XIV. Crazy
— To się nie dzieje naprawdę! — Sfrustrowany Fannis rozłożył się plackiem na podłodze.
Nie sądziłem, że można aż tak przeżywać niebycie wybranym w tej grze. Najwyraźniej Norwegowi mocno zależało, by uczestniczyć w zabawie, ale los zdecydował inaczej, czego oczywiście nie mógł zostawić bez komentarza. Zaczął narzekać pod nosem, jednocześnie ponownie siadając. Nie był jednak na tyle uważny i przewrócił swój, na szczęście pusty, kubek, który poturlał się w głąb korytarza. Anders rzucając kolejnym przekleństwem, pofatygował się po niego niechętnie.
Ja z kolei wróciłem do gry. W zasadzie to mógłbym zamienić się z Norwegiem, bo miałem już serdecznie dość tej szalonej zabawy. Za każdym razem, kiedy butelka na środku pokoju kręciła się, by wybrać kolejną ofiarę, siedziałem bardziej zestresowany niż na belce startowej któregoś z mamutów. Z chęcią oddałbym swoje miejsce niespełnionemu jeszcze w tej grze Andersowi, by wreszcie pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia.
Dlatego kiedy, szczęśliwie dla mnie, kolejnym wybranym został ponownie Wellinger, odwróciłem się, by zaoferować Norwegowi układ. Zdziwiłem się, kiedy nie znalazłem go blisko siebie. Zacząłem szukać wzrokiem plastikowego kubka, po który przecież miał się pofatygować. W końcu jak znajdę kubek, to z znajdę Andersa. Bez problemu zauważyłem plastik, dlatego że leżał nieruszony obok półki z butami, tak jak kilka chwil wcześniej, zupełnie jakby Fannis stracił nim zainteresowanie. Dopiero po chwili zrozumiałem, dlaczego tak się stało.
Norweg stał oparty o ścianę w przedpokoju całkowicie skoncentrowany na telefonie, który kurczowo trzymał w dłoniach. Pisał coś szybko, a mnie zdziwiło oddanie z jakim to robił. Trochę nie rozumiałem skąd nagle wziął to urządzenie, skoro jeszcze przed chwilą go nie miał, ale tym bardziej nie rozumiałem, dlaczego ciągle się tak głupio uśmiechał. Bardziej przeraził mnie jednak nagły złowieszczy śmiech Andersa, który sprowokował pytające spojrzenia reszty chłopaków.
— Nie przeszkadzajcie sobie. — Zbył ich machnięciem ręki, nie odwracając wzrok od ekranu. Po chwili jednak zmienił zdanie i dodał szybko: — Chociaż nie, mam jedno pytanie. Johann? Nie zgubiłeś czegoś?
Tym razem wszyscy skupili wzrok na drugim z Norwegów, który siedząc na rogu łóżka, sięgał stojący na podłodze kubek. Forfang wyprostował się zdziwiony faktem, że nagle znalazł się w centrum uwagi. Lekko zdezorientowany wbił niepewny wzrok w stojącego po drugiej stronie pokoju kolegę z reprezentacji. Momentalnie mogłem dostrzec jak kolor odpływa z twarzy Johanna do momentu, aż staje się cały blady.
— O matko! — mruknął równie zszokowany Tande, wyglądając zza ramienia rodaka.
Ponownie spojrzałem na Fannemela, szukając odpowiedzi na tak skrajne reakcje jego kolegów. Anders jakby słysząc moje skołowane myśli, pomachał wesoło telefonem, wyraźnie go eksponując. Wtedy dopiero zrozumiałem, co się właśnie stało i jednocześnie zacząłem bać się tego, co zaraz może się stać.
— Myślałeś, że jak schowasz go w bucie, to go nie znajdę? — zaśmiał się Fannis, podrzucając lekko telefonem. — Wyzwanie wykonane. Teraz tylko mam nadzieję, że biegasz równie słabo, jak chowasz swoje rzeczy.
Od ostatniego zdania, wszystko działo się szybko. Andersa już chwilę później nie było w pokoju, podobnie jak i Johanna, który rzucił się za nim w szalonej pogoni. Zaraz po nich na korytarz wybiegli Stjernen z Johanssonem, zapewne próbując ratować sytuację. Reszta siedziała wciąż zdezorientowana na podłodze, oczywiście oprócz Fettnera, który nagle wstał.
— Muszę to zobaczyć — rzucił, uśmiechając się przy tym złowieszczo.
— Czekaj! Idę z tobą! — Eisnebichler dołączył do ciekawskiego Austriaka.
Po chwili i oni zniknęli za drzwiami. Pozostali wciąż nie wiedząc, co się dzieje patrzyli to po sobie, to po pokoju, szukając odpowiedzi. W końcu skupiłem wzrok na jedynym Norwegu w pokoju, który pospiesznie próbował zdjąć z siebie kombinezon.
— To bardzo źle, niedobrze, niedobrze — powtarzał ciągle Tande, próbując wydostać nogę z lewej nogawki.
— Czy to był... telefon Johanna? — dopytywał, w zasadzie w imieniu nas wszystkich, Richard.
— Oj tak, więc jeżeli chcecie przeżyć, to radzę wam stąd szybko spływać.
Jednak po sugestii Norwega żadne z nas nie ruszyło się z podłogi. Nadal nie rozumieliśmy, co się dzieje i dlaczego mamy w zasadzie uciekać z pokoju. Obrzuciliśmy blondyna pytającymi spojrzeniami, czekając na kolejne wyjaśnienia. Ten jedynie bezradnie usiadł na łóżku i leniwie przewrócił oczami. Dla niego to musiało być oczywiste.
— Słuchajcie, ten telefon był specjalnie schowany, by Fannis nie mógł znowu powypisywać z niego jakiś głupot. — Zaczął tłumaczyć nam dokładnie całe zajście. — Ale teraz kiedy zapewne już zdążył totalnie upokorzyć Johanna, ten na pewno mu nie odpuści. Jeżeli Anders już nie dostał po głowie to na pewno dostanie, kiedy tu wróci. A jak wparuje tu wściekły Johann to zabije wszystkich dookoła i od dzisiaj wspominając rekordzistę świata, będziemy dodawać świętej pamięci przed nazwiskiem. Dlatego lepiej idźcie.
Wszyscy ponuro pokiwali głowami ze zrozumieniem. To oznaczało definitywny koniec imprezy. Spojrzałem na Stefana, który tępo wpatrywał się w Tandego. Był mocno skupiony, jakby intensywnie nad czymś myślał. Cóż, pewnie jak my wszyscy próbował zrozumieć, co tak naprawdę tu się wydarzyło.
— W takim razie dziękuję za gościnę i dobranoc. — Kofler podniósł się z fotela i jak gdyby nigdy nic z uśmiechem na ustach wyszedł z pokoju.
Nawet nie zdziwiła mnie jego reakcja. Gdybym miał obstawiać, który z nas jako pierwszy posłucha rady Daniela i po prostu opuści pokój, to postawiłbym cały swój majątek właśnie na Kofiegio. Szkoda, że nie przyjmowaliśmy takich zakładów, bo właśnie zostałbym milionerem.
W odpowiedzi na gest Austriaka, tak jak się spodziewałem, wstał również Stephan. Stanął na środku pokoju, złapał się pod boki i zrobił bardzo długi wydech zanim oznajmił:
— Nie wiem, jak wy, ale ja chcę żyć. Poza tym ta gra stała się niebezpieczna. Andi idziemy.
Rozłożony na podłodze Wellinger podniósł wzrok, by spojrzeć na swojego rodaka. Był w trakcie wgryzania się w swój kubek, a po minie Niemca widziałem, że mimo wszystko, pomysł o powrocie nie przypadł mi do gustu. Andreas odstawił drinka i spojrzał się błagalnym wzrokiem.
— Musimy? — narzekał. — Nigdy jeszcze nie widziałem wściekłego Johanna. To może być ciekawe.
— Oj uwierz, że nie jest — dodał cicho Daniel, na dobre pozbywając się kombinezonu.
Wellinger wziął pod uwagę komentarz Norwega, jak i to jedno, znaczące spojrzenie, którym obrzucił go Leyhe i zrezygnowany westchnął ciężko. Jeszcze raz uniósł swój kubek i jednym duszkiem wypił całą jego zawartość. Skrzywił się, po czym ospale zabrał się za wstawanie. Lekko zachwiał się, gdy się prostował, co nie uszło uwadze czujnego Stephana. Widząc jak jego współlokator ociąga się z wykonywaniem kolejnych ruchów, zrobił krok w jego stronę i szarpnął za koszulkę. To dopiero sprawiło, że Andreas ruszył potulnie w stronę drzwi.
Zdążyli wyjść z pokoju, kiedy nagle usłyszałem pisk Wellingera. Chwilę później do pokoju wpadł cały zziajany Fannemel, który wymachiwał rękami, krzycząc:
— Ratujcie mnie! Zabierzcie go!
Daniel podniósł się z łóżka gotowy do interwencji, ale Anders wyminął go i schował się za stojącym najbliżej balkonu Freudem. Niemiec zaskoczony obejrzał się za siebie, próbując odnaleźć się w nowej sytuacji. Ale Fannis zdążył już zasłonić się ciałem Severina tak, że jedynie głowa wystawała mu gdzieś nad jego biodrem.
Ciekawiło mnie, dlaczego wybrał akurat jego na swoją tarczę. Może przez to, że wydawał się być najbardziej trzeźwy? Nie wiem. W tamtym momencie to i mi zaczęło kręcić się w głowie. Ta sytuacja zrobiła się tak absurdalna, że zacząłem zastanawiać się, czy to ja nie wypiłem za dużo.
— Hej! Zatrzymajcie go! — usłyszeliśmy kolejne krzyki na korytarzu, tym razem rozpoznałem w nich dobrze mi znany głos Fettnera.
Zapewne zwracał się do stojących jeszcze w przejściu Niemców. Ci najwyraźniej nie zrozumieli wydanego im polecenia, bo już chwilę później do pokoju wparował wściekły Johann. Zanim jednak zdążył rzucić się na, chronionego już również przez Freitaga, Andersa, Tande złapał go w pasie, nie pozwalając mu przejść dalej.
— Oddawaj telefon! — Norweg rzucał się w objęciach rodaka.
Widziałem, że Daniel ma problemy z poradzeniem sobie z Johannem, dlatego profilaktycznie przesunąłem się na środek pokoju stanowiąc niejako dodatkową zaporę w razie, gdyby Forfang zdołał się uwolnić. Profilaktycznie spojrzałem też na Stefana, który znalazł się w komitecie obrony Andersa. Wiedziałem, że nie powinno dojść do rękoczynów, ale mimo wszystko bałem się, że coś się komuś stanie. A pomijając samego oskarżonego, to Stefan był tutaj jego posturowym bliźniakiem.
Nie było nas wielu, dlatego uspokoiłem się, kiedy dołączyli do mnie Stjernen z Johanssonem, którzy przybiegli równie zmachani, co Fannis. Przyjęli mocno obronne pozycje, czego nie można było powiedzieć o Manuelu, który jedynie przyglądał się całej sytuacji z bezpiecznej odległości.
— Daniel puść mnie. — Johann nie przestawał się rzucać.
— Puszczę cię, kiedy się uspokoisz. — Tande złapał rodaka jeszcze mocniej, uniemożliwiając mu kolejne gwałtowne ruchy.
Forfang chwile zastanawiał się nad słowami przyjaciela, aż w pewnym momencie zrezygnował z walki. Po prostu puścił ręce wzdłuż tułowia i czekał aż blondyn zrobi to samo. Ten jednak ciągle się wahał, jakby nie uwierzył w tak nagłą zmianę nastroju rodaka. W końcu postanowił mu zaufać i delikatnie rozluźnił uścisk. Johann zrobił krok do tyłu i poprawił poszarpaną koszulkę. Podniósł wysoko brodę, mierząc dokładnie zamiary wszystkich zgromadzonych, a w szczególności tego jednego, schowanego za Freudem.
W pokoju zapadła niezręczna cisza, a napiętą atmosferę w powietrzu można było swobodnie ciąć nożem. Niemalże czułem jak z Fannemela ubywa życie z każdą kolejną sekundą , w której Johann zabijał go wzrokiem. Nie byłem jego celem, a jednak czułem się tak, jakbym i ja miał zaraz oberwać. Po prostu z Norwega emitowała taka złość, której już dawno nie doświadczyłem.
Nikt się nie ruszał, może i dlatego, że nikt nie chciał gwałtownym ruchem ponownie sprowokować Johanna. Sprawę trzeba było jednak rozwiązać, a ja żałowałem, że nie posłuchałem wcześniej Daniela i po prostu nie ulotniłem się zawczasu z pokoju tak, jak zrobił to Kofler.
— Fannis, oddaj mu ten telefon — zażądał spokojnie Stjernen.
Anders powoli wychylił się zza Freunda, cały czas unikając zabójczego wzroku Johanna. W końcu jednak wyjął z kiszeni telefon i podał go stojącemu najbliżej Stefanowi.
— Bierz. Już go nie potrzebuje — rzucił nonszalancko.
To wystarczyło, by Johann ponownie wpadł w szał. Tym razem wszyscy Norwegowie byli potrzebni, by go powstrzymać. Szarpał się i krzyczał coś w swoim ojczystym języku, czego oczywiście nie mogłem zrozumieć. Ale sądząc po mocno negatywnym wydźwięku kolejnych słów, mogłem być pewny, że to same przekleństwa i obelgi.
Rzuciłem okiem na Krafta, który niepewnie stał na środku pokoju. Trzymał w ręku telefon Johanna, nie za bardzo wiedząc, co ma z nim zrobić. Wahał się, czy oddać go właścicielowi, któremu w tamtym momencie bardziej zależało na zakatrupieniu Andersa niż, na odzyskaniu urządzenia. Mogłem jedynie wyobrażać sobie, co przeżywał Stefan, ale sam na jego miejscu czułbym w dłoni o wiele większy ciężar, niż sam telefon.
Zmartwiłem się, kiedy Krafti w pewnym momencie podniósł wzrok i spojrzał na mnie z przerażeniem. Próbowałem szybko znaleźć przyczynę jego zachowania, w szczególności, że jego oczy niemal błagały mnie o pomoc. Dopiero po chwili zauważyłem, że telefon w jego rękach zaczął wibrować. Następnie usłyszałem jakąś kiczowatą piosenkę i wiedziałem już, że to nie mogło się dobrze skończyć.
Kiedy i do Johanna dotarł cichy dzwonek, ten uspokoił się i tępo zapatrzył w telefon. I mimo że jeszcze przed chwilą był cały czerwony ze złości, to nagle stał się kompletnie blady. Niepewnie wyciągnął rękę przed siebie, jakby chciał odebrać telefon Stefanowi, ale nie pozwolił mu na to Tande, który stanął między nimi.
— Zwariowałeś? Nie możesz teraz odebrać — ostrzegał go blondyn. — Wtedy będzie jeszcze gorzej.
—Jeszcze gorzej to będzie z tym kretynem, jeśli zaraz go stąd nie zabierzecie — warknął Johann, ponownie grożąc rodakowi. — Co ty żeś powypisywał?!
— Hej, hej spokojnie. — Daniel położył mu ręce na ramionach. — Wszystko da się odkręcić. Pomogę ci, ale się uspokój.
— Nie chcę żadnej pomocy. — Forfang wyrwał się z uścisku. — Chcę żebyście sobie poszli. Wszyscy.
Tym razem Norweg obrzucił wściekłym spojrzeniem każdego znajdującego się w pokoju. Wiedzieliśmy, że jest śmiertelnie poważny, dlatego powoli zaczęliśmy udawać się w stronę drzwi. Jedynie Fannemel wciąż bał się wyjść zza Freunda. Taki brak współpracy wyraźnie zdenerwował Johanssona, który złapał Andersa za koszulkę i niemal siłą wyciągnął go na korytarz. Reszta z niemrawymi minami posnuła się za nim. Tylko ja zostałem w środku, czekając na Stefana, który ostrożnie odłożył wciąż dzwoniący telefon na łóżku.
Chwilę później staliśmy już w ciszy na korytarzu przed zamkniętymi na klucz drzwiami do pokoju dwieście czterdzieści trzy. Żadne z nas nawet nie pisnęło, próbując przetrawić sytuację, która rozegrała się na naszych oczach. W życiu nie pomyślałbym, że taka przyjacielska impreza może skończyć się tak fatalnie. Nie twierdzę, że nigdy nie kłóciliśmy się między sobą, ale to czego byłem dzisiaj świadkiem, wyrobiło naszą roczną formę.
Na korytarzu panowała całkowita cisza, ale miałem wrażenie, że wyraźnie słyszałem jak Stjernen z Johanssonem zabijali Fannisa morderczym spojrzeniem.
— I co? Zadowolony jesteś z siebie? — warknął Andreas.
— Jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. — Fannemel uśmiechnął się szeroko. Teraz, kiedy nic mu nie groziło, ponownie wrócił do niego jego specyficzny humor. — A nie było ich za wiele.
Czekałem tylko na to, aż któryś z Norwegów zacznie ponownie dyskutować o moralnych aspektach tego, czy ten wyczyn był co najmniej „na miejscu", ale Fettner postanowił być sobą i uratować mocno podziurawioną dobrą atmosferę, zadając spodziewane pytanie:
— To co? Przenosimy imprezę do innego pokoju? Jacyś nowi gospodarze?
Spojrzeliśmy nieśmiało po sobie. Chyba nie bardzo chcieliśmy kontynuować zabawę, po tym co się wydarzyło. To znaczy, nie wszyscy byli tego samego zdania, ponieważ Markus ochoczo przystał na pomysł Austriaka.
— Ja jestem za, tylko że... O nie! — rzucił rozpaczliwie, przypominając sobie o czymś. Po chwili zaczął dobijać się do drzwi opuszczonego przez nas pokoju, głośno się wydzierając: — Johann oddawaj alkohol!
— Oszalałeś? — Johansson doskoczył do Niemca i odciągnął go od drzwi. — Lepiej zostaw go w spokoju.
— Ale... Ale alkohol? — rozpaczał Markus. — Tam zostało wszystko. Wszyściutko. A tamta pełna butelka? Robert tam została pełna butelka!
Usłyszałem głośne westchnięcie Fettnera. On chyba podobnie jak i jego kolega mocno przeżywał stratę takich ilości wódki. Ja na ich miejscu jednak bym się cieszył. Im mniej wypiją teraz, tym lepiej będą czuć się jutro. Myślałem więc, że podobną radę da Niemcowi Johansson, ale ten przypomniał mu o kolejnej ważnej rzeczy:
— Nie zapominaj, że został tam też Daniel.
Tym razem wszyscy westchnęliśmy z przerażeniem. To faktycznie nie był najlepszy moment na dzielenie z nim pokoju. Pozostało nam wierzyć, że blondyn da sobie radę i jutro, cały i zdrowy dołączy do naszej ekipy. Nie znałem Johanna na tyle dobrze, by przewidzieć jego kolejne nastroje, ale skoro atmosfera stała się niemal grobowa, to mogłem spodziewać się wszystkiego.
— Pokój jego duszy — mruknął Fettner, podsumowując to, co każdy z nas wiedział. Chwilę potem niespodziewanie rozpromienił się i dodał zadowolony: — Ale życie idzie dalej, dlatego zapraszam do mnie!
— Nie sądzę, by był to najlepszy pomysł — wtrącił Freund. — Chyba niektórzy z nas chcą iść spać.
Tu wskazał na siedzących na podłodze rodaków. Stephan opierał głowę na ramieniu Andreasa, drzemiąc sobie w najlepsze, kiedy Wellinger walczył co chwilę ze spadającą mu bezwładnie głową. Cóż, najwyraźniej dla nich impreza się już skończyła.
— Ja też podziękuję. Wybawiłem się już dzisiaj. — Uśmiechnął się Fannemel.
— Wiemy — odpowiedzieli mu chórem pozostali Norwegowie, a dodatkowo Stjernen określił swoje plany na resztę wieczoru: — Ja tu zostanę. Zobaczę, czy da się to jeszcze jakoś załagodzić.
— No dobra panowie, idziemy! — Richard zaczął budzić śpiących kolegów z drużyny.
Dołączył do niego Severin, który pomógł wstać zaspanemu Stephanowi. Chwilę później widziałem już jak znikają w końcu korytarza, machając nam na pożegnanie. Wellinger trochę się opierał, ale w końcu grzecznie poszedł z Freitagiem. Mimo to, że wlekli się niesamowicie powoli przez niecałkowitą przytomność jednego z nich, to i oni odnaleźli windę, która zawiozła ich piętro niżej.
Poczułem jak Stefan lekko pociągnął mnie za rękaw. Jak mniemam miało to oznaczać, że i my będziemy się zbierać. Spojrzałem na niego, by potwierdzić moje przypuszczenia. Kiedy Kraft kiwnął nieznacznie głową, wiedziałem już, że mam rację.
— To co? Widzimy się jutro na śniadaniu? — rzuciłem do pozostałej garstki.
— Raczej tak — westchnął Andreas, patrząc się z zaniepokojeniem na drzwi. — Mam nadzieję, że zobaczymy się w pełnym składzie.
Nie za bardzo wiedziałem, co mu odpowiedzieć, dlatego przemilczałem resztę pożegnania. W szczególności, kiedy Kraft zdążył już szepnąć ciche dobranoc i zrobić kilka kroków w stronę windy. Ruszyłem za nim, próbując go dogonić.
— Mówiłem ci, że to nie był dobry pomysł — rzucił zniesmaczony, kiedy znalazłem się obok niego. — Mogliśmy spokojnie odpoczywać w pokoju.
— Sądzę, że i bez naszego udziału, doszłoby do tej masakry.
— Niby tak, ale mimo wszystko nie chciałem być jej świadkiem.
— Hej, nie mów, że nie bawiłeś się dobrze, do tego incydentu. — Szturchnąłem go w ramię. Nie wierzyłem, że wszystko dzisiejszego wieczoru było złe.
— Bawiłem się świetnie do momentu, w którym ktoś nie chciał mnie przelecieć. — Zaśmiałem się na samo wspomnienie absurdalnego nieporozumienia. Szybko jednak opanowałem się, widząc poważne spojrzenie Stefana. — Nie śmiej się. Całe życie przeleciało mi przed oczami.
— Przepraszam. Postaram się nie gwarantować ci takich życiowych seansów w przyszłości — Objąłem go ramieniem. — Choć nie wiem, czy będę w stanie się powstrzymać.
Stefan zatrzymał się. Obrócił lekko głowę tak, że nasze spojrzenia się spotkały. Chwilę obserwował mnie swoimi ciemnymi oczami, zanim dodał:
— Wiesz, że nie chodzi mi o ciebie. Z tobą po prostu jest... inaczej.
Nie do końca zrozumiałem, co mógł mieć na myśli, ale też nie zdążyłem go o to spytać, ponieważ Kraft wydostał się spod mojej ręki i zniknął w pokoju.
Mrugnąłem kilka razy i sam zawędrowałem do łazienki, by się odświeżyć. Ochlapałem się kilka razy jakże potrzebną mi zimną wodą, kiedy usłyszałem dziwny szum dochodzący z pokoju. Postanowiłem to sprawdzić. Wyszedłem z łazienki i stanąłem na środku pokoju, zastanawiając się, co znowu przyszło Stefanowi do głowy.
Tym razem zastałem go siłującego się z moim łóżkiem. Nie rozumiałem, co dokładnie chciał z nim zrobić, dlatego jedynie przyglądałem się jego poczynaniom z założonymi rękami. Dopiero po chwili wszystko stało się jasne. Stefan uporał się z trudnym zadaniem, a dwa łózka w magiczny sposób stały się jednym.
— Dzięki za pomoc — Krafti rzucił sarkastycznie i opadł swobodnie na swoje dzieło.
— Po co to wszystko? Nie rozumiem.
— Chłopaki tak mieli. Uznałem, że to dobry pomysł.
— Cóż, to jest jakieś rozwiązanie — przyznałem, siadając obok niego. — Ale wydawało mi się, że mieścimy się w jednym łóżku.
— Nigdy w to nie wątpiłem — Stefan uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie naszych ostatnich nocy. — Od teraz po prostu będziemy mieć trochę więcej miejsca, grubasie.
— Ale... — próbowałem protestować, lecz Kraft pociągnął mnie za ramię, przewracając na plecy.
— Nie gadaj, tylko się połóż. Od razu zmienisz zdanie.
Opadłem na, tak jak zapewniał mnie Stefan, niezmiernie wygodne łózko. Mogłem wyciągnąć się na nim do woli - teraz było w nim naprawdę dużo miejsca. I choć uczucie komfortu zostało spełnione, to mimo wszytko nie mogłem pokazać tego Kraftowi. Naszła mnie nieodparta ochota na podroczenie się z nim. Nie wiem, może udzieliło mi się od szalonego dzisiaj Fannemela? Musiałem jednak uważać, żeby nie skończyć jak nieszczęsny Norweg.
Uśmiechnąłem się, kiedy ujrzałem Stefana, który delikatnie pochylił się nade mną. Jego blond kosmyki opadały bezwładnie tak nisko, że miałem wrażenie, że zaraz lekko musną mój nos.
— I jak? Czujesz się przekonany? — zapytał zaciekawiony.
— Nie do końca. Tu jest taka mała przerwa między łózkami i jeżeli nie będziesz uważał to w nią wpadniesz.
Wsunąłem rękę w niewielką przestrzeń, sugerując mu żartobliwie taką możliwość. Kraft przewrócił oczami na samo wspomnienie o jego niewielkim wzroście, ale w końcu się uśmiechnął.
Chwilę potem poczułem jak jego miękkie kosmyki opadają na moją twarz, a Stefan delikatnie, ale znacząco mnie całuje. I choć chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie, to Krafti w końcu ospale odsunął się, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Jego piękne czarne oczy patrzyły na mnie wyczekując.
— A teraz? — szepnął.
— Mmm. Już prawie. — Szturchnąłem delikatnie jego nos swoim. — Brakuje mi tylko...
Podniosłem się na łokciach, by dosięgnąć jego ust, ale Stefan równocześnie się odsunął. Spojrzałem na niego zaskoczony. Wiedziałem, że zrobił to specjalnie, bo śmiał się do mnie głupkowato. Odwzajemniłem uśmiech, sądząc, że Kraft odpuści, ale kiedy ponownie próbowałem się przysunąć, on znowu uciekł. A więc i on chciał się ze mną droczyć? Proszę bardzo.
— Jeśli będziesz się opierał, to nigdy nie dowiem się, czy to łóżko jest wygodne — rzuciłem, bawiąc się w jego grę.
— Opieram się, bo zapomniałeś o czymś bardzo ważnym — zauważył cicho Stefan.
Co ciekawe nie był wcale zdenerwowany, co przecież mogłoby być logiczne, biorąc pod uwagę moje irytujące zapominalstwo. Rzecz w tym, że nie miałem pojęcia, o czym mógłbym zapomnieć. Zanim jednak zdążyłem spanikować, zauważyłem, że Stefan wciąż obdarowywał mnie tym swoim tajemniczym uśmiechem. A więc to nie mogło być nic poważnego.
Niemal od razu dostałem swoją odpowiedź. Kratf delikatnie przesunął palcem wzdłuż mojej koszulki, aż zatrzymał się przy jej kołnierzyku. Nieznacznie uniósł go tak, jakby chciał zobaczyć, co znajduje się pod nim. Spuściłem głowę, by śledzić jego ruchy, ale już chwilę potem tego żałowałem. Stefan w jednej chwili podniósł rękę, trącając mnie żartobliwie w nos.
— Zapomniałeś o muszce, frajerze — zaśmiał się.
Serio? Chodziło mu tylko o tę cholerną muszkę? Chyba faktycznie powinienem ją ze sobą zabrać.
— Co? Bez niej sobie nie poradzisz? — rzuciłem mu wyzwanie, odwracając sytuację na moją korzyść.
Kraft zmrużył oczy i nachylił się nade mną. Byłem niemal pewny, że uległ mojej sugestii. Już prawie czułem jego usta na swoich, w końcu były tak niebezpiecznie blisko. Lecz ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, nie doszło do tego wyczekiwanego spotkania. Stefan zatrzymał się milimetry ode mnie tak, że czułem jego ciepły, płytki oddech na swojej skórze. Dlaczego musiał mnie tak torturować?
— Poradziłbym sobie, ale nie wiem, czy wiesz... — szepnął — że za frajerskie się płaci.
— Ja ci dam frajera. — Nie wytrzymałem i rzuciłem się na Krafta.
Ten w odpowiedzi złapał za jedną z poduszek i zaczął wymachiwać nią w obronnych gestach. Oczywiście jego obrona bardzo szybko przerodziła się w atak, bo już po chwili dostałem poduszką w twarz. Nie mogąc tolerować kolejnej zniewagi tego wieczoru, sam chwyciłem za pierzastą broń z zamiarem użycia jej na niesfornym Stefanie.
Skończyło się na tym, że przez kilka następnych minut jak małe dzieci skakaliśmy po złączonych łóżkach, śmiejąc się pełną piersią i naparzając się poduszkami. Nasza wojna była na tyle poważna, że jedna z poduszek nie wytrzymała napięcia, a my momentalnie znaleźliśmy się w chmurze białego pierza.
— Stop! Przestań! — protestował Stefan.
Usiadłem spokojnie na łóżku, wykonując jego prośbę. Patrzyłem jak Krafti próbuje zdmuchnąć kolejne piórka ze swoich włosów. Wyglądał przy tym tak nieporadnie i słodko, że jedyne co mi pozostało to przyglądać mu się z uśmiechem na ustach.
— Nie ciesz się tak — obruszył się Stefan. — Trzeba będzie tu posprzątać.
Cóż, miał rację, ale nie chciałem wtedy o tym myśleć. Wzruszyłem ramionami i ignorując uwagę Krafta położyłem się wygodnie na łóżku. Lecz gdy tylko rzuciłem się na miękki materac, do góry ponownie uniosła się chmura pierza. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Usłyszałem ciche westchnięcie Stefana. W końcu jednak poczułem jak kładzie się obok mnie. Objąłem go ramieniem, pozwalając by położył swoją głowę na moim barku. Nawet nie wiem jak długo leżeliśmy tak w bezruchu. Nie liczyłem upływających minut, bo czas zupełnie mnie nie obchodził. Wpatrywałem się w biały sufit nade mną, krążąc myślami po wydarzeniach z całego dnia.
— Myślisz, że Johann z Danielem rozłączyli swoje łóżka po imprezie? — zapytałem, choć dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że powiedziałem to na głos, a nie w głowie.
Mimo to już chwilę później usłyszałem odpowiedź.
— Nie interesuje mnie to — skwitował obojętne Stefan. — Ważne, że nasze są złączone.
Uśmiechnąłem się. Kraft miał rację. Na zewnątrz naszego pokoju mogło dziać się wszystko - kłótnie, bitwy, kłamstwa, zdrady i całe zło świata. Ważne było to, że tutaj w środku nic nie mogło nas dosięgnąć. A ja chciałem, żeby te łóżka zostały złączone jak najdłużej.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Tak wiem, wyszło dzień później niż obiecałam, przepraszam 😥Ale nieplanowanie wróciłam dzień później z koncertu, na którym przekonałam się, że fale jednak istnieją, więc musicie mi wybaczyć 😅
Pozdrawiam i życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top