L. What You Wouldn't Do For Love
Zanim się obejrzałem, Stefan wpychał mi już papier toaletowy do nosa, próbując zatamować pouderzeniowe krwawienie. Chwilę mi zajęło zanim zrozumiałem, co się dzieje, ale kiedy już odzyskałem świadomość, powoli odebrałem zakrwawiony papier od Stefana, przejmując jego obowiązki.
— Dam sobie radę — rzuciłem i wyminąłem go, by pójść do łazienki.
Liczyłem, że za mną nie pójdzie, ale na próżno. Czułem jego obecność za plecami, kiedy schylałem się nad umywalką, by opłukać twarz i nos. Nie chciałem podnosić wzroku znad różowawego strumienia zimnej wody, ale najwyraźniej mój mózg podświadomie zadecydował inaczej. Pozwoliłem sobie na chwilowe spojrzenie w lustro, a to wystarczyło, by nasze spojrzenia spotkały się w odbiciu.
— Michi, słuchaj...
Na same te słowa jęknąłem dość głośno i oparłem się o umywalkę. Ta reakcja wyraźnie zniechęciła Stefana do dalszej rozmowy, bo słyszałem, jak kolejne słowa grzęzną mu w gardle.
To nie tak, że nie chciałem z nim rozmawiać, bo to rzecz, którą powinniśmy zrobić. Nie wiedziałem tylko, czy mam na to jeszcze siły. Byłem zmęczony zarówno fizycznie jak i psychicznie, cholernie bolał mnie nos, a metaforycznie nawet i serce. Kompletnie nie czułem się na siłach, by udźwignąć tak poważną rozmowę. Dochodził jeszcze aspekt Stefana i to, co sam chciał powiedzieć. A nie przeczuwałem, by było to coś choć pozornie konstruktywnego.
Szczerze mówiąc miałem ochotę wyjść na zewnątrz i walnąć się twarzą w śnieg. To uśmierzyłoby cały mój ból. A przynajmniej ten zewnętrzny.
— Nie wiem, co się ze mną stało, naprawdę, nie wiem. Przepraszam...
Zakręciłem kran i powoli odwróciłem się w jego stronę. Oparłem się biodrem o umywalkę, założyłem ręce na piersi i wreszcie podniosłem wzrok, by spojrzeć na Stefana. Zdawał się przejęty, nie wiedziałem tylko, czy to wciąż efekt właśnie zakończonej rozmowy, czy stres przed tą nową. Musiałem coś powiedzieć, bo w przeciwnym razie Stefan zacząłby mnie na swój krzywy sposób błagać i przepraszać, a nie miałem ochoty słuchać jego mało znaczących pierdół. Kiedy nieznacznie uniosłem dłoń, Stefan przestał próbować wydać z siebie jakiś sensowny dźwięk i umilkł, by wreszcie mnie posłuchać.
— Nie będę udawał. Cholernie się na tobie zawiodłem. Jestem zły, zawiedziony i zmęczony tym wszystkim. Mówisz jedno, robisz drugie. To ciągle ta sama historia.
Jakby nie patrzeć, Stefan stał się strasznie przewidywalny. W sumie mogłem się spodziewać, że podobnie zachowa się w tej sytuacji — nic wcześniej, oprócz jego zapewnień, nie wskazywało, że będzie inaczej. I mogłem się na niego wściekać do woli, ale to nie rozwiązywało problemu, przed którym oboje stanęliśmy. Obrażaniem się na Stefana też nic nie zdziałam. Jedyną opcją była ta cholerna rozmowa — ktoś w końcu musiał mu wyjaśnić z jakim problemem się zmagał, skoro sam go nie widział. I choć naprawdę, ale to naprawdę, nie miałem najmniejszej ochoty ani nawet chęci, by tam być, to podjąłem się tego trudnego zadania. Nikt inny nie mógł tego zrobić.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo nie mam ochoty tu teraz być. I pewnie jeszcze jakiś czas temu po prostu bym stąd wyszedł, ale zależy mi na tobie, dlatego tego nie zrobię. Zostanę, a w zasadzie to zostaniemy. Bo nie wyjdziemy z tej łazienki dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.
To był ten moment. Miałem już dość tych wszystkich niedomówień. Musieliśmy wszystko ustalić jasno i raz na zawsze. Związek to niekończący się kompromis, a ja nie mogłem trwać w czymś, co nie miało określonego celu i planów. Wierzyłem, że dążyliśmy do tego samego — nieraz to udowodniliśmy — a Stefan tak naprawdę chciał tego samego, co ja, tylko jeszcze nie potrafił tego wyartykułować. Wystarczyła jedna szczera rozmowa, która otworzyłaby mu oczy. A może to ja czegoś nie widziałem? Coś przeoczyłem? Nie wiedziałem, dlatego tak bardzo zależało mi na tej chwili kompletnej szczerości.
Poza tym, mieliśmy przecież dość obszerną historię poważnych rozmów przeprowadzonych w hotelowych łazienkach. Ta nie byłaby pierwszą i pewnie nie ostatnią. To był odpowiedni moment.
— Michi...
— Nie miczuj mi tutaj, tylko... tylko posłuchaj.
Westchnąłem ciężko, bo już naprawdę nie miałem siły, by ponownie się produkować i starać przekonać Stefana do czegoś, czego sam nie chciał. Zresztą wcale nie chodziło mi o kompletną zmianę jego nastawienia, wiedziałem, że tego nie dam rady osiągnąć. Zależało mi jednak na jakimkolwiek kompromisie, a raczej na uświadomieniu mu, co może się stać, jeśli do takowego nie dojdziemy. Nie miałem dużo czasu na przygotowanie się do tej rozmowy, choć może to i lepiej. Zdecydowałem, że tym razem będę mówić prosto z serca i to, co dokładnie czuję i myślę. Koniec z półśrodkami. Może to był jedyny sposób, by dotrzeć do Stefana?
— Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i mógłbym zaszyć się z tobą w czarnej dziurze tak, aby już nikt nigdy nas nie zobaczył. Naprawdę mogę to dla ciebie zrobić.
Miałem wrażenie, że po części Stefanowi bardzo podobał się taki scenariusz — idealnie pasował do tego, co sugerował swoją postawą i słowami. Tylko my, odcięci od świata i oczów ciekawskich gapiów, zachłyśnięci wieczną miłością, na zawsze razem. Rozwiązywało to większość naszych problemów i w zasadzie jakbym bardzo, ale to bardzo się postarał, byłbym w stanie na to przystać. Chciałem jednak, by Stefan zauważył, jak wiele traci, podejmując podobną decyzję.
— Ale zastanów się, czy naprawdę warto rezygnować z pełni życia i kryć się przed światem, kiedy nie robimy nic złego. Miłość nie wybiera i my też nie mieliśmy wyboru. Sam mi to powiedziałeś.
Tak to widziałem i chciałem, by Stefan też wreszcie tak na to spojrzał. W szczególności, że sam na początku naszego związku tak bardzo próbował mnie przekonać, że to dobry pomysł.
— Poza tym, jam mamy sprawić, żeby traktowali nas normalnie, skoro sami pokazujemy, że traktujemy to jako coś nienormalnego?
Rozłożyłem ręce bezradnie. Jeśli sami będziemy traktować się w ten sposób, to nikt nigdy nie potraktuje nas inaczej. Damy innym przykład, którego tak bardzo staramy się uniknąć. A to kompletnie mija się z celem.
— Nie każę ci pisać o nas w gazetach, iść z tym do telewizji i mediów, rozpowiadać w na lewo i prawo, co nas łączy, chwalić się, afiszować. Naprawdę nie tego oczekuję. Zresztą i dla mnie byłoby to dość niekomfortowe.
Nie oszukujmy się, zrobiłoby się wokół nas trochę zbędnego szumu, a to ostatnia rzecz, której teraz potrzebujemy.
— Wszystko może zostać, tak jak jest teraz. Tyle że... — Nie do końca wiedziałem, jak to przekazać. — Po prostu... może warto zacząć od małych kroków? Kiedyś będziemy musieli powiedzieć rodzinom, braciom, może nawet kolegom z drużyny czy trenerom. Nie damy rady tego wiecznie ukrywać. Ktoś kiedyś zobaczy nas gdzieś w restauracji, na ulicy, siłowni i wreszcie połączy fakty. Tak, jak zrobił to Gregor. To nieuniknione.
W szczególności, że mama już się mnie pyta, kiedy przyjadę z Claudią na obiad, mama Stefana o mały włos nie zadzwoniła do Marisy w szpitalu, Manuel już dociekał, dlaczego mamy łóżko małżeńskie i bóg jeden wie, co jeszcze ludzie myślą na nasz temat. Ciągłe kłamanie rodzinie, w szczególności braciom, też nie jest dla mnie łatwe, ale wiem, że kiedyś będę musiał im powiedzieć.
— Zależy mi na tobie i nie chcę, by pewnego dnia taka sytuacja cię zaskoczyła — przyznałem szczerze. — Bo po tym, co dzisiaj widziałem, wiem, że nie jesteś na to gotowy.
Ktoś musiał powiedzieć mu prawdę i byłem do tego odpowiednią osobą. Cała akcja z Gregorem jedynie pokazała mi, a w zasadzie nam, jak bardzo przygotowani bądź nieprzygotowani jesteśmy na podobną okazję. Jeśli myśleliśmy o sobie na poważnie, na dobre i złe do końca życia — a w to wierzyłem — to to było bardziej niż oczywiste, że ktoś kiedyś się o wszystkim dowie. Nie da się ukrywać w nieskończoność, w szczególności, że naprawdę nie ma tu czego ukrywać. I to właśnie to chciałem, aby Stefan zrozumiał.
I miałem wrażenie, że po części nawet mi się udało. Najwyraźniej spokojny ton, który zastosowałem i słowa kierowane prosto z serca wreszcie dotarły do Stefana. Patrzył się na mnie mętnym wzrokiem, ale tylko dlatego, że i w nim musiało gotować się tysiąc myśli i emocji. W jednej chwili schował twarz w dłonie i zaczął nimi energicznie pocierać — tak jakby próbował pobudzić się do myślenia. Wiedziałem jednak, że to jedynie ukazuje, jak bardzo bił się ze swoimi myślami.
— Ja wiem, ja to wszystko wiem — rzucił ledwo wyraźnie, wciąż trzymając się za głowę. — Ale... nie, nie potrafię sobie tego poukładać.
Widziałem, z jakim trudem Stefan przyswajał moje kolejne słowa. Walczył sam ze sobą, tak jakby dwóch różnych Stefanów próbowało przejąć kontrolę nad jego myślami i uczuciami, i do tego żaden z nich wciąż nie chciał odpuścić. Była to tak szczera, niewymuszona reakcja, która w zasadzie jedynie potwierdziła to, co już wiedziałem — Kraft chciał się zmienić, ale jeszcze nie wiedział jak. To dobrze. To naprawdę dobrze. Cieszyłem się, że dążymy do tego samego, choć droga do upragnionego celu była zdecydowanie bardziej wyboista dla jednego z nas.
— Sam ci powiedziałem, że to normalne, że boimy się czegoś, co nieznane. Sam na ciebie naciskałem, że niepotrzebnie boisz się własnych uczuć. A teraz co? Spójrz na mnie. Jestem pieprzonym hipokrytą.
— Nie da się ukryć. — Nie mogłem się powstrzymać przed tym cichym, a jednak znaczącym komentarzem. Ten z kolei sprowokował nieśmiałe, może nawet skruszone, spojrzenie Stefana. Ewidentnie chciał mnie przeprosić za swoje zachowanie, ale nie do końca znał na to sposób.
— To tylko... Po prostu wciąż się boję. Bo jeśli z tego całego równania odejmę strach, to wychodzi na to, że zależy mi na tobie bardziej niż na tym, co sądzą o nas inni.
Stefan spojrzał mi prosto w oczy i nie mogłem zignorować uczucia, z jakim wypowiedział ostatnie słowa. Podświadomie się uśmiechnąłem, a i przepełniła mnie ogromna radość i duma z usłyszanych słów. Naprawdę to było właśnie to, co tak bardzo chciałem od niego usłyszeć. Czułem, że te wszystkie myśli o wiecznym ukrywaniu się były spowodowane właśnie obawą w zasadzie o wszystko i cieszyłem się, że tak naprawdę nie było żadnego innego powodu.
— Kocham cię, ale chyba nie za bardzo umiem to pokazać.
Stefan położył dłonie na biodrach i spuścił wzrok. Jego wyznanie, tak ważne przecież dla nas obu, prawie mi umknęło. Wszystko w jego postawie i głosie sugerowało, jakby mówił najprostszą, najbardziej trywialną rzecz na ziemi. A ten spuszczony wzrok? Zupełne jakby nie przyznawał się do wypowiedzianych słów. Dlaczego tak? Miałem swoje przeczucie. Stefan ponownie się bał, ale tym razem mojej reakcji. Zupełnie niepotrzebnie i chciałem, żeby to wiedział. Zrobiłem kilka kroków do przodu i położyłem mu dłonie na ramionach. Oczekiwałem, że na mnie spojrzy, ale ten wciąż się opierał. Nie mogłem pozwolić, by zwątpił. Nawet jeśli wciąż byłem na niego zły, to w tym momencie musiałem odrzucić wszystkie uprzedzenia na bok i zadbać o mojego Stefana.
— Nie musisz mi nic pokazywać ani udowadniać. Wiem, że mnie kochasz, bo zwyczajnie to czuję. Naprawdę. Nawet jeśli czasami przy okazji dźgasz mnie w serce dość mocno. — Lekko westchnąłem, ale przecież nie minąłem się z prawdą. — Próbujesz połączyć to ogromne uczucie z innymi nierzadko konfliktującymi z nim przekonaniami i dlatego wychodzi to, co wychodzi. Ale walczysz, widzę to. A to znaczy, że ci zależy.
Może to pokrętna logika, ale działania Stefana nie były bez przyczyny. Zawsze, odkąd tylko się znaliśmy, wybierał jasne cele i do nich dążył. Wszystko, co robił, miało swój powód, nic nie działo się z przypadku. Pod tym względem był naprawdę prosty w obsłudze. W przeciwieństwie do mnie oczywiście.
— Jak już to sobie wszystko poukładasz, bo widzę, że jest na to spora szansa — tu spojrzałem na niego wymownie — to zrozumiesz, że to, co mówię, to jedyne sensowne rozwiązanie.
— Masz rację — przyznał cicho, po czym dodał głośniej: — Cholera, ty zawsze masz rację. Dlaczego nigdy cię nie słucham, kiedy trzeba?
— Też zadaję sobie to pytanie. — Pozwoliłem sobie na niewielki uśmiech, który Stefan odwzajemnił tym raczej przepraszającym.
Wciąż czuł się nieswojo i źle z tym jak postąpił jeszcze chwilę temu, a może i od początku tego niewygodnego tematu? To było widać. Ponownie się skulił i nawet moje najszczersze i najbardziej urocze zapewnienia nie były w stanie wrócić jego pewności siebie. Uznałem, że jest jeden sposób, by nie pozostawić Stefana na pastwę swoich pędzących i często nierozważnych myśli, dlatego musiałem to jasno wyartykułować.
— Nie będę ukrywał, nadal jestem strasznie zawiedziony. — To się nie zmieniło. — Ale chcę, żebyś wiedział, że nie musisz przechodzić przez to wszystko sam. Pamiętasz, że to nasza wspólna sprawa? Jeśli nie chcesz rozmawiać ze mną o tym jako ze swoim partnerem, zawsze możesz porozmawiać ze mną jako ze swoim najlepszym przyjacielem, którym przecież wciąż jestem. Choć nie wykluczam, że nasze poglądy są raczej zbliżone.
Uśmiechnąłem się szczerze. Moja rada jako przyjaciela nie różniłaby się zbytnio od tej danej przeze mnie jako chłopaka, ale chodziło tu o coś innego. Coś, co Stefan od razu zrozumiał.
— Pamiętaj, że zawsze ci pomogę.
Krafti kiwnął głową i tak, jak się spodziewałem, od razu się we mnie wtulił. Dopełniłem uścisku, choć był to jeden z tych lżejszych. Zwyczajnie położyłem dłoń na jego plecach, dając mu poczucie jedności i bezpieczeństwa, ale nie ścisnąłem na tyle, by czuł, że nie chcę przerywać tego uścisku.
— Wiem, dziękuję — wyszeptał, po czym znacznie się ode mnie odsunął. — Choć nie wiem, czym sobie na to wszystko zasłużyłem. Zachowuję się jak kompletny baran, robię to... to wszystko, a ty wciąż chcesz ze mną rozmawiać. A widzę, przecież widzę, że to dla ciebie niełatwe. Nie... nie rozumiem. Jesteś dla mnie za dobry.
— Nikt nie jest idealny. Ja też nie. Sam wiesz, że sam robiłem różne głupoty...
— Nie takie jak ja.
— Nie będziemy się ponownie licytować. — Musiałem uciąć ten temat zanim znowu powrócimy do wyborów mistera dram w związku. — Po prostu zrozum, że biorę cię całego, ze wszystkimi wadami i zaletami, mimo że tych pierwszych masz znacznie więcej.
— Cieszę się.
— Nie ciesz się. Po tym wszystkim i tak śpisz w oddzielnym łóżku.
Dodałem wcale niesarkastycznie i uznałem, że wreszcie możemy zamknąć ten temat. Wszystko, co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane, a mnie cieszył końcowy rezultat tej rozmowy. Właśnie tego po niej oczekiwałem i odkąd poróżniliśmy się w szpitalu, czekałem na takie rozwiązanie. Obaj wiedzieliśmy, na czym stoimy i co powinniśmy robić, by jedynie ulepszać i rozwijać nasz związek we wspólnej sprawie. Tak, jak to powinno się robić. Idealne rozwiązanie.
Chociaż to udało mi się osiągnąć tego dnia. Wiedziałem, że nie będę się długo gniewał na Stefana — nie po tym, co finalnie od niego usłyszałem. Ale chwila samotności powinna wyjść nam na dobre. Należało uspokoić myśli, oboje powinniśmy to zrobić, dlatego zdecydowałem o niełączeniu łóżek. Tak trochę dla zasady, ale może i dla chwili spokoju.
Wreszcie odwróciłem się w stronę lustra i jakże się zdziwiłem, kiedy zobaczyłem swoją twarz. No tak, miałem kompletnie rozkwaszony nos. Nie wyglądało to najlepiej. I dopiero kiedy sobie o tym przypomniałem wrócił też ból. Cholerny Gregor. Ponownie zamoczyłem ręce w zimnej wodzie i próbowałem zmyć częściowo zaschniętą już krew, a w zasadzie to sprawić, że nie zostanie po tym wszystkim obszerny siniak. Niestety wiedziałem, że to nieuniknione.
— To był naprawdę głupi pomysł — mruknął Stefan podając mi przygotowany już zimny okład.
Spojrzałem na niego wymownie. W zasadzie to nie wiedziałem, czy był jakikolwiek inny pomysł. Gregor zrobił to, co chciał zrobić, a ja miałem jakieś dziwne przeczucie, że dotrzyma słowa po sprezentowaniu mi takiego pięknego siniaka.
— Myślisz, że to wystarczy? Że to koniec tej afery? — pytał, ale nie wydawał się przekonany.
— Sam nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — Ale sądzę, że tak. Może to pokrętna logika, w końcu Gregorowa, ale mu ufam. A nigdy nie sądziłem, że to powiem.
— Na jakiej podstawie? Przecież to nie ma sensu. — Stefan rozłożył ręce i opadł ciężko na skraj wanny. Czułem jego uważne spojrzenie na sobie. Gdyby mógł wywierciłby mi dziurę w plecach, a naprawdę nie chciałem przyjmować kolejnego ciosu tego dnia.
— Przeczucie.
To jedno słowo brzmiało tak absurdalnie, a jednak po wypowiedzeniu go z taką pewnością, czułem, że się nie mylę. Co innego miał do powiedzenia Stefan, który wciąż patrzył się na mnie niepewnie, a w zasadzie to miałem wrażenie, że czeka aż coś dopowiem albo najlepiej zmienię zdanie. Nie spieszyło mi się do tego, dlatego po dłużej chwili niewypełnionej żadnymi innymi zapewnieniami z mojej strony, Stefan głośno westchnął.
— No dobra. Obyś się nie mylił.
— Myślałem, że już ustaliliśmy dzisiaj moją nieomylność.
Stefan przewrócił oczami i zrezygnowany podniósł się z wanny. Zrobił trzy szybkie kroki w stronę drzwi, ale nie wyszedł z łazienki. Zatrzymał się tuż przed drzwiami i położył rękę na klamce, ale jeszcze jej nie nacisnął. Zupełnie jakby nad czymś się jeszcze zastanawiał. Obserwowałem jego nieskładne ruchy w lustrze, kiedy Krafti finalnie odwrócił się w moją stronę.
— Pozostała nam jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia, zanim będę mógł wyjść — rzucił dość poważnie i zacząłem się przejmować, cóż takiego przyszło mu do głowy. Sądziłem, że poruszyliśmy już wszystko, choć w sumie najbardziej zależało mi na tym jednym newralgicznym temacie. Co jeszcze zostało?
— Musimy ustalić, co oficjalnie stało się z twoim nosem.
Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłem niewielki uśmieszek na ustach Stefana. Och, ten mały skrzat grabił sobie więcej niż sądziłem.
— Jak to co? — Wzruszyłem ramionami. — Przywaliłem sobie bagażnikiem.
— Mam rozumieć, że to taki kryptonim na „kolega z drużyny przywalił mi w twarz", tak?
Zaśmiałem się pod nosem. W końcu właśnie tej samej wymówki użył Gregor, kiedy spektakularnie załatwiłem go w Wiśle.
— Tak. Właśnie tak.
Stefan pokręcił z niedowierzaniem głową i w końcu nacisnął dłonią klamkę. Chwilę później zostałem sam w łazience próbując ratować to, co zostało z mojego nosa. Cieszyłem się jednak, że nie musiałem ratować już czegoś znacznie bardziej wartościowego — naszego związku.
~~~
Mała prywatka od autorki.
To to powiedzmy, że koniec dramy z Gregorem, ale to nie oznacza, że typ się już odczepi. Sami zobaczycie. Kolejne z rozdziałów to jedne z moim ulubionych, które napisałam, bo miałam spory fun z tworzenia tej historii i to w sumie głównie dlatego wróciłam do tego ff. Zatem do następnego, szybkiego.
Życzę miłego życia.
PS Wciąż nie wierzę, że tak bardzo cisnę bekę z Fettnera w tym opowiadanku (a wierzcie mi, serio go lubię), a typ wraca z dwoma medalami olimpijskimi. Hit.
PS2 Jakimś cudem to jest równy, okrąglutki, pięćdziesiąty rozdział. A zostało mi jeszcze kilka pomysłów 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top