IV. After Midnight

Słońce. Niby taka fajna rzecz, a jednak czasami potrafi człowieka niesamowicie zdenerwować. Tamten poranek definitywnie należał do takich momentów. Czując palące promienie na mojej twarzy, miałem ochotę osobiście wylać jedno naprawdę duże wiadro wody na to cholerne słońce tak, aby raz na zawsze przestało świecić. Pomysł szybko porzuciłem z, dosłownie, jasnych powodów, ale i zacząłem zastanawiać się nad innym interesującym mnie faktem. Dlaczego właściwie obudziłem się tak późno? Nie słyszałem budzika? Niemożliwe. Przecież usłyszałbym jakiś kiczowaty hit Taylor Swift, a jak nie ja, to na pewno Stefan.

Uniosłem lekko głowę w poszukiwaniu odpowiedzi. Po chwili jednak żałowałem, ponieważ każdy ruch gwarantował dodatkową falę bólu uniemożliwiającego myślenie. No tak. Chyba już wiem dlaczego przespaliśmy budzik. Wczorajsza impreza kompletnie nas rozłożyła. Podniosłem prawą rękę, by lekko przetrzeć twarz. Wyczuwałem obecność mojego nowego kolegi – kaca giganta i zastanawiałem się, co on właściwie tu robi. Przecież miał się uczepić Fettnera.

Przeszedł mnie lekki dreszcz i w jednej chwili zrobiło mi się zimno. Szybko zorientowałem się, że to pewnie przez to, że nie miałem nic na sobie. Lekko mnie to zdziwiło. Doszedłem do wniosku, że na pewno nie chciało mi się w nocy szukać niczego do przebrania. Teraz jednak zacząłem żałować, że nie poświęciłem wczoraj tych kilku sekund na założenie chociaż koszulki. W końcu za oknem szalała już zima.

Westchnąłem ciężko, narzekając na swoją głupotę jak i jednocześnie marząc o jednej z ciepłych bluz. Chciałem się podnieść i zahaczyć o walizkę, ale ciężar na moim brzuchu nie pozwolił mi wstać. Mrugnąłem kilka razy, by przyzwyczaić się do jasnego światła, po czym spojrzałem w dół. Byłem obejmowany ręką, która wydawała się być znajoma. Podniosłem wzrok doszukując się jej źródła. Mało nie krzyknąłem, kiedy ujrzałem jej właściciela.

Stefan leżał spokojnie obok mnie wtulony w poduszkę. Miał szczelnie zamknięte oczy i lekko otwarte usta, a na twarz spadały mu potargane blond kosmyki. Z lekko zarumienionymi policzkami wyglądał bezbronnie i niewinnie. Jego klatka piersiowa unosiła się spokojnie i miarowo, sugerując, że nadal śpi. Mnie przeraził jednak fakt, że i on nie był w nic ubrany.

Ugryzłem się w język, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Delikatnie, by nie obudzić Stefana, wysunąłem się z jego uścisku. Zostawiłem go samego w łóżku i stanąłem na środku pokoju. Panował w nim totalny chaos. Po podłodze turlały się butelki i śmieci, a w każdym kącie można było natknąć się na porozrzucane różne części garderoby. Co tu się stało?

Spanikowany złapałem za pierwszą lepszą koszulkę i jakieś czyste bokserki, po czym zatrzasnąłem się w łazience. Zarzuciłem ciuchy na siebie i nachyliłem się nad umywalką. Odkręciłem wodę, ustawiając na tę najzimniejszą i zanurzyłem w niej lekko drżące ręce. Ochlapałem się, przecierając nerwowo twarz, co sprawiło, że natychmiastowo otrzeźwiałem. Podniosłem głowę, by przyjrzeć się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądałem okropnie. Miałem podkrążone oczy, kontrastujące z nienaturalnie bladą skórą, moje włosy żyły własnym życiem i nie układały się w żaden normalny sposób. Dodatkowo strasznie się trząsłem, ale zimne kafelki, na których stałem boso nie były tego jedynym powodem. Odważyłem się spojrzeć sobie głęboko w oczy. Michael coś ty narobił?

W miarę napływu nowych faktów i wspomnień z wczorajszego wieczoru, zacząłem osuwać się bezszelestnie na ziemię. Po chwili siedziałem już oparty o ścianę między wanną a umywalką. Schowałem głowę w nogach i zwinąłem się w najmniejszą możliwą ludzką kulkę. Zamknąłem szczelnie oczy, próbując się wyłączyć. Miliony myśli naraz nawiedziły moją głowę, a ja nie byłem w stanie ich pomieścić. Wszystkie jednak sprowadzały się do wczorajszego wieczoru. Widziałem go jak przez mgłę. Pamiętałem poszczególne fragmenty z imprezy, pamiętałem nasz powrót do hotelu, pamiętałem sposób w jaki dostałem się do pokoju, pamiętałem Stefana, który namawiał mnie do ponownego picia i pamiętałem... No właśnie. Pamiętałem jeszcze jedną rzecz. Mimo że reszta wydawała się być tajemnicą, to połączenie wątków nie zajęło mi dużo czasu.

Przespałem się ze Stefanem.

Zacząłem trząść się jeszcze bardziej. Po prostu nie chciałem dopuścić do siebie takiej możliwości. Zawsze byliśmy kimś więcej niż tylko przyjaciółmi, ale istniała między nami jakaś granica. Co będzie teraz, kiedy ona nagle zniknęła? Jak do tego w ogóle doszło? Jak mogłem być tak głupi? Byłem aż tak pijany? Co ze Stefanem? Co on na to? I czy w ogóle to pamięta? Jeśli tak, to co teraz? Jak to wytłumaczyć? Jak ja mam się wytłumaczyć? Co robić?

— Michi jesteś tam? — Usłyszałem pukanie do drzwi.

Zaskoczony szybko zerwałem się z podłogi. Niestety zapomniałem o tym, że siedziałem pod umywalką, co sprawiło, że spektakularne uderzyłem się w głowę. Głośno zabluźniłem. Wstałem, rozmasowując bolące miejsce. Czułem, że zapamiętam to bliskie spotkanie z armaturą na długo, a jego pamiątką będzie okazały guz. Spojrzałem w stronę drzwi. Musiałem je w końcu otworzyć, ale chyba nie byłem jeszcze na to gotowy. Przełknąłem ślinę. Przecież nie będę ukrywał się w łazience. Ile ty masz lat Michi?

W tym momencie jednak żałowałem, że nie jestem pięciolatkiem, dla którego zaszycie się w pokoju byłoby w pełni usprawiedliwione. Z drugiej strony dzieci w przedszkolu nie mają takich zmartwień, bo nie sypiają ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Spuściłem głowę, łapiąc za klamkę. Chyba gorzej już być nie może. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem drzwi.

Stefan stał oparty o ścianę, mocno skoncentrowany na jednym punkcie gdzieś w oddali. Oprzytomniał i oderwał się od ściany dopiero, kiedy zobaczył mnie w drzwiach. Na szczęście Kraft również wpadł na pomysł by się ubrać. Niespokojnie gniótł rąbek swojej czerwonej koszulki, przeglądając mi się uważnie.
— Co tam się stało? — spytał, kiwając głową w stronę łazienki.

— Uderzyłem... — zająknąłem się. — W umywalkę.

Blondyn ściągnął brwi, próbując zrozumieć moje słowa i wywnioskować z nich jakąś sensowną historię. Widziałem, że walczył ze sobą, by o coś zapytać, ale w końcu się nie zdecydował i opuścił głowę. Nie musząc sztucznie podtrzymywać niezręcznej konwersacji, wykorzystałem sytuacje i przepchnąłem się w głąb pokoju. Zacząłem szukać ubrań w szafie, kiedy usłyszałem jak Stefan zamyka za sobą drzwi od łazienki. Najszybciej jak tylko mogłem założyłem dresy i bluzę i wyszedłem na korytarz. Zanim się obejrzałem szedłem już korytarzem na śniadanie, zostawiając za sobą jedną wielką niewiadomą.

***

— Jak się czuje mistrz wczorajszej imprezy? Mówiłem ci, że będzie genialnie.

Mało nie zakrztusiłem się jedzeniem, kiedy zostałem silnie klepnięty w plecy. Wyjrzałem znad miski z płatkami, by napotkać zadowolonego z siebie Manuela. W jednej ręce trzymał talerz obładowany złocistożółtą jajecznicą, a w drugiej kubek z, sądząc po zapachu, mocną kawą. Po odłożeniu naczyń na stole, opadł ciężko na krzesło obok mnie.

— Nie wiedziałem, że ty potrafisz tyle wypić! — zachwycał się prześmiewczo Fettner.

Dziwne. Ja też o tym nie wiedziałem.

Zacząłem bawić się łyżką, by uniknąć wzroku Manuela. Przerzucanie rozmiękłych płatków z jednej strony na drugą wydawało się być ciekawsze, niż rozprawianie o moich wieczornych pijackich zapędach, które jak się okazało mają fatalne skutki poranne.

— No no, dotrzymać nam kieliszka, to trzeba umieć. — Tym razem na moim ramieniu wylądowała ręka Markusa.

Niemiec wybrał siedzenie na przeciwko Manuela, po drodze przybijając z nim piątkę nad stołem. W tym momencie zrozumiałem, że jestem na przegranej pozycji. W końcu nie po to usiadłem sam, żeby teraz musieć z nimi rozmawiać. I do tego trafiły mi się dwie największe plotkary na świecie.

Tak jak sądziłem chłopaki zaczęły dyskutować o imprezie i opowiadać sobie śmieszne historie z wczoraj. Przysłuchując się im po cichu, miałem nadzieję, że nie usłyszę żadnej z moim udziałem. W przeciwnym razie chyba zapadłbym się pod ziemię. Rozważałem dyskretne, a za razem szybkie, opuszczenie stołówki. Jednak doszedłem do wniosku, że wyglądałoby to dość podejrzanie, dlatego zdecydowałem się zostać i przeczekać niezręczny dla mnie temat. I prawie mi się to udało. Oprócz kolejnej uwagi dotyczącej mojej wczorajszej wartej podziwu pojemności alkoholowej, nie usłyszałem żadnej krępującej mnie historii. Dopiero gdy odkładałem łyżkę, Markus zmienił temat.

— Ten to był wczoraj nieżywy. — Niemiec zaśmiał się, wspominając o którymś z imprezowiczów. Nagle jednak jakby sobie coś uświadomił, zwrócił się w moją stronę. — No właśnie, co do nieżywych. Gdzie jest Stefan?

Zamarłem na sam dźwięk jego imienia. Przed oczami mignął mi obraz z dzisiejszego poranka. Miałem jedynie nadzieje, że pomysł na nietypowe spędzenie wczorajszej nocy, wpadł nam do głów dopiero w pokoju, a nie w klubie. Przecież gdyby zobaczono nas w, nie oszukujmy się, ale dość jednoznacznej sytuacji, to mogłoby skończyć się fatalnie. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać możliwych konsekwencji. Powoli zaczął do mnie dochodzić ogrom całej sytuacji. Jak mogłem do tego dopuścić?

Spojrzałem na Markusa, który oczekiwał na moją odpowiedź. Modliłem się, żeby nasza konwersacja nie sprowadziła się do jakieś historii z udziałem moim i Stefana. A przynajmniej nie do takiej, której nie chciałem usłyszeć. Schowałem ręce pod stół, aby nie pokazać targających mną sprzecznych emocji.

— Śpi — skłamałem, co było najbezpieczniejszym rozwiązaniem. — A przynajmniej spał, kiedy wychodziłem.

— Nie dziwię mu się — skwitował Markus, odkładając sztućce. — Gdybym doprowadził się do takiego stanu jak on wczoraj, to też bym teraz spał.

Rozmowa zaczynała krążyć niebezpiecznie blisko tematu, którego chciałem uniknąć. Zacząłem sięgać pamięcią do tego, co działo się wczoraj przy barze. Pamiętałem akcję z podmianą drinka na sok, ale w zasadzie to wcześniej nie liczyłem Stefanowi kieliszków, może dlatego, że tych wypitych przeze mnie też nie liczyłem. Teraz wiem, że chyba powinienem. A przede wszystkim powinienem nie dopuścić do otwarcia kolejnej butelki u nas w pokoju. Do było dopiero głupie.

Na moje nieszczęście Fettner podłapał temat i już po chwili musiał dorzucić swoje trzy grosze:

— Jak patrzyłem na Stefana, to zastanawiałem się, czy zdąży wytrzeźwieć przez końcem sezonu — zaśmiał się sam do siebie. — To znaczy nie musiałem się nim zbytnio przejmować, bo na całe szczęście ty się nim zająłeś.

Manuel szturchnął mnie lekko w ramię, a mi w głowie zapaliła się czerwona lampka. Słowo "zająć" można było interpretować dwojako, a ja miałem nadzieję, że zostało ono użyte według słownikowej definicji. Nie pokazując nic po sobie, zapakowałem do ust łyżkę pełną płatków, przygotowując się na odpowiedź Markusa.

— To prawda. Dobrze, że zabrałeś go z tego klubu. Mogłoby się to źle dla niego skończyć. W ogóle to doceniam takie zachowanie. Też chciałbym mieć kogoś, kto dbałby o mnie tak, jak ty o Stefana.

— Markus mam ci przypomnieć, kto cię wczoraj zbierał z chodnika? — Manuel spytał pretensjonalnie. — Gdyby nie ja, nie trafiłbyś do hotelu.

— Już nie dodawaj sobie zasług. — Oburzyła się osoba, dosiadająca się do naszego stolika. — Wyście się nawzajem z tego chodnika zbierali. Jak nie jeden leżał, to drugi.

Kolejny z Niemców - Wellinger - zajął miejsce obok kolegi z drużyny. Poprawił ręką mocno potargane włosy i zabrał się za jedną ze smacznie wyglądających kanapek. Niemal od razu został obrzucony oskarżycielskimi spojrzeniami Markusa i Manuela, którzy wzięli uwagę Andiego trochę nazbyt poważnie.

— Zacznijmy od tego, że to ty wczoraj sączyłeś jakieś słabe, damskie drinki z palemką. — Fettner wskazał palcem na młodszego z Niemców. — A to całkowicie dyskwalifikuje cię z możliwości oceny ludzi, raczących się prawdziwym alkoholem.

Klepnął mnie znacząco w plecy, a drugą ręką przybił piątkę z Markusem. Nie podobał mi się fakt, że zostałem zaliczony do grona smakoszy wódki. Patrząc jednak na moje wczorajsze upodobania, chyba mimowolnie trafiłem do tej grupy.

Wellinger wziął kolejny kęs, przyglądają nam się uważnie.

— Doceniam wasze smaki. Wczoraj po prostu potrzebowałem zachować stan względnej trzeźwości, na wypadek gdyby Stephan odpłynął. Teraz cieszę się, że nie wypiłem więcej, bo obaj skończylibyśmy na chodniku, tak jak wy.

— Kolejny miłosierny samarytanin się znalazł. — Manuel przewrócił oczami. — Wybacz Andi, ale order najlepszego kumpla dostaje Michi, za trafienie do hotelu, będąc kompletnie pijanym, jednocześnie zajmując się jeszcze bardziej spitym Stefanem.

Fettner chciał mnie objąć, lecz kiedy poczułem jak dotyka mojego ramienia, gwałtownie odepchnąłem go do siebie. Brunet cofnął rękę, z najbardziej zdziwionym wyrazem twarzy jaki u niego widziałem. Może i zareagowałem zbyt impulsywnie, ale na samą myśl o tym absurdalnym orderze zrobiło mi się niedobrze. A fakt, że chłopaki zachwycali się moim wczorajszym popisem wcale nie poprawiał mi humoru. Gdyby wiedzieli jak to wszystko się skończyło, jedyne na co mógłbym teraz liczyć, to też order, ale ten za najgorszego przyjaciela.

Obrzuciłem Manuela groźnym spojrzeniem, by upewnić się że nie spróbuje rzucić się na mnie drugi raz. Ten z kolei wciąż patrzył się na mnie na wpół przytomny, próbując połączyć fakty, znaleźć coś w naszej konwersacji, co mogło sprowokować mnie do takiego zachowania. Ściągnął brwi, uważnie mnie studiując.

— Ach tak. Kraft faktycznie wczoraj odpłynął. Widocznie to normalne dla Stefanów. — Zaśmiał się niezręcznie Andi, próbując rozładować napięcie. — Michael, musimy się wymienić wskazówkami czy coś. Jak on się w ogóle czuje?

— Możesz sam zapytać. — Markus szturchnął rodaka łokciem, wskazując na wejście do restauracji.

Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, kto właśnie stanął w drzwiach. Nie byłem gotowy na konfrontację, a już na pewno nie w obecności ciekawskich. Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem przez ramię. Stefan zmierzał w naszą stronę ospałym krokiem. Ręce jak zwykle chował w kieszeniach bluzy. Rzucił ciche cześć zgromadzonym, zajmując miejsce przy stole, jak na złość wybierając to obok mnie.

— Żyjesz? — Andi nachylił się nad stołem.

Stefan wolno pokiwał głową. Wyciągnął z kieszeni telefon i klucz do pokoju, po czym położył je przed sobą na stoliku. Kiedy zorientował się, że wszyscy się w niego wpatrują, wyprostował się i przetarł twarz ręką, jakby próbował uniknąć kontaktu wzrokowego.

— To ja przejdę się po kefir — dodał cicho i odwracając się na pięcie, poszedł w stronę bufetu.

To był odpowiedni moment, bym zniknął i ja. Wstałem powoli, chwytając kluczyk, pozostawiony przez Stefana na stole. Zacząłem sprzątać po sobie naczynia, kiedy Markus spytał pretensjonalnie.

— A ty gdzie idziesz? Jest jeszcze tyle rzeczy do obgadania.

— Mam sprawę do załatwienia — rzuciłem, ale moja odpowiedź była zbyt ogólna, by zaspokoić ciekawość Manuela.

— Mogę wiedzieć, co masz lepszego do roboty?

— Muszę zadzwonić. — Wyjąłem telefon z kieszeni, by zwiększyć autentyczność mojego kłamstwa.

Kątem oka widziałem, że Stefan kończy komponować swoje śniadanie. Dlatego niezmiernie zależało mi na tym, aby Manuel wreszcie się odczepił i pozwolił mi wyjść. Jak zwykle zatrzymała mnie kolejna z jego sarkastycznych uwag.

— No jasne. Maminsynek z ciebie czy pantoflarz?

— Wybierz sobie — rzuciłem obojętnie na, jak mniemam, mający mnie obrazić wybór.

Na dobre odwróciłem się od stołu, kierując się w stronę wyjścia. Po drodze zacząłem sprawdzać telefon. Na szczęście wczoraj nie przyszedł mi do głowy równie głupi pomysł, by wypisywać po pijaku jakieś niestworzone wiadomości. Z ulgą spojrzałem też na połączenia. Jeszcze tego brakowałoby mi do kompletnej kompromitacji, jakbym gdzieś tamtej nocy zadzwonił.

Zapatrzony w ekran, nie zauważyłem wchodzącego do restauracji Schiffnera. Wpadłem na niego z impetem, w skutek czego upuściłem swój telefon. Na szczęście Markus szybko się zorientował i złapał go w ostatniej chwili, chroniąc przed bliskim spotkaniem z podłogą. Kiedy się prostował, zacząłem szeptać chaotyczne przeprosiny. W szczególności, gdy Markus spojrzał się na mnie w ten jeden, wymowny sposób.

— Dzięki. — Zabrałem od niego telefon.

— Spoko. Widać, że jesteś jeszcze wczorajszy. — Przyjrzał mi się dokładnie, a po chwili kącik jego ust wesoło powędrował do góry. — Nie chcę mówić, a nie mówiłem, ale... A nie mówiłem?

Speszony pogłaskałem się delikatnie po karku. Cóż, Markus miał rację. Może gdybym faktycznie go posłuchał i przestał pić, nie doszłoby do tej całej absurdalnej sytuacji ze Stefanem. Ale ja jak zwykle musiałem wiedzieć lepiej i teraz mam za swoje.

— A ty? Znalazłeś w końcu Koflera? — rzuciłem, by zmienić temat.

— Nawet mi nie przypominaj. — Markus przewrócił oczami. — Wiesz gdzie ten matoł był? Spał sobie smacznie na podłodze pod umywalką w damskiej łazience. Damskiej! Nie chcę nawet wiedzieć, co tam robił, mimo to, że ciekawi mnie, jak się tam w ogóle znalazł.

— To jest dobre pytanie. — W drzwiach stanął Kofler, który wyglądał jakby co najmniej przed chwilą obudził się w tamtej łazience. — Nie mam pojęcia, jak się tam znalazłem, tak samo jak nie mam pojęcia jak znalazłem się w swoim łóżku. Dramat.

Schiffner założył ręce na piersi i zmierzył Andiego wzrokiem, po czym dodał:

— Czyli mam rozumieć, że naszego powrotu z imprezy też nie pamiętasz? W sumie mogłaby wyjść z tego niezła komedia. Muszę to spisać.

— O matko! Strasznie cię przepraszam. — Kofler zrobił się cały czerwony. — Było aż tak źle?

— Chodź, opowiem ci przy śniadaniu — zaśmiał się Markus, kiwając z niedowierzaniem głową.

Po chwili ospale ruszyli w stronę stolików. Kiedy jednak zorientowali się, że nie idę z nimi, Andreas od razu zatrzymał się, by zapytać:

— Michael, ty nie jesz?

— Już skończyłem. — Posłałem mu blady uśmiech. — Poza tym muszę coś jeszcze załatwić.

— Acha. — Spuścił głowę, lekko zawiedziony. — No dobra, widzimy się później na treningu. Musimy pogadać, bo jak się okazuje ominęła mnie niezła impreza.

Zaśmiałem się, żeby nie zrobić mu przykrości, ale gdy tylko wyszedłem z restauracji miałem ochotę krzyczeć z bezsilności. Chętnie zamieniłbym się z Koflerem i sam zapomniał o wszystkim, co się stało. Tym czasem mój mózg zaczął bawić się w prawdziwego masochistę, cały czas przypominając mi o własnej głupocie.
Chciałem go wyłączyć, ale nie potrafiłem. Jedyne co mi pozostało, to snucie się po hotelowych korytarzach, kiedy reszta przy śniadaniu zajęta była wesołym wspominaniem wieczoru, którego ja nie zapomnę do końca życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top