XLIV. Ocean

Nawet nie miałem pojęcia, ile moich rzeczy Stefan nosił w swojej walizce. Uświadomiłem to sobie dość brutalnie, dopiero gdy się pakowałem. Okazało się, że brakuje ponad połowy moich ciuchów, ale za to mam multum rzeczy Krafta. Przez bite pół godziny główkowłem, jak to rozwiązać, aż w końcu skończyło się tak, że na wyjeździe do Polski musiałem poradzić sobie bez kilku ważnych elementów mojego bagażu. Zapamiętałem sobie, by następnym razem nie być tak niechlujny i spakować się do własnej walizki zamiast ciągle mieszać nasze rzeczy. Choć znając życie, pewnie i tak po kolejnym wspólnym konkursie wrócę właśnie z taką mieszanką w torbie.

Kiedy wchodziłem do przestronnego hotelu w Zakopanem, czułem się nieswojo. Otaczało mnie tylu ludzi, a jednak miałem wrażenie, że byłem kompletnie samo. Zupełnie jakby brak jednej, konkretnej osoby sprawił, że nagle wszystko się zmieniło. Nie dość, że sam nie wiedziałem, jak się zachować, to jeszcze wszyscy pytali mnie, co ze Stefanem. Oczywiście każdemu odpowiadałem to samo i już trochę nudziło mnie powtarzanie w kółko tej samej gadki. Jedyną osobą, która nie odezwała się do mnie ani słowem, był Gregor. On jedynie się przyglądał, ale finalnie nawet do mnie nie podszedł. Nie widziałem, co to oznaczało, ale nie mogłem spodziewać się niczego dobrego.

W końcu złapałem za kluczyk od pokoju i udałem się windą na drugie piętro. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio byłem sam w pokoju. Zapomniałem jakie to było dziwne uczucie. Początkowo zasmuciłem się, że nie miałem obok siebie Stefana, ale gdy tylko wszedłem do środka, natychmiast przestałem tego żałować. W dwóch dużych krokach dopadłem do ogromnego, podwójnego łóżka i rzuciłem się na nie z rozkoszą. Chwilę leżałem tak przyklejony głową do poduszki. Nawet nie wiedziałem, że potrzebowałem takiej chwili spokoju.

— Hayboeck!

Usłyszałem wydzierącego się wniebogłosy Fettnera i żałowałem, że nie mogłem w obecnej pozycji przewrócić oczami. I tyle było z mojej chwili spokoju.

— Przychodzę do ciebie z dobrą nowiną! — Jego głos był coraz głośniejszy, dlatego wiedziałem, że zdążył już wejść do mojego pokoju. — Nie uwierzysz, co załatwiłem na ten wieczór.

Chwilę potem poczułem, jak rzuca się obok mnie na łóżko, kompletnie zaburzając moją oazę spokoju. Wiedziałem, że nie było sensu dłużej udawać nieżywego, dlatego chcąc nie chcąc w końcu obróciłem się na bok i podparłem głowę na dłoni. Naprawdę nie interesowało mnie, z jaką nowiną przyszedł do mnie Manuel, choć miałem już swoje typy. Obrzuciłem go wymownym spojrzeniem, żeby zaczął mówić, ale jego entuzjazm nagle zgasł, ustępując zdziwieniu.

— Macie łóżko małżeńskie? — zapytał, podskakując lekko na pościeli.

— Mam. — Poprawiłem go. — Przecież w ten weekend mieszkam sam.

— Co nie zmienia faktu, że pokój zarezerwowany był zdecydowanie wcześniej.

Spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a do mnie z każdą kolejną chwilą dochodziła prawdziwość jego stwierdzenia. Przecież powinniśmy dostać osobne łóżka — w końcu tak było zawsze, dopóki nie postanowiliśmy ich złączyć. To musiał być zwykły przypadek, błąd, który akurat w tym przypadku nie miał żadnego znaczenia. Może lepiej, że pojawił się teraz, kiedy spałem w tym łóżku sam, niż kiedy byłbym tu ze Stefanem. Wtedy Manuel nie dałby nam spokoju; choć przeczuwałem, że i teraz nie da mi spokoju. Lecz na całe szczęście chwilę później po prostu się roześmiał.

— Chciałbym zobaczyć, jak kłócicie się o to łóżko. To mogłoby być ciekawe.

— Jaka kłótnia? To raczej prosta odpowiedź. — Sam się zaśmiałem. — Stefan jest na tyle mały, że i w wannie by się wyspał. Nie to co ja.

Rozłożyłem się plackiem na łóżku, sugerując Manuelowi, że moje gabaryty są bardziej uprzywilejowane do spania na tym ogromnym materacu. I kiedy myślałem, że znowu usłyszę ten jego specyficzny śmiech, tak jedynie usłyszałem głośne prychnięcie Fettnera.

— Nawet nie przypominaj mi o spaniu w wannie. — Pokręcił głową, jakby chciał pozbyć się jakiegoś wspomnienia. — W Bischofshofen trochę zaszalałem i uwierz mi, że w taki sposób się nie wyśpisz. Strasznie łamie w krzyżu.

Podparłem się na ramieniu i próbowałem powstrzymać uśmiech. Doskonale pamiętałem, o jakim zdarzeniu mówił, bo równie dobrze pamiętałem wściekłego Freitaga, który kazał nam zabrać Manuela z jego wanny. Sam nie wspomniałem tego dnia za dobrze, bo dobijający się do naszych drzwi Kofler przerwał mi wspaniały poranek ze Stefanem; ale oczywiście do tego nie mogłem się przyznać.

— Matko kochana, nawet nie pamiętam, jak się tam znalazłem. — Manuel złapał się za głowę, a mnie jedynie rozbawił taki widok.

— Spytaj Richarda.

Manu spojrzał się na mnie zdziwiony, zupełnie jakby zaskoczył go udział akurat tego Niemca w całej tej historii. A może był bardziej zdziwiony, że to ja wiedziałem o tamtym wieczorze więcej niż on? Chwilę jeszcze patrzył się na mnie podejrzliwie, ale finalnie długo nie chował urazy i wzruszył obojętnie ramionami.

— W sumie to nie wiem, czy chcę wiedzieć.

Pokręcił głową, jakby chciał się pozbyć możliwości poznania prawdy, a to jedynie sprawiło, że się uśmiechnąłem. Czasami warto było nie wiedzieć niektórych rzeczy.

— Ale nie przyszedłem tutaj rozmawiać o moich pijackich wybrykach. Dobrze wiesz, że nie starczyłoby na to czasu — zaśmiał się sam do siebie. — Przyszedłem, bo Polacy zapraszają do siebie dzisiaj wieczorem.

W zasadzie Manuel nie musiał kończyć zdania, bym wiedział, z czym do mnie przyszedł. Przecież nigdy nie interesował się moim życiem na tyle, by po prostu ze mną rozmawiać — zawsze jego ukrytym powodem musiała być jakaś impreza. Czekałem na dzień, w którym Manu wparuje do mnie do pokoju i po prostu zapyta o moje samopoczucie, choć przeczuwałem, że on nigdy nie nadejdzie.

— Polacy, mówisz? — rzuciłem zaintrygowany, że to akurat oni wyprawiają imprezę.

— Obiecali podzielić się najlepszej jakości wódką...

— I to cię przekonało? — rzuciłem, ale na szczęście Manuel odebrał to równie żartobliwie.

— Czy kiedykolwiek mnie nie przekonało?

Zaśmiałam się, słysząc jego odpowiedź — była niesamowicie prawdziwa. Mogłem mówić różne rzeczy o Fettnerze, ale prawda była taka, że poza byciem moco upierdliwym kolegą, zawsze potrafił mnie rozbawić. I za to go lubiłem. Dlatego pomimo mojego niemrawego humoru, z którym tu przyjechałem, zdecydowałem się pójść na tę zapowiadaną imprezę. Nie mogłem przecież siedzieć sam w pokoju — to byłoby absurdalne rozwiązanie. Zapewniłem Manuela, że się pojawię, a to magicznym sposobem sprawiło, że brunet wyparował z mojego pokoju; w końcu dostał to, po co tu przyszedł.

Stefan dzwonił do mnie dwa razy, ale nie odebrałem. Wolałem się zdrzemnąć. Przeczuwałem, że czeka mnie długa noc.

~~~

Siedząc w pokoju na trzecim piętrze, czułem się nadto klaustrofobicznie. Nie dość że otaczała mnie masa ludzi, bo pojawił się tu przedstawiciel niemal każdej nacji, to co chwila musiałem odpowiadać na to samo pytanie: dlaczego Kraft odpuścił konkurs? Myślałem, że zwymiotuję, jeśli jeszcze raz ktoś się o niego spyta, ale na szczęście przestali po kilku moich osobliwych uwagach.

Tak naprawdę dłużej rozmawiałem jedynie z dwiema osobami — Wellingerem i Kamilem. Z Andim musiałem, chociażby dlatego, że przyjaźnił się ze Stefanem i szczerze interesowało go jego zdrowie. Kamila z kolei bardziej interesował mój stan, choć wiedziałem, że Kraft też nie był mu obojętny. Z tym że z Polakiem rozmawiałem zdecydowanie krócej i mniej poważnie niż bym chciał, bo jako gospodarz musiał pilnować barku i gości, którzy w różnym stanie mogli zdemolować jego rzeczy.

Sam skusiłem się na jednego z drinków — uznałem, że dobrze mi zrobi po męczącym dniu. Chciałem się rozluźnić, pogadać trochę ze znajomymi, posłuchać jakiś żenujących historii; chyba właśnie tego potrzebowałem po tylu stresujących dniach. Problem tkwił w tym, że na fotelu w rogu wygodnie rozsiadł się Gregor i chociaż próbowałem, to nie mogłem ignorować jego obecności. Miałem wrażenie, że zaraz wstanie i powie wszystkim, co dokładnie działo się w szpitalu, albo nazbyt pijany zacznie sypać niepotrzebnymi informacjami, dlatego podświadomi kontrolowałem, co i w jakich ilościach pił. Na szczęście był dość oszczędny w swoich alkoholowych upodobaniach.

Gdzieś w połowie imprezy wyszedłem na balkon — potrzebowałem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, odkąd w pokoju zrobiło się naprawdę duszno. Nie byłem na tyle wspaniałomyślny, by wychodzić na mróz w samej koszulce, dlatego poprosiłem jednego z Polaków o kurtkę. Kamil szybko użyczył mi swoją i wrócił do rozmowy ze Słoweńcami. Najwyraźniej nie byłem osamotniony w kurtkowym pomyśle, bo na balkonie wpadłem na Norwegów w towarzystwie najmłodszego z imprezowiczów. Palili w kurtkach reprezentacji Polski.

— No daj jednego młodemu — mruknął Johansson, próbując przekonać opartego o balustradę Daniela.

Tande mocniej złapał za paczkę i obrzucił rodaka rozzłoszczonym spojrzeniem. Odsunął papierosa od ust i burknął:

— Żeby Peter wyrzucił mnie przez okno? Zapomnij.

— Hej! On nie jest moją matką — oburzył się Domen i obrażony założył ręce. Miał naprawę widoczny kompleks starszego brata.

Daniel popatrzył się na niego poważnie, może nawet lekko współczująco, po czym przeniósł wzrok na palącego Johanssona. Wąsacz westchnął i dodał:

— Daj spokój, wystarczy, że zabronił mu pić.

To prawda. Domen chcąc nie chcąc stał się obiektem wielu żartów tego wieczora. Nikt nie odważył się w obecności Petera nalać mu żadnego drinka, choć byłem pewien, że znaleźliby się tacy, którzy upiliby nastolatka tylko po to, by następnego dnia skakał gorzej. Kamil jako jedyny otwarcie obiecał, że sam przygotuje mu drinka, jeśli tylko starszy z Prevców się zgodzi. Jak można było się spodziewać, jasna odpowiedź nigdy nie padła, dlatego Domen zaczął szukać innych używek.

Tande wciąż się wahał, ale w końcu rzucił coś po norwesku pod nosem. Wyjrzał przez ramię rodaka, by zobaczyć przez okno, co aktualnie robił straszy z Prevców. Na szczęście Peter był pochłonięty rozmową z Kamilem i dodatkowo siedział do nas plecami, dlatego finalnie Norweg wyciągnął dłoń z paczką w stronę Słoweńca. Domen zabrał jednego papierosa, po czym złapał za zaoferowaną mu przez Daniela zapalniczkę.

— Uważaj tylko. To niebezpieczny nałóg. — Norweg spojrzał na niego ostrzegawczo.

Domen jednak w ogóle nie przejął się uwagą blondyna i odpalił papierosa. Z pewną fascynacją oglądałem jak to robił, może dlatego że byłem pewien, że to zdecydowanie nie był jego pierwszy raz. Zrobił to niczym rasowy palacz, co potwierdziła obszerna chmura dymu, którą chwilę później wypuścił z ust. Musiałem się porządnie wysilić się, aby przypomnieć sobie, że Słoweniec miał tylko siedemnaście lat.

— A czy skoki nie są niebezpiecznym nałogiem? — rzucił enigmatycznie i oddał Danielowi zapalniczkę.

Norwedzy wymienili między sobą równie zmieszane co zdziwione spojrzenia, ale zostawili opierającego się już o balustradę Domena. Skupili się jedynie na własnych papierosach i kubkach z drinkami, które stały na parapecie. Tande jedynie pokręcił głową, ale w końcu odwrócił się i w moją stronę, ponownie wyciągając paczkę przed siebie.

— Chcesz?

— Nie no gdzie. — Machnąłem ręką. — Ja nie palę.

Tande spojrzał się na mnie wymownie.

— Każdy tak mówi — mruknął bardziej do siebie niż do mnie, po czym dodał głośniej: — To co robisz na balkonie?

Nie wiedziałem, po co pytał, a zabrzmiał zupełnie tak, jakby balkon był zarezerwowany jedynie dla palaczy. Gdyby tylko odwrócił się i spojrzał za siebie, dostrzegłby cudowny krajobraz Zakopanego, który najwyraźniej umykał jego wzrokowi przez cały wieczór. Widocznie tylko ja doceniałem takie rzeczy, ale nie miałem zamiaru akurat w tym momencie robić Norwegom wykładu, dlatego jedynie westchnąłem:

— Chciałem zaczerpnąć świeżego powietrza, ale... — wskazałem na obszerną chmurę dymu papierosowego, którą właśnie wypuścił Domen — to tutaj chyba nie jest najlepszej jakości.

Johansson uśmiechnął się nieznacznie, słysząc moją uwagę, ale finalnie się do niej nie odniósł. Rozmawialiśmy chwilę o różnych, głównie mało istotnych rzeczach. Oczywiście i im musiałem opowiedzieć historię Stefana, ale starałem się im dać wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem jego rzecznikiem prasowym, a ten temat mnie już zwyczajnie nuży. Nie zadawali pytań, a w końcu zaczęli mówić o czymś po norwesku i wtedy przestałem już ich słuchać.

Skończyli papierosy stosunkowo szybko i zanim się obejrzałem zostałem na balkonie sam. Oparłem się o balustradę i zapatrzyłem się w nocny krajobraz, próbując zebrać myśli. Zaczęło robić mi się zimno, ale nie chciałem jeszcze wracać. Zmieniłem jednak zdanie, gdy usłyszałem, że na balkonie pojawiła się kolejna osoba. Spojrzałem przez ramię, by sprawdzić kto to, ale niemal od razu odwróciłem się z powrotem w stronę miasta. Nie chciało mi się na niego patrzeć.

Chwilę potem Gregor oparł się plecami o balustradę. Doskonale wiedziałem, że mi się przyglądał, ale jak nie zamierzałem odwracać wzroku — nie wytrzymałbym tego jego triumfalnego uśmieszku, a nie byłem w nastroju na udawanie. Poczułem jednak, jak Schlieri chwilę później szturchnął mnie lekko w ramię i, chcąc nie chcąc, musiałem wreszcie na niego spojrzeć.

Okazało się, że podawał mi jeden z czerwonych kubków z zapewne czymś alkoholowym w środku. Posłałem mu zdziwione spojrzenie, na które odpowiedział mi tym równie wymownym.

— Przecież cię nie otruję — nalegał i podsunął mi kubek pod sam nos.

Ostatni raz spojrzałem na niego uważnie, ale w końcu odpuściłem. Nie rozumiałem tego gestu, dlatego tak niechętnie złapałem za kubek. Spojrzałem do środka, ale było za ciemno, bym mógł ocenić, co znajdowało się w środku. Pozostało zgadywać.

— No nie wiem — mruknąłem pod nosem.

Nie mogło to być nic podejrzanego, bo zanim się obejrzałem, Gregor lekko dotknął mój kubek tym swoim i zaczął sączyć przygotowanego drinka. Uznałem, że miał to być swoisty toast, choć nie wiedziałem, za co takiego moglibyśmy pić wspólnie. Westchnąłem, ale w końcu i ja przechyliłem kubek. Niemal od razu porządnie się skrzywiłem — drink był naprawdę mocny. Niby to zwykła wódka z colą, ale szybko zrozumiałem, że proporcje musieli przygotowywać Polacy.

— Co ze Stefanem?

Uniosłem głowę, słysząc pytanie Gregora. Początkowo ściągnąłem brwi i wykrzywiłem usta w grymasie zniesmaczony jego uwagą bardziej niż tym mocnym drinkiem. Zacząłem oceniać, co też podkusiło go, by zadać mi właśnie to pytanie, ale Schlieri był trudny do przeczytania. Miał niemalże kamienną twarz, choć może nawet lekko smutniejszą niż bym się po nim spodziewał. Przeczuwałem, że to tylko gra, dlatego wolałem to sprawdzić.

— Naprawdę chcesz wiedzieć, czy to tylko pożywka dla twojego atencyjnego wampira?

Schlieri uśmiechnął się lekko, zapewne słysząc jakim mianem go określiłem. Ale kiedy spodziewałem się, że ten głupi uśmieszek zostanie mu na ustach, on nagle zniknął, a Gregor spojrzał na mnie zupełnie poważnie.

— Chcę wiedzieć.

Długo utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, głównie dlatego, że nie potrafiłem go przejrzeć. Chciałem wiedzieć, co nim kierowało, ale nie byłem w stanie tego pojąć. Czułem się podobnie jak wtedy w aucie, gdy jechaliśmy do Stefana — wtedy Gregor zachowywał się równie ludzko, czyli jak dla niego dziwnie. Teraz jednak, gdy już wszystko wiedział, i kiedy pokazał mi, co może zrobić, nie wierzyłem już w prawdziwość takiej postawy.

Odwróciłem wzrok i ponownie zapatrzyłem się w nocny krajobraz. Biłem się z myślami, ale w końcu doszedłem do wniosku, że przecież kiedyś będę zmuszony porozmawiać z Gregorem. A jeśli ma do tego dojść, to zdecydowanie wolałem rozmawiać z nim w takich warunkach, gdzie Schlieri był raczej spokojny niż nadto wścibski. Dlatego też westchnąłem, zbierając siły, i dodałem ponuro:

— Jutro wraca do domu.

Gregor pokiwał głową i upił łyka.

— Powiedziałeś mu o tym, co się stało?

Jego pytanie utkwiło w mojej głowie i nie chciało się wydostać. Doskonale wiedziałem, że powinienem wcześniej powiedzieć Stefanowi o tym, że i Gregor dołączył do niewielkiego grona wtajemniczonych, niekoniecznie dzięki naszej uprzejmości. I naprawdę chciałem to zrobić. Gdy wchodziłem dzisiaj rano do szpitala, byłem przekonany, że opowiem mu całe zajście z Gregorem — o ile jego stan medyczny będzie na tyle dobry.

W końcu jednak zdecydowałem się milczeć. Nie tylko ze względu na naszą nieciekawą wymianę zdań, choć i ona miała na tę decyzję pewien wpływ. Po prostu wolałem to najpierw sam załatwić z Gregorem — jakby nie patrzeć to przeze mnie wszystko się wydało. Nie widziałem potrzeby zamartwiania Stefana problemem, którego jeszcze sam nie potrafiłem zdefiniować. Może chciałem go chronić, a może samotnie rozwiązać sprawę tak, jak to robią mężczyźni? Trudno mi było ocenić. Wiedziałem jednak, że im dłużej z tym zwlekałem, tym trudniej się robiło.

Długo myślałem, ale w końcu jedynie pokręciłem głową w odpowiedzi.

Czekałem na jakiś komentarz Gregora, ale ten nie nadszedł. Przedłużająca się cisza przerywana krzykami z pokoju stawała się coraz bardziej nienaturalna. Musiałem wreszcie odwrócić wzrok. Napotkałem uważne spojrzenie Gregora i zdecydowałem się zadać mu to samo pytanie.

— Ty nikomu nie powiedziałeś?

Tym razem wpatrywałem się w niego bardziej niż uważnie. Nie interesowały mnie jego słowa — nie były dla mnie wiarygodne — liczyły się tylko gesty, które jako jedyne mogły go wydać. Gregor dość długo zwlekał z odpowiedzią zapatrzony w swój kubek, ale w końcu wziął kolejnego łyka i pokręcił przecząco głową. Zdziwiłem się, ale gdzieś w głębi byłem mu wdzięczny, że nikomu nie powiedział, o ile była to prawda.

— I naprawdę nie kusi cię, by teraz wejść tam i oznajmić wszystkim wesołą nowinę? — podpuściłem go.

— Oj uwierz, że walczę z tym, odkąd tu przyjechałem — prychnął i mógłbym przysiąc, że na chwilę wrócił do bycia tym samym przebiegłym Gregorem.

— To co cię powstrzymuje?

Moje słowa zawisły między nami na dłuższą chwilę, po której Gregor rzucił tajemniczo:

— Myślę, że mamy zupełnie różne powody, dla których wciąż siedzimy cicho.

Patrzył się na mnie w taki sposób, jakby spodziewał się, że powiem mu coś więcej o mojej decyzji. Najwyraźniej nie tylko ja chciałem go podejść, by uzyskać niezbędne informacje. Mogłem się spodziewać, że i Gregor starał się przebiegle pokierować tą rozmową, tak by wyjść na swoje — to wyjaśniałoby jego pokojowe nastawienie. Zapewne sądził, że dam się nabrać na jego wizerunek Gregora przyjaciela i wyśpiewam wszystko, co tylko zapragnie. Najwyraźniej grubo się pomylił.

— Nie będę ci się zwierzał — oznajmiłem stanowczo, na co Schlieri odpowiedział dość lekceważąco:

— I bardzo dobrze. Nie będę musiał udawać, że mnie to obchodzi.

Wzruszył obojętnie ramionami i zabrał się za zerowanie kubka. Wiedziałem, że to skończy się w ten sposób, dlatego zaczęła denerwować mnie ta cała szopka wokół naszej rozmowy. Nie rozumiałem enigmatycznego zachowania Gregora ani jego spokojnej przyjacielskiej postawy — były dla mnie nad wyraz sztuczne w porównaniu z tym, co widziałem jeszcze chwilę temu temu w szpitalu. Miałem już dość tych wszystkich gierek, choć doskonale wiedziałem, że to dopiero początek.

— Możemy przestać? — rzuciłem zdenerwowany i wyprostowałem się, by spojrzeć na Gregora raczej zmęczonym spojrzeniem. — Obaj wiemy, do czego to zmierza. Nie możesz mi od razu powiedzieć, co dalej? Naprawdę nie zależy mi na tym, co postanowisz, tylko daj mi jakąś odpowiedź.

Czekałem aż Schlieri wreszcie odstawi kubek, dlatego niecierpliwie patrzyłem jak brał ostatniego łyka drinka. Lekko przetarł usta wierzchem dłoni i wreszcie na mnie spojrzał. Wtedy wiedziałem już, że rozmawiam z prawdziwym Gregorem.

— Masz rację. — Kiwnął głową i odstawił kubek na parapecie, po czym włożył ręce do kieszeni i z powrotem oparł się o balustradę. — Chcę porozmawiać ze Stefanem.

Zaskoczyła mnie jego prośba. Ze wszystkich rzeczy, których mógłbym spodziewać się po Gregorze, on wybrał tę zupełnie niespodziewaną — poprosił o zwykłą rozmowę. Niby był to łagodny wybór, a mimo wszystko wciąż obawiałem się takiego rozwiązania. Poza tym to oznaczało, że Stefan musiał się o wszystkim dowiedzieć, co również w pewnym stopniu mnie przerażało.

— Po co? — Chciałem się dowiedzieć, skąd ten pomysł.

— Głupio byłoby załatwiać sprawy waszego związku za jego plecami, nie uważasz?

Nigdy nie sądziłem, że to przyznam, ale Gregor miał rację i chyba to w tym wszystkim tak mnie zdenerwowało. Dochodził do tego jeszcze ten triumfalny ton i słowa, które miały mi jednoznacznie pokazać, że robiłem źle, próbując rozwiązać tę sprawę samemu, bez udziału Stefana. W końcu skoro byliśmy razem, to i razem powinniśmy rozwiązywać problemy, w szczególności te dotyczące nas obu.

— Może zadzwonię do niego w tygodniu? — Jego głośne przemyślenia wyrwały mnie z rozmyślań.

— Chcesz powiedzieć mu o wszystkim przez telefon? — To wydawało mi się niesamowicie brutalne, nawet jak na niego.

— Nie no. Przecież zdążysz uprzedzić go o moim telefonie, prawda?

Doskonale wiedział co powiedzieć, by mi dokuczyć. Zupełnie jakby wiedział, dlaczego zwlekałem z powiedzeniem Stefanowi o tym, co się wydarzyło przed szpitalem. Czułem, że nie będzie to łatwa rozmowa, a teraz czas na jej przeprowadzenie znacznie się skurczył. Chciałem się do niej jakoś przygotować, wyciągnąć coś więcej z Gregora, ale po tej rozmowie nie dowiedziałem się niczego nowego, a to jedynie oznaczało, że znacznie trudniej będzie mi uspokoić Krafta.

Patrzyłem się na Schlieriego, który z kolei czekał na jakąś odpowiedź, choć byłem przekonany, że moje zachowanie dostarczyło mu nadto informacji. Nie byłem zadowolony z czekającego mnie zadania, ale chyba właśnie o to chodziło Gregorowi. Nie mogłem jednak pozwolić, by załatwił tę sprawę w taki trywialny sposób jakim był telefon, dlatego zdecydowałem się walczyć.

— Nie uważasz, że takie rozmowy powinno odbywać się osobiście? Chociażby z szacunku do drugiej osoby?

Ugryzłem się w język, by nie spytać go, czy w ogóle wie, co znaczy to słowo — takie zachowanie mogłoby jedynie zniechęcić go do mojej wersji wydarzeń, a tego nie chciałem. W odpowiedzi Gregor uniósł brodę wysoko do góry, zaznaczając, że rozważa moją propozycję, a po chwili pokiwał głową i dodał znacznie łagodniej.

— Dobra. Pogadamy za tydzień w Willingen, a teraz — tu położył dłoń na moim ramieniu — wróćmy do pokoju, bo jeszcze pomyślą sobie, że to ze mną masz romans.

Posłał mi ten swój szelmowski uśmieszek i wyminął mnie, by chwilę potem zniknąć z balkonu. Wiedziałem, że skoro on wyszedł to i ja musiałem — w przeciwnym wypadku imprezowicze faktycznie mogliby pomyśleć sobie, że coś było nie tak. Po części cieszyłem się, że udało mi się przełożyć, a w zasadzie umówić, naszą rozmowę na przyszły konkurs, ale to wcale nie rozwiązywało problemu, a jedynie odkładało go w czasie.

Zacisnąłem dłoń w pięść, ale wcale nie z zimna. Musiałem się szybko uspokoić, jeśli chciałem wrócić do środka. Próbowałem złapać kilka głębszych wdechów, ale i to nie pozwoliło mi swobodnie oddychać. W końcu spojrzałem na czerwony kubek, który wciąż miałem w ręce, i choć zwykle tego nie robiłem, tak zdecydowałem się spróbować tego rozwiązania. Przechyliłem plastik i jednym duszkiem wypiłem całą jego zawartość. Po raz kolejny tego wieczoru skrzywiłem się od za dużej ilości wódki, ale o dziwo poczułem się lepiej. 

~~~

Mała prywatka od autorki.

Tak wiem, miało być tydzień temu, no ale jest teraz. Wybaczcie. 

Siedzenie w domu mi nie służy i choć to może zabrzmieć dziwnie, to nie umiem pisać w takich warunkach. Kompletnie nie potrafię się skupić, ale z tym walczę. Udało mi się machnąć przy okazji sporą część następnego rozdziału, więc możecie być spokojni o następny poniedziałek. Tym razem na pewno.

Zostajemy w Zakopanem i tym samym dajemy sobie spokój na kilka rozdziałów z moim ukochanym Gregorem (nie ma za co Lilian010 😂). użytkownika

Życzę miłego (i zdrowego) życia.

PS Jako że siedzę w domu, to w ostatnim czasie zabrałam się za swoją półeczkę klasyków do ponownego przeczytania (💞) jak i obudziłam w sobie puzzlowego demona. A wy? Co porabiacie? 🤔



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top