojny?

— Bez przesady. — Karl nawet się uśmiechnął. — Zawsze był trochę nerwowy i narwany, jak to on, ale głównie dlatego że był cholernie ambitny. Tyle razy powtarzał mi, że chce zostać mistrzem świata, aż sam uwierzyłem, że to możliwe. Mieliśmy razem stanąć na pudle, to było takie nasze wspólne marzenie, a tymczasem mam wrażenie, że Markus kompletnie o nim zapomniał.

Opis takiego marzenia trafił do mnie bardziej niż jakiekolwiek inne słowa Niemca. Sami ze Stefanem mielimy tyle celów, które chcieliśmy osiągnąć razem, że trudno było mi je zliczyć. Niestety takie wspólne marzenia miały jedną wadę — nie były sprawiedliwe. Zawsze jedno z nas musiało zdobyć coś więcej od drugiego i choć w tym sporcie dało się zająć miejsce ex aequo, to szanse na to były minimalne. Tak więc dopóki wspólnym celem nie było szczęście drugiej osoby, nie mógł on być spełniony.

My ze Stefanem nie mieliśmy takiego problemu. Cokolwiek nie osiągnąłby ten drugi, pierwszy traktował to jak własne zwycięstwo. Nigdy nie zazdrościłem mu żadnego z sukcesów, choć niekiedy wolałbym żeby to moje imię było wyczytane przez spikera czy wyświetlone na telebimie. Takie myśli mijały jednak szybciej niż się pojawiały. My przeszliśmy taką próbę przyjaźni; nie wiedziałem jednak, czy i Niemcy poradzą sobie w ten sam sposób, bo na razie się na to nie zanosiło.

Zresztą sam Markus przyznał mi w Ga-Pa, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń w sporcie, a on nie potrafiłby cieszczyć się na moim miejscu ze zwycięstwa Stefana. Jeśli faktycznie kiedyś miał zupełnie inne podejście do tych spraw, to zrozumiałem, dlaczego Karl poczuł się kompletnie pominięty. Zupełnie jakby ich wspólne marzenie nigdy nie istniało. Początkowo myślałem, że jest jedynie zazdrosny o nowe znajomości swojego przyjaciela, ale szybko zrozumiałem, że to nie w tym tkwił problem.

Karl ponuro wpatrywał się w swoją butelkę piwa, z której w trakcie rozmowy nie upił za dużo. Wiedziałem, że starał się pomóc Markusowi, pokazać mu, że jeszcze ktoś się o niego martwi, ale Eisei najwyraźniej nie zwracał na to uwagi.

— Myślisz, że gdybym umiał pić tyle samo co Manuel, to Markus by sobie o mnie przypomniał? — spytał nagle.

Zaskoczył mnie takim założeniem, w szczególności, że było specyficznie dokładne. Może właśnie dlatego aż tak bardzo odbiło się echem w mojej głowie. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi, bo nie miałem nawet czasu jej przemyśleć, kiedy usłyszałem, jak ktoś dobijał się do mojego pokoju.

Karl nagle odwrócił głowę, reagując na pukanie do drzwi. Po chwili jednak przeniósł wzrok na mnie, niejako sugerując, że to ja powinienem zająć się nowym przybyszem. Niechętnie pokiwałem głową — nie chciałem przerywać rozmowy z Niemcem, ale najwyraźniej nie miałem wyboru. W końcu ospale podniosłem się z łóżka i ruszyłem w stronę drzwi. Kątem oka widziałem, jak Karl nieudolnie próbował schować butelkę z piwem, zupełnie jakby obawiał się, że zostanie przyłapany na piciu. Już nic z tego nie rozumiałem, dlatego pokręciłem głową i zdecydowanym ruchem otworzyłem drzwi.

Szczerze powiedziawszy spodziewałem się ujrzeć w nich Manuela, który zacząłby namawiać mnie do zabawy, ale nie miałem racji. Niemal od razu do mojego pokoju wpadł, a raczej wtoczył się, Markus. Odsunąłem się, by go wpuścić, bo przepychanki nie miały sensu, choć w pewny momencie zacząłem się zastanawiać cię, czy nie lepiej jednak było go asekurować — tak na wszelki wypadek. Liczyłem jednak, że Niemiec był na tyle trzeźwy, albo na tyle doświadczony, by jeszcze samodzielnie utrzymać się na nogach.

Karl wyraźnie ożywił się, widząc swojego rodaka. Wyprostował się na krześle, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Eisei rzucił do niego mocno pretensjonalnie:

— Wszędzie cię szukam.

Geiger nie za bardzo rozumiał postawione mu zarzuty, ale na wszelki wypadek wyciągnął telefon z kieszeni, by sprawdzić, czy faktycznie Markus dobijał się do niego, gdy rozmawialiśmy. Widziałem, jak niepewnie zmrużył oczy, co oznaczało, że nie miał żadnych powiadomień o nieodebranych połączeniach, a więc nie mógł czuć się winny. Powoli podniósł wzrok, by spojrzeć na Markusa, a w zasadzie, by dowiedzieć się czegoś więcej z jego ofensywnej postawy. Widziałem, że nie podobał mu się stan, w jaki znajdował się jego rodak, ale ku mojemu zdziwieniu odpowiedział nad wyraz łagodnie:

— Mogłeś zadzwonić.

Markus złapał się pod boki, ale milczał. Zapewne powoli dopuszczał do siebie myśl, że faktycznie mógł skontaktować się z Karlem wcześniej, zamiast jak głupi szukać go po wszystkich pokojach. W końcu jednak pokręcił głową, ale nie widziałem, co to do końca oznaczało. Zaczął macać kieszenie swoich spodni, zapewne w poszukiwaniu telefonu, ale ku jego wielkiemu zaskoczeniu nie znalazł go. Jedynie zdenerwował się, jak to miał zawsze w zwyczaju robić, i rzucił pod nosem bardzo wulgarną wiązankę słów.

— Trudno, pójdę... pójdę po niego rano — podsumował. — Dasz mi kluczyk?

Wyciągnął dłoń w stronę Karla, który niemal zamarł w bezruchu. Najpierw spojrzał na mnie kompletnie zdziwiony, a potem z powrotem przeniósł wzrok na Markusa. W tym momencie wiedziałem już, że nic dobrego nie wyniknie z tej konfrontacji.

— Przecież ty go miałeś. Nie siedziałbym tu, gdybym mógł wejść do swojego pokoju.

Markus wyglądał tak, jakby próbował sobie coś przypomnieć, ale wiedziałem, że w tym stanie nie da rady tego zrobić. Karl zdecydował się szybko uświadomić mu w jakiej sytuacji się znaleźli i powiedział wyraźnie niezadowolony.

— Zgubiłeś kluczyk.

— Od razu zgubiłem. Pewnie został u Manuela, tak jak telefon.

Markus w ogóle nie przejął się swoją zgubą, w przeciwieństwie do Geigera, który nieoczekiwanie mocno się zdenerwował. Nie żeby wspomniany przez drugiego z Niemców Fettner nie przyczynił się do takiej reakcji. Karl zacisnął mocno usta i niemal nie zabił swojego przyjaciela wzrokiem, po czym prychnął:

— Oczywiście. Pewnie został tam też twój mózg.

— O co ci chodzi, co? — Eisei w końcu nie wytrzymał, podobnie jak i Geiger, który chwilę potem zerwał się z krzesła. Nie spodziewałem się tak gwałtownego ruchu, dlatego lekko się przestraszyłem. Widziałem, że od tego momentu muszę być w gotowości, tak na wszelki wypadek, choć nie sądziłem, że dojdzie do czegoś poważnego. O ile kłótnie dwójki przyjaciół nie były niczym poważnym. Pozostało mi jedynie czekać na rozwój wydarzeń, ale nie było już odwrotu. Pokojowe rozwiązanie tej sprawy nie wchodziło w grę.

— Nie udawaj Markus. Naprawdę nie widzisz, co ten facet z tobą robi? — Karl próbował przemówić mu do rozumu. — Skupiasz się nie na tym, co potrzeba. Popatrz na siebie, popatrz, w jakim stanie tu przychodzisz.

Geiger wskazał na niego ręką, zupełnie jakby chciał mu pokazać, że drugi z Niemców nie znajdował się w odpowiednim stanie na poważną rozmowę. Gołym okiem było widać, że w tej chwili Eisei nie należał to najtrzeźwiejszych osób na tej planecie, a to jedynie potwierdzało teorię Karla, że ostatnimi czasy naprawę źle się prowadził. Nie znałem Markusa na tyle, by ocenić, co było jego normalnym zachowaniem, ale zdecydowałem się zaufać ocenie jego rodaka i podświadomie stanąłem po stronie Karla, choć nie miałem zupełnie głosu w tej sprawie.

— Nie każę ci przestać się z nim widywać, ale musisz zacząć myśleć za siebie. Naprawdę tego nie widzisz? — zapytał, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, dodał: — Kiedy stałeś się taki nierozsądny?

Tym razem nie oczekiwał odpowiedzi; zresztą Markus wcale nie był skłonny jej udzielać. Jedynie stał z rękami opartymi na biodrach i patrzył się na niego tym swoim agresywnym wzrokiem. Wiedziałem, że taka nienaturalnie długa cisza ze strony starszego z Niemców nie może być czymś dobrym, dlatego nie zdziwiłem się, gdy chwilę później to Markus naskoczył na swojego rodaka.

— A co jest rozsądne? Siedzenie w pokoju i unikanie innych, kiedy twoja drużyna wygrywa konkurs? A może chowanie butelki z piwem pod stołem? Czy naskakiwanie na znajomych, którzy wracają ze znakomitej imprezy, i koncertowe spierdolenie im wieczoru?

Markus wytknął mu wszystko to, co w jego mniemaniu zrobił źle. Na tym się jednak nie skończyło, bo Niemiec nie umiał upilnować swoich rąk i wyrażając ostatnią ze swoich uwag, niezbyt delikatnie klepnął Karla w ramię.

— To że ty nie umiesz się bawić, nie znaczy, że ja nie mogę.

Karl długo stał i wpatrywał się w Markusa, próbując zrozumieć wypowiedziane przez niego słowa. Doskonale wiedziałem, że był świadomy ich znaczenia, bo właśnie o to rozchodził się cały ten konflikt. Tym jednym zdaniem Eisenbichler odpowiedział mu na pytanie, które przed jego przyjściem zadał mi, ale nie zdążył poznać mojego zdania.

Wiedziałem, że Karl nic już więcej nie powie, dlatego nie zdziwiłem się, kiedy chwilę później wyminął Markusa, trącając go mocno barkiem, i po prostu wyszedł z pokoju. Eisei oczywiście poczuł się urażony takim traktowaniem i musiał postawić na swoim.

— No to było niesamowicie rozsądne! — krzyknął za nim.

Nie doczekał się odpowiedzi, zresztą nie to było jego celem. Po prostu jeszcze bardziej chciał dokuczyć Karlowi, choć to wcale nie było potrzebne. Nie rozumiałem, skąd brało się u niego takie przekonanie; Geiger chciał mu jedynie pomóc, ale najwyraźniej do Niemca nie dochodziły żadne logiczne argumenty. Teraz wszystkie narzekania i zwierzenia Karla miały sens.

Markus jedynie pokręcił z niedowierzaniem głową i dodał pod nosem kilka naprawdę niemiłych słów. Kiedy myślałem, że ochłonął po tym całym zajściu, on w jednym momencie z całej siły kopnął w stojący w rogu kosz na śmieci. Oczywiście ten poturlał się po całym przedpokoju, wysypując na niego całą swoją zawartość. Musiałem powstrzymać Niemca zanim zdemolowałby mi resztę pokoju, dlatego natychmiast zareagowałem.

— Markus!

Eisei słysząc swoje imię, nieznacznie się uspokoił i w końcu odwrócił w moją stronę. Najwyraźniej dopiero wtedy uświadomił sobie, że byłem świadkiem ich konfrontacji. Spojrzał się na mnie spode łba, a to było najbardziej przerażające spojrzenie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Autentycznie zacząłem się bać, co takiego Markus może mi zrobić i nie zdziwiłem się, gdy chwilę potem zaczął grozić mi palcem.

— A ty. Jeszcze raz wmieszasz się niepotrzebnie w moje życie, to przestanę być miły. I dobrze wiesz, co to znaczy.

Jeszcze raz spojrzał się na mnie rozgniewany i chwilę później, podobnie jak Karl, zniknął na korytarzu. Była jednak jedna, mało subtelna różnica między nimi, a mianowicie drugi z Niemców dodatkowo wyżył się na moich drzwiach, mocno nimi trzaskając.

Długo próbowałem się uspokoić, bo zrozumieć tego, czego właśnie byłem świadkiem, nie potrafiłem. Nie wiedziałem, czy dobrze zrobiłem, pakując się w to całe zamieszanie, bo teraz trudniej mi było zrezygnować; nie kiedy ten bezsensowny konflikt urósł aż do takiego stopnia. Kłótnie przyjaciół miały to do siebie, że prędzej czy później się kończyły; w końcu kiedy się kogoś naprawdę lubiło, trudno było się na niego wiecznie gniewać. I choć w każdej innej sytuacji pozostawiłbym tę sprawę czasowi, tak w tym przypadku wiedziałem, że chłopaki same nie poradzą sobie z tym problemem — bez pomocy z zewnątrz to skończy się na jakiejś tragedii albo ci dwaj już nigdy więcej się do siebie nie odezwą. A tego nie chciałem.

Rozumiałem, dlaczego Markus wściekał się akurat na mnie. Przecież raz już próbowałem rozwiązać jego przyjacielski konflikt, choć wcale nie musiałam. Wtedy podsunąłem mu Fettnera i może właśnie to był mój błąd, który teraz musiałem naprawić. I mimo to, że faktycznie bałem się tego, do czego zdolny był Niemiec, musiałem spróbować. Sam dobrze pamiętałem, że gdyby Claudia nie wzięła mnie za rękę i nie poprowadziła pod sam pokój, nie poszedłbym do Stefana, by zakończyć naszą dość sporą sprzeczkę. I wiedziałem, że w tej sytuacji musiałem postąpić tak samo. Problem w tym, że Markus swojej ręki nie da mi na pewno, a nie wiedziałem, czy Karl wciąż chciał ją komukolwiek podawać.

Ponownie upadłem na łóżko. Jeśli dotąd byłem zmęczony, tak teraz poczułem się dwa razy gorzej. Rozbolała mnie głowa, a i ciało odmówiło posłuszeństwa. Mogłem jedynie wpatrywać się w sufit i rozmyślać, a to była ostatnia rzecz, którą chciałem robić. W końcu westchnęłam i sięgnęłam po telefon. Zacząłem oglądać filmiki, które wysłał mi Stefan, ale odpłynąłem w połowie pierwszego.

O śnie brutalnie uświadomił mnie mój telefon, który gdy tylko na dłużej zamknąłem oczy, wyślizgnął się z mojej dłoni i trafił mnie prosto w twarz. Zajęczałem, czując nieprzyjemnie stłuczony nos, i podniosłem się naburmuszony. Nic nie było w stanie jeszcze bardziej zniszczyć mojego wieczoru, choć wiedziałem, że jest dwójka skoczków, którzy musieli czuć się dwa razy gorzej ode mnie.



~~~

Mała prywatka od autorki.

Przepraszam za małe spóźnienie, ale już jestem. 

Dzisiaj zaczynamy jeden wątek, który od dawna planowałam napisać, a który doprowadzi do dość ciekawego rozwiązania. Nie ukrywam, że sama miałam podobną rozmowę z jedną ze swoich przyjaciółek. Niestety w naszym przypadku nie skończyło się to pozytywnie. Ale może to i lepiej. Lecz spokojnie, lubię zarówno Karla jak i Markusa i nie pozwolę im skończyć w ten sam sposób co ja. Więc zaufajcie mi, jakoś to załatwię 😂 

Jakby co możecie wrócić sobie wspomnieniami do rozdziału XXVII, do którego Michi często się odwołuje. To tak jakby ktoś się pogubił.

Życzę miłego życia.

PS Tych, którzy czekają na pojawienie się Kamila, uspakajam. Doczekacie się za tydzień 💞


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top