XLII. I Knew You Were Trouble

Jak się okazało, Gregor wciąż siedział na jednym z krzeseł i przeglądał coś na telefonie. Co jakiś czas popijał napój ze srebrno-granatowej puszki i zacząłem zastanawiać się, czy kupił ją w automacie, czy może przyniósł z auta. Kiedy stanąłem przed nim, wreszcie podniósł wzrok znad ekranu i schował telefon do kieszeni. Widziałem, że czekał na jakieś informacje, dlatego od razu usiadłem obok niego. Czułem, że dokładnie mi się przyglądał, próbująć wyczytać coś z mojego zachowania. Ja jednak wciąż nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów.

— Co z nim? — zapytał od razu. — Nie wyglądasz dobrze.

Pewnie wciąż byłem wstrząśnięty po tym, co zaproponował mi lekarz. No ale cóż, nigdy nie spodziewałbym się takiej rozmowy w szpitalu. Nie mogłem jednak dawać sprzecznych informacji Gregorowi, dlatego od razu zapewniłem go, że ze Stefanem wszystko dobrze.

— Jest w stabilnym stanie. Robią mu jeszcze kilka badań. Poleży trochę i go wypuszczą — podałem mu kilka podstawowych informacji, po czym dodałem bardziej entuzjastycznie: — Nawet jego poczucie humoru wróciło.

— No nie wiem, skoro żartuje w ten swój pokraczny sposób, to chyba nadal jest z nim źle — skwitował w swoim stylu Gregor.

Pozwoliłem sobie na uśmiech, a ten w stu procentach uspokoił Schlieriego, że wszystko z naszym kadrowym kolegą było dobrze. Jednocześnie miałem wrażenie, że taka informacja sprawiła, że na nowo siedział obok mnie ten sam stary Gregor, którego w żaden sposób nie interesowali inni. Nagle przestał mieć zmartwiony wyraz twarzy, a przybrał raczej ten obojętny. Ciekawiła mnie taka zmiana i jednocześnie zacząłem się zastanawiać, czy gdyby Stefan był poważniej chory, to czy Schlieri wciąż by się o niego martwił. A może to wszystko od początku była gra? Może udawał to współczucie w zamian za informacje? Niemożliwe. W aucie brzmiał tak szczerze, że to nie mogła być tylko gra. A jednak chwilę później i co do tego zacząłem mieć wątpliwości.

— Nie zauważyłem, żeby Kraft nosił pierścionek — rzucił Gregor i wziął kolejnego łyka.

Obawiałem się, że dojdzie do tego typu konwersacji; w końcu Schlieri doskonale słyszał moją pierwszą rozmowę z lekarzem. Wiedziałem, że przepyta mnie z moich wyborów, dlatego musiałem być naprawę uważny, by się nie wydać. Na szczęście w tym przypadku miałem solidne argumenty oddalające Gregora od prawdy.

— Wiesz, że musiałem coś wymyślić, żeby mnie wpuścił.

Starałem się brzmieć obojętnie, ale mimo to miałem wrażenie, że Gregor nie kupił takiego scenariusza. Sam przecież zarzekał się, że samo powoływanie się na kogokolwiek z rodziny nam nie wyjdzie. A tymczasem mi udało się wślizgnąć do środka używając tytułu, który nawet nie należał jeszcze do rodziny.

— Nie wierzę, że cię wpuścił — burknął, po czym zgniótł puszkę w jednej ręce. — To bez sensu.

Obrażony na niesprawiedliwość świata cisnął puszką przed siebie, a ta po odbiciu się od ściany trafiła do stojącego przy niej kosza. Nie rozumiałem zarzutów Gregora. W zasadzie to samo mógłbym powiedzieć o pielęgniarce, którą w zamian za informacje próbował uwieść Schlieri — to też było bez sensu, że kobieta tak po prostu zdecydowała się mu pomóc. Może właśnie o to tak denerwował się Gregor? Że mnie wpuścili tam, gdzie jego urok osobisty nie zadziałał?

— Może po prostu byłem bardzo przekonujący — rzuciłem, rozkładając ręce.

— Nawet za bardzo przekonujący.

Schlieri zapatrzył się na mnie całkowicie poważanie. Wiedziałem już, że krąży niebezpiecznie blisko tematu, którego przecież starałem się uniknąć. Był inteligentnym facetem, dlatego obawiałem się, że prędzej czy później się domyśli, ale jeśli miałbym wybierać, to wolałbym, żeby nastąpiło to zdecydowanie później. Nie czułem się dobrze w długich i poważnych wymianach spojrzeń i doskonale wiedziałem, że w ten sposób mogę łatwo się zdemaskować. Przybrałem więc inną taktykę i dodałem żartobliwie.

— Nie jesteśmy zaręczeni, jeśli o to pytasz.

— Nie, nie o to, ale...

Gregor na chwilę zawiesił głos, jakby szukał czegoś w pamięci. Nie zdążył jednak dokończyć zdania, bo na korytarzu pojawiła się roztrzęsiona matka Krafta, która fanatycznie rozglądała się dookoła. Jej rozbiegany wzrok krążył między kolejnymi drzwiami w poszukiwaniu odpowiedzi i dopiero, kiedy kobieta ujrzała mnie, tylko z pozoru się uspokoiła. Złapała kurczowo torebkę i ruszyła w moją stronę. Wstałem, by wyjść jej naprzeciw.

— Michael, jak dobrze, że jesteś. Co się stało?

Słyszałem ogromne zmartwienie i niepewność w jej głosie i nie przypominam sobie, bym kiedyś widział ją tak przejętą. Z Margot — mamą Stefana — znałem się bardzo długo, w zasadzie odkąd zaczęliśmy się przyjaźnić. Krafti zawsze był z nią mocno zżyty, ale nie dziwiło mnie to, w końcu on w przeciwieństwie do mnie, nie miał żadnego rodzeństwa. Dlatego też rozumiałem skąd w oczach Margot pojawił się taki strach o swojego syna. Nie mówię, że moja mama nie zareagowałby podobnie, w końcu obowiązkiem każdej było martwienie się o swoje dzieci, ale przeczuwałem, że podeszłaby do całej sytuacji z zimną krwią.

Doskonale wiedziałem, że muszę uspokoić mamę Stefana — przecież już nie działo się z nim nic złego. Jeśli jednak uspokajanie jej miało wyglądać podobnie jak uspokajanie przejętego Krafta, to nie widziałem, czy starczy mi na to czasu. Miałem nadzieję, że tego po niej nie odziedziczył.

— Spokojnie — powiedziałem z opanowaniem, choć doskonale wiedziałem, że po tym słowie nikt nigdy nie był spokojny. — Nic mu nie jest.

— Jak to nic mu nie jest? — Zaczęła roztrzęsiona wymachiwać rękami. — Nie zostałabym wezwana do szpitala gdyby nic mu nie było. Michael, mów prawdę.

Powiedziała to takim tonem, że nagle przypomniały mi się wszystkie szkolne wybryki, których się dopuściłem, a wcale nie było ich tak mało. Brzmiała poważnie i bałem się, że zaraz da mi szlaban do końca życia — a jednak chciałbym zobaczyć się jeszcze kiedyś ze Stefanem. Rozumiałem jej zmartwienie i nie miałem prawa ukrywać przed nią żadnych informacji, dlatego chwilę później wyjaśniłem.

— Stefan przeziębił się w zeszłym tygodniu i dzisiaj zemdlał na treningu. Po prostu nie miał siły i... jeszcze te leki. Chciał... chciał leczyć się własnymi metodami, ale jak widać nie wyszło mu to na dobre. — Widziałem rosnące przerażenie w oczach kobiety, kiedy wspomniałem o lekach, dlatego zaraz szybko dodałem: — Pomieszał nie to, co trzeba, ale to już nie ma znaczenia. Zajęli się nim naprawdę szybko. Jest przytomny, ale wciąż osłabiony. Poleży kilka dni i wszystko będzie dobrze.

Obserwowałem, jak Margot powoli wypuszcza powietrze. Strach o jej syna stopniowo ustępował zrozumieniu całej sytuacji, kiedy przyswajała kolejne informacje. Mogła odetchnąć z ulgą, ale widziałem, że zaczęła przejmować się konsekwencjami, zupełnie jakby zastanawiałą się, dlaczego w ogóle doszło do tej sytuacji. Przetarła twarz dłońmi aż w końcu wplotła je we włosy.

— Matko boska, dlaczego ja nie urodziłam dziewczynki.

Nie spodziewałem się takiego komentarza z jej strony, ale starałem się zwalczyć uśmiech, który chciał wedrzeć się na moje usta. Choć nie wiem, czy chciałbym, aby tak się właśnie stało — wtedy na pewno nie spotkałbym Stefana — ale tu nie o to chodziło. Zapewne Margot miała na myśli nieodpowiedzialność, która nierzadko towarzyszyła nam mężczyzną, dlatego musiałem postarać się o odbudowanie wizerunku mojej płci.

— Mówiłem mu żeby tego nie robił, ale on zawsze wie lepiej.

Margot spojrzała się na mnie wymownie. Miałem wrażenie, że chciała przekazać mi, że to ona dłużej użerała się z charakterem i uporem Stefana, w co oczywiście nie wątpiłem. Choć cieszyłem się, że był ktoś, kto rozumiał go w podobny, a nawet lepszy, sposób niż ja. Chwilę później kobieta spojrzała się na mnie łagodniej i równie łagodnie zapytała:

— Widziałeś się z nim? Wiesz gdzie leży?

Chciałem odpowiedzieć i już byłem w połowie odwracania się w stronę drzwi, za którymi znajdował się oddział Stefana, kiedy usłyszałem kompletnie poważny głos Gregora.

— Oczywiście, że wie. Przecież narzeczonych się nie rozdziela.

Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że Schlieri wciąż przysłuchiwał się naszej rozmowie. Jak dotąd nie brał w niej udziału, jedynie kiwnął głową na przywitanie, ale nawet nie trudził się, by wstać. Po prostu siedział i czekał, choć sam nie wiedziałem na co. Jak się okazało, nie wytrzymał długo bez zwrócenia na siebie uwagi.

Zgromiłem go wzrokiem, słysząć co powiedział, i to jeszcze w obecności mamy Stefana, która niemal od razu spojrzała na niego zaskoczona. On natomiast wyszczerzył do niej zęby w głupkowatym uśmiechu, dając do zrozumienia, że to ja będę się tłumaczył z jego komentarza. I choć całe zajście mogło brzmieć jak żart o bardzo słabym wyczuciu czasu, to wiedziałem, że Gregor po prostu chciał mi dopiec za wcześniejszą konfrontację z lekarzem. Dlatego gdy Margot przeniosła wzrok na mnie, uśmiechnąłem się lekko speszony.

— Powiedziałem tak lekarzowi, by mnie do niego wpuścił — rzuciłem niemalże obojętnie, po czym dodałem coś medycznego, by zgubić jej czujność. — W przeciwnym razie nie dowiedziałbym się niczego o jego stanie.

Kobieta przyglądała mi się dłużej niż powinna po czym pokręciła z niedowierzaniem głową.

— Zawsze mieliście bujną wyobraźnię, ale...

Chciała dodać coś jeszcze, ale urwała w połowie zdania, jakby nagle sobie o czymś przypomniała. Zdjęła torebkę z ramienia i zaczęła chaotycznie przeglądać wszystkie rzeczy w poszukiwaniu tej jednej, którą okazała się być jej komórka. Nie wiedziałem, do czego miałaby być jej teraz potrzebna, ale kiedy Margot weszła w listę kontaktów i minęła ten do swojego męża, zrozumiałem, czyj numer miała zamiar wybrać.

— Kompletnie... kompletnie zapomniałam — tłumaczyła się. — Nie zadzwoniłam do Marisy. Ona też powinna wiedzieć.

Nie myśląc dużo, złapałem kobietę za nadgarstek, uniemożliwiając jej zadzwonienie do blondynki. Nie mogłem pozwolić, by to tego doszło; jeszcze tego by brakowało, by tu przyjechała. Zapewne sam Stefan sobie tego nie życzył. Najwyraźniej nie przyznał się swoim rodzicom, że nie byli już razem, ale nie mogłem się na niego gniewać — sam też siedziałem cicho przed swoją rodziną.

Na szczęście szybko uświadomiłem sobie, jak nie na miejscu było to, co zrobiłem mamie Stefana, dlatego dodałem jeszcze zanim zdążyła podnieść wzrok.

— Ja do niej zadzwonię — zapewniłem ją, a nawet wyjąłem swój telefon z kieszeni, by spotęgować swoją wiarygodność. — Teraz ważne jest, że Stefan już nie śpi i może się pani z nim zobaczyć.

Kobieta chwilę przyswajała nowe informacje, ale kiedy usłyszała, że powinna zobaczyć się ze swoim synem, wiedziałem już, że natychmiast z tego skorzysta. Dlatego ucieszyłem się, kiedy chwilę później wrzuciła telefon do torebki i kiwnęła z przekonaniem głową.

— Masz rację. Gdzie on leży?

— Pokój czterysta osiem. Lekarz panią zaprowadzi. — Wskazałem na oddziałowe drzwi. — Tylko proszę nie krzyczeć na Stefana. Wystarczy, że ja to zrobiłem.

Margot uśmiechnęła się blado i szepcząc podziękowania udała się we wskazaną przeze mnie stronę. Na odchodne jedynie kiwnęła głową w stronę Gregora, a mnie delikatnie uścisnęła w ramię. Nie był to przesadnie wylewny gest, ale wiedziałem, że miał przekazywać wdzięczność, której ona nie potrafiła wyznać słowami. Odprowadziłem ją wzrokiem aż do samych drzwi, za którymi zniknęła chwilę potem.

Zostałem sam na środku korytarza wciąż wpatrzony w tabliczkę z nazwą oddziału. Trudno było mi zebrać jakieś myśli, ale w końcu uznałem, że lepiej będzie nie myśleć przesadnie dużo — to nigdy nie był dobry pomysł. Obróciłem telefon w dłoni i schowałem go do kieszeni. Przecież i tak nie zadzwoniłbym do Marisy. Po pierwsze nie chciałem, a po drugie wątpiłem, czy w ogóle odbierze. O tyle dobrze, że udało mi się uniknąć tej konfrontacji.

— Nie zadzwonisz?

Podniosłem wzrok, tylko po to by spojrzeć na wpatrzonego we mnie Gregora. No tak. Zapomniałem o tej konfrontacji, która wcale nie była skończona, wręcz przeciwnie — miałem wrażenie, że byłem na dobrej drodze do jej przegrania. Schlieri rozsiadł się pewnie na krześle, założył ręce na piersi i czekał na odpowiedź z tym triumfalnym uśmieszkiem na ustach. Sam nie wiedziałem, co o tym sądzić. Prawie wsypał mnie przed mamą Stefana, a teraz spokojnie czekał na to, co powiem. Czułem, że znał już odpowiedź, ale Gregor nie byłby sobą, gdyby nie przerodził tego w prezentacje swojej siły. Nie chciałem brać w tym udziału, dlatego wciąż milczałem. To sprawiło, że Schlieri uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Co? Niełatwo się dzwoni do byłej swojego narzeczonego?

Zaskoczyła mnie precyzja tego pytania i widziałem już, że byłem na straconej pozycji. Nie miałem argumentów, które mogłyby odwieść Gregora od prawdy — nie kiedy był jej już tak pewny. Mimo to postanowiłem spróbować ostatni raz, choć widziałem, że nie miało to większego znaczenia.

— Nie jesteśmy zaręczeni.

— Ale jesteście razem. — Wzruszył ramionami jakby prezentował najoczywistszą rzecz na ziemi. — I wtedy, w Wiśle, to był Stefan. Prawda?

Wpatrywałem się w Gregora, który przeszywał mnie swoim spojrzeniem. Nie chciałem odwracać wzroku, bo wiedziałem, że nawet jeśli nic nie powiem, to właśnie ten gest upewni Schlieriego w swojej racji. Jeszcze próbowałem się przemóc, znaleźć coś w swojej wyobraźni, co mogłoby mi pomóc, podrzucić jakiś pomysł, jakąś deskę ratunku. Ale im bardziej próbowałem, tym większą pustkę miałem w głowie. I choć czułem się jak najgorszy zdrajca, to w końcu odwróciłem wzrok wbijając go w podłogę.

Nie musiałem długo czekać na reakcję Gregora. Usłyszałem, jak cicho prychnął pod nosem, po czym zaczął głośno klaskać. To spowodowało, że znowu na niego spojrzałem, ale tym razem mogłem już swobodnie mordować go wzrokiem ile tylko chciałem.

— No, no, no. Gratulacje — rzucił sarkastycznie. — I pomyśleć, że tyle rzeczy mnie ominęło. Żałuję, że nie wróciłem do kadry wcześniej.

A ja żałowałem, że w ogóle wrócił. Wiedziałem, że będą z nim same problemy i jak widać nie pomyliłem się. Nie miałem jednak pojęcia, jak poważne to wszystko może się okazać.

— Choć muszę przyznać, że gdyby nie ta impreza, to w życiu bym się nie domyślił — kontynuował. — Dobrzy z was aktorzy. I nawet Stefan wydawał się być taki przekonujący. Ciekawe, czy wcześniej bym się domyślił? Ooo. To by było dobre wyzwanie! Ile to już trwa? Dużo straciłem?

Mówił dalej, ale już go nie słuchałem. Nie bardzo interesował mnie jego wywód, a tym bardziej czekające mnie później przesłuchanie. Nie ten temat był teraz najważniejszy, a przynajmniej nie dla mnie. O ile kiedyś obiecałem to Stefanowi, tak Gregorowi nie obiecywałem nic, dlatego zdecydowałem się zrobić to, co umiałem najlepiej — uciec. Złapałem za swoją kurtkę i zdecydowanym krokiem ruszyłem korytarzem. Nie byłem dłużej potrzebny w szpitalu.

Oczywiście Schlieri poszedł za mną, bo wciąż słyszałem jego irytujący głos za sobą. Nie przestawał paplać i zadawał coraz to dziwniejsze pytania dotyczące naszego związku, zapewne czekają aż w końcu wybuchnę i coś mu powiem. Wiedziałem, że to skończy się właśnie w taki sposób, a Gregor nie spocznie dopóki nie dowie się wszystkiego, czego tylko zapragnie, ale musiałem porządnie powstrzymywać się, by nie rzucić się na niego z pięściami.

Trzymałem się dobrze, do momentu. Kiedy wyszliśmy przed szpital i nie zanosiło się na to, by Gregor przestał mówić, gwałtownie odwróciłem się i złapałem go za kurtkę. Szarpnąłem nim mocniej niż zamierzałam, ale widziałem, że wystraszył się mojego nagłego ruchu.

— Zamkniesz się czy znowu mam ci przywalić?

Moje warknięcie uciszyło go jedynie na chwilę, bo Gregor od razu uśmiechnął się i szepnął:

— Stefan lubi jak jesteś taki agresywny?

Nie wierzyłem, że w ogóle zadał takie pytanie, ale nie miałem wtedy głowy do myślenia. Potrząsnąłem nim mocniej, ale na szczęście zanim zdążyłbym posunąć się o krok dalej, uświadomiłem sobie, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym. Kątem oka widziałem przyglądających się nam ludzi, podobnie jak i ochroniarzy, których na pewno musiała zaalarmować szarpanina i moje krzyki. Utknąłem w niezręcznej sytuacji społecznej i pewnie gdyby nie ona, Gregor potrzebowałby kilku chusteczek i większej ilości pudru do wywiadów.

Widząc, że jeden z ochroniarzy zmierzał do nas mało spacerowym krokiem, puściłem Gregora i odsunąłem się od niego na bezpieczną odległość. Ten zaczął układać lekko pogniecioną kurtkę, ale w końcu machnął ręką na zbliżającego się mężczyznę, sugerując, że nie ma po co się fatygować. Sam się uspokoiłem i uniosłem ręce w obronnym geście, zapewniając ochroniarza, że już będę grzeczny. Mundurowy posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, ale w końcu odpuścił.

Z kolei miałem wrażenie, że Gregor nie skończył mnie testować. Tym razem dodał bardziej poważnym głosem, nie tym wścibskim jak przez całą naszą drogę przez szpital.

— Zabawne, że od tego czy będę potrafił się zamknąć zależy to, kto jeszcze dowie się o tej waszej relacji.

W jednej chwili zacząłem żałować, że kiedykolwiek miałem wyrzuty sumienia, że mu przywaliłem. Nie rozumiałem, skąd brała się u niego ta chęć dominacji za wszelką cenę i to jeszcze w każdym możliwym aspekcie. Co stało się z Gregorem, który kilka godziny temu w aucie przejmował się stanem zdrowia innych, który potrafił współczuć, potrafił dostrzec swoje błędy, potrafił być człowiekiem? Kiedy patrzyłem na niego przed szpitalem, miałem wrażenie, że widzę dwie różne osoby.

Rozłożyłem bezradnie ręce. Nie wiedziałem, jak mam zareagować. Nie miałem sił do walki z Gregorem, bo nie miałem pojęcia, kim był mój przeciwnik. Mówił jedno, robił drugie, myślał trzecie, a pewnie czwarte planował. Nic już nie było pewne, choć została jeszcze jedna rzecz, która potrafiłaby go urazić. I musiałem z niej skorzystać.

— Nie zrobisz tego. Nie rozpowiesz wszystkim.

— Naprawdę sądzisz, że nie jestem do tego zdolny? — prychnął.

— Nie. — Pokręciłem głową.— Nie wierzę, że poradzisz sobie z tym, że to ktoś inny będzie w centrum uwagi zamiast ciebie.

Gregor zmierzył mnie wzrokiem. Miał mocno zaciśnięte usta, podobnie jak i dłonie. Wiedziałem, że jedynym sposobem na wygraną będzie zaatakowanie jego ego, które aktualnie postrzępione unosiło się w powietrzu. To ono w parze z jego honorem zawsze znajdowało się u niego na pierwszym miejscu, a po tym jak zachował się wobec Stefana, nie mogłem powstrzymać się przed kolejnym zdaniem:

— Nie wiem, po co tu przyjechałeś. — Rozłożyłem bezradnie ręce. — Ale to bez znaczenia. Prawda jest taka, że gdybyś to ty był na miejscu Stefana, to nikt by do ciebie nie przyjechał. Zachowujesz się tak, bo zżera cię od środka, że o niego ktoś się troszczy, że ktoś przejmuje się jego zdrowiem. Proszę bardzo, powiedz innym, że tu jestem, bo go kocham i zależy mi na tym, by był cały i zdrowy. Serio, możesz powiedzieć to każdemu kogo spotkasz. Nie zależy mi. Ale wiedz, że tylko naprawdę nieszczęśliwa osoba będzie narzekać na szczęście innych.

Musiałem powiedzieć wszystko, co leżało mi na sercu, a to był jedyny sposób, by cokolwiek z tego dotarło do Gregora. Nie wiem, czy wziął to sobie do serca — szczerze wątpię, ale jeśli istniała choć mała szansa, to musiałem spróbować dla dobra nas wszystkich.

Gregor nie odpowiadał. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę. Nie miałem zamiaru czekać na odpowiedź. Zależało mi tylko na uświadomieniu mu pewnych rzeczy, które musiał przemyśleć sam ze sobą. Dlatego też odwróciłem się na pięcie i zapinając kurtkę pod szyję, ruszyłem w stronę ulicy. Nie usłyszałem za sobą żadnego wołania ani żadnej uwagi Gregora. Może i lepiej. Pewnie i tak bym nie zareagował.

Tymczasem wyciągnąłem telefon z zamiarem znalezienia jakieś komunikacji miejskiej, dzięki której byłbym w stanie dostać się z powrotem na salę. W końcu zostawiłem tam swoje rzeczy, podobnie jak auto. Zakładałem również, że torba Stefana też tam została. Wiedziałem, że trochę zajmie zanim uda mi się wrócić do domu, ale za nic w świecie nie wsiadłbym ponownie z Gregorem do auta. Raz popełniłem ten błąd i nie zamierzałem go powtórzyć. 



~~~

Mała prywatka od autorki.

No i proszę bardzo. Żeby nie było za słodko. Wiecie, jak to los chce z nami grać w pokera 😂 Następne rozdziały to Zakopane, szykuję całkiem ciekawy wątek (a przynajmniej dla mnie, bo ile można pisać o Gregorze 🤔). Jestem po dość intensywnym wyjeździe alkoholowym i wpadł mi pomysł na podobny tutaj hehe. No sami zobaczycie.

Nawet nie wiecie, jak głośno pisnęłam w autobusie, oglądając niedzielny konkurs. Byłam taka zadowolona, że nawet nie potrafię tego opisać. Jak dla mnie najlepsze podium w tym sezonie (i zanim zostanę zabita przez patriotów, to dodam, że niepolskie podium 💃). Nic mnie tak nie rozwesela jak uśmiechnięty Michi, no po prostu 💞💞💞💞 Ja chcę więcej!

A poza tym semestr poszedł w ruch. Ugh. Zabijcie mnie.

Życzę miłego życia.

PS Lilian010 możesz wrócić do nielubienia Gregora. Zadbałam o to specjalnie dla ciebie (i dla siebie w sumie też 😂). Enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top