XLIII. Meet Me Halfway

— To jak? Bergen, Bodø czy Flåm?

To były pierwsze słowa, które usłyszałem wchodząc do znajomej mi już szpitalnej sali. Stefan wciąż leżał w łóżku podpięty do jakiś dziwnych urządzeń, ale dzisiaj wyglądał zdecydowanie lepiej. Cieszyłem się, że miał więcej sił — w takim stanie łatwiej było mi go zostawić samego na weekend. Tak jak obiecałem, wpadłem do niego tuż przed wyjazdem do Polski, przywożąc mu kilka rzeczy, o które wcześniej prosił.

Stefan wyjrzał znad jakiejś kolorowej broszurki i obrzucił mnie wymownym spojrzeniem. Odpowiedziałem mu tym równie zdziwionym, nie rozumiejąc, dlaczego zostałem przywitany właśnie w taki sposób. Ostrożnie podszedłem do łóżka i odłożyłem torbę z rzeczami przy szafce nocnej. Sądziłem, że im dłużej będę to robił, to w międzyczasie doczekam się jakiegoś wyjaśnienia ze strony Stefana. On jednak wciąż wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem i nieznacznie uniesioną brwią. W końcu nie wytrzymałem i rzuciłem:

— Skąd to pytanie?

— Nie wiem, sam mi powiedz.

Wyciągnął rękę, dając mi kilkustronną, kolorową broszurkę. Szybko zorientowałem się, że znajdowały się na niej przeróżne krajobrazy i konkretne miejscowości w Norwegii. Chwilę później połączyłem wątki i niemal nie spaliłem się ze wstydu.

— Osobiście uważam, że możemy połączyć te trzy miejscowości — kontynuował, ale słyszałem w jego głosie, że się ze mnie zgrywał. — Jest tam naprawdę świetna kolej, poczytaj sobie. Widoki przepiękne, a...

— Dobra, rozumiem — przerwałem mu. — Nie musisz tego ciągnąć. Wystarczy, że prawie nie spaliłem buraka przed lekarzem.

— Michi, co ty gadasz? Popatrz tutaj. Napisali, że Flåm leży w najbardziej wewnętrznej części Aurlandsfjordu i jest otoczone przez strome zbocza górskie, grzmiące wodospady oraz wąskie doliny. Przecież to takie romantyczne!

— Stefan.

— Prze... przepraszam. — Nie mógł przestać się śmiać. — Ale to... to jest takie zabawne. Nie mogę po prostu.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem, ale pozwoliłem mu się wyśmiać, natomiast sam usiadłem obok jego łóżka raczej zażenowany. Najwyraźniej niecodzienny lekarz jednak poczuł się nazbyt zaangażowany w nasz związek i nie tylko naciskał na mnie, ale i na Stefana. Nie sądziłem, że będzie aż tak zdecydowany, a w tym momencie uważałem nawet, że zaczął być nadto wścibski. Gdyby nie fakt, że Krafti prawie nie spadł z łóżka ze śmiechu, pewnie już dawno wytknąłbym lekarzowi jego nietakt i nieprofesjonalizm. Na szczęście wszystko okazało się być naprawdę zabawną sytuacją, dlatego nie potraktowałem jej aż tak poważnie jak powinienem.

W końcu westchnałęm i złapałem za broszurkę, kiedy Stefan wolnymi dłońmi przecierał ostatnie łzy wywołane przez nadmierny śmiech. Cieszyłem się, że był już w tak dobrym stanie. Żałowałem jednak, że za godzinę wyjdę ze szpitala i pojadę na konkurs do Polski zupełnie sam, bez mojego skrzata u boku.

— Skąd to masz? — spytałem, przeglądając kolejne strony.

— Lekarz mi dał. Powiedział, że będę wiedział, co z tym robić, po czym puścił do mnie oczko. — Stefan uspokoił się na tyle, by zdradzić mi, co się działo wczorajszego wieczoru. — Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, dopóki nie dał mi wizytówki. Wklepałem wszystko w Internet i mało co nie zemdlałem ponownie.

Zaśmiałem się pod nosem, słysząc sposób, w jaki Stefan dowiedział się o norweskiej inicjatywie. To wszystko było tak absurdalne, że zacząłem zastanwaić się, czy mężczyzna, który opiekował się Kraftem, faktycznie był lekarzem. Na razie pasował mi bardziej na przebierańca, który na siłę próbował rozpromować firmę swojego męża. Albo na jakiegoś pseudo fana, który koniecznie chciał nas hajtnąć tylko po to, by móc potem napisać fanfika, którego bałbym się nawet otworzyć.

— Czyżbyś też miał przyjemność dostania numeru do Friedricha?

Zdecydowałem się podłapać żartobliwą atmosferę wprowadzoną przez Stefana. Ten jednak widząc niewielki uśmieszek na moich ustach, spojrzał się na mnie zupełnie poważnie.

— Michi.

— No co? O nic go nie pytałem. — Uniosłem dłonie w obronnym geście. — Przysięgam, to ten lekarz nagle wyskoczył z tym wszystkim. Zaczął się chwalić i wymyślać jakąś podróż. Próbowałem go spławić, ale jak widać dopadł i ciebie.

Stefan nie wyglądał na przekonanego, a ja nie wiedziałem już, czy dalej się ze mnie śmieje, czy pyta poważnie. Znałem go wieczność, a jednak tym razem nie miałem pojęcia, co chodziło mu po głowie. Obstawiałem, że nadal wewnętrznie śmiał się z tej całej sytuacji, ale jednak zdecydowałem się wyjaśnić:

— Znasz mnie. Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do hajtania się nad norweskim fiordem — rzuciłem swobodnie, na co Stefan zaśmiał się pod nosem.

Liczyłem, że to zakończy ten niezręczny temat, ale myliłem się. Krafti nagle stał się nieco bardziej poważny niż wcześniej i zadał kompletnie dezorientujące mnie pytanie.

— To jak chcesz się hajtnąć?

Początkowo spojrzałem się na niego podejrzanie, próbując zrozumieć, dlaczego w ogóle o to spytał. Zapewne był ciekawy mojej odpowiedzi, z tym że ja kompletnie nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Nigdy o tym nie myślałem, nawet jeszcze wtedy, gdy mogłem legalnie się ożenić. Może to kwestia tego, że jako mężczyzna nigdy nie marzyłem o tym konkretnym dniu, w przeciwieństwie do miliona zafiksowaych w ten sposób kobiet. Słowo ślub było dla mnie tak abstrakcyjne, jak którykolwiek z Kazachów z Kryształową Kulą, dlatego odpowiedziałem szczerze:

— Nie wiem. Chyba... chyba nie chcę.

O ile wcześniej sądziłem, że moja odpowiedź nie będzie miała większego znaczenia, tak szybko zorientowałem się, że jednak miała. Stefan spojrzał się na mnie niepewnie, jakby nie do końca przypasowało mu moje wyznanie. Niby nie pokazywał tego wprost, ale po tylu latach byłem w stanie doskonale przeczytać jego mowę ciała. I nie musiałem długo czekać, by Krafti potwierdził moje przypuszczenia, gdy chwilę później zapytał:

— Nie chcesz w Norwegii czy nie chcesz... w ogóle?

Końcówkę zdania Stefan wypowiedział tak cicho, jakby w ogóle bał się zadać się to pytanie. Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, bo nigdy nie było do tego powodu — kto normalny rozmawia o małżeństwie po dwóch miesiącach związku? Żadne z nas nie umierało, żadne z nas nie miało miliardów na koncie, ani żadne z nas nie było na tyle głupie — choć w niektórych momentach mógłbym co i do tego polemizować. Zresztą dla mnie był to raczej zamknięty temat. Podobało mi się to, jak było teraz, i nie chciałem tego zmieniać. Nie potrzebowałem złotego przypomnienia na palcu — doskonale widziałem, co czułem.

I choć nigdy nie rozmawiałem o tym ze Stefanem, już nie tylko mając na myśli nas, ale tak ogólnie, to przeczuwałem, że miał co do tego zupełnie inne przemyślenia. Potwierdzało to niewyraźnie zadane pytanie i ten przejęty wyraz twarzy, który tak dobrze znałem. Nie chciałem go na siłę przekonywać do swoich racji, może dlatego, że sam nie byłem ich stuprocentowo pewny. To wszystko było na tyle absurdalne, że nawet i mój przeważnie racjonalny zdrowy rozsądek nie umiał się zdecydować.

— Sam nie wiem. — Westchnąłem w końcu i oparłem głowę na dłoni. — Po prostu.... po prostu nie chcę, żeby to wszystko było wymuszone, a właśnie tak się teraz czuję. Jakiś przypadkowy koleś mówi nam, że do siebie pasujemy, chce nam zaplanować ślub i jeszcze daje tę cholerną broszurkę. To nie tak powinno wyglądać.

Stefan powoli kiwnął głową, rozumiejąc mój punkt widzenia. Mogliśmy się śmiać z tej absurdalnej sytuacji z lekarzem, ale prawda był taka, że jego zachowanie było kompletnie nie na miejscu i musiałem to w tym momencie podkreślić. Poza tym chciałem zauważyć jeszcze jedną ważną dla mnie rzecz, dlatego chwilę potem kontynuowałem:

— Jeśli kiedykolwiek mielibyśmy to zrobić, to chciałbym, żeby było to w takich czasach, gdy wszyscy nas zrozumieją. Gdy każdy z gości będzie się cieszył naszym szczęściem i faktycznie wypije zdrowie młodej pary, a żadna ciotka nie spojrzy się na mnie krzywo. A nie teraz, kiedy wciąż boję się przyznać rodzicom, że jesteśmy razem.

Bo taka była prawda. Przeczuwałem, że zrozumieją; jeśli nie teraz, to kiedyś na pewno. A mimo tego wciąż nie umiałem przyznać, że w moim życiu zmieniło się tak wiele. Poza tym wiem, jak bardzo wszyscy w mojej rodzinie ubóstwiali Claudię, w szczególności moja mama, dlatego taka drastyczna zmiana nie mogła być dla nich łatwa. Jeśli faktycznie przejmowałem się opinią innych, to jedynie tych najbliższych; w końcu tylko ta miała jakieś znaczenie. Wszyscy inni ludzie na świecie mnie nie obchodzili, nawet Gregor.

— Nie ma problemu z przyznaniem się do moich uczuć, bo to najpiękniejsze uczucie jakie kiedykolwiek czułem — mruknąłem. — Po prostu, chciałbym żeby inni też to tak odbierali.

Westchnąłem i ponownie oparłem głowę na dłoni, ale tym razem zapatrzyłem się w myślącego Stefana. On również patrzył się na mnie zupełnie poważnie — pewnie próbował przetrawić wszystko, co właśnie powiedziałem. Obserwowałem, jak z każdą kolejną sekundą jego wyraz twarzy się zmieniał i widziałem już, że nie do końca pasowało mu to, co powiedziałem. Czekałem na jego wersję, jednocześnie zastanawiając się jakim cudem ta konwersacja zmieniła się z totalnie luźnej na kompletnie poważną praktycznie w jedną sekundę.

— Nikt inny nie musi wiedzieć — powiedział słabym głosem, ale potem poczuł się pewniej. — W końcu składamy przysięgę sobie i tylko sobie, nikomu innemu. Wystarczy, że my jesteśmy świadomi słów i uczuć, które im towarzyszą. To my tu jesteśmy najważniejsi. Wiemy, co dla siebie znaczymy, a skoro inni tego nie rozumieją, to nie widzę potrzeby by się w to angażowali.

Wiedziałem, że Stefan stanie po drugiej stronie tego problemu i będzie za utrzymaniem wszystkiego w tajemnicy, nawet jeśli miałoby dojść do ślubu. Dla niego im mniej osób wiedziało o naszej relacji tym lepiej. Rozumiałem jego obawy, ale to nie mogło tak wiecznie wyglądać. Nie mogliśmy przecież ciągle udawać, że nic między nami nie ma. Nie potrafiłbym tak. Chciałbym kiedyś pochwalić się innym, jakiego wspaniałego mam partnera, żeby każdy wiedział, kto sprawia, że codziennie się uśmiecham. A podążając za wizją Stefana, to nie było możliwe.

— To brzmi jak życie w ciągłym ukryciu — zauważyłem ponuro.

— Ale czy już tak nie jest? — Wzruszył ramionami. — I raczej szybko się to nie zmieni. Twoja wizja jest niesamowicie urocza i wzniosła, ale i... nierealna. Wybacz Michi, ale zawsze będziemy komuś przeszkadzać. Zawsze będziemy tymi innymi. A ja nie chcę przez całe życie być wytykany palcem tylko dlatego, że...

— Tylko dlatego, że mnie kochasz? — dokończyłem za niego.

Stefan otworzył usta żeby zaprotestować, ale finalnie tego nie zrobił. Obaj doskonale wiedzieliśmy, że właśnie to od początku chciał powiedzieć. Patrzył się na mnie niemal nie przepraszającym wzrokiem, ale byłem pewny, że nic już więcej nie powie.

Spuściłem wzrok, wbijając go w pogniecioną, szpitalną pościel. Nie byłem zły; bardziej czułem się rozczarowany, że widział to w ten sposób. Niby wiedziałem, że Stefan wciąż bał się przyznać do naszego związku, sam miałem podobnie, a mimo wszystko takie wyznanie cholernie mnie zabolało. Ja nigdy nie wyparłbym się łączącego nas uczucia kosztem reputacji — choć przyszło mi to z trudem, to jednak właśnie w taki sposób zachowałem się przed Gregorem. I choć byłem absolutnie pewny, że Stefan mnie kochał, tak nie miałem pewności, czy w podobnej sytuacji zachowałby się tak jak ja.

Wiedziałem, że bał się wielu rzeczy, a nieprzychylna opinia innych w szczególności należała do jednej z jego obaw. Przejmował się opinią innych, dlatego pomysł z potajemnym ślubem tak bardzo do niego pasował — logiczne było, że z nas dwóch to właśnie on to zaproponował. Mnie zależało jednak na tym, by Stefan kochał mnie niezależnie od tego, co pomyślą o tym inni. Byłem rozczarowany, bo czułem, że nie stanie się to szybko, o ile w ogóle się stanie.

Mogłem dać mu więcej czasu i to właśnie zamierzałem zrobić. Kilka dni bez siebie powinno na nas dobrze wpłynąć. Nie chciałem wyjeżdżać pokłócony ze Stefanem, ale nie mogłem też udawać, że nic się nie stało. Krafti nie odezwał się ani słowem, ale i tego się spodziewałem — nie miał się z czego tłumaczyć. Jedynie wyraził swoje zdanie i raczej nie zmienił go w przeciągu ostatniej minuty. Szkoda tylko, że przekazał mi to właśnie w taki sposób.

Westchnąłem zrezygnowany i powoli podniosłem się z niewygodnego stołka. Zacząłem ospale, ale i stanowczo zbierać się do wyjścia. Nie mogłem zostawić Stefana bez słowa, w szczególności gdy widziałem, jak zaczął się wiercić w poszukiwaniu odpowiedniej reakcji. Zanim jednak zdążyłby się na coś zdecydować, złapałem za leżącą na łóżku broszurkę.

— Wezmę ją. — Uniosłem nieznacznie ulotkę do góry i dodałem spokojnie: — Spytam Daniela, czy poleca któreś z tych miejsc. Moglibyśmy pojechać tam w wakacje.

Nawet nie musiałem się starać, by brzmieć obojętnie. Po prostu nagle opuścił mnie cały dobry humor i wszystko przestało mieć sens. Nie widziałem już Norwegii jako nietypowego miejsca na równie nietypowy wyjazd, a postrzegałem raczej jako kraj na jednorazowy wypad w góry, który wcale nie był takim złym pomysłem. Nawet moralny ciężar tej cholernej broszurki przestał mieć znaczenie. Już było mi wszystko jedno.

Zauważyłem, że i Stefan dostrzegł zmianę w moim zachowaniu, podobnie jak wiedziałem, że był świadomy czym była spowodowana. Widziałem, że czuł się źle z tym, co powiedział. Słyszałem to również w jego przejętym głosie, kiedy chwilę później próbował mnie uspokoić.

— Michi...

Chciał zacząć rozmowę, ale ja nie chciałem już poruszać tego tematu. Nie było niczego, co mogłoby mi teraz poprawić humor, a każde z nowych wyznań Stefana, nawet to odpowiadające mi najbardziej, jedynie by to pogorszyło. Po prostu wiedziałem, że mówiłby to, co chciałem usłyszeć, a nie to co faktycznie sądził. A tego nienawidziłem. Dlatego też zbyłem temat, ponownie spoglądając na broszurę.

— Jak nie chcesz ze mną jechać, to nie ma problemu — kontynuowałem równie ponuro jak wcześniej. — Wezmę ze sobą Alexa. On zawsze lubił górskie wycieczki.

— Michi, przestań — poprosił niby błagalnie, a jednak dosłyszałem się pewnej stanowczości w jego głosie. — Przecież wiesz, że chcę z tobą jechać.

Doskonale widziałem, że chciał. Sam chciałem tam z nim jechać, ale w tym momencie nie mogłem tego przyznać. Mimo to odważyłem się podnieść wzrok, by napotkać jego zmieszane spojrzenie. Wiedziałem, że zachowanie się w taki sposób podziała na Stefana lepiej niż zwykłe obrażenie się czy krzyki. Nienawidził braku zaangażowania u innych osób, jak i u siebie, dlatego moja jakże widoczna rezygnacja musiała na niego solidnie wpłynąć. Poczułem to, gdy chwilę potem dodał mocno skruszonym głosem:

— Przepraszam, nie chciałem, byś odebrał to w ten sposób.

Oczywiście, że nie chciał, ale to nie zmieniało faktu, że w ten sposób o tym myślał. Rozumiałem, że nie chciał być wytykany palcami, ja też nie chciałem. Ale dla niego zrobiłbym wszystko i żadne, nawet najgłupsze komentarze na mój temat by mnie przed tym nie powstrzymały. Stefan nie miał prawa wiedzieć, że już to zrobiłem we wczorajszym starciu z Gregorem, bo jeszcze mu o tym nie powiedziałem. Ciekawiło mnie tylko, czy gdyby wiedział, to czy postąpiłby inaczej.

Mogłem się na niego zdenerwować i bez słowa wyjść, ale nie chciałem tego robić — to byłaby zbyt duża przesada. Zdecydowałem się zostać, choć z każdą minutą coraz bardziej chciałem opuścić szpitalną salę. Zrobiło się naprawdę zimno.

— Nie przepraszaj. Rozumiem. — Machnąłem bez przekonania ręką. — Może faktycznie powinniśmy bardziej uważać. Wtedy na pewno nikt się nie dowie, żaden przypadkowy koleś nie będzie chciał nas hajtnąć, ani Gregor... Gregor też się odczepi.

W końcu zdecydowałem, że nie powiem Stefanowi o wczorajszym zdarzeniu. Wiedziałem, że powinienem, w końcu dotyczyło to też jego, a i nie mogłem zapomnieć o jakże ważnej szczerość w związku. Lecz w tym przypadku wyjątkowo pozostawiłem całą sprawę na mojej głowie. Nie rozmawiałem jeszcze z Gregorem, nie miałem pojęcia co planuje, a póki tego nie ustaliłem, miałem związane ręce. Co prawda mogłem już teraz przygotować Krafta na najgorsze, ale czułem, że w tym momencie to jedynie pogorszyłoby sprawę.

Stefan zaczął coraz bardziej wiercić się w łóżku, zupełnie jakby miało mu to pomóc w znalezieniu sposobu na rozmowę ze mną — nic jednak nie mogło już zmienić mojego humoru. Nawet cieszyłem się, że Krafti był uziemiony. W przeciwnym razie na pewno chciałby uspokoić mnie dotykiem, może jakimś uściskiem, ale nie tego wtedy potrzebowałem. I zdaje się, że Kraft po pewnym czasie zrozumiał, że w żaden sposób nie powstrzyma mnie przed wyjściem z sali w fatalnym humorze.

Nie chciałem dłużej kontynuować tej niezręcznej sytuacji, dlatego złapałem za kurtkę, sugerując, że już za chwilę zniknę na cały weekend.

— Przywiozłem ci wszystkie rzeczy, o których pisałeś i o które prosiła mnie twoja mama. — Wskazałem na torbę leżącą przy łóżku.

Stefan spojrzał we wskazanym przeze mnie kierunku, a w odpowiedzi jedynie blado się uśmiechnął. Wiedziałem, że chciał mi w ten sposób podziękować, choć wcale nie musiał — i tak bym to zrobił. Liczyłem, że może jeszcze coś doda, ale kiedy on wciąż siedział cicho, sam posłałem mu wymuszony uśmiech i udałem się w stronę wyjścia.

— Michi? — Usłyszałem swoje imię, gdy kładłem dłoń na klamce. Odwróciłem się nieznacznie, by spojrzeć na Stefana przez ramię. — Powodzenia. Wiem, że dasz radę.

— Muszę — rzuciłem cicho. — W końcu skaczę za nas obu.

Ostatni raz spojrzałem w jego stronę i już definitywnie wyszedłem na korytarz. Byłem niesamowicie zawiedziony, ale nie żałowałem, że tu przyjechałem. Tysiąc razy wolałem wychodzić z tej sali skrzywdzony niż w ogóle się z nim nie zobaczyć. Szkoda tylko, że tak żartobliwie zaczynający się temat, skończył się tak poważnie. Mieliśmy ze Stefanem zupełnie dwie różne wizje naszej przyszłości, a każda z nich była słuszna, a przynajmniej w naszym mniemaniu. Wiedziałem, że czeka nas wiele rozmów na ten temat, ale nie sądziłem, że nadejdą one tak wcześnie i to do tego w takich okolicznościach.

Spojrzałem jeszcze raz na tę cholerną ulotkę. Wszystko przez tego lekarza. Gdyby nie zaczął wymyślać jakiś pseuowycieczek, siedziałbym wciąż obok Stefana i cieszył się, że nic mu nie jest. A tak to stałem przed salą wściekły na wszechświat za to, że znowu musi mi sypać kłody pod nogi. To znaczy doskonale wiedziałem, że prędzej czy później dogadamy się ze Stefanem. Może to nie będzie łatwe, każdy z nas z czegoś zrezygnuje, każdy przy czymś zostanie, ale ogólnie postawimy na obopólne dobro. W końcu najważniejsze było to, że mieliśmy siebie.

Istniało wiele rzeczy, które zrobiłbym dla niego,gdyby tylko o to poprosił. Ale niektóre decyzje powinniśmy podejmować wspólnie; w szczególności, gdy dotyczyły one naszej przyszłości.

Ostatni raz pokręciłem głową, zostawiając za sobą wszystkie negatywne myśli. Musiałem być w pełni przygotowany mentalnie na nadchodzący weekend. Nie dość, że to teraz na mnie spadała presja lidera naszej reprezentacji, to dodatkowo skakałem też za Stefana, a jego nie mogłem zawieść. Pozostawała jeszcze kwestia Gregora, który na pewno już wykombinował, jak uprzykrzyć mi życie w Polsce, i to też z nim zapewne przyjdzie mi się zmierzyć. Było tyle rzeczy, na które musiałem uważać i to w dodatku sam, że modliłem się o jakieś niebiańskie siły, które wspomogą mnie w najbliższych dniach.

Westchnąłem i zebrawszy się w sobie, ruszyłem korytarzem w stronę końca oddziału. Jak na złość w drzwiach od pokoju pielęgniarek ponownie stanął problematyczny lekarz. Uśmiechnął się, gdy tylko mnie zobaczył, a w szczególności gdy zobaczył trzymaną przeze mnie ulotkę. Ja jednak nie byłem w tak świetnym humorze co on.

— Czyżbyście już coś wybrali? — próbował zagadać, ale niemal od razu zgromiłem go wzrokiem. — Jak nie pasuje wam Norwegia, to mamy jeszcze inne oferty.

— Nie, dziękuję — rzuciłem ostro. — I proszę przestać wtrącać się w nasze życie. Zdaje się, że miał pan leczyć Stefana, więc proszę się tego trzymać. I tylko tego.

Pogroziłem mu palcem, po czym oddałem tę cholerną broszurkę. Mężczyzna spojrzał się na mnie kompletnie zdziwiony, ale nic nie odpowiedział. Może i dobrze, bo nie miałem zamiaru wchodzić z nim w dłuższe rozmowy. Jeszcze raz zgromiłem go wzrokiem, co najwyraźniej umocniło lekarza w przekonaniu, że coś między mną a Stefanem nie było w porządku. Musiałby być kompletnie nieprofesjonalny, by o to spytać, dlatego cieszyłem się, że po prostu kiwnął głową. Widziałem, że wciąż był zaskoczony moją reakcją, w szczególności, że wczoraj rozmawiało nam się nawet przyjemnie, ale nie miałem zamiaru się tłumaczyć, a jedynie bez słowa opuściłem oddział. Czekała mnie długa podróż, ale po tym spotkaniu nie potrzebowałem już kawy na rozbudzenie.

~~~

Mała prywatka od autorki.

Wybaczcie za tę małą obsówkę, ale zatrzymał mnie turniej i padłam wczoraj na twarza zamiast dokończyć rozdział. Mam nadzieję, że zrozumiecie. 🙈

Fakt, że Gregor wie już o wszystkim, pozwolił mi wprowadzić pewien dylemat, z którym prędzej czy później nasi bohaterowie musieli się zmierzyć. Chyba nikogo nie zdziwi, że widzą to zupełnie inaczej (gdyby się zgadali nie miałabym o czym pisać). Spokojnie, to małe nieporozumienie nie wpływa na relację naszych robaczków, a jedynie pokazuje problem, który chciałam tu zawrzeć.

Przed nami Zakopane, niestety bez Stefana, ale gwarantuję, że będzie warto ( a przynajmniej mam taką nadzieję).

Co do wczorajszego konkursu, wciąż nie mogę uwierzyć w to, co stało się w drugiej serii z wiatrem, w szczególności podczas skoku Michiego. Było mi go tak cholernie szkoda. Kiedy już wydawało się, że odnalazł tego incla bingla, tak wszystko musiało się koncertowo spierdolić 😭 Nie dość, że wiatr i Borek sypią mu kłody pod nogi, to jeszcze ja dorzuciłam swoje trzy grosze tym rozdziałem. Echh. Nieprzerwanie od początku jego kariery w niego wierzę i nie przestanę, nawet jeśli miałabym dopaść Borka w ciemnej uliczce (ktoś się piszę ze mną?).

Dobra, mała prywatka wyszła na długą, no ale no cóż. Jak się baba rozgada, to tylko sam diabeł może ją zatrzymać. 😂

Życzę miłego życia.

PS Uprzedzam, że z rozdziałem w przyszłym tygodniu może być problem, bo nie mam pojęcia, kiedy znajdę czas na spanie w weekend (tak mam zamiar w nocy oglądać F1 💞), a do tego jeszcze mam kolejne turnieje. Postaram się napisać na czas, ale zobaczę jak wyjdzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top