XIII. Genie In A Bottle
— Nie wierzę, że się na to zgodziłem — cmoknął Stefan.
Staliśmy we dwójkę przed drzwiami do pokoju na drugim piętrze. Zza nich dało się usłyszeć lecące na cały głos Cheri Cheri Lady, trochę krzyków, a nawet dźwięk rozbijanego szkła. Jednym słowem w pokoju trwała obiecana norweska "impreza". Dziwiłem się, że ktoś z recepcji nie znalazł się tutaj przed nami.
— Oj nie narzekaj. — Szturchnąłem go w ramię. — Będzie... Fajnie?
Stefan spojrzał na mnie wymownie. Nie uśmiechało mu się iść na to spontanicznie spotkanie, co, szczerze mówiąc, trochę mnie zdziwiło. Przeważnie to on musiał mnie namawiać na takie wypady, a tym razem to ja miałem ochotę się na nim pojawić. Może przekonał mnie fakt, że wszystko było na miejscu, a my nie musieliśmy wychodzić na chłodne skandynawskie powietrze? Trudno byłoby nie skorzystać z takiej okazji.
— No dobra — westchnął. — Ale jak mówię, że wychodzimy, to wychodzimy.
Kiwnąłem głową, przystając na jego propozycję. W końcu uniosłem rękę i zapukałem. Nie chciało mi się wierzyć, że ktoś w pokoju w ogóle to usłyszy, w końcu w środku było naprawdę głośno. Po chwili jednak usłyszałem przekręcany zamek, a drzwi się otworzyły. Stanął w nich Stjernen, który powitał nas szczerym uśmiechem.
— Nareszcie! Już myślałem, że wolicie spać.
Andreas rzucił mi się na ramię i obejmując mnie, zaciągnął nas do środka. Dodatkowo trzymał w ręce piwo, a że przez jego nieuwagę szklana butelka znalazła się niebezpieczne blisko mojej twarzy, zacząłem modlić się, by nie wydłubał mi nią oka. Norweg najwyraźniej się tym nie przejmował, bo doprowadził mnie na środek pokoju.
— Chłopaki! Zobaczcie, kto przyszedł!
Rozejrzałem się dookoła, by ogarnąć wzrokiem wszystkie zgromadzone osoby. Na złączonych w rogu pokoju łóżkach rozsiedli się jego właściciele -Johann z Danielem. Kiedy ten pierwszy, siedział na rogu i uzupełniał szklanki rozstawione na podłodze, drugi chował się za swoim laptopem, bawiąc się w DJ-a. Norweskie trio dopełniał Johansson, który gdzieś z tyłu łózka opierał się leniwie o ścianę.
Reszta gości rozsiadła się na podłodze. A mówiąc reszta gości, mam na myśli wszystkich Niemców i naszego imprezowego rodzynka Manuela. Jedynie Koflerowi udało się zająć wygodniejsze miejsce, ponieważ dosłownie rozłożył się na skórzanym fotelu. Przez taką ilość osób w pokoju zrobiło się niesamowicie duszno. Widziałem, że jedno z okien było otwarte, ale to nie mogło wystarczyć jako odpowiednia wentylacja. Westchnąłem. Musiałem jakoś to wytrzymać.
Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Odwróciłem głowę, by przekonać się, że to Fannis wyszedł z łazienki. Spojrzał na nas - nowo przybyłych gości - i obrzucił swoim szalonym uśmieszkiem. Zgarnął z biurka kubek, który zapewne należał do niego, i wciągając rękę do przodu, wskazał nam miejsca na podłodze.
Skorzystaliśmy z jego propozycji i już po chwili siedzieliśmy obok niego na miękkiej wykładzinie. W zasadzie trochę nie wiedziałem, co robić. Wszyscy, w mniejszych lub większych grupkach, rozmawiali między sobą, a ja nie za bardzo czułem chęć włączenia się do którejkolwiek z nich. Spojrzałem przez ramię na Krafta, który jedynie wzruszył ramionami i spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że to jednak nie był dobry pomysł.
— Uwaga, chłopaki! — uciszył nas Stjernen, który nadal stał nad zgromadzonymi. — Wszyscy są, więc gramy w butelkę!
Wyzerował piwo, które trzymał w ręce i z triumfalnym uśmiechem na ustach pokazał nam atrybut niezbędny do rozpoczęcia gry. Zadowolony rzucił się na podłogę, by położyć butelkę w środku naszego koła i jako pierwszy nią zakręcić.
Mimowolnie spojrzałem się na Koflera, który śmiejąc się pod nosem, pokazywał, że coś mu się należy. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wstałem, by podać mu przyniesioną wcześniej butelkę piwa. Zabrał ją z takim zadowoleniem, jakbym co najmniej wręczał mu nagrodę Nobla w dziedzinie "A nie mówiłem?". Szybko odkręcił browar i wzniósł nieznaczny toast, podsumowując całą sytuację jednym zdaniem:
— Teraz dopiero zacznie się zabawa.
— Hayboeck przestań bawić się w kelnerkę i chodź tu. — Odwróciłem się, słysząc wołającego mnie Norwega. — Twoja kolej.
Okazało się, że wszyscy patrzyli się właśnie na mnie. Pewnie dlatego, że butelka przestała się kręcić i wskazała miejsce, w którym przed chwilą siedziałem. Miałem obawy, że to się źle skończy, ale mimo to potulnie usiadłem na podłodze, szykując się na najgorsze. Rozglądałem się po pokoju, zastanawiając się, z której strony przyjdzie ostateczny cios.
— Ja to załatwię. — Nie zdziwiłem się, kiedy Fettner zabrał głos. — Jako, że ostatnio dałeś ciała i nie wypiłeś nalanego kieliszka, tak teraz masz dokończyć wszystkie drinki w tym pokoju.
— To niehigieniczne. — Zmarszczyłem brwi zniesmaczony jego pomysłem. — Poza tym wątpię, że wszyscy dobrowolnie rozstaną się ze swoimi drinkami.
— Ja na pewno nie — rzucił Tande jak na zawołanie i wychylając się znad laptopa, ostentacyjnie wziął duży łyk z czerwonego kubka.
Spojrzałem się zrezygnowany na Manuela, który z kolei na zrezygnowanego nie wyglądał. Wiedziałem, że nie odpuści dopóki nie dopnie swego lub, jeszcze gorzej, dopóki mnie nie upije. W końcu postawił przede mną szklankę, nalał do niej solidną porcję czystej wódki i wręczył mi ją z uśmiechem.
— Pij — rozkazał.
Nie za bardzo chciałem to robić, ale z drugiej strony może lepiej było mieć zemstę Fettnera za sobą. Niechętnie wziąłem szklankę do ręki. To naprawdę było dużo alkoholu na raz. Znając siebie wiedziałem już, że jak tak dalej pójdzie to albo wyląduje przytulony do sedesu albo w łóżku ze Stefanem.
Licząc na to drugie, zabrałem się za picie, próbując przy tym ignorować gorzki smak i ostry zapach wódki. Wraz z upływem alkoholu w szklance, co raz lepiej słyszałem skandowane przez resztę pokoju zachęty. Jakby wszyscy kibicowali mi w niszczeniu sobie wątroby. Nie powinno mnie to cieszyć, ale z ich pomocą dotarłem do dna, wydobywając z niego ostanie krople. Przetarłem usta wierzchem dłoni i wystawiłem rękę ze szklanką przed siebie. Odwróciłem ją, by pokazać, że sumiennie wypełniłem zadanie.
W tym momencie w pokoju wybuchła taka euforia, aż bałem się, że ogłuchnę. Wśród chaosu odnalazłem jednak uważny wzrok Manuela. Brunet jedynie kiwnął głową, niejako doceniając mój wyczyn. A może tylko cieszył się, że się do niego przyczynił? Z nim nigdy nic nie wiadomo.
— To jak? Mogę już kręcić? — spytałem Stjernena, który wciąż był najbliżej butelki.
Andreas oprzytomniał i przesunął szkło tuż pod moją rękę. Nie zastanawiając się długo, po prostu zakręciłem. Butelka tym razem wybrała innego z Norwegów, bo zatrzymała się na siedzącym na łóżku Johannie. Zanim zdążyłem solidnie pomyśleć nad wyzwaniem dla niego, uprzedził mnie siedzący obok Fannemel. Szybko położył dłoń na butelce, jakby chciał zasugerować, że to on przejmuje teraz tę grę.
— Dasz mi swój telefon. — Wyciągnął rękę w stronę kolegi z drużyny.
Forfang zmarszczył czoło i założył ręce na piersi. Wcale nie podobał mu się ten pomysł, co zresztą skomentował chwilę później:
— O nie, nie. Ja wiem, jak to się skończy. Ostatnio powysyłałeś jakieś głupoty do Celiny i nie odzywała się do mnie przez tydzień. Tydzień! Rozumiesz to?! — Niepewnie przeczesał włosy. — Dlatego przewidując, że na to wpadniesz, schowałem telefon.
— Schowałeś? Przecież ty nie wytrzymasz dwóch minut bez niego. Nie wierzę ci. Daniel, przeszukaj go. — Anders zaczął się wiercić.
Blondyn jak na rozkaz, odłożył kubek na szafkę nocną i odwrócił się w stronę Johanna. Ze złowieszczym uśmiechem, zaczął przebierać palcami, jakby miał zamiar zrobić coś nielegalnego. Zanim jednak zdążył zbliżyć się do oskarżonego, ten znacząco odepchnął jego ręce.
— Łapy przy sobie. Nie znajdziecie go.
— Tu też nie ma — zauważył Johansson, który wyrzucił wszystkie rzeczy z szafki nocnej Johanna na podłogę, robiąc przy tym nie mały bałagan.
— Hej, to moje rzeczy! — wzburzył się Forfang.
— Właśnie dlatego w nich szukam.
— Nie pomyślałeś, że skoro tak mi zależy na tym telefonie, to nie ukryję go w tak banalnym miejscu?
— No tak. — Podkręcił wąs. — Miewasz przebłyski inteligencji.
Johann nic już nie powiedział, ale za to solidnie zgromił rodaka wzrokiem. Ten jedynie wzruszył ramionami i zabrał się z swój kubek. O rozładowanie napięcia postarał się jednak Fannis, który podsunął butelkę Forfiemu.
— Dawaj, kręć.
— Chwila, chwila. — Do rozmowy włączył się pilnujący sprawiedliwego przebiegu gry Fettner. — Przecież nic jeszcze nie zrobił. Odpuszczamy mu?
— Nie, nie — zaśmiał się Anders. — Jak znajdę ten telefon, to sprawię, że ona nie odezwie się do niego przez miesiąc. Tak w ramach kary.
Johann puścił tę uwagę mimo uszu i zakręcił butelką. Ta wskazała na Eisenbichlera, zajętego dopijaniem swojego drinka. Zanim zorientował się, że to on jest na celowniku, jego kolega z drużyny zadał mu potężny cios.
— Masz wytrzymać pięć minut — rzucił tajemniczo Wellinger.
W jednej chwili na Markusa rzucili się z dwóch stron Stephan i Richard. Dopiero po chwili zrozumiałem, co takiego musiał wytrzymać Niemiec. Patrzyłem jak bezradny wił się po podłodze, kiedy jego koledzy poddali go terapii łaskotkowej.
— Stop! Przestańcie! Litości! — wydzierał się. — Freund, pomóż mi!
Ale Severin siedział obok zupełnie niewzruszony i z anielską cierpliwością popijał kolejne piwo. Wołanie Markusa o pomoc skwitował z uśmiechem:
— O nie. Zbyt dobrze się bawię, by to przerwać.
I tak wszyscy przyglądaliśmy się torturom jakie zgotował swojemu koledze Andreas. Żadne z nas nie rzuciło mu się na pomoc, może dlatego, że żadne z nas nie chciało znaleźć się na jego miejscu. Dopiero gdy minęło dłużące się w nieskończoność pięć minut, odetchnęliśmy z ulgą. A w zasadzie najbardziej Markus. Usiadł wygodnie na podłodze i zaczął poprawiać całkowicie pogniecioną koszulkę. Spojrzał się złowieszczym wzrokiem na Wellingera i zakręcił butelką.
— Oby karma tym razem zadziałała — dodał pod nosem.
I tak, jakby za sprawą magicznej mocy, którą karma w zasadzie była, butelka wskazała na Andreasa. W jednej sekundzie łowca stał się zwierzyną, a zwierzyna mściwym mężczyzną z za dużą ilością endorfin w organizmie. Wyczuwałem mieszankę wybuchową, podobnie jak i Andi, który momentalnie pobladł. Czekał na najgorsze, kiedy Markus wciąż się zastanawiał.
— Musisz przelecieć Krafta.
Na początku myślałem, że się przesłyszałem. Ale kiedy Stefan opluł mnie swoim drinkiem, zrozumiałem, że jednak nie mam problemów ze słuchem. Zacząłem jednak sądzić, że to Markus ma problem z głową.
— Co?! — Stefan z Andreasem żądali wyjaśnień.
— No normalnie. Podczas konkursu indywidualnego — wyjaśnił Niemiec jakby to była najbardziej oczywista rzecz na ziemi.
Reszta pokoju siedziała cicho nie za bardzo wiedząc, jak w ogóle zareagować na całe zajście. Sam chciałem wyjaśnić parę rzeczy Markusowi, ale nie miałem pojęcia skąd u niego taki pomysł. Może coś wiedział? Nawet jeśli tak, to chyba nie dzieliłby się tym przy wszystkich, prawda? A więc to musi być jakiś głupi żart.
— Czy to w ogóle legalne w tej grze? — Stephan domagał się sprawiedliwości. Zdziwiło mnie, że był aż tak tym przejęty.
— Niby nie. — Fettner wzruszył ramionami. — Ale poczekajmy. Chcę zobaczyć jak to się skończy.
— Ale ja nie chcę — oburzył się Leyhe po czym rzucił się na rodaka. — Markus? Co to ma znaczyć?
— Jak to co? — Eisenbichler nadal nie widział problemu. — Ma go prze-lecieć. Polecieć dalej. Skoczyć dalej. No tak czy siak zająć lepsze miejsce w konkursie. Czego nie rozumiecie?
W pokoju dało się usłyszeć ulatujące ze wszystkich powietrze. Odetchnąłem z ulgą, podobnie jak i Stefan, który zaczął z powrotem swobodnie oddychać. Andreas nerwowo wachlował się kołnierzykiem swojej koszulki, a kiedy znacznie uspokoił tętno, dodał z ulgą:
— Stary, nie mogłeś tak od razu powiedzieć?
— Chyba nie pomyśleliście, że chodziło mi o... — Rozejrzał się po pokoju. Kiedy ujrzał same zmieszane miny, uświadomił sobie wagę wypowiedziach wcześniej słów. — Matko! Wy naprawdę o tym pomyśleliście! Tylko jedno wam w głowie.
Cóż, zabrzmiało to dość dwuznacznie. Aż dziwię się, że sam nie był świadomy, aż takiego przypadku. Z czasem jednak do Markusa zaczęła dochodzić powaga całej sytuacji. Zamyślony oparł policzek na dłoni i zrezygnowany wyciągnął swój kubek przed siebie.
— Nalejcie mi, bo zaczynam pierdolić głupoty.
Z lekko zniesmaczoną miną Johansson zajął się uzupełnianiem plastiku, z którego już po chwili Niemiec wziął solidnego łyka. Wellinger z kolei zabrał się za kręcenie butelką, ale nie pozwolono mu wykonać kolejnego ruchu. Markus zatrzymał go machnięciem ręki:
— Chwileczkę. To nie zmienia faktu, że rzuciłem ci wyzwanie, które musisz wypełnić.
— Przecież teraz tego nie rozstrzygniemy. — Andi prychnął, stwierdzając oczywistość.
— To wiem. Ale możemy zrobić tak, jak zaproponował wcześniej Fannis — brnął dalej Markus. — Jeśli ci się nie uda, to będziesz miał karę. A ramach niej dasz mi odpisać na kilka wiadomości do twoich hotek.
Wellinger podniósł wzrok, lekko przejęty konsekwencjami swojego potencjalnego niepowodzenia w wyzwaniu, a jednocześnie w sobotnim konkursie. Nie wiedziałem, czy bardziej przejmował się skokami, czy rozproszyło go samo wspomnienie o nieobliczalnych hotkach. Wiem jednak, że Niemiec zawiesił się i nie za bardzo potrafiąc odpowiedzieć cokolwiek na propozycję rodaka. Z pomocą przyszedł mu Stefan, który dodał cicho, jakby bał się ponownie rozgrzebywać temat:
— Chciałem zauważyć, że zbyt dużo w tym wyzwaniu zależy ode mnie, a przecież ja jeszcze nie zostałem wylosowany.
— Ty masz po prostu dobrze skoczyć — uspokoił go Eisenbichler. — Tylko się postaraj, bo naprawdę mam ochotę popisać trochę z tymi małymi dziewczynkami.
Tym razem Niemiec szybciej zorientował się, że jego wypowiedź ponownie zabrzmiała mocno dwuznacznie. Brunet nie tłumaczył się bezsensowne, a jedynie podniósł swój kubek do góry, sugerując, że jednak potrzebuje kolejnej dolewki. Johansson, który wciąż trzymał butelkę w ręku, zawahał się przy jej odkręcaniu.
— Ja nie wiem. Pomyślałeś o tym, że pierdolisz głupoty, dlatego że pijesz, a nie na odwrót? — zasugerował.
Markus jednak nic już nie powiedział, tylko podniósł szklankę jeszcze wyżej. Norweg przewrócił oczami, ale w końcu uległ i dolał mu kolejną porcję. Kiedy Niemiec umoczył usta w upragnionym alkoholu, Wellinger wreszcie zakręcił butelką, kontynuując grę.
Tym razem kolejną ofiarą został schowany za laptopem Daniel. Oczywiście nie był tego świadomy, dopóki Johann delikatnie nie szturchnął go w ramię. Blondyn wychylił się znad ekranu, by spojrzeć na zastanawiającego się nad wyzwaniem Niemca.
— Hmmm. Siedzisz tak pod tym kocem. Wyraźnie jest ci zimno — stwierdził Andi. — Na pewno będzie ci cieplej, jak założysz swój kombinezon.
Wellinger wskazał na swobodnie zwisające czarne stroje, powieszone na drzwiach od szafy. Wyzwanie wydawało się łatwe w porównaniu do tego poprzedniego, przez co chyba każdy chciałby znaleźć się na miejscu Tandego. Dlatego też zdziwiłem się, kiedy reakcja blondyna była całkowicie odwrotna.
Norweg popatrzył uważnie, jakby chciał zweryfikować, czy aby na pewno dobrze usłyszał. Kiedy nie doczekał się żadnego sprostowania, ściągnął agresywnie brwi i wykrzywił usta. Powoli przymknął laptopa i odłożył go gdzieś za siebie. Wyprostował się, chcąc wyglądać poważniej i zaczął grozić Niemcowi palcem. Widziałem jak zbiera się do dłuższej, i zapewne ostrej, wypowiedzi i już wiedziałem, że Andi nie wyjdzie z tego cało.
— No to koniec imprezy — podsumował cicho Stjernen, jakby przeczuwał, że zaraz nadejdzie najgorsze. I w zasadzie, miał rację, bo już po chwili cały pokój wysłuchał skarg blondyna:
— Zwariowałeś?! Nie mogę tak po prostu któregoś założyć! Nie ustalałem tego z nimi. Obrażą się na mnie jeśli wykorzystam je do takiej durnej zabawy i potem nie pomogą mi wygrać konkursu. Nie mogę tak ryzykować.
Spojrzałem zakłopotany na Stefana, który odpowiedział mi równie zmieszanym spojrzeniem. Czy aby na pewno dalej rozmawiamy o kombinezonach?
— To nie wiem. — Severin wzruszył ramionami. Chciał pomóc swojemu młodszemu koledze, który wyraźnie znalazł się na celowniku Norwega. — Po prostu wybierz ten, który lubisz najmniej.
Pomysł wydawał się być dobry, ale nie dla Daniela, który rozjuszony rzucił w Niemca pustym, plastikowym kubkiem.
— Nie ma takiego. Lepiej siedź cicho, bo jeszcze usłyszą, że w ogóle ktoś wpadł na taki pomysł. Wy i to wasze przedmiotowe traktowanie.
— Wypraszam sobie. — Freund odstawił kubek na szafce. — Doceniam swój sprzęt, ale się z nim nie żenię. Po za tym nie ma niczego złego w przedmiotowym traktowaniu... przedmiotów.
— Mów, co chcesz. Ja tam wolę się z nimi przyjaźnić.
— A ja wolę z nich korzystać i wygrywać. W końcu z nas dwóch, to ja tu wygrałem kryształową kulę.
Usłyszałem jedynie zdziwione westchnięcia zgromadzonych w pokoju. Nie sądziłem, że Niemiec będzie w stanie wyciągnąć aż tak potężną kartę przeciwko Norwegowi. Z założenia na takich spotkaniach rzadko rozmawialiśmy o konkursach, może dlatego, że nie chcieliśmy powodować konfliktów. Dlatego też jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że to właśnie bezkonfliktowy Severin, zdecydował się na taki komentarz. Wiedziałem jedno. To nie mogło się dobrze skończyć.
Tak jak przypuszczałem Daniel zmarszczył brwi i spojrzał na Freunda morderczym wzrokiem.
— Nie wygrałeś jej, a ukradłeś — syknął.
— Nie moja wina, że Prevc zapomniał zaśpiewać na dobranoc swojemu kombinezonowi.
Tande w jednej chwili wykonał bliżej nieokreślony, ale na pewno agresywny, ruch w stronę Freunda. Zanim jednak zdążył go dopaść, został zatrzymany na krawędzi łóżka przez czujnego Johanssona. Od strony podłogi na ratunek swojemu przyjacielowi rzucił się Richard. Szybko znalazł się pomiędzy kłócącymi się stronami, bezpiecznie je rozdzielając. Dało się odczuć napiętą atmosferę, która znacznie ochłodziła nasze imprezowe zapały. W szczególności, że z kolejnym wyzwaniem robiło się co raz dziwniej.
— Czy to ten moment, w którym ktoś wypada przez okno? — szepnął do mnie Stefan.
Mimowolnie zaśmiałem się z jego idealnie dopasowanego komentarza. Szybko jednak zorientowałem się, że moje zachowanie było nie na miejscu wobec niezręcznej ciszy panującej w pokoju. Przypomniał mi o tym również Tande, który obrał sobie mnie na nowy cel. Szybko spoważniałem, żeby nie pomyślał, że śmieję się właśnie z niego. Niestety na to było już chyba za późno, bo zostałem obrzucony karcącym spojrzeniem. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Kofler, który wyczuwając problem w grupie, włączył tryb matki.
— Ależ panowie, spokojnie — apelował, co samo w sobie wyglądało dość śmieszne. W końcu to on na spokoju rozsiadł się w fotelu z piwem i nie uczestniczył w stresującej nas grze. — To tylko zabawa. Jednak zasady zasadami. Znajdziemy inne rozwiązanie. Może założysz ten kombinezon?
Wskazał na beżowy materiał wiszący na wieszaku przy szafie obok.
— O nie! — zaprotestował Johann. — To mój kombinezon. Rozciągniesz go!
— Oj daj spokój. I tak jest na ciebie za duży i w zasadzie to powinienem zgłosić to Seppowi — zauważył Kofler.
To skutecznie ucieszyło Norwega, który naburmuszony usiadł z powrotem na łóżku, zakładając ręce. Jednak to nie na jego reakcję wszyscy czekaliśmy. Tande w końcu wyszarpał się z mocnego uścisku rodaka i niechętnie zsunął z łóżka. Zdenerwowany przeczesał włosy i mrucząc coś pod nosem, ruszył w stronę szafy. Kiedy zabrał się za ubieranie wskazanego kombinezonu, zaczęliśmy wspierać go oklaskami. Po raz pierwszy widziałem, żeby faceci cieszyli się z tego, że ktoś się przed nimi ubiera, a nie rozbiera.
Tak więc, kiedy Daniel zapinał już suwak, wszyscy zaczęli wiwatować na jego cześć, gwizdać i piszczeć jak jego nastoletnie fanki pod skocznią. Jedynie samemu uwielbianemu wciąż nie udzielił się dobry humor. Złapał się pod boki i spytał zupełnie obojętnie:
— Zadowoleni?
— Rada butelkowa do spraw prawidłowego przebiegu gry potwierdza wykonanie zadania — zapewnił Fettner.
— Świetnie. Że też nie macie lepszych pomysłów.
— Wiesz, zawsze mogli kazać ci kogoś przelecieć — zaśmiał się Wellinger, klepiąc w udo blondyna stojącego tuż przed nim.
I wtedy coś w Norwegu pękło. Nie wytrzymał i wreszcie się uśmiechnął. Widocznie nie potrafił już dużej się gniewać w tak dobrej atmosferze. Poza tym nie po to się spotkaliśmy, by stroić fochy i obrzucać się błotem.
— No i o to chodzi! Dobry humor przede wszystkim. Masz, napij się. — Andi podał mu nowego drinka.
— W sumie to wygodny masz ten kombinezon Johann. Tylko po co ten krok tak nisko? Co ty tam masz? — zażartował, po czym dodał zupełnie poważnie: — Czy jak dokończę tę myśl w nieprzyzwoity i dwuznaczny sposób, to dostanę dolewkę jak Markus?
Niemal wszyscy zgodnie zaprzeczyli, odrzucając propozycję Norwega. Zdecydowanie mieliśmy już dosyć humoru, którym wcześniej uraczył nas Eisenbichler . W szczególności, że niektórzy prawie dostali po nim zawału.
Tande lekko zawiedziony, nie mniej jednak bardziej wesoły niż pięć minut temu, ruszył w stronę swojego miejsca na łóżku. Najwyraźniej przypomniał sobie, że przecież Johansson posiada kolejną flaszkę, za pomocą której może uzupełnić szklankę. Zanim jednak dopadł do szafki nocnej, stanął nad siedzącym obok niej Freundem. Wyciągnął przed siebie rękę, którą po chwili uścisnął Niemiec. Uśmiechnęli się do siebie, stuknęli plastikowymi kubkami i wznosząc mały toast, wypili zdrowie za nowy sezon. Miło było patrzeć, że tak szybko się pogodzili, w szczególności, że oznaczało to kontynuację gry. Chociaż w tamtym momencie nie wiedziałem już, czy to był dobry pomysł.
~~~~
Mała prywatka od autorki.
Rozdział wyszedł mi niesamowicie długi, dlatego musiałam go podzielić na dwie części, żeby dało się go czytać bez eksplozji mózgu. Ale obiecuję, że jutro wstawię jego kontynuację!
Szczerze to dawno tak się nie obśmiałam, wymyślając kolejne wydarzenia, więc mam nadzieję, że i wam przypadnie do gustu ta (chwilowa) dygresja, pokazująca, że nie tylko nasza ulubiona parka zalicza się do elity skocznych świrków 🤣
Jak zwykle dziękuje ciepło wszystkim zaangażowanym (i tym mniej zaangażowanym też) 💞
Życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top