IX. Let's Hurt Tonight
Wyszło na to, że Stefan zajął trzecie miejsce, co zostało uznane przez Fettnera jako żelazny argument do świętowania. Dodatkowo plan podsycili Norwegowie, którzy uznali, że picie toastów za drugiego dzisiaj Tandego, będzie idealną zemstą na niepełnoletnim jeszcze triumfatorze dzisiejszego konkursu. A gdzie znalazła się wódka, tam znaleźli się Niemcy. I tak również ja, jakimś magicznym sposobem, znalazłem się w klubie obok garstki totalnie pijanych znajomych z pracy, zastanawiając się, po co w ogóle przyszedłem.
Zapewne reszta, a przynajmniej ta, która jeszcze zachowała resztki rozumu, myślała podobnie. W końcu siedziałem sam na kanapie, popijałem sok przez słomkę i w zasadzie robiłem wszystko, co nie kojarzyło się z dobrą zabawą w klubie. Po kolei każdy z zawodników, którzy akurat mieli flaszkę w ręku, proponował mi coś do picia, ale ja za każdym razem odmawiałem. Choć kusiło mnie, by zapić wszystkie smutki i choć na jedną noc zapomnieć, to wiedziałem, że po kilku kieliszkach sprawy mogą przybrać zupełnie inny, przeważnie niekorzystny dla mnie obrót.
Trochę nudziło mi się już, przyglądanie się pijackim wybrykom każdej z kadr i w zasadzie poważnie zacząłem zastanawiać się nad powrotem do hotelu. Kiedy w zasadzie miałem już wstać, na kanapę obok mnie opadł Kofler. Już wiedziałem, że gdybym szybciej zdecydował się na powrót, uniknąłbym i tego spotkania. Tym czasem starałem się nie przewrócić oczami więcej razy niż ilość słów w jego wypowiedzi.
— Jak tam mija wieczór? Chyba nie bawisz się najlepiej? — zaczął, lekko szturchając mnie w ramię.
Zanim podjąłem rozmowę, na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech numer trzy, czyli ten zapewniający innych, że wszystko jest dobrze.
— Dlaczego? Bawię się świetnie. Mam sok. — Pokazałem mu szklankę. — Jeden z lepszych jakie piłem.
Kofler przyjrzał mi się uważnie.
— Dwa tygodnie temu myślałem, że sam opróżnisz cały bar, a teraz siedzisz sobie tak po prostu z sokiem?
Unikając odpowiedzi delikatnie poprawiłem muszkę. Nie wiem, co mnie podkusiło, by ją ponownie założyć. Miałem nadzieję, że będę w stanie normalni ją nosić, niejako na przekór wszystkiemu co się z nią działo w ostatnich tygodniach. Miałem nadzieję, że jestem na to gotowy. Okazało się jednak, że terapia szokowa nie zadziałała, a ja czułem jak z każdą kolejną minutą śliski materiał co raz bardziej zaciska mi się na szyi. Z trudem wziąłem kolejny łyk soku i w końcu podjąłem się wyzwaniu kontynuacji rozmowy z Koflerem.
— Ty zawsze pijesz na imprezach? — odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie.
— Coś mi tu nie pasuje. Jesteś dziwnie rozkojarzony. Masz jakiś problem? Może mogę jakoś pomóc?
Ściągnąłem brwi, lekko zniesmaczony jego nagłą śmiałością. Pokręciłem głową, wymigując się od konkretnej odpowiedzi. Na moje oko Andreas znajdował się w stanie względnej trzeźwości, co oznaczało, że będzie tę rozmowę pamiętał. Dla mnie był to znak, że muszę uważać na to, co mówię. Skoro zdradzała mnie już mowa ciała, to chociaż słowami nie mogę ułatwić mu zadania.
— Coś z nim? — dodał, kiedy nie usłyszał żadnej innej odpowiedzi.
— Co z kim? — poprosiłem o sprecyzowanie.
Andi, jak na zawołanie, kiwnął głową w stronę baru. Ujrzałem tam znajomą mi postać w towarzystwie Wellingera, który tym razem nie ograniczył się do drinków z palemką. Kofler trafił w dziesiątkę. Nie mogłem jednak pokazać mu, że miał rację. Zagrałem najlepiej jak potrafiłem i zaśmiałem się, próbując ukryć frustrację.
— Ze Stefanem? Coś ty. Niech się bawi. Zasłużył sobie dzisiaj. Ja nie czuję się najlepiej. Nie chcę być mu kulą u nogi, dlatego tu siedzę.
Kofler kiwnął głową, niejako akceptując moją zmyśloną wersję wydarzeń. Jednak nie byłby sobą, gdyby nie skomentował mojego mało logicznego zachowania:
— Źle się czujesz, nic nie pijesz, nic nie robisz. To po co w ogóle przyszedłeś?
To było dobre pytanie. Wzruszyłem ramionami, sugerując, że nie znam na nie odpowiedzi.
— Nie wiem. Wszyscy szli, to i ja poszedłem.
— Ach, ta presja otoczenia. — Andreas objął mnie opiekuńczo ręką i zaczął dawać mi matczyne rady: — Może lepiej idź się połóż? Jakbyś potrzebował trochę powietrza to na dole jest patio.
— Dam sobie radę.
Delikatnie zsunąłem dłoń Koflera z ramienia. Uśmiechnął się, kiedy usłyszał wołających go Norwegów. Jak się okazało w klubie leciała właśnie La Tortura Shakiry, która spowodowała, że wszyscy poderwali się do tańca. No, prawie wszyscy.
Andi wstał i ruszył do pozostałych imprezowiczów tanecznym, hiszpańskim krokiem, zostawiając mnie samego. Odetchnąłem, bo już nie chciałem dłużej mu się tłumaczyć.
Wszyscy zniknęli gdzieś na parkiecie, tylko ja nadal siedziałem na kanapie blisko naszych stolików. Lekko znudzony wyciągnąłem telefon. Zauważyłem, że mam kilka nieodebranych połączeń od brata. Spojrzałem na godzinę. Jeszcze nie było zbyt późno, by oddzwonić. Potrzebowałem jednak odpowiedniego miejsca, by to zrobić.
Wstałem i powoli zszedłem na dół. Tak jak mówił mi wcześniej Kofi w klubie było patio, z którego właśnie miałem zamiar skorzystać. Na zewnątrz było ciszej i, przede wszystkim, nie tak duszno jak w środku. Po drodze oddałem pustą szklankę przechodzącemu akurat kelnerowi, który spojrzał się na mnie wymownie, ale nic nie powiedział. Uśmiechnąłem się nieśmiało i od razu odwróciłem się, zostawiając to niezręczne spotkanie za sobą.
Otworzyłem drzwi i wyszedłem przed klub. Od razu poczułem na sobie chłodne, nocne powietrze. W sumie nie było znów tak lodowato jak w Finlandii. Dało się wytrzymać w samej koszuli, ale mimo wszystko żałowałem, że nie zabrałem ze sobą kurtki. Schowałem ręce do kieszeni i ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu spokojnego miejsca.
Przy wejściu grupka zbyt młodych, jak dla mnie, ludzi paliła papierosy. Wstrzymałem oddech, by uniknąć znienawidzonego przeze mnie duszącego dymu. Szybko oddaliłem się od prowizorycznej palarni, przez co omal nie wpadłem na przesadnie obściskująca się parę. Chciałem ich przeprosić za swoje gapiostwo, ale zdaje się, że zajęci sobą nawet mnie nie zauważyli.
Na szczęście znalazłem jeszcze jakąś wolną przestrzeń i swobodnie oparłem się o ścianę. Nie tracąc czasu wyciągnąłem telefon z kieszeni i zacząłem wybierać numer do brata. Na chwilę się zawahałem. Może jednak było zbyt późno, by do niego oddzwaniać? Gdzie tam. Jak go znam to na pewno siedzi jeszcze przed komputerem, próbując sklecić jakiś, w jego mniemaniu, dobry hit. Czekałem, ale o dziwo nie odbierał. Odłożyłem telefon lekko zirytowany, przeklinając pod nosem.
— Co? Nieprzyjemnie, gdy ktoś cię unika? — Usłyszałem znajomy głos.
Podniosłem głowę. Stefan stał niecałe dwa metry ode mnie. Opierał się luźno o ścianę i wyglądał tak, jakby przyglądał mi się już od dłuższego czasu. A jeżeli faktycznie tak było, to jakim cudem nie zauważyłem go wcześniej? Skąd on w ogóle się tu wziął?
Rozejrzałem się dyskretnie w poszukiwaniu odpowiedzi. Ta praktycznie nasunęła się sama. Niedaleko nas stał Wellinger, pochłonięty konwersacją z jakimś nieznanym mi chłopakiem. Zapewne to Niemiec namówił go do przyjścia tutaj i to nie była jedyna sugestia, której uległ Stefan. Dopiero wtedy zauważyłem, że trzymał w ręku szklankę. Co prawda była już w większości pusta, ale po kilku pozostałych limonkach i listkach mięty, mogłem się domyślić, że jeszcze przed chwilą znajdowało się w niej uwielbiane przez Krafta mojito. Pozostawało jedno pytanie. Która to taka szklanka tej nocy?
Z jednej strony miałem nadzieję, że to jedna z pierwszych, bo naprawdę nie miałem ochoty użerać się z nim po pijaku. Z drugiej strony jednak im więcej wypił, tym mniej skłonny będzie do poważnych rozmów, które definitywnie nas czekały. Na razie musiałem wybadać teren, bo tym razem ucieczka nie wchodziła w grę.
Schowałem telefon do kieszeni i założyłem ręce. Nie patrząc na Stefana, rzuciłem w jego stronę:
— Wybacz, nie wiedziałem, że tu jesteś.
— Oczywiście, że nie wiedziałeś — prychnął. — Inaczej byś tu nie przyszedł.
Nie podobał mi się jego oskarżycielski ton, podobnie jak i jego ofensywna postawa. Rozumiałem, że mógł być na mnie zły, ale niepotrzebnie wprowadzał nerwową atmosferę. Dlaczego tak od razu w pierwszym zdaniu postanowił mnie zaatakować? Nie spodobało mi się jego zachowanie, dlatego odpowiedziałem równie agresywnie:
— O co ci chodzi, co?
— No nie wiem, może o to, że znowu mnie unikasz. Od konkursu nawet na mnie nie spojrzałeś.
— Dziwisz mi się? — Myślałem, że to oczywiste.
— Tak, dziwię się. Bo chciałbym ci tylko przypomnieć, że się zgodziłeś.
Może na sam pocałunek się zgodziłem, ale nie zgadzałem się na to, jak będę się po nim czuł. Lecz tego nie mogłem powiedzieć Stefanowi. Nie w tym momencie.
Patrzyłem się tępo w jego czarne oczy, nie potrafiąc znaleźć kolejnej wymówki. Zdziwiło mnie jednak, że były takie mętne. W końcu jednak przypomniałem sobie, że to musi być wina alkoholu. No właśnie, alkohol. Dlaczego rozmawiamy o tych rzeczach, kiedy połowa naszego duetu nie jest trzeźwa? To przeważnie się źle kończy.
— Już nie udawaj, że cię to nie obchodzi. Ty też zmagasz się z uczuciami, których nie rozumiesz — Stefan jednak kontynuował.
— Co ty możesz wiedzieć o tym, co czuję?
— Właśnie ja chcę wiedzieć, ale to ty nie chcesz mi nic powiedzieć.
— I uważasz, że to jest idealny moment, a ty jesteś w odpowiednim stanie na rozmowę? — rzuciłem, wypominając mu nieodpowiedzialny pomysł.
Stefan skrzywił się lekko i pokręcił głową, jakby nie do końca zrozumiał moją uwagę. W końcu ignorując zupełnie moje ostrzeżenie, zrobił krok do przodu redukując dzieląca nas przestrzeń. Złapał mnie mocno za ramię, przez co byłem zmuszony ponownie na niego spojrzeć.
— Słuchaj, nie powiedziałbym ci o tym, jak wiele dla mnie znaczysz, gdybym nie miał pewności, że odwzajemniasz moje uczucia. I nie wiem co sobie ubzdurałeś, ale taka jest prawda. A ten pocałunek? Wiem, że ci się podobał. Zresztą spójrz na siebie. Masz na sobie tę samą koszulę, tę samą muszkę. Już nawet podświadomie za mną chodzisz. Jakiego dowodu jeszcze potrzebujesz? Przestań uciekać i po prostu mi to powiedz.
Kiedy Stefan czekał na odpowiedź, ja zastanawiałem się czy ten poziom szczerości kwalifikuje się jako czwarta czy piąta szklanka. Tak naprawdę musiałem zająć myśli czymś niezwiązanym z naszą rozmową, bo przerażało mnie jak prawdziwe było wszystko, co przed chwilą usłyszałem. W zasadzie mogłem po prostu się przyznać. Łatwiejsza szansa mogłaby mi się już nigdy nie trafić. Wystarczyło jedno słowo.
Ale przecież nie będę wszystkiego wyznawał przed pijanym Stefanem. Była duża szansa, że zapomni o tej rozmowie, albo nie zrozumie wszystkiego w taki sposób, jaki bym chciał. Poza tym sam nie rozumiałem, co dokładnie chciałbym mu powiedzieć. Zbyt dużo niewiadomych wiązało się z takim rozwiązaniem, dlatego z niego zrezygnowałem. Wolałem go odrzucić, chociaż gdzieś w głębi czułem, że nie powinienem.
— Chyba musiałeś się pomylić.
Kraft odsunął się powoli. Najpierw patrzył się na mnie z niedowierzaniem. Potem zaśmiał się pod nosem i jedynie dodał z rozczarowaniem w głosie:
— Chyba tak. — Rozłożył bezradnie ręce. — Pomyliłem się. Nie sądziłem, że mój przyjaciel okaże się tchórzem.
Wściekły ruszył w moją stronę i przepchnął się obok, trącając barkiem moje ramię. Ustąpiłem pod jego naporem, pozwalając mu przejść. Stefan musiał być mocno zdenerwowany, skoro pozwolił mi to fizycznie odczuć, wyżywając się na moim ramieniu. Miałem zamiar odwrócić się i skarcić go za takie zachowanie, ale szybko porzuciłem ten pomysł. Chce się obrażać, to proszę bardzo, droga wolna.
Zdenerwował mnie stosunek Stefana do naszej rozmowy. Skoro podejmował ten temat, a nie był w pełni trzeźwy, to mógł liczyć się z moją odmową. W szczególności w takim lokalu, jak zwykły, głośny klub z masą ludzi dookoła, poważna rozmowa nie mogła mieć miejsca. Oczywiście byłem świadomy, że takie myślenie dawało mi kolejną wymówkę do odwleczenia szczerej konwersacji, dlatego właśnie tak chętnie z niej skorzystałem.
Powodem, dla którego zrezygnowałem z rozmowy, był również fakt, że się bałem. Przerażało mnie, że pijany Stefan myślał trzeźwiej niż ja. Co prawda nie podobał mi się jego oskarżycielski ton, ale to co mówił przecież brzmiało tak realistycznie. Czy to możliwe, że to wszystko jest prawdą?
Nie. Pokręciłem głową. Kraft jak zwykle po alkoholu wymyślił jakąś niestworzoną historię, a ja jak głupi w nią uwierzyłem.
Obiecałem sobie, że nie będę dzisiaj pić, ale momentalnie zmieniłem zdanie. Potrzebowałem rozluźnić się po tej rozmowie, a jedna kolejka z chłopakami wydała mi się najlepszym rozwiązaniem. Ruszyłem więc z powrotem do wejścia, kiedy nagle przypomniałem sobie o Andreasie, który nadal zajęty był rozmową z jakimś chłopakiem. To znaczy więcej sił wkładał w utrzymanie się na nogach, niż składanie konkretnych zdań, ale znaczenie miało to, że wciąż stał na zewnątrz. I choć chciałem już znaleźć się w środku, to przecież nie mogłem zostawić go samego na mrozie. Skoro mi robiło się zimno, to i on musiał odczuwać chłód, mimo że pewnie nie był tego świadomy.
Westchnąłem i podszedłem do roześmianego Niemca. Gdy tylko zobaczył mnie obok, od razu przykleił się do mnie niczym w zeszłym sezonie pierwsze miejsce do Prevca. Zaczął nieudolnie przedstawiać mnie swojemu towarzyszowi, ale w porę przerwałem mu, informując, że idzie ze mną. Nasz nowy kolega, nie przejął się utratą kompana, może dlatego, że był równie pijany co on. Uśmiechnąłem się jedynie i przewieszając sobie ramię Andiego przez szyję, zabrałem go ze sobą w stronę wejścia.
Wellinger dopiero w połowie drogi zorientował się, że nie prowadzi już wesołej konwersacji, a jest praktycznie niesiony z powrotem do klubu. Oprzytomniał trochę, przyglądając mi się uważnie. Dopiero kiedy uświadomił sobie, że ma do czynienia ze znacznie wyższą osobą niż jego poprzedni kompan, zaczął się zastanawiać:
— Gdzie... Gdzie jest Stefan?
Przewróciłem oczami. Czy wszystko musi się kręcić wokół niego? Chociaż chwila. Przecież on nie jest jedyną osobą o tym imieniu.
— Który Stefan? — dopytywałem.
— No ten... Ten mały taki. — Pokazał ręką miejsce, do którego mniej więcej powinna sięgać jego zguba.
Wtedy wiedziałem już, że chodzi o Krafta. Swoją drogą, Niemiec nie wiele pomylił się w określaniu jego wzrostu. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałem pojęcia gdzie się teraz znajdował i jakoś nie za bardzo mnie to obchodziło.
— Nie ma go — rzuciłem wymijająco.
Andi zatrzymał się i wyślizgnął z mojego uścisku. Zaczął chodzić wokoło mnie jakby czegoś szukał. W końcu nie wytrzymałem i spytałem, co robi.
— On jest taki mały. Może... Może go gdzieś tu zgubiłeś.
Gdybym był w lepszym humorze, to na pewno bym się zaśmiał. Ale wtedy to była ostatnia rzecz, na którą miałem ochotę. Na górze czekała na mnie impreza, którą bezmyślnie ignorowałem przez początek wieczoru, a tymczasem musiałem zająć się uciążliwym Niemcem. Zacząłem szukać rzeczy, która zmotywowałaby Andreasa do współpracy, aż w końcu wpadłem na pomysł.
— Zaprowadzić cię do drugiego Stefana?
Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony. W końcu uśmiechnął się od ucha do ucha i złapał za moje ramię. Wtulił się w nie, jak w najlepszą poduszkę. Lekko zdziwiło mnie jego zachowanie, ale mogłem potraktować je jako akceptacja mojej propozycji. Dlatego nie tracąc czasu, ruszyliśmy w stronę wejścia.
Myślałem, że chodzenie z przyczepionym do ramienia, bezwładnym Andim było trudne. Zmieniłem zdanie, kiedy okazało się, że mam z nim wejść po schodach. To dopiero było wyzwanie. Krok po kroku, schodek po schodku udało mi się dokonać dzieła i wspiąć się z nim na piętro. Byłem fizycznie i psychicznie wykończony, dlatego ucieszyło mnie, kiedy któryś z imprezowiczów od razu ruszył mi z pomocą.
Jak się okazało był to Stephan. Zgadywałem, że to on dzisiaj stał na warcie i raczył się, jak to idealnie nazwał Fettner, damskimi drinkami z palemką. Przez to wiedziałem, że mogę zostawić Niemca pod jego opieką. Sądziłem, że zajmie nam to dłużej, ale Stephan jakimś magicznym sposobem odkleił Andreasa od mojej ręki i szybko zabrał go ze sobą. Na odchodne podziękował mi lekko speszony. Zapewne głupio mu było, że to ja musiałem zadbać o Andiego, kiedy jego nie było w pobliżu. Ja machnąłem, już wolną od uścisku, ręką, zaznaczając, że to nie był dla mnie problem.
Kiedy w końcu zostałem sam, od razu ruszyłem w stronę stolika przy którym siedziała reszta naszej drużyny. Szybko zorientowałem się, że dołączyli do nich pozostali Niemcy, którzy w szampańskich nastrojach podśpiewywali lecące akurat z głośników Kylie.
Opadłem ciężko na kanapę obok Schiffnera. Zauważyłem, że Fettner z Freitagiem zaczęli uzupełniać kieliszki. Podczas gdy Niemiec robił to dokładnie, Manuel chwiejną ręką rozlewał jakże cenny dla niego alkohol. Nie miałem pojęcia ile zdążył już wypić, ale stan w jakim się znajdował sugerował, że nie powinien już zajmować się nalewaniem czegokolwiek. Podniosłem lekko rękę, by zasygnalizować, że ja też przyłącze się do picia. Richard uniósł pytająco brew, jakby szukał potwierdzenia mojej decyzji. Kiedy kiwnąłem głową, bez większego problemu napełnił i mój kieliszek.
— I takie decyzje szanuje! — Manuel rzucił z drugiego końca stołu, wymachując butelką. Nie przejmował się w ogóle tym, że jednocześnie wylewa jej zawartość.
— Coś się stało? — Zostałem uderzony łokciem przez Markusa siedzącego obok mnie. — Widziałem jak Stefan wychodził z klubu. Wydawał się być mocno zdenerwowany.
Rozmowy lekko przycichły. Wszyscy jakby nagle zaczęli interesować się naszym tematem. Oczywiście nie robili tego wprost. Większość udawała zajętych swoimi sprawami, ale ja wiedziałem, że tak naprawdę czekali na moją odpowiedź.
— Szkoda gadać. — Machnąłem ręką niezadowolony. — Stefan wypił i jak zwykle pierdoli głupoty.
Nachyliłem się nad stołem. Oczekiwałem jakiejś prostej odpowiedzi, zrozumienia. Tym czasem nie doczekałem się pożądanej przeze mnie reakcji. W ogóle nie do doczekałem się żadnej reakcji. Zdezorientowany odwróciłem się w stronę Schiffnera, który nagle skoncentrował się na swoim kieliszku, unikając mojego wzroku i tym samym odpowiedzi.
Zaniepokojony jego dziwną reakcją, zwróciłem się w stronę Koflera. Od razu nakryłem go na wymianie znaczących spojrzeń z Freitagiem. Wyglądali tak, jakby coś przede mną ukrywali. W końcu spiorunowałem wzrokiem Niemca, mając nadzieję, że się czegoś dowiem.
— Stefan pijany? Niemożliwe. — Richard zaśmiał się, zakręcając butelkę. — On dzisiaj nie wypił ani jednego kieliszka.
— Jak to? Przecież widziałem, że siedział z wami przy barze. — Szturchnąłem Koflera, żądając wyjaśnień.
— No bo siedział! — tłumaczył się Andi. — Ale żadnemu z nas nie udało się namówić go do picia. Zresztą tak jak i ciebie. Dlatego też wcześniej pytałem, bo to wydawało mi się dziwne, że żadne z was nie pije.
To źle. To bardzo źle. Jeśli Stefan cały czas był trzeźwy to znaczy, że miał świadomość tego co mówi. A jeśli wszystko, co powiedział było prawdą, to znaczy że wyszedłem na totalnego palanta.
Ale jak mogło do tego dojść? W końcu sam widziałem jak Stefan stał z Wellingerem przy barze. Przecież jak rozmawialiśmy na zewnątrz, to trzymał szklankę po drinku. Jakim cudem on nic nie wypił?
Głupi ja. Przecież stanie to nie picie, a szklanka była pusta zanim przyszedłem. Mogła być tam zwykła lemoniada. A to agresywne zachowanie? W sumie sam bym się zdenerwował, gdybym został oskarżony o coś, czego nie zrobiłem. Dlaczego więc ubzdurałem sobie, że Stefan był pijany?
Chyba ta cała sytuacja, która wniknęła między nami, była dla mnie tak abstrakcyjna, że musiałem wmówić sobie, że to wszystko nie może mieć miejsca. Szybko zrozumiałem jednak, że Stefan miał rację, a ja po prostu wymyśliłem sobie historię, w którą łatwiej mi było uwierzyć. Zawaliłem i musiałem jak najszybciej naprawić swój błąd.
Gwałtownie wstałem od stołu, w pośpiechu zabierając ze sobą kurtkę. W głowie szukałem najszybszej trasy do hotelu jak i rozważałem tą, którą wybrałby Stefan. Może udałoby mi się go dogonić. Z planowania wytrącił mnie Kofler, łapiąc mnie za ramię.
— Wszystko dobrze? — Popatrzył na mnie przejęty. Musiałem wyglądać okropnie.
— Tak, tak. Po prostu muszę już iść — spławiłem go, bo niezmiernie zależało mi na czasie.
Zgrabnie wyminąłem wszystkich zgromadzonych wokół stołu, lecz nie dane mi było bezproblemowo opuścić rozbawionego towarzystwa. Już po chwili usłyszałem wydzierającego się do mnie Fettnera.
— Hayboeck! A ty gdzie się wybierasz?! Miałeś z nami wypić.
Chciałem go po prostu olać i wyjść. Nie miałem ochoty na kolejne przekomarzanki z Manuelem w szczególności, że jego stan świadomości podchodził pod mocno wątpliwy. Ku mojemu zdziwieniu Fettner w mgnieniu oka zmaterializował się obok mnie, uniemożliwiając mi drogę ucieczki. Objął mnie ramieniem i zachęcał, abym wrócił do stołu.
— Jak tak można? — spytał. Niemal od razu odrzucił mnie jego przepełniony alkoholem oddech. — Nalać i nie wypić? Kto tak robi? Dobrze, że nie ma tu Polaków, bo żywy byś stąd nie wyszedł.
Zaczął mocniej ciągnąć mnie z powrotem do reszty towarzystwa. Kulturalnie opierałem się jego namową, aż w końcu nie wytrzymałem i wyszarpnąłem rękę z uścisku bruneta. Fettner przyjrzał mi się uważnie. Doskonale wiedział, że mam zamiar opuścić lokal i to możliwie jak najszybciej. Jednak zamiast mi to umożliwić, zbliżył się do mnie ponownie, tym razem wieszając się na moim ramieniu.
— Oj daj już spokój. Stefan jest trzeźwy, trafi do hotelu bez twojej pomocy.
— Bardziej martwię się, że to ty zabłądzisz — odgryzłem się, choć wiedziałem, że nie mijałem się z prawdą.
Manuel ściągnął brwi. Klepnął mnie dwa razy po ramieniu niby przyjacielsko, ale jednak ostrzegawczo.
— Ojejku, znalazł się miłosierny sara... Smara... Srama... No... Ten miłosierny ziomek.
Tak, szkoda tylko, że do tego miłosiernego ziomka było mi bardzo daleko. Musiałem jednak pozbyć się Fettnera możliwie jak najszybciej, dlatego na szybko wymyśliłem coś, co na pewno go przekona.
— Obiecuję, że z tobą wypiję, ale nie teraz. — Spojrzałem na niego z nadzieją. — Teraz naprawdę muszę iść.
Manuel przestudiował mnie dokładnie, rozważając propozycję ze ściągniętymi w skupieniu brwiami. W końcu jednak uśmiechnął się i poklepał mnie ochoczo po klatce.
— No dobra, ale ty stawiasz — zadecydował.
W pośpiechu kiwnąłem jedynie głową i w końcu uwolniłem się od Fettnera. Szybko zbiegłem po schodach, co nie było łatwym zadaniem, kiedy trzeba było unikać tylu zataczających się na nich osób. Wyciągnąłem czapkę z kieszeni i trzymając ją kurczowo, przepchnąłem się pomiędzy imprezowiczami na dolnym parkiecie, by już po chwili znaleźć się na zewnątrz.
Stanąłem na mokrym chodniku. Musiałem podjąć decyzję. Którędy będzie najszybciej? A którędy poszedłby Stefan? Gdzie iść? Co robić, Michi? Co robić? Przede wszystkim przestać uciekać. To było najważniejsze. Koniec z uciekaniem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top