III. Self Control
— Wyłącz to gówno! — obudziły mnie wrzaski mojego współlokatora.
Po chwili dostałem w głowę jedną z poduszek. Szybko sięgnąłem po swój telefon i przycisnąłem go do siebie, by Stefan nie mógł się do niego dobrać. Celowo podgłośniłem budzik, co spotkało się z szybką odpowiedzią i w moim kierunku poleciały kolejne poduszki. Kiedy Krafti wystrzelał się ze wszystkich, rzucił się na mnie osobiście. Długo opierałem się jego siłowym rozwiązaniom jak i licznym łaskotkom, którymi próbował wyprowadzić mnie z równowagi.
W końcu nie wytrzymałem i wstałem, wyciągając rękę z telefonem wysoko do góry. Oczywiście Stefan nie miał szans do niego dosięgnąć, przez co zrobił się jeszcze bardziej agresywny. Nie pomógł również fakt, że zacząłem wesoło fałszować refren.
— Przestań wreszcie! — nalegał, próbując złapać telefon.
— Przestanę, kiedy powiesz mi, jak skończył się wczorajszy odcinek.
Stefan przestał się rzucać, jakby wreszcie pojął powód mojego złośliwego zachowania.
— No przyznaję się, zasnąłem. Przepraszam. Ale proszę cię, wyłącz już to.
Uśmiechnąłem się do siebie. Usłyszałem to, co chciałem usłyszeć. Obniżyłem rękę do wysokości dostępnej dla Stefana, a ten niemal od razu wyrwał mi z niej telefon. Szybko wyłączył muzykę i odetchnął z ulgą. Opadł bezwładnie na łóżko, odkładając komórkę na szafkę nocną.
— Nie wiedziałem, że możesz aż tak mścić się za takie błahe rzeczy. — Spojrzał na mnie przez ramię, dokładnie oceniając.
— To nie są błahe rzeczy. — Usiadłem obok niego. — Nie oglądałem tego serialu tylko dlatego, że mieliśmy zrobić to razem. A ty mi taki numer odstawiasz. Uważaj, bo następnym razem obudzi cię cała dyskografia Taylor Swift.
— Nie odważysz się — przeraził się.
— Chcesz się przekonać?
— O nie, nie. Już będę grzeczny, obiecuję.
Zaśmiałem się. Ta sytuacja wyszła na totalnie idiotyczną, ale przyniosła pożądane przeze mnie efekty. W odpowiedzi jednak obrażony Stefan popchnął mnie tak mocno, że przewróciłem się na łóżko. Mimo to nie byłem w stanie przestać się śmiać.
— Głupek — podsumował, ale widziałem, że i jemu udzieliła się wesoła atmosfera.
Wstał, zabrał kilka swoich rzeczy z szafy i zniknął w łazience. Ja w tym czasie uspokoiłem się i zabrałem za ścielenie łóżek.
Reszta poranka minęła nam nadzwyczaj szybko. Zarówno śniadanie jak i pierwszy trening na siłowni skończyły się tuż po tym jak zaczęły. Czas pędził, może też i przez to, że każdy z nas nie mógł się doczekać treningu na skoczni i samych w sobie skoków. Ja również nie potrafiłem opanować emocji. Na szczęście z pomocą przyszła mi pogoda i lodowate, fińskie powietrze. Kiedy brałem narty na bark, miałem wrażenie, że odmarznie mi ramię. A przecież był dopiero listopad!
Siedząc na belce startowej miałem wątpliwości, czy chcę dobrowolnie zmierzyć się z surowymi warunkami. W końcu zdecydowałem się puścić wzdłuż rozbiegu. Cóż, taką mam pracę. Jak się potem okazało ucieszyła mnie moja stabilna forma. To znaczy kilka swobodnych skoków, zakończonych zbliżonym, dobrym wynikiem za punktem konstrukcyjnym. O dziwo fenomenalnie skakało się Fettnerowi i mogłem jedynie zadawać sobie pytanie, czy i jutro będzie w stanie utrzymać taką formę. O ile w ogóle wstanie z łóżka.
Niesamowicie zmarznięci wróciliśmy do hotelu. Mimo posiadania rękawiczek musiałem chować dłonie głęboko do kieszeni, by nie zamarzły. Teraz już wiem dlaczego Stefan tak często wybierał to rozwiązanie. Ucieszyłem się, kiedy znaleźliśmy się w cieplutkiej recepcji. Dodatkowo atmosferę podgrzał fakt, że zastawiona była bagażami, nad którymi kręciła się dobrze nam znana reprezentacja Niemiec. Z jednymi przywitałem się bardziej wylewnie, z innymi trochę mniej, ale w zasadzie cieszyłem się, że przyjechali. Im więcej skoczków pojawiało się wokół mnie, tym bliżej był konkurs inauguracyjny. Bez zbędnych i sztucznych rozmów rozeszliśmy się po swoich pokojach, by móc przygotować się na wieczór.
***
Stałem przed lustrem, starannie poprawiając muszkę. Kiedy wreszcie leżała idealnie, odwróciłem się w stronę siedzącego na łóżku Stefana.
— I jak wyglądam?
Krafti podniósł głowę znad telefonu i przyjrzał mi się uważnie. Chwilę się zastanawiał, po czym posłał mi ciepły uśmiech.
— Nie za elegancko? Niedziela była wczoraj.
Spuściłem głowę, by przyjrzeć się swojej kreacji. Faktycznie wyszło dość elegancko za sprawą białej koszuli, kontrastującej ze świecącą, czarną muszką. Na szczęście przełamałem weselny klimat ciemnymi jeansami i dodającym mi młodzieńczego uroku trampkami. Może nie był to idealny strój na zwykłe picie z kolegami, ale nie mogą mi przecież zabronić dobrze się ubrać.
Stefan zaśmiał się cicho, widząc moją zmieszaną minę. Podszedł do mnie powoli i zaczął delikatnie poprawiać zagięcia koszuli na ramionach.
— Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to wiedz, że wszystko leży idealnie — zapewnił mnie. — Nawet ja byłbym zazdrosny.
Zaśmiałem się pod nosem. Skoro dostałem taki komplement to znaczy, że wystroiłem się aż nad wyraz. Odwróciłem się i oparłem o framugę, by przyjrzeć się, w co z kolei odstawił się Stefan. Stał przed lustrem w łazience, poprawiając mankiety od swojej czerwonej koszuli w kratę. Potem zabrał się za stylizowanie swojej fryzury. Mimowolnie zapatrzyłem się w jego włosy, ponieważ wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do ich nowego koloru. Stefan kątem oka przyłapał mnie na podglądaniu i od razu skwitował moje zachowanie sarkastycznym komentarzem:
— Co? Ubrałem się zbyt banalnie? — Kontynuował układanie drażniących mnie blond kosmyków. — No wybacz, nie wiedziałem, że tak wysoko zawiesisz poprzeczkę.
— Zaakceptowałbym twój dzisiejszy wizerunek, gdyby nie fakt, że ten twój blond to taki trochę podrabiany jest — rzuciłem i przeczesałem włosy, prezentując mu oryginał.
— Może i podrabiany, ale za to jak dobrze się komponuje.
— Szkoda, że nie postawiłeś na jaskrawy pomarańcz, wtedy komponowałby się idealnie z twoim kombinezonem — zażartowałem.
Stefan jedynie przewrócił oczami, po czym pchnął drzwi od łazienki, by je zamknąć. Zdążyłem uciec w ostatnim momencie i uniknąć zderzenia. Nie byłoby ono przesadnie mocne, ale całe zamieszanie miało mi dać jasno do zrozumienia bym się odczepił. To sprawiło, że uśmiechnąłem się do siebie. Kraft zawsze, kiedy był sfrustrowany, po prostu kończył rozmowę w taki sposób. Jedyne czego się nie doczekałem, to jakaś mało wyszukana obelga lub zwykle "spadaj".
Dopowiedziałem ją sobie w głowie głosem Stefana i zająłem się przekładaniem niezbędnych rzeczy z plecaka do kurtki. Kraft wyszedł z łazienki i zabrał się za przygotowanie swoich drobiazgów. Dojrzałem u niego lekki uśmiech na twarzy, mimo to, że próbował udawać wciąż obrażonego. W końcu, kiedy byliśmy już gotowi i o dziwo jeszcze nie spóźnieni, Stefan otworzył drzwi, puszczając mnie przodem.
— Prowadź Roszpunko. — Kiwnął głową.
Cmoknąłem z niedowierzaniem. Nie potrzebnie wyrywałem się z tą obelgą, wystarczyło poczekać. Postanowiłem zabawić się i odegrać przypisaną mi rolę. Jeszcze raz przeczesałem swoje włosy, uniosłem głowę i dumnym krokiem wyszedłem z pokoju. Stefan zaśmiał się i ruszył za mną korytarzem.
Po chwili znaleźliśmy się na dole w recepcji. Kilku z naszej imprezowej ekipy już tam czekało, wylegując się wygodnie na kanapie. Wellinger grał w coś na telefonie, a Leyhe z Schiffnerem dopingowali go, przyglądając się wszystkiemu przez ramię. Freitag z Freundem siedzieli na drugiej z kanap pochłonięci konwersacją, w której Severin tłumaczył coś, mocno gestykulując rękami. Geiger wczytywał się w ulotki pobliskich restauracji, znajdujące się przy recepcji, a Kofler dokładnie studiował mapę miasta, wyeksponowaną na jednej ze ścian.
Stanęliśmy ze Stefanem na środku holu, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. To znaczy ja nie wiedziałem, bo Krafti od razu poleciał do chłopaków, by przekonać się, w co Andi gra na telefonie. Mnie niezbyt to interesowało, więc postanowiłem zająć się czymś użytecznym i dołączyłem do drugiego Andiego przy mapie.
W końcu w holu pojawili się Markus z Manuelem, którzy roześmiani od ucha do ucha dyskutowali o czymś ochoczo. Zgubili uśmiechy, kiedy zorientowali się, że wszyscy już na nich czekają.
— Już myślałem, że postanowiliście bawić się sami — zaśmiał się Richard.
— Nie powiem, to była kusząca propozycja. — Manuel wyszczerzył zęby. — Ale nawet my we dwójkę nie jesteśmy w stanie tyle wypić.
— Oj już nie bądź taki skromny. Znamy wasze możliwości — zauważył Severin.
— Może i tak, ale zawsze przyjemniej jest pić w takim doborowym towarzystwie jak wasze— wybrnął Markus. — To jak? Wszyscy gotowi?
— Masz wejściówki? — dopytywał się Andi, nie odrywając wzroku od swojego telefonu.
Jego rodak w odpowiedzi poklepał się po piersi, sugerując, że trzyma je w wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Ten gest uspokoił Wellingera, który wreszcie schował urządzenie do kieszeni. Reszta naszej ekipy, która dotąd okupowała kanapy, wstała ochoczo. Zapięliśmy kurtki i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Do centrum nie mieliśmy tak daleko, dlatego zdecydowaliśmy się na spacer. Poza tym był to dobry sposób na nadrobienie społecznych zaległości, dopóki wiedzieliśmy z kim i o czym rozmawiamy. Ja dodatkowo próbowałem zapamiętać trasę, którą szliśmy, tak na wszelki wypadek, gdyby później telefon odmówił mi posłuszeństwa. I tak prowadząc wesołe, przyjacielskie konwersacje dotarliśmy do klubu. Nie udało mi się zapamiętać jego nazwy, może dlatego, że z przeczytaniem jej też miałem trudność. Pozostało mi wierzyć, że Markus wiedział, co robi, wybierając to miejsce.
Nie zawiodłem się, kiedy weszliśmy do środka. Głośna muzyka sprawiała, że cały budynek trząsł się pod jej naporem, a i mnie trudno było usłyszeć własne myśli. Kolorowe neony rozświetlały parkiet, na którym już bawiło się sporo imprezowiczów. W powietrzu niespodziewanie unosiła się ogromna ilość brokatu, co miało swoje plusy i minusy. Odbijało się w nim światło, co dawało niesamowite wrażenie, jakby cały klub był zaczarowany. Z drugiej strony wiedziałem, że będę miał brokat we włosach do końca sezonu.
Mimo wszystko dałem mu szansę i ruszyłem za ekipą w głąb sali. Zarezerwowana dla nas wcześniej loża znajdowała się z tyłu klubu. Może i było daleko stamtąd na parkiet, ale za to bar mieliśmy pod nosem i to chyba tym kryterium posłużył się Markus, rezerwując takie miejsce. Nie mogłem jednak narzekać, bo kiedy swobodnie rozsiedliśmy się na kilku kanapach, uświadomiłem sobie, że to naprawdę będzie niesamowita impreza.
Zanim się obejrzałem, każdy z nas miał już napełniony kieliszek. Pierwszy z toastem wyrwał się organizator całego wypadu. Markus wstał, trzymając szkło w dłoni i poprosił o względną ciszę, bo tej całkowitej przecież nie dało się osiągnąć w tak niesamowicie głośnym klubie.
— Panowie! Miło ponownie widzieć znajome twarze. Witam przyjaciół, przeciwników, tych fajnych, tych, co myślą, że są fajni, ale nie są, blondynów, pana mądralę, grubasa, krowę i całą resztę kolegów z pracy. — Nietypowe powitanie Niemca sprawiło, że wszyscy zaczęli wymieniać między sobą niezręczne spojrzenia. Markusowi chyba właśnie o to chodziło, bo zupełnie niewzruszony kontynuował: — Kiedy będziecie się zastanawiać, kto jest kim, ja zdążę już wypić toast za nowy sezon. Zatem, do dna!
Natychmiastowo opróżnił kieliszek i energicznie odstawił go na stół. Reszta poszła w jego ślady dopiero po chwili – nadal nie mogli dojść do siebie po tej przemowie. Mało mnie obchodziło, gdzie zakwalifikował, bądź nie zakwalifikował minie Markus, dlatego od razu wypiłem toast. Stefan z kolei szturchnął mnie lekko w ramię, wciąż trzymając pełny kieliszek.
— Myślisz, że jestem w grupie tych fajnych? — zapytał, jakby trochę przejęty. Spojrzałem na niego zdziwiony. No tak, musiał wziąć to wszystko na serio, jak zawsze.
— Myślę, że od teraz jesteś w grupie blondynów.
— Ale tych fajnych blondynów, tak? — dociekał.
— Słuchaj, albo pijesz ten toast, albo porządnie zastanowię się, czy mam cię przyjąć do mojego jednoosobowego elitarnego klubu blondynów. Decyduj.
Stefan już bez zbędnych protestów przechylił kieliszek. Miałem nadzieję, że to go trochę rozluźni, chociaż z drugiej strony wiedziałem, że będzie musiał wypić zdecydowanie więcej, by do tego doszło. Od razu zabrałem się za realizowanie mojego planu i przesunąłem się w stronę Markusa, który już trzymał w ręku całą butelkę. Podsunąłem mu pod nos kieliszki, dając jasno do zrozumienia, że potrzebuję dolewki.
— Jako że zaliczam się do co najmniej dwóch kategorii, które wymieniłeś, to i muszę wypić co najmniej dwa toasty — wytłumaczyłem się, kiedy Niemiec niepewnie pilnował dostępu do zakrętki. W końcu jednak uśmiechnął się i pokiwał głową zadowolony.
— Dostaniesz nawet trzeci w gratisie za pomysł i samoświadomość. — Puścił do mnie oczko i nalał kieliszki do pełna, po czym nachylił się tak, abym tylko ja usłyszał następne zdanie: — Spokojnie, ty nie jesteś krową.
— Wiem. — Posłałem mu sztuczny uśmiech, a kiedy wracałem na swoje miejsce z procentową zdobyczą, nie mogłem się powstrzymać i przewróciłem oczami. To chyba było jasne, kto w tym gronie jest krową.
— Proszę bardzo. — Podałem Stefanowi kieliszek. — Oto obowiązkowy toast za nowego członka elitarnego klubu blondynów.
Tym razem to Kraft przewrócił oczami, ale wziął ode mnie szkło. Ja z kolei ponownie rozsiadłem się obok niego i wykonałem tajne powitanie naszego klubu – przeczesałem włosy. Stefan uśmiechnął się, po czym zaczął dokładnie studiować swój kieliszek.
— Dostałeś dolewkę? Myślałem, że po pięciu minutach nie będzie już żadnego alkoholu.
— To też był dla mnie szok. — Udawałem zaskoczonego. — Sądziłem, że idę na marne, a tu taka niespodzianka. Markus strasznie zapuścił się w te wakacje. Szkoda, miał taką dobrą formę w zeszłym sezonie.
Stefan nie wytrzymał i głośno się zaśmiał. Ja też ledwo co dokończyłem zdanie, próbując powstrzymać się od śmiechu. W końcu, gdy nieco się opanowaliśmy, wznieśliśmy toast i porządnie zaczęliśmy imprezowanie.
***
Kilka godzin później, po morzu alkoholu, mnóstwie solidnych tańców na parkiecie i paru ciekawych, bądź niezręcznych interakcjach z imprezowiczami, postanowiłem odpocząć na jednej z kanap. Miałem świadomość, że nie byłem w najlepszym stanie, kiedy zacząłem zastanawiać się nad jej kolorem. Wydawało mi się, że była czerwona. Albo w sumie to chyba niebieska? Co ciekawe to właśnie ta cecha w danym momencie miała dla mnie największe znaczenie. Dlatego też podświadomie zdenerwowałem się, kiedy siadający obok mnie Stefan zasłonił mi widok na miękkie obicie nieokreślonego jeszcze koloru.
— Przeszkadzasz mi. — Odepchnąłem go od siebie, kiedy zaczął rozkładać się na moim ramieniu.
Stefan z trudem wyprostował się i zmierzył mnie wzrokiem. W końcu szarpnął za rękaw mojej koszuli, próbując zwrócić na siebie uwagę.
— Wiesz co? — wymamrotał. — Ten twój żart to w ogóle nie miał sensu.
— Który żart? — Przetarłem twarz ręką, chcąc zmusić mój mózg do myślenia.
— No ten żart o... O włosach ten. Pamiętasz? Pamiętasz. Mówiłeś o... O kolorze. I stroju. Ale przecież jak latam to mam kask... A włosów nie widać przez kask. Prawda? To to jak mogą się komponić ze strojem? No nie mogą. Słaby ten żart.
Zmarszczyłem czoło, próbując zrozumieć cokolwiek z mało sensownych zdań Stefana. Udało mi się skonstruować całą historię, ale przyswojenie jej zajęło mi znacznie dłużej niż normalnie, pewnie dlatego, że procenty znacznie uszczupliły moją umiejętność łączenia wątków.
— Skoro był taki słaby, to dlaczego się obraziłeś? — spytałem.
Kraft chwilowo się zawiesił. Zapewne próbował sobie przypomnieć resztę naszej rozmowy sprzed wyjścia. W końcu jednak się poddał i jedynie klepnął mnie lekko w ramię.
— Obrażę się, jak nie przyniesiesz mi czegoś do picia.
Przyjrzałem się mu, oceniając jego stan, który wskazywał, że zdecydowanie nie powinien już pić. Nie chciało mi się wstawać, ale z drugiej strony wiedziałem, że jeśli Stefan pójdzie po picie, to na pewno przyniesie coś z procentami. Postanowiłem więc spełnić jego prośbę i przejść się do baru. Dawało mi to możliwość przyniesienia mu zwykłego soku i jednoczesnego wmówienia, że to najlepszy drink na świecie.
Wstałem ospale i powlokłem się po owe najwspanialsze drinki. Kiedy czekałem na realizację mojego zamówienia, poczułem jak ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłem się, by zobaczyć zaniepokojonego Schiffnera.
— Widziałeś Koflera?
Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie w co był dziś ubrany i gdzie ostatnio go widziałem. Kiedy do głowy nie przyszedł mi żadna konkretna odpowiedź, po prostu zasugerowałem:
— Szukałeś w łazience?
— Tak. Dlatego pomyślałem, że jest przy barze. Ale jak widać tu też go nie ma.
Wyglądał na roztargnionego i, co ciekawe, trzeźwego. Zdziwiła mnie jego nadzwyczajna opiekuńczość względem Andreasa, w szczególności, że przeważnie było odwrotnie.
— Po co ci on? — Musiałem wiedzieć.
— Zbieramy się — podsumował Markus. — Wszyscy są totalnie pijani, a ja chcę, by każdy trafił do hotelu. Dlatego bierz Stefana i wracamy.
Nie zdążyłem powiedzieć mu, że mamy inne plany, bo barman postawił przed nami dwie szklanki z sokiem.
— Pijecie jeszcze? Zwariowałeś? — Zaczął wymachiwać rękami. — Widziałeś Stefana? Zaraz zaśnie, jeżeli już tego nie zrobił.
Odwróciłem się w stronę naszej loży. Faktycznie mój współlokator rozłożył się na kanapie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedziałem. W sumie to nie był najgorszy pomysł, abyśmy wracali. Co prawda czułem się dobrze, pomimo wszystkiego, co wypiłem, ale przez wzgląd na Stefana chyba musiałem przerwać swoją zabawę.
— To tylko sok — zapewniłem Markusa, podsuwając mu szklankę do spróbowania.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym umorzył usta w pomarańczowym płynie. Niemal od razu mocno się skrzywił.
— Tu jest wódka — rzucił oskarżycielskim tonem.
— A więc to moje. — Zamieniłem szklanki, podtykając mu pod nos tą drugą. — To jest dla Stefana.
— Michael tu nie o to chodzi. — Odstawił, tym razem na pewno, sok na bok. — Choć pewnie tego nie odczuwasz, ale ty też jesteś pijany. A że jeszcze kontaktujesz, to zależy mi na tym, byś ze mną współpracował i zabrał stąd Stefana. Wszyscy są totalnie zmarnowani, w szczególności Niemcy, a sam sobie z wami nie poradzę.
— Co się z ciebie taka mamka zrobiła? Spędzasz za dużo czasu z Koflerem — rzuciłem, upijając łyk swojego drinka.
Markus ściągnął brwi wyraźnie zdenerwowany. W końcu szturchnął mnie lekko w ramię, omal nie wtrącając mi szklanki z ręki.
— Wiesz co? Rób, co chcesz. Tylko nie miej do mnie jutro pretensji. — Pokiwał ostrzegawczo palcem, po czym zniknął w tłumie klubowiczów.
Wzruszyłem ramionami, w ogóle nie przejmując się jakimkolwiek ostrzeżeniami Schiffnera. Złapałem za drugą szklankę i ruszyłem w stronę naszej kanapy. Całą drogę powtarzałem sobie, w której ręce trzymam sok, a w której drinka, aby czasami się nie pomylić. Kiedy jednak stanąłem nad wylegującym się Stefanem, jakimś cudem zupełnie zapomniałem, co jest gdzie. W końcu posłużyłem się swoim węchem i podałem Kraftowi ten drink, który pachniał jedynie przepyszną pomarańczą.
Usiadłem koło niego i przyglądałem się jak małymi łyczkami sączy sok. Nie protestował, więc pewnie nie zorientował się, że jego drink był niezupełny, a w zasadzie brakowało mu kluczowego składnika, by w ogóle zakwalifikować go jako drink. Zawartość swojej szklanki mogłem już zaliczyć do tej kategorii, dlatego uzasadnione było moje ociąganie się z braniem kolejnych łyków.
Picie pozwoliło mi na rozejrzenie się po klubie. Nie mogłem jednak znaleźć nikogo. Zapewne reszta bawiła się gdzieś na parkiecie lub zgonowała po łazienkach. Cieszyłem się, że przypadła mi opieka nad stosunkowo przytomnym Stefanem mimo to, że ponownie zaczął gnieść moją koszulę. Muszę pamiętać, że następnym razem to on prasuje wszystkie moje rzeczy.
— Gdzie są wszyscy? Nudno tu — wymamrotał, wgryzając się w szklankę.
— Wracamy? — spytałem z nadzieją, że będzie chciał iść.
Kraft pokiwał głową. Dopiłem drinka i odłożyłem szkło na pobliski stolik. Podniosłem się i od razu musiałem złapać równowagę. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale na szczęście szybko opanowałem sytuację. Odwróciłem się, by zabrać Stefana, ale ten już osunął się na kanapie i leżał na moim miejscu.
Pomogłem mu wstać i się ubrać, po czym trzymając go za łokieć poprowadziłem do wyjścia. Na moje nieszczęście, kiedy przechodziliśmy przez parkiet, DJ postanowił puścić Teenage Dream, które jakimś cudem pobudziło Stefana do tańca. Chciał wyrwać się z mojego uścisku, ale nie pozwoliłem mu i siłą wypchnąłem go z klubu.
Miałem nadzieję, że chłodne, nocne powietrze ostudzi trochę zapał Stefana, ale grubo się myliłem. Kiedy ja chowałem zmarznięte dłonie do kieszeni, Kraft zaczął swój występ. Szedł rozbawiony kilka metrów przede mną, podśpiewując wesoło jeden z największych hitów Katy Perry. Zupełnie nie przejmował się brakiem muzyki jak i brakiem jakiegokolwiek talentu wokalnego. Po prostu darł się, budząc co niektórych śpiących już mieszkańców centrum.
Wlokąc się za nim, udawałem, że go nie znam, ale mimo wszystko patrzyłem uważnie czy przez przypadek nie zrobi sobie krzywdy. Po prostu czekałem, aż Stefan zacznie trzeźwieć, co można było zaobserwować wraz z malejącą chęcią do śpiewania. Tak więc, kiedy odśpiewał resztę utworów z płyty, o dziwo znał wszystkie teksty, uspokoił się wreszcie i zatrzymał na chwilę przy jednym ze skrzyżowań. To pozwoliło mi go dogonić i w końcu iść obok niego, bez chęci zapadnięcia się pod ziemię.
Cieszyłem się, że nasz hotel znajdował się tak daleko od klubu, bo w momencie, gdy weszliśmy do recepcji, czułem się już zupełnie dobrze. Stefan odzyskał siły, mimo to, że od połowy drogi powrotnej musiałem holować go na swoim ramieniu. Zabrałem kluczyk do pokoju i już po chwili wpadliśmy do naszego królestwa. Jedyne o czym wtedy myślałem, to żeby po prostu rzucić się na łóżko i zasnąć.
Stefan wpadł jednak na inny pomysł. Sięgnął do torby stojącej blisko jego szafki nocnej i wyciągnął kolejną flaszkę. Odwrócił się i spojrzał na mnie zachęcająco. Ja natomiast miałem ochotę zakrzyknąć z bezsilności. Skąd on w ogóle ją wziął?
— O nie, nie. — Pokręciłem przecząco głową. — Koniec imprezy. Wkładaj piżamkę, umyj zęby i kładź się spać.
— Fettner mówił, że robi after party, więc się przygotowałem. — Wyciągnął butelkę przed siebie, pokazując mi etykietę.
— A widzisz tu gdzieś Fettnera?
— Nie potrzebujemy go, aby zrobić imprezę. — Zabrał się za otwieranie flaszki.
— Ty już nic nie pijesz. — Podszedłem do niego z zamiarem zabrania mu butelki.
— Masz rację. Sam nie będę pić. Pijesz ze mną.
Stefan ponownie sięgnął do torby i wyciągnął z niej plastikowe kubeczki. Zgrabnie wyminął mnie i doskoczył do stolika. Rozłożył na nim kubki i pewną ręką nalał do nich typowe słowiańskie drinki – wódkę z wódką. Zanim się obejrzałem zostałem obdarzony jednym z nich i postawiony przed sytuacją bez wyjścia.
— No weź Michi. — Ponownie szarpnął za moją koszulę, zostawiając na niej kolejne zagniecenia. — Takie rzeczy nie mogą się marnować.
Spojrzałem w głąb mojego kubka. Sam pomysł nie był zły. W sumie to wciąż miałem ochotę, by czegoś się jeszcze napić, ale z drugiej strony wiedziałem, że może lepiej zakończyć to wszystko dopóki czuję się dobrze. W końcu jednak westchnąłem, widząc błagalne spojrzenie Stefana.
— No dobrze. Ale tylko jednego.
— O nic więcej nie proszę. — Uśmiechnął się. — To co? Jakiś toast?
Zastanowiłem się chwilę, by ulokować moje nadprogramowe picie w odpowiedni cel. Skończyło się jednak na tym, że postawiłem na coś bardzo oczywistego.
— Za ten sezon.
— Za mistrzostwo świata. — Krafti puścił do mnie oczko.
Podniosłem kubek i stuknąłem nim o ten, który trzymał Stefan. Po chwili przechyliłem plastik, wypijając całą zawartość. I to była ostatnia rzecz, którą pamiętam z tamtego wieczoru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top