VIII. One Kiss
— Stefan, czy mógłbyś wreszcie przestać? — rzuciłem, kiedy nie mogłem już znieść jego irytującego zachowania.
Kraft zatrzymał się, ale już po chwili kontynuował bezsensowne chodzenie po pokoju w tę i z powrotem. Robił już tak od ponad godziny, a ja nie potrafiłem skupić się na niczym konkretnym, kiedy tak łaził. Zaraz miał się odbyć kolejny konkurs, tym razem indywidualny, w Klingenthal, dlatego wreszcie musiałem się skoncentrować i wyciszyć przed następnymi skokami. Nie sądziłem jednak, że będzie mi w tym przeszkadzał mój współlokator.
— Stefan? — próbowałem, ale wciąż nie reagował.
Wybierał sobie jakiś punkt to w drzwiach, to gdzieś za oknem i konsekwentnie podążał w jego kierunku. Nic do niego nie docierało. Był kompletnie nieobecny. W zasadzie nie zaskoczyło mnie to. Już od wyjazdu z Kuusamo zachowywał się dziwnie. Najpierw przez całą podróż powrotną zaszył się gdzieś ze swoimi słuchawkami i udawał, że go nie ma. Kiedy pytaliśmy co się dzieje, odpowiadał wymijająco, że źle się czuje. Potem na lotnisku pomylił bagaże i zaczął agresywnie kłócić się z jakąś blondynką o nie swoją torbę. Przez co to ja musiałem łagodzić cały konflikt, przepraszając mocno urażoną i zirytowaną kobietę.
Po tej wpadce nie odzywał się do mnie przez kilka ostatnich dni, aż do kolejnej niezręcznej sytuacji w hotelowej recepcji. Pierwszego dnia w niemieckim kurorcie zapomniał załatwić nam pokoju, jak ma to w zwyczaju zawsze robić, i kiedy reszta kadry zdążyła się już rozpakować, my cały czas staliśmy w holu, czekając aż recepcjonistka wróci z przerwy na kawę.
Humor wrócił mu dopiero po udanym występie w drużynówce. Tak jakby pierwsze miejsce na podium w tym sezonie zerwało u niego jakąś sztucznie wytworzoną blokadę. Cieszył się jak głupi, uśmiechał i skakał, a nawet dał się namówić na symboliczne piwo, które jakimś sposobem czekało już na nas w pokoju Fettnera. Sam byłem zadowolony, w końcu mój przyjaciel wrócił do żywych.
Dlaczego więc teraz, dwie godziny przed kolejnym konkursem, po pokoju snuło mi się Kraftozombie?
— Fettner jest lepszym skoczkiem od ciebie! — krzyknąłem.
Miałem nadzieję, że ta, oczywiście nieprawdziwa, uwaga będzie w stanie wybić Stefana z transu, ale nawet tak drastyczna prowokacja okazała się bezsilna. Westchnąłem. Pozostawała jedynie bezpośrednia interwencja.
Leniwie podniosłem się z łóżka i stanąłem na środku pokoju, zagradzając mu drogę. Sądziłem, że to wystarczy by go obudzić, ale myliłem się. Stefan nie zatrzymując się, powoli wyminął mnie i kontynuował swój spacer. Zdenerwowało mnie pominięcie mojej osoby, dlatego od razu złapałem go za ramię i odwróciłem w moją stronę.
— Przestaniesz wreszcie? — syknąłem.
Stefan szybko oprzytomniał, patrząc na mnie pełnymi zaskoczenia oczami. Mrugnął kilka razy, jakby wciąż nie był świadomy, co się wokół niego dzieje. Wyglądał jakbym przed chwilą obudził go z głębokiego snu.
— Co... co się stało? — wydukał kompletnie zdezorientowany.
— Od godziny chodzisz po pokoju jak zombie, a ja nie mogę się przez to skupić — wytłumaczyłem mu powoli. — Nie nudzi cię takie łażenie?
— Ja... No... Ja chciałem... Nie wiem...
Próbował złożyć jakieś konkretne zdanie, ale nie był w stanie. Nagle stał się całkowicie rozkojarzony i roztrzęsiony. Przyglądałem mu się uważnie, próbując znaleźć przyczynę takiego zachowania. Zanim jednak zdążyłem coś ustalić, Stefan uśmiechnął się blado.
— Przepraszam. Nie zwróciłem na to uwagi.
Nie zwrócił uwagi? Jak można nie zwrócić uwagi na to, że przez ostatnią godzinę łazi się bez powodu po pokoju? Wszystko wydawało mi się podejrzane. Nawet fakt, że Kraft nagle zaczął mówić. Kompletnie nie kupiłem jego przeprosinowego uśmieszku i postanowiłem dowiedzieć się, co naprawdę za nim stoi:
— Zachowujesz się jakoś dziwnie. Co się dzieje? Wiesz, że możesz mi powiedzieć, jesteśmy przyjaciółmi.
Stefan podniósł głowę, by na mnie spojrzeć. Spoważniał, ale i też posmutniał. Patrzył na mnie tak, jakbym w jakiś sposób rozczarował go swoim zachowaniem.
— Wciąż powtarzasz, że jesteśmy przyjaciółmi, ale patrzysz na mnie w taki sposób, że trudno mi jest w to uwierzyć.
Zaskoczyła mnie jego uwaga. Nie wiedziałem dokładnie, co ma na myśli. I o co chodziło z tym komentarzem? Niby w jaki sposób się na niego patrzę? W odpowiedzi na moją zmieszaną minę Kraft złapał mnie delikatnie za rękę, po czym dodał spokojnie:
— Słuchaj Michi, dużo ostatnio myślałem. Wiem, że kazałeś mi o tym wszystkim zapomnieć. Zapomnieć o tamtej nocy, ale ja... Ja nie potrafię.
Wyprostowałem się i wziąłem głęboki wdech. Wiedziałem już do czego prowadziła ta rozmowa i nie byłem pewien, czy chcę dalej ją prowadzić.
— Próbowałem to ignorować, dlatego poszedłem z tobą w miasto. Myślałem, że to coś zmieni, że się przyzwyczaję, że będzie tak, jak ustaliliśmy. Ale okazało się, że jest jeszcze gorzej. Jednak lepiej byłoby, gdybym został wtedy w hotelu, tak jak od początku chciałem. Może wtedy nie miałbym wątpliwości.
Przeczesał nerwowo włosy. Widziałem jak bardzo trzęsie mu się ręka, co idealnie odwzorowywało zarówno jego, jak i moje zdenerwowanie.
— Wciąż zastanawiam się, dlaczego to wszystko się stało — kontynuował co raz bardziej chaotycznie. — Nie mogę przestać o tym myśleć, cały czas zatruwam sobie głowę, próbując znaleźć odpowiedź. Fakt, byłem totalnie pijany, ale jednak coś musiało siedzieć w mojej głowie, skoro się na to zdecydowałem. A teraz chcę wiedzieć czy to tylko moje pijackie urojenia, czy dzieje się ze mną coś, czego nawet nie potrafię opisać.
Powoli wysunąłem dłoń z jego uścisku. Były powody, dla których bałem się tego tematu.
— Stefan, nie warto tego roztrząsać... — próbowałem odwieść go od tego pomysłu, ale od razu zaprotestował.
— O nie, nie. — Kraft pogroził mi palcem. — Nie będziesz mi drugi raz mówił, jak mam się zachować. Jestem człowiekiem i nie możesz zabronić mi myśleć ani czuć. Kto jak kto, ale ty powinieneś to zrozumieć.
W pokoju zapadła cisza, ale ja wciąż słyszałem ostatnie, krzywdzące mnie słowa. Stefan złapał się za biodra, chcąc nadal wyglądać groźnie. Po chwili jednak opanował się i zrozumiał, że nie potrzebnie podniósł głos. Wiedziałem, że miał prawo być zły za to, że znowu narzucam mu, jak ma się zachować, ale nie potrafiłem wtedy znaleźć żadnego innego rozwiązania.
— Po prostu po pijaku zrobiłem coś, co mi się spodobało, a teraz... Teraz chcę widzieć...
— Czy spodoba ci się na trzeźwo — dokończyłem za niego.
Krafti jedynie kiwnął głową, potwierdzając moje słowa. Starałem się nie pokazywać tego po sobie, ale w środku zacząłem panikować. Wiedziałem, że gdzieś po drodze będę potrzebny mu do tego eksperymentu, dlatego musiałem szybko wymyślić jakąś wymówkę, aby stąd uciec. Spojrzałem wymownie na zegarek.
— Obawiam się, że to musi poczekać. Zaraz mamy zbiórkę.
Stefan jednak nie dawał za wygraną.
— Poczekaj — poprosił. — Jeśli jest tak jak mówisz i faktycznie o wszystkim zapomniałeś to może i lepiej dla ciebie. Ale jeżeli po tamtej nocy, tak jak ja, czujesz coś, czego nie jesteś w stanie zrozumieć, to błagam cię zostań jeszcze chwilę ze mną i pomóż mi to wszystko wyjaśnić.
Wziąłem głęboki oddech. Mogłem skłamać i po prostu spławić go, każąc zbierać się na konkurs - tak by było najłatwiej. Bałem się zostać, bo bałem się przyznać, że nie udało mi się dotrzymać obietnicy i zapomnieć. Stefan miał rację, to wszystko nie pozostawało mi obojętnie. Lecz w przeciwieństwie do niego, ja potrafiłem sobie z tym poradzić, a przynajmniej tak sądziłem. Obawiałem się, że jeśli dojdzie do rozmowy, to jego niepewność przejdzie i na mnie.
Jednak nie mogłem zostawić go samego, nie kiedy prosił mnie o pomoc. Po prostu nie mogłem. Nie ważne czego by ode mnie nie oczekiwał, musiałem zostać. Przez chwilę nawet pomyślałem, że dogłębne wytłumaczenie całej tej sprawy byłoby dla mnie dobre. Może wreszcie przestałbym okłamywać samego siebie i Stefana. Może dowiedziałbym się, co tak naprawdę czuję. W końcu jednak wmówiłem sobie, że zostaję tylko dlatego, że jestem jego przyjacielem, choć wiedziałem, że to nie jest do końca prawda.
Westchnąłem i spojrzałem na blondyna. Chciałem wyglądać na obojętnego, tak jak sobie założyłem. Profesjonalne podejście do sprawy, profesjonalna pomoc od przyjaciela profesjonalisty.
— Co mam zrobić? — spytałem.
Stefan podniósł wzrok, zaciekawiony moją chęcią do współpracy. Popatrzył na mnie śmiertelnie poważnie, jakby i on chciał do tego podejść z dystansem. Niestety bardzo szybko zdradziły go jego oczy, które z niewyjaśnionych powodów świeciły z radości.
— Jedną rzecz. I pozwolę ci wyjść — obiecał. Chwilę się wahał, ale w końcu sprecyzował: — Jedyne o co proszę, to jeden pocałunek.
— Zwariowałeś?!
— Chyba tak. — Wzruszył ramionami, uśmiechając się nieśmiało. — Ale nie ma innego sposobu, by się przekonać.
Przeczesałem nerwowo włosy. Tego się nie spodziewałam. To znaczy, trochę się spodziewałem, ale miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Z drugiej strony byłem głupi sądząc, że mnie o to nie poprosi. Faktycznie, chyba nie było innego sposobu, by się przekonać.
— Spokojnie, pewnie okaże się, że mam urojenia — próbował mnie uspokoić, zapewne widząc moje przerażone spojrzenie.
— A co jeśli będzie inaczej? — Tego obawiałem się najbardziej.
Stefan zmrużył oczy, jakby nie chciał przyznać, że istnieje druga możliwość. Na chwilę spuścił wzrok, po czym podniósł głowę.
— Tym będziemy martwić się później.
To zdanie w ogóle mnie nie uspokoiło. W zasadzie to od początku całej tej konwersacji nie byłem spokojny. Musiałem mocno ściskać dłonie w pięści, aby powstrzymać się przed strzeleniem sobie w twarz. Wtedy uważałem to za jedyny sposób na zresetowanie się i poukładane myśli. Nie chciałem robić nic pochopnie, dlatego wściekłem się kiedy, ni stąd ni zowąd, po prostu rzuciłem:
— Okej. Zróbmy to.
Niemal od razu mentalnie zbiłem siebie za to, co powiedziałem. Dlaczego w ogóle się zgodziłem? Poczułem jakby mój organizm zadziałał szybciej niż zdrowy rozsądek, na którym przecież tak często polegałem. Stefan wydawał się być lekko zdziwiony moim nagłym przyzwoleniem, ale co miałem powiedzieć ja, będący jeszcze bardziej zaskoczony swoją własną reakcją. Przecież nie chciałem tego pocałunku, prawda?
Żeby szybko złagodzić sytuację, a w zasadzie to pozostać zgodnym ze swoimi myślami, dodałem:
— Miejmy to za sobą, bo spóźnimy się na konkurs.
Kraft ściągnął lekko brwi, studiując uważnie moje sprzeczne reakcje. Nie chciałem dawać mu jakichś niestworzonych nadziei, ale zdaje się, że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem, sprowokowałem go do zmiany swojego stanowiska. Albo tak przynajmniej mi się wydawało. Wszystko mieszało mi się w głowie i co raz bardziej miałem ochotę jednak sobie przywalić.
— No dobra. — Stefan kiwnął głową, potwierdzając swoją gotowość.
Ja zdecydowanie nie byłem gotowy. Patrzyłem na niego, nie mogąc zrozumieć dlaczego jest taki pewny siebie. To znaczy wiedziałem, że zawsze, gdy mu na czymś zależało, potrafił być niesamowicie przekonujący i nie odpuszczał, dopóki nie dopiął swego. Ale teraz? Stał, trzymając ręce na biodrach i po prostu czekał. W końcu nie wytrzymałem i spuściłem wzrok, wbijając go w bardzo atrakcyjną podłogę.
Ktoś by powiedział, że to zwykły pocałunek. I miałby rację. Ale co innego kiedy mam pocałować swoją mamę, ciocię, Claudię czy nawet jakąkolwiek inną dziewczynę, a co innego kiedy nagle stoi przede mną Stefan. Nie rozumiałem dlaczego, aż tak bardzo bałem się tego pocałunku, ale może gdzieś w głębi wiedziałem już, że jedyne, co z niego wyniknie, to kolejny problem.
Stefanowi definitywnie znudziło się czekanie, dlatego to on jako pierwszy wykonał jakikolwiek ruch. Puścił ręce swobodnie wzdłuż ciała, zrobił dwa kroki i zatrzymał się blisko mnie, nie zostawiając między nami nawet milimetra przerwy. W końcu wspiął się na palce i delikatnie muskając mój policzek, złączył nasze usta w niepewnym pocałunku.
Na początku było dziwnie. Miałem wrażenie, że nic do siebie pasuje. Ani jego chłodna usta, ani te moje popękane od zimna. Wszystko wydawało się kompletnie absurdalne. Do czasu. W jednym momencie poczułem, że to co robiłem wcale nie było, aż tak bardzo oderwane od rzeczywistości.
Uświadomiłem sobie, że było we mnie coś, co uważało ten pocałunek za dobry pomysł. Coś, co nie pozwalało mi go przerwać. Coś, co chciało więcej. Coś, co nie pozwalało mi logicznie myśleć. Coś, o czym nigdy nie miałbym pojęcia, gdyby nie prośba Stefana.
Przeraził mnie fakt, że właśnie to coś podejmowało za mnie decyzję, a to wszystko zaczęło mi się podobać. Zachowawczo przerwałem pocałunek, zanim to dziwne uczucie zdążyło się rozwinąć.
Stefan spojrzał na mnie zaniepokojony, jakby bał się, że zrobił coś nie tak. Prawda była taka, że to ja zareagowałem nazbyt gwałtownie i odsunąłem się, zasłaniając usta ręką. Nie chciałem aż tak go odtrącić, ale wpadłem w panikę, która kompletnie zawładnęła moim ciałem.
Poczułem się jeszcze gorzej, kiedy wodząc wzrokiem przypadkowo wpadłem na jego niepewne spojrzenie. Owszem, szukał nim odpowiedzi na moje mało logiczne zachowanie, ale jednocześnie dał mi odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: co dalej? Powiększone źrenice i świecące z zadowolenia oczy mówiły same za siebie - Stefanowi podobał się ten pocałunek. Pamiętając, że Krafti nie miał pomysłu na taki rozwój wypadków, poczułem, że znajduję się w sytuacji bez wyjścia. Brawo Michael, jak zwykle się wpakowałeś.
— Przepraszam — wyszeptałem, zawstydzony swoją wcześniejszą nagłą reakcją. — Ale nie mogę tak. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Pokręciłem głową i zamknąłem oczy, bijąc się z myślami. W końcu zrobiłem to, co zawsze przychodziło mi pierwsze do głowy w takich sytuacjach. Odwróciłem się, złapałem za klamkę i wyszedłem z pokoju.
Dopiero kiedy znalazłem się na korytarzu, uświadomiłem sobie, że złamałem obietnicę daną Stefanowi w Kuusamo. Przyrzekłem mu, że już nigdy nie będę przed nim uciekał, a tym czasem zrobiłem zupełnie odwrotnie. Ponownie zostawiłem go samego w pokoju, jak kompletny tchórz. Po prostu myślałem, że jeśli nie przyznam się do swoich uczuć to one po prostu znikną. I z takim błędnym założeniem, bez spoglądania w tył, ruszyłem w stronę wyjścia z budynku.
***
Opadłem ciężko na jednym z wolnych miejsc w poczekalni. Miałem dużo czasu na rozmyślania. W końcu przede mną skakało ponad trzydziestu innych skoczków. Oczywiście usiadłem na krzesełku stojącym w samym rogu sali, aby nikt nie mógł się do mnie dosiąść. Zależało mi na byciu samym. Dlatego też zdecydowanie za wcześnie założyłem swój niebieski kask. Odniosłem wrażenie, że mając go na głowie jestem w stanie odizolować się od reszty.
Zamknąłem oczy. Próbowałem skoncentrować się na czekającym mnie skoku, zwizualizować go sobie i, już w głowie, wykonać wszytko perfekcyjnie. Takie myślenie miało mnie uspokoić, upewnić, że jestem w stanie powalczyć dzisiaj o podium. Tymczasem im dłużej miałem zamknięte oczy, tym częściej widziałem przed sobą Stefana. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co stało się nie tak dawno temu w naszym pokoju. Jakkolwiek nie próbowałem zapomnieć to wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą.
W końcu nie wytrzymałem i otworzyłem oczy. Pochyliłem się do przodu i przetarłem twarz ręką, próbując się opanować - musiałem skupić się na czymś innym. Odwróciłem głowę w lewo, wbijając wzrok w rozciągający się za oknem górski pejzaż. Miałem idealny widok na skocznię. No właśnie, skoki. Byłem na konkursie! To jest to. Skup się na skokach. Jesteś skoczkiem. Tak, ty Michi. Dasz radę. Belka, potem rozbieg, próg, bula, lecisz, zaraz telemark i...
— Hayboeck!
Aż podskoczyłem na krześle, słysząc swoje nazwisko. Zaskoczony, wydałem z siebie bliżej nieokreślony pisk, reagując na delikatne klepnięcie w ramię. Odwróciłem się gwałtownie, by napotkać równie zdziwionego Markusa, który automatycznie cofnął dłoń.
— Tylko mówię — Niemiec uniósł ręce w obronnym geście. — Skaczesz przede mną, a to już pora się zbierać.
Dopiero po tym ostrzeżeniu, wróciłem do rzeczywistości. Szybko rozejrzałem się po pokoju, w zasadzie tylko po to, by uświadomić sobie, że faktycznie została nas jedynie dwunastka. Byłem tak skołowany, że mało brakowało, a przeoczyłbym własny skok.
Lekko zawstydzony, uśmiechnąłem się nieśmiało do Markusa i pokiwałem głową.
— Dzięki — wydukałem. — Już idę.
Niemiec westchnął i dodając coś, zapewne niemiłego, pod nosem ruszył w stronę wyjścia. Ja niemal od razu zabrałem się za przygotowania. Poprawiłem kombinezon, założyłem plastron i wsuwając pod niego gogle, wstałem z zamiarem udania się na zewnątrz. Niestety moje plany zostały szybko zweryfikowane przez jedno z krzeseł stojących obok. Zahaczyłem o nie butem, którego oczywiście w pośpiechu nie zdążyłem zapiąć, i poleciałem jak długi na ziemię.
Huk nie pozostawił reszty oczekujących skoczków obojętnych. Pierwszy zareagował Freund, który siedział najbliżej mnie. Chciałem wstać zanim Severin zdąży się odwrócić, ale kiedy podniosłem wzrok, napotkałem jedynie rozbawione spojrzenie Niemca:
— Żyjesz? — rzucił na mnie okiem. Kiedy po jego wstępnej ocenie wyglądałem na całego, dodał z przekąsem: — Zawsze lepiej wywalić się tu, niż tam na dole.
— To na pewno — mruknąłem do siebie, rozmasowując kolano.
Spuściłem głowę, czując wzrok reszty skoczków. Kompletna kompromitacja. Przysięgam, że słyszałem jak Fettner przewraca oczami, cmokając z zadowoleniem. Gdzie ja mam głowę? Przecież chodzić umiem od ponad dwudziestu lat, a tym czasem nie umiem wykonać tej prostej czynności. Muszę koniecznie oczyścić umysł, bo jak tak dalej pójdzie, to skończę dzisiejszy konkurs w szpitalu. Szybko pokręciłem głową. Nie mogę tak myśleć. Przecież to jest skoczny strzał w kolano. Weź się w garść Michi.
Przeraziłem się się, kiedy moja dłoń lekko się zatrzęsła. Niemal od razu wstałem, chowając ją za siebie. Nie chciałem nawet patrzeć jak jej kolejne wstrząsy odwzorowują moją niepewność. Potrzebowałem świeżego powietrza. Tak, to ono było mi potrzebne.
Zrobiłem kolejne kroki w stronę drzwi. Jednak zatrzymał mnie, siedzący blisko nich Kofler. Złapał mnie za nadgarstek i, chcąc nie chcąc, musiałem się zatrzymać.
— Dobrze się czujesz? — zaczął matkować.
Zanim spojrzałem mu w oczy, mój wzrok utkwił w drugiej części pokoju. Czułem, że już wcześniej mnie obserwował, ale nie chciałem tego sprawdzać. Wystarczyło, że widziałem go co chwila w swojej głowie. Patrzenie na niego teraz, jeszcze bardziej spotęgowałoby moją niepewność. Dlaczego więc to zrobiłem? Nie wiem.
Stefan początkowo był uważny, może i nawet trochę przejęty. Lecz kiedy zorientował się, że został przyłapany, od razu ściągnął brwi w gniewnym spojrzeniu. Przez chwilę dał mi odczuć swoje zdenerwowanie, po czym z wysoko uniesioną brodą, odwrócił głowę w stronę okna. Wiedziałem o co miał do mnie żal, ale nie potrafiłem nic z tym zrobić.
Lekkie szarpnięcie Kofiego uświadomiło mi, że wciąż czeka na moją odpowiedź. Zrobiłem długi wydech, wyrzucając z siebie jedynie małą cześć siedzących we mnie złych emocji i, starając się zabrzmieć przekonująco, powiedziałem:
— T...Tak. Jak najbardziej tak.
Wiedziałem, że Andreas nie kupił mojego kłamstwa. Trudno się dziwić skoro zająknąłem się przy zwykłym "tak". Nie miałem jednak czasu na dłuższe wyjaśnienia, co na szczęście zrozumiał i Kofler. Niezadowolony puścił moją rękę, a ja byłem pewien, że po konkursie będzie mnie o wszystko wypytywał.
Nie odwracając się drugi raz za siebie, wreszcie wyszedłem na zewnątrz. Tak jak myślałem, chłodne powietrze od razu dało mi solidny policzek w twarz, którego tak bardzo potrzebowałem. Wykonując podskoki, zarówno te małe jak i te duże, minąłem rozgrzewającego się w podobny sposób Markusa. Niemiec nie chciał zwracać na mnie uwagi, ale kątem oka widziałem, że mnie ocenia, kręcąc z niedowierzaniem głową. Szybko zrzuciłem z siebie jego spojrzenie, kiedy zabrałem swoje narty i ruszyłem po schodach w dół zeskoku.
Zanim jednak stanąłem na pierwszym stopniu, postawiłem sobie cel, jakim będzie nie sturlanie się na sam dół po wszystkich możliwych schodach. Ponieważ wiedziałem, że zarówno mój kręgosłup jak i reszta kończy może nie wyjść z tego cało, wziąłem głęboki wdech, uspakajając się przed każdym krokiem.
Sukcesem było dotarcie na wysokość belki startowej. Przede mną zasiadł na niej Piotrek Żyła. Kiedy Polak wiercił się na niej i czekał na magiczny ruch flagą, ja zająłem się wiązaniami. Oczywiście robiłem już to na pamięć, ale w dzisiejszych okolicznościach wolałem sprawdzić je o te trzy razy więcej, niż normalnie.
W końcu trzepnąłem się rękami w kask, by zmusić się do myślenia. Koncentracja na skoku - to było najważniejsze. Ostatni raz zamknąłem oczy, ostatnia wizualizacja, ostatnie przygotowanie. I tak jak zawsze mi to pomagało, tak wtedy okazało się być moim największym błędem.
Znowu zobaczyłem Stefana.
W jednej chwili moja, i tak znacznie uszczuplona, pewność siebie prysnęła jak mydlana bańka. Moje myśli odpłynęły w jakimś nieznanym kierunku i nie potrafiłem ściągnąć ich z powrotem. Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się na belce, kiedy światełko zmieniło się z czerwonego na zielone, kiedy trener machnął chorągiewką. Mój skok był zachowawczy tak, jakby moje ciało, po tylu latach treningu, skoczyło samo, unosząc się w powietrzu i lądując, bezpiecznym ale mało widowiskowym, telemarkiem. Na sam koniec uśmiechnęło się lekko do kamery, zabrało swoje narty i wyszło przez czerwone drzwiczki, stylizowane na jakiś słaby western z lat osiemdziesiątych.
Odzyskałem świadomość dopiero, gdy zmieniałem buty z tych narciarskich na te zimowe. Chwila. Gdzie ja jestem? Przecież przed chwilą byłem jeszcze na górze. Co się działo z moją świadomością przez ostatnie minuty? Jak ja w ogóle skoczyłem?
Podniosłem wzrok, by przyjrzeć się tablicy wyników. Przy moim nazwisku widniało sto dwadzieścia siedem i pół metra oraz, odpowiadająca skokowi, nie za dobra nota. Odległe miejsce i już wiedziałem, że dwa i pół metra za punktem K nie wystarczą, by znaleźć się w drugiej serii.
Nie ukrywam, że jakoś dziwnie nie byłem tym w ogóle przejęty. Miałem tyle innych nierozwiązanych spraw na głowie, że to jedno niepowodzenie naprawdę nie było najważniejsze. Może i lepiej, że nie dane mi było wykonanie drugiego skoku, bo kto wie, tym razem mój skoczny autopilot mógłby nie zadziałać.
Usłyszałem ogromną wrzawę niemieckich kibiców zebranych pod skocznią. To było zrozumiałe, w końcu skakało po sobie dwóch ich rodaków. Szybko przestudiowałem listę startową i doszedłem do wniosku, że zaraz będzie skakał Kofler. Musiałem szybko zniknąć. W szczególności, że po Kofim skakał Kot, a po Kocie...
Wstałem i zabrałem swoje rzeczy. Niejako olałem ludzi z naszego teamu, którzy od razu mnie osaczyli. Rzuciłem tylko kilka niepełnych zdań, trochę pokiwałem głową i machając zrezygnowany ręką, uwolniłem się z ich grupy. Ktoś mówił, że przecież jeszcze jest szansa, abym znalazł się w drugiej serii, ale nie oszukujmy się. Kto z tej dziesiątki skoczy gorzej niż ja? Nikt. No chyba, że wywinie orła, ale nie chciałbym w taki sposób przedłużyć swojego uczestnictwa w konkursie.
Posnułem się wgłąb narciarskiej wioski, żeby dotrzeć do naszego boksu. Kiedy otwierałem drzwi do ciepłego drewnianego domku, ponownie usłyszałem ucieszonych kibiców. Miałem nadzieję, że to Polacy, w końcu to ich wszędzie było pełno. Jednak gdy spojrzałem przez ramię, jedyne co rzucało się w oczy, to las Austriackich flag. Speaker ogłosił sto trzydzieści osiem metrów Krafta, a ja ze spuszczoną głową wszedłem do środka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top