XL. Recreation Day
Niedziela była jeszcze gorsza od soboty. Stefan spadł z podium, ja wypadłem z dziesiątki i ogólnie nie byliśmy w humorze na jakiekolwiek świętowanie, czego nie mogłem powiedzieć o Kamilu. Polak ponownie wygrał u siebie i niemal kolejny raz nie rozpłynął się na najwyższym stopniu podium. Nawet cieszyłem się jego szczęściem, ale tym, co najbardziej ucieszyłoby mnie, była drzemka w moim własnym, ciepłym łóżku. Dlatego nie czekaliśmy długo ze Stefanem, by wrócić do domu. Zdecydowaliśmy, że tym razem rozjedziemy się do tych własnych — tak dawno nie byłem u siebie. Chwilę zajęło nam segregowanie rzeczy między naszymi walizkami, ale kiedy ta sztuka wreszcie się udała, mogliśmy swobodnie rozjechać się do naszych domów.
Stefan obiecał, że będzie do mnie dzwonił, tymczasem mijały kolejne dni, a ja nie miałem żadnych połączeń przychodzących; oczywiście nie licząc tych od mamy. Z kolei kiedy ja próbowałem dzwonić do niego, to włączała się poczta głosowa. I o ile za pierwszym razem uznałem to za zwykły przypadek, to gdy Krafti nie odbierał za kolejnymi razami, zacząłem się porządnie martwić. Kamień spadł mi z serca, kiedy we wtorkowy wieczór Stefan wreszcie wcisnął zieloną słuchawkę.
— O, Michi... właśnie miałem do ciebie dzwonić. — Po tym jednym zdaniu zrozumiałem, dlaczego unikał telefonów.
— Stefan. Jesteś chory — rzuciłem pretensjonalnie.
Doskonale słyszałem jego cichy i zachrypnięty głos. Mówił przez zapchany nos, co jedynie sugerowało potężny katar, z którym zapewne się zmagał. Takie połączenie na pewno szło w parze z podwyższoną temperaturą, a doskonale wiedziałem, że Stefan nie potrafił chorować. Był typem faceta, który umierał od najmniejszego przeziębienia. Podświadomie zdenerwowałem się, że dopuściliśmy do takiego stanu, kiedy za kilka dni czekał nas kolejny konkurs.
— To tylko... ekh... zwykłe przeziębienie — tłumaczył się, ale pokasływanie, które słyszałem w słuchawce wcale mu nie pomagało. Jedynie bardziej się zdenerwowałem.
— Mówiłem ci, że te nocne spacery to głupi pomysł. Trzeba było więcej tarzać się w śniegu, to na pewno byłbyś zdrowszy.
— Oj Michi, bez przesady... ekh... do soboty będę zdrowy.
— Mam nadzieję — rzuciłem ostro, ale po chwili westchnąłem zrezygnowany. Zakładałem, że Stefan był świadomy swojej głupoty, dlatego nie było sensu dalej męczyć go pretensjami. W ten sposób na pewno nie wyzdrowieje. Dlatego też dodałem łagodniej: — Jak się czujesz?
— Do dupy.
Mogłem się tego spodziewać, jednak sposób, w który Stefan wypowiedział ostatnie słowa, sprawił, że serce kompletnie mi zmiękło. Słyszałem, że był zmęczony, prawdopodobnie nie miał na nic siły i gdyby tylko mógł, to spałby cały dzień. Był w złym stanie, a to jedynie sprawiło, że chciałem mu jak najszybciej pomóc.
— Może przyjechać do ciebie? — zaproponowałem.
— Nie... ekh... jeszcze się zarazisz. A tego... tego bym nie chciał.
No tak. To było logiczne postępowanie. Nie ważne, jak bardzo chciałbym olać te wszystkie zdrowotne aspekty i po prostu pojechać do niego z pomocą, to nie mogłem tego zrobić. Wystarczyło, że jedno z nas było chore. Zresztą ja już w tym sezonie swoje odchorowałem i nie chciałem ominąć żadnego, kolejnego konkursu. Sądziłem, że i Stefanowi nie uśmiechało się zostać w domu na kolejny weekend, dlatego musiałem upewnić się, że zrobi wszystko, aby do tego nie doszło.
— Byłeś u lekarza?
— Mam leki w domu.
— Stefan.
— No co? — oburzył się. — Dam sobie... ekh... dam sobie radę.
— Wierzę, ale...
Złapałem się na konstrukcji, której nie lubiłem używać. Skoro wierzyłem w Stefana, to nie powinno za tym iść żadne ale. Mimo wszystko przeczuwałem, że nie poradzi sobie sam swoimi dziwnymi metodami. Najlepiej byłoby pójść do lekarza i mieć pewność, że przepisane przez niego leki postawią go na nogi w dwa dni, a nie męczyć się cały tydzień eksperymentując z domową apteczką. Ja już dawno właśnie tak bym zrobił. I choć mogłem wmawiać Stefanowi różne rzeczy, to wiedziałem, że i tak zrobi po swojemu.
— Dobra — westchnąłem zrezygnowany — Ale w piątek widzę cię zdrowszego niż kiedykolwiek.
— Tak jest! — rzucił na tyle entuzjastycznie, na ile pozwalał mu stan, w którym się znajdował. Choć seria kaszlnięć, która nastąpiła po tym wyznaniu, wcale nie napawała mnie nadmiernym optymizmem.
Wierzyłem, że Stefan da radę, choć podświadomość mówiła mi co innego. Zaufałem mu, a jednak, kiedy następnego dnia pojechałem na trening sprawnościowy naszej kadry, to myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Pojawili się tam wszyscy skoczkowie, włącznie ze Stefanem, a ja próbowałem przetrawić, czego z naszej rozmowy nie zrozumiał.
Kiedy do niego podchodziłem, stał lekko otępiały w rogu sali. Widziałem, że wyglądał słabo — był nienaturalnie blady i patrzył się na wszystko nieobecnym wzrokiem. Musiało to być za sprawą leków, które najwyraźniej wziął, by zbić gorączkę i móc trenować. Żałowałem, że nie wziął też czegoś na głowę. Może to przywróciłoby mu zdrowy rozsądek.
— Zwariowałeś? — rzuciłem, gdy tylko znalazłem się obok niego. — To jest to twoje dawanie sobie rady?
Kraft spojrzał się na mnie łagodnie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Nie mogłem zrozumieć, jakim cudem zachował się tak nieodpowiedzialnie. Przecież spokojnie mógł opuścić ten jeden trening. Naprawdę nic by się nie stało, gdyby przeleżał cały dzień w łóżku, a nawet byłem przekonany, że wyszłoby mu to na dobre.
— Dobrze się czuję — zapewnił mnie, ale musiałem osobiście przekonać się, że tak właśnie było. Położyłem dłoń na jego czole, by sprawdzić temperaturę. — Widzisz? Nie mam gorączki.
Przyjrzałem mu się uważnie, ale musiałem przyznać, że faktycznie nie miał rozpalonego czoła, przez co nabrałem jeszcze więcej podejrzeń. To było już pewne, że zwalczył gorączkę jakimiś lekami. Nie uważałem tego za najlepsze wyjście, ale nie miałem już siły tłumaczyć tego Stefanowi. Podjąłem jednak jeszcze jedną próbę.
— Wiem, że nie lubisz siedzieć bezczynnie, ale mógłbyś się raz poświęcić. — Pogroziłem mu palcem. — Uwierz mi, że o wiele gorzej jest opuścić konkurs niż jakiś głupi trening.
— Po co mam opuszczać cokolwiek?
Ugryzłem się w język, by nie odpowiedzieć mu w gorszy sposób, a jedynie spytałem:
— Powiedziałeś o tym trenerom?
Stefan wpatrywał się we mnie niepewnym wzrokiem i już znałem odpowiedź na moje pytanie. Zachował się nad wyraz nieodpowiedzialnie i nie miałem słów, by skomentować jego dziecinne zachowanie. Wiedziałem, że był niesamowicie upartym i zdeterminowanym do działania zawodnikiem, zawsze chciał trenować więcej i więcej, ale trzeba było znać też umiar. A jak się okazało Stefan kompletnie nie wiedział, kiedy przestać. Sam na łazienkowej podłodze w Innsbrucku do ostatnich chwil nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że nie byłem w stanie skakać, ale w końcu zrozumiałem, że to jedyna opcja. Serce mi krwawiło, kiedy widziałem na ekranie informację, że nie podszedłem do konkursu, ale nie miałem już na to wpływu. Nie chciałem, by Kraft czuł to samo, ale najwidoczniej Stefan zadecydował sam.
Zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Poczułem, że Kraft nie szanując swojego zdrowia, nie szanował także mnie, dlatego jedynie machnąłem ręką i odszedłem od niego bez słowa. Nie próbował mnie zatrzymać i słusznie — nie chciało mi się z nim dłużej rozmawiać.
Zdecydowałem się skupić na pracy. Trenerzy zaproponowali nam dzisiaj naprawdę niezły wycisk. Pewnie gdybym nie był tak zdenerwowany, nie miałbym sił na tyle ćwiczeń. Tymczasem znalazłem w sobie tyle energii, którą spożytkowałem w najlepszy możliwy sposób. Praktycznie większość treningu skupiałem się tylko na sobie. Nawet nie patrzyłem w stronę Krafta. Przewidywałem, że trening nie będzie dla niego łatwy — taki wysiłek był możliwy jedynie w pełni sił, a doskonale wiedziałem, że Stafan nie miał ich nawet połowy. Ale skoro życzył sobie trenować, to kim byłem ja, by mu zabronić.
Byłem tak skupiony na sobie, że nawet z łatwością ignorowałem dziwne komentarze Koflera czy śmieszki Manuela. Nawet Gregor, który uważnie przyglądał mi się od początku treningu, przestał mnie irytować. Nie pamiętam, kiedy tak ostatnio się czułem, ale widziałem, że zdecydowanie wolałbym mieć mniej efektywny trening niż dawać z siebie wszystko tylko przez bezsensowną kłótnię ze Stefanem.
W końcu opadłem na niewielką, drewnianą ławkę i sięgnąłem po swój bidon, by napić się łyka wody. Na szczęście Stefan nie wpadł na genialny pomysł, by do mnie podejść. Najwyraźniej zrozumiał moje pretensje i zdecydował się dać mi trochę spokoju. Rozmawiał o czymś z Gregorem, popijając wodę, a ja zastanawiałem się, czy robił to specjalnie, czy może Schlieri znowu wpadł na jakiś innowacyjny podstęp. Niestety nie dane mi było ani usłyszeć, ani dostrzec, co działo się po drugiej stronie sali, bo gdy podniosłem wzrok, okazało się, że stanął nade mną zaciekawiony Manuel.
— Ty, so si est — pytał, wciąż wgryzając się w swoją butelkę.
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem zamiaru z nim rozmawiać, dlatego szybko zgasiłem jego zapędy jednym dosadnym zdaniem:
— Trenuję, też powinieneś kiedyś spróbować.
Fettner najpierw zgromił mnie wzrokiem, ale po chwili uniósł ręce w obronnym geście. Najwyraźniej zrozumiał, że nie byłem w nastroju na rozmowę, choć sądziłem, że domyśli się zanim zada głupie pytanie. Zresztą nie oszukujmy się, musiałbym bym być naprawdę naiwny, by sądzić, że domyśli się zawczasu.
W jednym momencie usłyszeliśmy potężny huk i wszyscy od razu spojrzeliśmy na drugą stronę sali. Zamarłem, kiedy okazało się, że to Stefan upadł na ziemię. Nawet nie wiedziałem, kiedy wstałem i ruszyłem w jego stronę — mogłem być na niego zły, ale moje ciało zareagowało automatycznie. Niemal od razu znalazłem się nad leżącym Stefanem, do którego próbował dotrzeć już klęczący przy nim Gregor; w końcu to on był najbliżej tego całego zajścia. Załapał go za ramiona i potrząsał nim, na początku lekko, ale potem coraz mocniej, próbując nawiązać z nim jakiś kontakt. Niestety bezskutecznie.
Chwilę potem obok Stefana znalazł się nasz sztab szkoleniowy, a dokładnie nasi fizjoterapeuci. Stanowczo odsunęli Gregora i sami zabrali się za przywracanie przytomności Kraftowi. Patrzyłem się na to tępo i nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Miałem wrażenie, że czas zwolnił, a ja trwałem w jednej niekończącej się sekundzie, wpatrując się w bladą twarz Stefana.
— Michael. — Manuel szturchnął mnie w ramię.
Momentalnie oprzytomniałem i spojrzałem się na Fettnera, który jedynie kiwnął głową w stronę jednego z fizjoterapeutów zajmujących się Stefanem. Dopiero wtedy zorientowałem się, że mężczyzna patrzył się na mnie, oczekując jakiejś odpowiedzi. Kiedy zrozumiał, że wcześniej go nie słuchałem, zdecydował się powtórzyć pytanie:
— Co się z nim działo? Mówił coś?
— M... mówił — próbowałem zebrać się w garść. — Był chory. Miał gorączkę.
— I przyszedł na trening? — wydarł się trener.
Zdziwił mnie jego stanowczy ton, ale równie ostrym sam potraktowałem Stefana jeszcze kilkanaście minut temu. Zapewne zemdlał z przetrenowania, w końcu choroba na pewno pożarła większość jego sił. Jednak fakt, że przez kolejne minuty nie mogliśmy obudzić Stefana, coraz bardziej mnie stresował, a co za tym idzie, widziałem coraz to gorsze scenariusze. W końcu doszedłem do wniosku, że na pewno nałykał się jakiegoś świństwa tylko po to, by być w stanie dzisiaj trenować. Od razu rzuciłem się w stronę jego torby z nadzieją, że coś w niej znajdę, i nie zawiodłem się. Było tam kilka pudełek z nazwami, których nawet nie znałem. Natychmiast podałem je naszemu lekarzowi, ale jego mina nie wróżyła nic dobrego.
— Wiesz, ile tego wziął?
Szybko pokręciłem głową.
— Nawet nie wiedziałem, że je ma.
— Cholera, tego nie powinno się mieszać.
Słysząc zaniepokojone mruknięcie lekarza, momentalnie pobladłem, chociaż i tak musiałem być kompletnie blady. To były właśnie te jego cholerne domowe metody na zdrowie. Żałowałem, że osobiście nie dopilnowałem, aby siedział w domu. Trzeba było tam pojechać wbrew jego woli i wyciągnąć go za rękę do lekarza. Wtedy nie musiałbym patrzeć na nienaturalne zbiegowisko stojące nad Stefanem, które z marnym skutkiem próbowało mu pomóc. Cholera, trzeba było zadzwonić do jego matki. Ona wyleczyłaby go w dwie minuty.
Sam chciałem pomóc, ale nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Mógłbym klęknąć obok niego i błagać, żeby wreszcie się obudził, ale wiedziałem, że są bardziej wykwalifikowane metody i ludzie, którzy będą w stanie mu pomóc. Wierzyłem w to całym sercem, bo nie mogłem już dłużej wpatrywać się w jego zamknięte oczy. Czułem, że i pode mną zaczęły uginać się nogi, dlatego pozwoliłem usiąść sobie na ławce. Mocno ściskałem dłonie, by opanować targające mną emocje, kiedy reszta z niecierpliwością czekała na karetkę.
— Masz, napij się.
Kofler podał mi butelkę z wodą, którą ostrożnie przyjąłem. Pewnie sam nie wyglądałem najlepiej, ale czułem, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie potrafiłem się opanować, choć bardzo chciałem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że moja nazbyt osobista reakcja, mogłaby zostać dość dwuznacznie odebrana, ale kiedy rozejrzałem się po sali, nikt z tu zgromadzonych nie był w lepszym humorze. Nawet Gregor siedział na podłodze wpatrując się niepewnie w całe zamieszanie, a z ust Manuela wreszcie zniknął ten głupawy uśmieszek. Najwyraźniej wszystkimi wstrząsnął ten niespodziewany wypadek.
Profesjonalni lekarze znaleźli się w sali w ekspresowym tempie i równie szybko zajęli się Stefanem. Jeden z ratowników przeprowadził z nami wywiad — próbowałem opowiedzieć mu wszystko, co wiedziałem, w końcu każda rzecz mogła okazać się istotna. Po kilku minutach zabrali Krafta ze sobą, ale kiedy wynosili go z budynku na noszach, musiałem zamknąć oczy, bo czułem, że się rozpłaczę.
Ubłagałem trenera żeby pozwolił mi jechać za nimi. Wiedziałem, że dalszy trening nie miał sensu; żadne z nas nie miało już do tego głowy. Dlatego gdy trener kiwnął niemrawo głową, złapałem za swoje rzeczy i pobiegłem do auta.
Siedziałem za kierownicą, ale od kilku dobrych chwil nie potrafiłem włożyć kluczyka do stacyjki. Próbowałem zignorować nerwowo drżącą rękę, ale nie umiałem jej opanować. Na siłę próbowałem się uspokoić, ale wszystkie moje myśli uciekały w stronę Stefana i tego, co się z nim działo. Wiedziałem, że muszę się wyciszyć choćby na kilka minut, jeśli mam prowadzić, ale nawet ta motywacja nie była na tyle silna, by pozbyć się negatywnych myśli. Cholera, gdzie podział się ten wiecznie spokojny i poukładany Michael? Myślałem, że potrafię się w niego zamienić niemal na zawołanie, ale jak się w ostatnich czasach okazało, ta umiejętność nagle wyparowała.
Zdenerwowany na siebie uderzyłem drugą ręką w kierownicę, a po chwili niemal nie dostałem zawału, kiedy usłyszałem pukanie w szybę. Gwałtownie odwróciłem się w stronę drzwi tylko po to, by natknąć się na stojącego za nimi Gregora. Nie wiedziałem, co go tu przywiało, ale zanim zdążyłem zadecydować, czy chciałem z nim rozmawiać, on otworzył drzwi, wpuszczając chłodne powietrze do środka. Chwilę patrzyliśmy się na siebie w ciszy, ale w końcu to Schlieri spytał pierwszy:
— Jedziesz do szpitala?
Zmierzyłem go wzrokiem, ale ku mojemu zdziwieniu Gregor wydawał się być co najmniej zaniepokojony, a tego zupełnie się po nim nie spodziewałem. W końcu uznałem, że moje plany były raczej oczywiste, dlatego jedynie nieśmiało pokiwałem głową. Obawiałem się, że mój głos mógłby zadrzeć, a nie chciałem tak obnażyć się przed Schlierim. Wystarczyło, że słyszałem swoje dudniące serce, którego bicie odbijało się echem w całym moim ciele.
— To pojedziemy razem — oznajmił, po czym wyprostował się. — Wysiadaj.
Klepnął dwa razy w dach mojego auta i czekał aż do niego dołączę. Wciąż byłem mocno zaskoczony jego propozycją — kompletnie nie wiedziałem skąd wzięła się u Gregora ta inicjatywa. Nie miałem jednak głowy, by dogłębnie przeanalizować jego motyw, dlatego jedynie posłałem mu zmieszane spojrzenie.
— Hayboeck, przecież widzę w jakim jesteś stanie. — Spojrzał na mnie wymownie. — Ja poprowadzę. Wystarczy, że mam jednego znajomego w szpitalu.
Patrzyłem się na niego tępo, ale trudno było nie zgodzić się z jego uwagą. Sam zawsze upominałem znajomych o rozwagę na drodze i nieprowadzenie pod wpływem gwałtownych emocji, a tymczasem właśnie chciałem zrobić to samo. Dziwiło mnie, że to właśnie Gregor uświadomił mi własną głupotę, ale nie miałem wyjścia — musiałem się zgodzić.
Ponownie kiwnąłem głową i odwróciłem się, by zabrać kluczyki. Chciałem wyjąć je ze stacyjki, ale szybko zorientowałem się że, wciąż trzymałem je w ręce. No tak. Pod wpływem emocji nawet nie potrafiłem umieścić ich na swoim miejscu. Ścisnąłem czarny kluczyk z breloczkiem Barcelony w dłoni i na chwilę zamknąłem oczy, zbierając siły na kolejną podróż. W końcu wziąłem głęboki oddech i wysiadłem z auta.
Posnułem się za Gregorem do jego srebrnej strzały i zająłem miejsce pasażera. Schlieri szybko rozsiadł się za kierownicą i zanim się obejrzałem, śmigaliśmy już zakorkowanymi ulicami. Musiałem przyznać, że wnętrze jego auta było nad wyraz schludne i miałem wrażenie jakby Gregor wczoraj odebrał je z salonu. Wiedziałem, że naprawdę dbał o swoje rzeczy, a schludny pojazd, którym właśnie się poruszaliśmy, był tego najlepszym dowodem. Cóż, najwyraźniej nie dbał jedynie o swój wygląd.
Przyglądałem mu się dłuższy czas, próbując zrozumieć, jak w ogóle znalazłem się z nim w jednym aucie. Gregor był ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o chęć dowiedzenia się, co działo się ze Stefanem, a przynajmniej szczerej intencji tego działania. Jakbym miał obstawiać, to jechał tam po plotki, informacje, które przydadzą mu się w przyszłości albo po prostu ze zwykłej ludzkiej ciekawości. Dlatego też tak obrzydzał mnie fakt, że zgodziłem się wsiąść z nim do jednego auta.
Zanim jednak obrzuciłem go poważnymi zarzutami, musiałem mocno ugryźć się w język. Coś w jego skupionym wzroku i niemrawej minie nie dawało mi spokoju. Nie wyglądał na typowego Gregora łowcę sensacji, dlatego musiałem spytać:
— Dlaczego to robisz? — próbowałem brzmieć łagodnie, ale nie wiem, czy mi to wyszło.
Gregor tylko na sekundę odwrócił wzrok, by na mnie spojrzeć. Chwilę potem ponownie wbił go w drogę. Zdziwiła mnie jego reakcja, może dlatego, że wciąż czekaliśmy na zielone światło — mógł spokojnie patrzeć się na mnie dłużej jak to przeważnie robił podczas takich rozmów. On jednak zdecydował się uciec, a to była reakcja, której w życiu bym się po nim nie spodziewał. Dlatego też dokładnie obserwowałem, jak Gregor zrezygnowany podparł głowę na ręce, którą z kolei oparł o drzwi. Czerwone światło sygnalizatora odbijało się na jego bladej twarzy, kiedy brał głęboki wdech, po którym wreszcie zaczął mówić.
— Nie jestem jakimś wielkim przyjacielem Krafta, ale... — mruknął ponuro, może nawet lekceważąco, choć słyszałem jakby kolejne słowa ugrzęzły mu w gardle. — Kiedy zemdlał tak na moich oczach... po prostu stał i w jednej chwili upadł... a potem nie odpowiadał. Po prostu... Sam nie wiem. Naprawdę się przestraszyłem.
Wpatrywałem się w jego poważną minę i z każdym kolejnym słowem rozumiałem coraz więcej z przedziwnej sytuacji, w której znalazł się Gregor. Szybko uświadomiłem sobie, że dla niego nie były to już zwykłe plotki, a faktycznie poważny wypadek. W sumie to on znajdował się najbliżej Stefana, ale nie sądziłem, że taka rzecz może go aż tak zaniepokoić. Rozumiałem swoją reakcję — w końcu nigdy w życiu nie chciałbym jeszcze raz oglądać jak najukochańsza dla mnie osoba upada bezwładnie na ziemię. Ale żeby Gregor aż tak się tym przejął? Najwyraźniej pod maską wiecznego Casanovy miał też uczucia, o które nigdy go nie podejrzewałem. Może sam kiedyś przechodził przez podobną sytuację, stąd jego nadzwyczajna reakcja? Jeśli tak, to chyba byłem dla niego za ostry.
— Poza tym robię to też dla niego — kontynuował. — Dobrze jest zobaczyć znajomych, którzy się o ciebie martwią, a nie samych trenerów, którzy sępią pytaniami. Kiedy będziesz zdrowy? Co się z tobą dzieje? Wracasz do treningu? Jedziesz na turniej? Patrzą tylko na korzyści, a nie na zwykłego człowieka. Żałosne.
Gregor wypowiadał ostatnie słowa z taką pogardą, której dawno u niego nie słyszałem. Byłem już pewny, że musiał kiedyś zmierzyć się z podobną sytuacją. Teraz jego osoba stała się dla mnie bardziej jasna, choć nie twierdzę, że kompletnie zrozumiała. Jego luźne podejście do niektórych trenerów i ogólna wszechwiedza, a raczej ignorancja, wobec ich sposobu prowadzenia zawodników nabrała teraz więcej sensu.
— Zresztą, sam wiesz jak było z Morgim — westchnął. — Wszyscy tylko chcieli widzieć, co z Igrzyskami? Czy jedzie? Czy będzie w stanie skakać? Liczył się tylko ten głupi medal. Facet prawie nie zginął na skoczni, a nikt go nawet nie zapytał, jak się czuje i czy w ogóle dalej chce skakać. To znaczy... ja wiedziałem, że wróci. Zawsze był zbyt zdeterminowany, by tak po prostu odpuścić. Żałuję tylko, że wszyscy potraktowali go właśnie w taki sposób. Teraz mam wrażenie, że potrzebował wtedy przyjaciół bardziej niż ktokolwiek inny na świecie.
Słuchałem Gregora, kiedy wspominał wypadek, który wstrząsnął nie tylko nami — skoczkami, ale i całym sportowym światem. Trudno było mi to w jakiś sposób skomentować, bo nigdy nie byłem blisko z Thomasem, chociaż zawsze uważałem go za niesamowitego człowieka i sportowca. Jakby nie patrzeć dzieliłem z nim moje największe osiągnięcie w karierze — srebrny medal Igrzysk Olimpijskich. Podobnie zresztą jak z siedzącym za kółkiem Gregorem, który znał Morgiego zdecydowanie lepiej niż ja. Nie mieli łatwych relacji, dało się to zauważyć, ale chyba nigdy nie słyszałem, by Thomas na kogokolwiek narzekał. Zawsze się uśmiechał, choć nie wątpiłem, że wszystkie swoje smutki i żale wylewał w swoim domowym zaciszu. Cóż, bardzo dobrze znałem tę metodę.
— Nie twierdzę, że Kraft jest teraz w podobnej sytuacji, bo bardzo mu do tego daleko — sprostował szybko Gregor. — Boże broń, by nikt więcej nie znalazł się w takim gównie. Chodzi mi tylko o to, że skoro trenerzy wtedy zachowali się jak kompletni ignoranci, to przy takim nieznacznym wypadku jak dzisiejszy, nie ruszą nawet dupy do szpitala. Dlatego właśnie tam jadę.
Pokiwałem powoli głową. Po raz pierwszy słyszałem tak logiczną wypowiedź Gregora i zrobiło mi się głupio, że wcześniej aż tak źle go oceniłem — choć miałem do tego solidne powody. Poza tym urzekł mnie sposób, w jaki Schlieri wstawił się za innymi zawodnikami. Zawsze sądziłem, że był indywidualistą — nawet wtedy kiedy skakaliśmy drużynówkę, wydawał się być bardziej zadowolony z własnego występu niż z nas wszystkich. Może to ta jednorazowa sytuacja obudziła w Gregorze jakieś dawno zapomniane współczucie, może wróciły do niego jakieś niemiłe wspomnienia albo wyrzuty sumienia? Trudno było mi zgadywać, kiedy nigdy nie widziałem go w podobnym stanie.
— Poza tym, gdybym był na miejscu Krafta, pewnie też chciałbym zobaczyć przyjazną twarz. Nawet jeśli miałaby to być twoja morda.
W jednej chwili Gregor uśmiechnął się w ten swój czarujący sposób, co było tak odmienną rzeczą od poważnej miny, którą obdarowywał mnie przez ostatnie minuty. Sam posłałem mu wymowne spojrzenie, ale wiedziałem, że tylko się zgrywał. Nasze relacje nigdy nie były łatwe, a już w szczególności po tym jak bezpardonowo przywaliłem mu w twarz. Mimo wszystko to wyznanie było szczere, choć przeczuwałem, że Gregor próbował rozładować nim poważną atmosferę zaistniałą w aucie. Może też próbował w ten sposób rozluźnić mnie, ale tego nie mogłem być pewny.
— To jak? Masz już jakiś plan? — spytał nagle.
— Plan na co?
— Przecież nie wpuszczą nas do niego. Możemy jedynie siedzieć na korytarzu i kwitnąć, czekając na jakieś informacje, których i tak nam nie udzielą — wytłumaczył Gregor i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że miał rację.
Jechaliśmy tam bez konkretnego planu, ale wierzyłem, że uda nam się jakoś dostać do Stefana. Musiałem jakoś spróbować. Wiedziałem, że czekanie na korytarzu będzie stresować mnie jeszcze bardziej, ale w ten sposób czułem, że i tak znajdowałem się bliżej Krafta niż gdziekolwiek indziej. Zapewne on też to odczuwał.
— To znaczy wiesz, jak zwykle spróbuję uwieść pielęgniarkę — zaproponował rozwiązanie, którego szczerze powiedziawszy spodziewałem się od początku. — Nie wątpię, że się uda, ale na wszelki wypadek musimy mieć jakiś plan b.
Kiwnąłem głową, ale kompletnie nie miałem pomysłu na inne rozwiązanie. Wierzyłem jednak, że z czasem przyjdzie samo, albo wcale nie będzie potrzebne. Gregor zawsze miał wokół siebie tę nieodpartą aurę i o ile przeważnie irytowało mnie to do granic możliwości, tak w tym momencie zacząłem być mu za to wdzięczny — widziałem, że kiedyś się przyda. Z drugiej strony, gdybym nie rozwalił mu nosa mielibyśmy większe szanse, ale miałem nadzieję, że taka drobnostka nie powstrzyma wszechmogącego Gregora.
Atmosfera w aucie zrobiła się z lekka niezręczna, choć może tylko jak to tak odczuwałem. W końcu jechałem wraz z Gregorem — osobą, której ostatnio starałem unikać się jak ognia — do szpitala na spotkanie ze Stefanem, jednocześnie próbując ukryć łączącą nas relację. Nigdy jednak nie sądziłem, że dojdzie do sytuacji, w której będę miał ochotę podziękować Schlieriemu za taką pomoc. Może była to szczerość, która popłynęła z jego ust? A może zrozumiałem, że pomimo jego specyficznego charakteru nie zawsze był takim złym człowiekiem? Czasami potrafił zachować się jak prawdziwy przyjaciel, dlatego zdecydowałem się dodać:
— Dzięki — rzuciłem cicho, ale bałem spojrzeć się w jego stronę.
Schlieri odwrócił wzrok od kierownicy i przyjrzał mi się uważnie. Czułem, że się na mnie patrzy i choć nie chciałem tego robić, to wreszcie podniosłem wzrok. Miałem wrażenie, że próbował doszukać się czegoś konkretnego w moim spojrzeniu, ale kiedy tego nie znalazł, spuścił głowę.
— Nie ma za co — mruknął, po czym wrzucił wsteczny i zaparkował pod szpitalem.
~~~
Mała prywatka od autorki
Młahahahaha. Nie ma to jak dobry wątek 😅 Ale spanikowanych uspakajam, następny rozdział jest nad wyraz uroczy, sami zobaczycie dlaczego 🌈
Nie byłabym sobą, gdybym nie wcisnęła tu w jakiś sposób Morgiego. I sami widzicie, kiedy myślicie, że rozdział jest taki sobie, wystarczy to jedno nazwisko bym zaczęła się uśmiechać 🤗
Tak więc do następnego tygodnia, a jeśli nie chcecie tak długo czekać na coś ode mnie to zawsze możecie spojrzeć na inne moje prace (CHAMSKA REKLAMA)
Życzę miłego życia.
PS Ogólnie to miałam zamiar wstawić tu naprawdę długi akapit o tym, co odwaliło się na niedzielnym konkursie, bo do teraz mam ból dupy, ale uznałam, że szkoda strzępić ryja. Smutno mi tylko, że podejmowane są niekonsekwentne decyzje, które szkodzą zarówno zawodnikom jak i władzą, a dodatkowo dzielą fanów tego wspaniałego sportu, którzy obrzucają gównem bogu ducha winnych skoczków. Czytałam wiele opinii, nie ze wszystkimi się zgadzam, ale najbardziej w tym wszystkim szkoda mi zawodników; zarówno tych, których pozbawiono punktów, pomimo że dali z siebie możliwe wszystko w takich warunkach (biedny Robert), jak i tych, którzy zostali perfidnie poświęceni w drugiej serii (biedny kask Johanna). Niesprawiedliwość bierze się z tego, że nie wszyscy zmierzyli się z trudnymi warunkami i, o ironio, była to właśnie podiumowa trójka. Wiele jest domniemywań, co by było gdyby prowadził kto inny, co z notami za styl, co z faworyzowaniem? Ja uważam, że skoro dopuszczamy się takich pytań, to coś w tym całym systemie nie jest właściwe. Kiedyś oglądało się skoki bez zbędnych pytań i domniemywań po każdym konkursie, że zwycięzca nie zasłużył, że miał za dobry wiatr, że belka nie ta. Takie oskarżenia jedynie odbierają frajdę, jaką powinien nam ten sport oferować, a kiedy zabraknie całej satysfakcji, to co dalej? W tej sytuacji pozostaje mi to tylko skomentować idealnym cytatem, którego dopuścił się nasz Kamil: No i co, panie Borku? Choć bardziej pasowałby tu parafraza: I co teraz, panie Borku? Sama chciałabym wiedzieć.
PS2 I tak ten akapit wyszedł diabelsko długi, ale ach... Cofnęłabym się do 2008 roku, kiedy oglądanie skoków było dla mnie najprzyjemniejszą rzeczą na ziemi. Chyba domyślacie się, kto wygrał wtedy Kryształową Kulę 🤗
PS3 W ogóle nigdy nie sądziłam, że w numerze rozdziału użyję L a tu taka niespodzianka 🤩
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top