I. Space Travel
Skończyło się długie i upalne lato. Dni stawały się coraz krótsze, temperatura zaczęła spadać, a z każdą kolejną kartką z kalendarza zbliżał się początek sezonu. Zanim się obejrzałem, siedziałem już w swoim aucie, zmierzając na lotnisko, skąd lecieliśmy na inauguracyjny konkurs w Kuusamo. Bagażnik był naładowany po brzegi, obok mnie na siedzeniu leżało kilka przekąsek na resztę drogi, w kabinie unosił się błogi zapach kawy, a ja, nucąc jakiś hit z lat osiemdziesiątych lecący akurat w radiu, wybijałem jego rytm na kierownicy.
Stałem w korku, wpatrując się w rejestrację auta przede mną. Jak tak dalej pójdzie to się spóźnię. Nie chciałem być ostatni, w końcu planowałem przyjechać przed wszystkimi i uroczyście ich powitać. Brakowało mi naszej drużyny, dlatego cieszyłem się jak głupi na samą myśl, że tylko kilka godzin dzieli nas od kolejnego spotkania. Przygotowania do sezonu były ciężkie i wyczerpujące, dlatego zdecydowaliśmy się na chwilę oddechu tuż przed pierwszym startem. Ostatnie treningi mieliśmy zrobić przed konkursem już na miejscu w Kuusamo, choć jak na razie zastanawiałem się, czy w ogóle zdążę wsiąść do samolotu.
Oparłem głowę na kierownicy. Wykańczało mnie to bezsensowne czekanie, mimo to kąciki moich ust powędrowały do góry. Byłem zadowolony, że w końcu zaczyna się sezon, że powracam do tego, co kocham robić, czyli skakać. Czułem gdzieś, że w tym roku mi się uda, że coś się zmieni, że będzie lepiej. Optymizm dodał mi skrzydeł i miałem nadzieję, że nic nie będzie w stanie mnie ich pozbawić.
Aż podskoczyłem w fotelu, kiedy usłyszałem głośne trąbnięcie. Spojrzałem w lusterko wsteczne. Kierowca furiat z czerwonego sportowego auta krzyczał na mnie, wymachując rękami. Przewróciłem lekko oczami. Zawsze znajdą się tacy jak on. Nie uległem jednak fanaberii szybkości, a wręcz przeciwnie, zacząłem robić wszystko wolniej, niejako na złość mężczyźnie za kółkiem. Uśmiechnąłem się do siebie i poprawiłem okulary przeciwsłoneczne, patrząc na ustępujący korek. Puściłem hamulec, maksymalnie podgłośniłem radio i kompletnie fałszując Glorię Laury Brinigan, ruszyłem za kolumną samochodów.
***
— To jakiś żart — mruknąłem do siebie z niedowierzaniem, kiedy wjeżdżając na parking, ujrzałem grupę ludzi kręcących się między autami. Rozpoznałem w nich naszą ekipę. Rozpakowywali sprzęt i walizki, wesoło rozmawiając ze sobą. Świetnie. Tyle z mojego planu bycia przed wszystkimi.
Zaparkowałem powoli, starając się nie zwracać uwagi innych. Niestety jeszcze zanim zdążyłem wysiąść, usłyszałem jak ktoś dobija się do mojego auta. Westchnąłem ciężko i przeczesałem włosy ręką. Starałem się ograniczyć narastającą we mnie ekscytację, ale kiedy wyjmowałem kluczyki ze stacyjki, nie byłem w stanie uspokoić lekko drżącej dłoni. Oparłem głowę na fotelu, zamknąłem na chwilę oczy, wziąłem głęboki wdech, a po chwili pociągnąłem z klamkę i otworzyłem drzwi.
Uderzyło mnie chłodne powietrze. Momentalnie zacząłem żałować, że nie założyłem czapki, która zapewne leżała gdzieś na tylnym siedzeniu. Zacząłem zapinać kurtkę, kiedy usłyszałem oklaski. Podniosłem wzrok. O auto opierał się Manuel. Rozbawiony patrzył się na mnie swoimi ciemnymi oczami.
— No no, patrzcie, kto się pojawił — roześmiał się, podchodząc do mnie. — Jak zwykle księżniczka przyjeżdża ostatnia.
Innego dnia może bym się obraził, ale nie dziś. Obdarzyłem go najszczerszym uśmiechem na jaki było mnie stać wobec jego osoby i przysunąłem się, aby zaliczyć pseudoprzyjacielski uścisk bark w bark.
— Ciebie też dobrze widzieć — rzuciłem, klepiąc go po plecach.
Po chwili odsunąłem się i zgrabnie wyminąłem go, kierując się w stronę bagażnika.
— Co ci tak długo zajęło? Wszyscy już dawno są. — Fettner zaczął dociekać, kiedy nachyliłem się, by wyciągnąć walizki.
Przeanalizowałem szybko całą moją trasę. Postanowiłem ominąć kompromitujący mnie szczegół jakim było pomylenie zjazdu i zgubienie się gdzieś po drodze, dlatego zrzucając z siebie winę, skorzystałem ze starej, dobrej wymówki:
— Korki — westchnąłem i zamknąłem bagażnik.
Manuel obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem, na które odpowiedziałem mu tym sugerującym, aby nie brnął dalej w ten temat. Brunet jedynie uniósł ręce na znak, że się poddaje i zaoferował pomoc przy walizkach. I tak obładowani torbami weszliśmy do głównej hali lotniska. Nie trudno było znaleźć resztę naszej ekipy. Stali w pojedynczych grupkach, nie dalej niż kilka metrów od centrum zgrupowania. Jak zwykle okazała się nim być ogromna góra bagażu, składająca się z przeróżnego sprzętu, nart i toreb. Dołożyłem do niej swoje rzeczy i zacząłem witać się z poszczególnymi osobami. Zamieniłem dwa słowa z trenerem, który uścisnął znacząco moją dłoń. Domyśliłem się, że chodzi o punktualność. Uśmiechnąłem się przepraszająco i pozostawiłem sztab szkoleniowy zaciekle dyskutujący o nowej metodzie treningowej.
Stanąłem nad swoim bagażem podręcznym. Zacząłem przeglądać kieszenie w poszukiwaniu słuchawek, które niewątpliwie przydadzą mi się w trakcie lotu. Podniosłem głowę na dźwięk mojego imienia. Zanim jednak zdążyłem się wyprostować, poczułem jak wiesza się na mnie pięćdziesiąt pięć kilogramów żywej masy. Czerwona kulka wtuliła się we mnie tak mocno, że omal nie straciłem równowagi. Objąłem go prawą ręką, bo lewą nadal miałem utkwioną w plecaku. Kiedy udało mi się ją oswobodzić, mogłem wreszcie dopełnić uścisk. Uścisk, którego doświadczałem tak często w swoim życiu. Uścisk, który stał się niejako czymś charakterystycznym dla naszej przyjaźni. Uścisk, który zarezerwowany był tylko dla niego.
Rozluźniłem się trochę, ale zamiast uśmiechu na mojej twarzy pojawił się grymas. Coś było nie tak. Odsunąłem ostrożnie mojego przyjaciela, kładąc dłoń na jego ramieniu. Od razu zauważyłem niepokojącą mnie rzecz.
— Stefan, co ty masz na głowie? — wydusiłem z siebie.
Chłopak ściągnął brwi, lekko zmieszany. Po chwili jednak jakby coś sobie uświadomił, rozpromienił się, spoglądając w górę na swoje włosy.
— Tak jakoś wyszło. — Uśmiechnął się, nawijając jeden z kosmyków na palec.
I może nic by mnie w tym nie zdziwiło, gdyby nie fakt, że Stefan z dnia na dzień stał się blondynem. Blondynem!
Przyjrzałem mu się jeszcze raz, tym razem uważniej, poszukując innych drastycznych zmian. Stwierdziłem, że na szczęście wzrost pozostał ten sam. Jeszcze tego by brakowało, by zaczął się dosłownie wywyższać nad innymi. I choć wiedziałem, że robił wszystko, aby zapewnić sobie wizualnie choć trochę więcej centymetrów, to i tak nadal zaliczał się do klubu skrzatów. Niezmiennie również obdarowywał mnie swoim krzywym, ale promiennym uśmiechem. Doszukałem się jednak niepewności, którą skrywały jego ciemne oczy. Zawsze tańczyła w nich radość, ale teraz patrzyły na mnie oczekująco. Stefan schował ręce do kieszeni swojej czerwonej bluzy, spuszczając lekko głowę. Czekał, aż coś powiem, ale jedyne na czym mogłem się skoncentrować były te rozwiane blond kosmyki.
— Daj spokój Kraft. — Poczułem jak Fettner wiesza się na moim ramieniu. — Michael jest zazdrosny, że nie będzie teraz jedyną złotowłosą w składzie.
Manuel zaczął targać moje włosy. Odwróciłem szybko głowę, uwalniając się od jego ręki. Zrzuciłem go z siebie, jednocześnie cmokając z niezadowoleniem. Przecież nie byłem zazdrosny. Po prostu nie zdecydowałem jeszcze, jak mam na to zareagować. Chyba bardziej byłem niezadowolony z tego, że nie wiedziałem o całym zajściu wcześniej, niż że w ogóle doszło do tej fryzjerskiej zbrodni.
Razem z Fettnerem do naszej grupy dołączył jak zwykle uśmiechnięty Kofler. Cieszyłem się, że jedzie z nami. Zawsze lubiłem spędzać z nim czas, ale niejako przez swój charakter często zachowywał się jak matka, która, wbrew pozorom, była niesamowicie potrzebna naszej drużynie. Może czasami był nadopiekuńczy, ale z drugiej strony potrafił śmiać się z byle czego, co zawsze poprawiało mi humor.
Tym razem jednak uderzył Krafta lekko w ramię, próbując go zaczepić, po czym dodał przekornie:
— Dla mnie Stefan to zwykły złodziej. Najpierw zabiera ludziom przywilej skakania w różowym kasku, co to tyczy się również ciebie. — Tu wskazał na Markusa, po czym ponownie zwrócił się do Krafta: — A teraz jeszcze kopiujesz ten słynny blond? Ładnie to tak wbijać nóż w plecy własnej drużynie? Na to musi być paragraf.
Andi zaśmiał się pod nosem, ale Stefan nie podłapał radosnej atmosfery. Wiedziałem, że czuł się nieswojo będąc w centrum uwagi. Schował ręce jeszcze głębiej do kieszeni, przez co miałem wrażenie, że zaraz wywierci w nich dziurę.
Sprawę dodatkowo pogorszył Kofi, który entuzjastycznie zaproponował, że i on przefarbuje się na blond. Zaczął nawet namawiać do tego Manuela, ale brunet jedynie popukał się w czoło, jasno pokazując mu, co sądzi o jego pomyśle. Po chwili jednak zaczęli żwawo dyskutować o innych fryzjerskich rozwiązaniach i nim się obejrzałem zostałem sam ze Stefanem.
— Jesteś na mnie zły? — spytał cicho, gładząc nieśmiało sławne już blond kosmyki.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Skąd w ogóle ten pomysł?
— Oszalałeś? Dla mnie mógłbyś być nawet rudy. — Położyłem ręce na jego ramionach, jednocześnie wyobrażając go sobie w niefortunnym płomiennym kolorze. — Mimo to, że wyglądałbyś okropnie.
I w tym momencie ujrzałem to, na co czekałem cały dzień - szczery, szeroki uśmiech Stefana. Wyglądał przy tym jak małe dziecko, które wygrało ogromnego pluszaka na miejskim festynie. Miałem wrażenie, że kiedy on się śmiał, to cały świat śmiał się razem z nim. Nie było od tego ucieczki, tak więc i ja uległem. Po chwili staliśmy rozbawieni do łez, tak naprawdę nie wiadomo z czego.
Krafti wyraźnie się rozluźnił. Nie stał już przygarbiony, wyjął ręce z kieszeni, wróciła do niego pewność siebie. Patrzył się na mnie, kiedy sięgałem plecak i zarzucałem go na ramię. Ruszyliśmy w stronę reszty zespołu, która zbierała się w jednym miejscu.
— Dobrze, że nie masz nic przeciwko — westchnął Stefan. — Chociaż musisz wiedzieć, że moim wzorem był Tande i jego skandynawskie blond fale.
Automatycznie się zatrzymałem. Moje ciało zareagowało szybciej niż umysł. Próbowałem połączyć wszystko w całość. Tyle myśli wpadło do mojej głowy naraz, że nie miałem pojęcia jak zareagować. Po prostu się zawiesiłem. I kiedy miałem dopytywać o szczegóły tej szalonej inspiracji, odpowiedź nasunęła się sama. Wystarczyło jedno spojrzenie na Stefana, który nieumiejętnie próbował powstrzymać się od śmiechu, by dojść do wniosku, że to fałszywy alarm.
— Szkoda, że nie widziałeś swojej miny. — Zostałem klepnięty zachęcająco w ramię. — Jak mogłeś w to uwierzyć?
Patrzyłem się na niego zmieszany. Stefan przestał się śmiać, kiedy zauważył moją poważną minę. Nawet nie byłem świadomy, że cały czas wstrzymywałem oddech.
— Biorąc pod uwagę twoje wątpliwe decyzje modowe, mogło wydarzyć się wszystko — odgryzłem się, nadal lekko niespokojny.
— Michi — rzucił pobłażliwie. — Może i nie znam się na tych rzeczach, ale nie potrzebuje szukać inspiracji aż w Norwegii, skoro mam ciebie.
Uśmiechnąłem się, słysząc komplement. W sumie prawda była taka, że obaj czerpaliśmy inspirację z siebie nawzajem. Byliśmy jednocześnie swoimi największymi fanami, co sprawiało, że otrzymywaliśmy od siebie takie wsparcie, którego nie mógł zapewnić nam nikt inny. Podobał mi się taki układ. Dzięki niemu byłem pewny, że cokolwiek by się nie działo, mam Stefana obok siebie.
Może właśnie dlatego tak zaniepokoiła mnie wieść o jego inspiracji kimkolwiek innym niż mną. Samolubnie postanowiłem wybić mu z głowy podobny pomysł, zanim w ogóle zdąży na niego wpaść i dodałem z lekkim przekąsem:
— Tylko nie farbuj się na czarno, bo Fettner pomyśli, że go lubimy.
Jeszcze raz wybuchnęliśmy śmiechem i w przebojowych nastrojach ruszyliśmy w stronę bagaży.
***
Przyglądałem się mijającym za oknem białym obłokom. Lot był spokojny, więc pozwoliłem sobie na lekką drzemkę. Zbierałem energię na zderzenie z zimnym skandynawskim klimatem jak i czekającym na mnie początkiem sezonu. Oczami wyobraźni widziałem już tłumy kibiców zgromadzonych pod Rukatunturi, skandujących hasła, machających flagami, między innymi i tymi austriackimi. Widziałem ludzi po prostu bawiących się tym sportem, przebranych w przeróżne stroje, świętujących każdy skok. Fakt, że byłem w pewnym stopniu powodem takich spotkań pod skocznią, napawał mnie wewnętrzną dumą. Uśmiechnąłem się do siebie. Należeć do takiej rodziny to zaszczyt.
Lekkie puknięcie w słuchawki wybiło mnie z rozmyślań. Odwróciłem głowę od szyby, by spojrzeć na Stefana. Mówił do mnie, ale nie byłem w stanie go usłyszeć przez muzykę, która dalej brzmiała w moich uszach. Zsunąłem słuchawki, uwalniając się od skocznych rytmów Call Me śpiewanego przez, o ironio, Blondie.
— Zaraz lądujemy — powtórzył Stefan.
Kiwnąłem twierdząco głową i znowu rozsiadłem się w fotelu. Krafti z kolei nie mógł usiedzieć w miejscu - zaczął się wiercić, szukać odpowiedniej pozycji. Był bardzo ożywiony, wręcz rozpierała go energia. W końcu położył splecione ręce na oparciu i pochylił się nad moim siedzeniem. Uniosłem pytająco brew:
— Coś ty taki zadowolony?
— Może to głupie. — Stefan schował głowę między dłonie. — Ale mam przeczucie.
Zaciekawił mnie tym stwierdzeniem. Posłałem mu pytające spojrzenie i odwróciłem się lekko w jego stronę, dając do zrozumienia, że poświęcam mu całą swoją uwagę.
— To znaczy mam wrażenie, że w tym sezonie coś się zmieni. I zanim powiesz, że każdy ma takie przeczucie to... To to jest co innego. Nawet trudno jest mi to opisać — mówił poważnie, ale kiedy zobaczył moje wymowne spojrzenie, dodał żartobliwie: — Nie wiem, może zostanę mistrzem świata czy coś.
Zaśmiałem się. To nie tak, że w to nie wierzyłem. Po prostu wiedziałem, że Stefana dopadł przedsezonowy optymizm. Większość skoczków mówi sobie przed pierwszym startem, że to właśnie w tym roku wszystko się zmieni, że to w tym roku osiągną swoje cele, powygrywają turnieje, zdobędą kryształową kulę, złote medale i czego tam jeszcze dusza zapragnie. Tym czasem wiele z tych marzeń zostaje zweryfikowanych już podczas pierwszego konkursu.
— Dlaczego się śmiejesz? Zobaczysz jeszcze, że wszystko wygram.
— Spokojnie ogierze. Zostaw coś dla innych. Poza tym, nie podzielisz się ze mną jakąś wygraną?
Stefan zamyślił się. Miałem wrażenie, że odmówi i pozostaną mi jedynie drugie miejsca do zaklepania, zanim zrobi to kto inny. Ponownie oparł się o moje siedzenie i spojrzał na mnie oczekująco.
— Powiedz mi, gdzie chciałbyś wygrać?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Zawsze mówiono o tym, co chce się wygrać, a nie gdzie konkretnie się to osiągnie. Złoto olimpijskie to złoto olimpijskie, nie ważne w którym państwie się je zdobędzie.
Z Pucharem Świata było trochę inaczej. To znaczy wygraną w którymkolwiek z konkursów brałbym w ciemno, lecz są takie miejsca, gdzie triumf smakuje najlepiej. Weźmy chociażby te wygrane przed własnymi kibicami i to niesamowite uczucie, które im towarzyszy. Z chęcią ponownie stanąłbym na podium w Austrii, ale marzył o tym każdy z moich rodaków.
— W sumie to nie wiem. Może tam, gdzie jeszcze nie wygrałem — odpowiedziałem wymijająco.
— Czyli rozumiem, że mistrz Finlandii pierwszy konkurs odpuszcza. — Stefan rzucił z przekąsem.
Szturchnąłem go w ramię, by przestał się śmiać. Fakt, że broniłem wszystkich tytułów w Finlandii sprawił, że z uśmiechem sięgnąłem pamięcią do tamtych konkursów. Mimo wybrednej skandynawskiej pogody i zmiennych warunków, skakało mi się nadzwyczaj dobrze, co poskutkowało serią trzech zwycięstw z rzędu. Nie pogardziłbym podobnym wynikiem w tym sezonie.
— Hej, ale w Kuusamo nie wygrałem — zauważyłem.
— I nie wygrasz.
Krafti wystawił język, jasno dając mi do zrozumienia, że w inauguracyjnym konkursie pokaże się z najlepszej strony. Mogłem się tego spodziewać. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i ponownie naciągnąłem słuchawki na uszy, wracając do kojących rytmów lat osiemdziesiątych.
Zanim się obejrzałem lądowaliśmy już w Finlandii. Nie chciało mi się wysiadać z ciepłego samolotu, w szczególności kiedy kapitan oznajmił jaka temperatura panuje na zewnątrz. Stając już na płycie lotniska, szczelnie zapiąłem kurtkę i mocniej naciągnąłem czapkę na czoło. Uznałem, że zignoruję wojnę na śnieżki, która wybuchła tuż przede mną i przemknę niespostrzeżony pomiędzy zwaśnionymi stronami. Kiedy jednak dostałem jedną z puchowych kulek w głowę, obudził się we mnie śnieżkowy demon i postanowiłem zemścić się na swoim oprawcy.
I choć powinniśmy zająć się naszymi bagażami i po protu udać się do hotelu, całą drużyną postanowiliśmy nadal marznąć na dworze, okładając się śnieżkami. I to właśnie podczas formowania jednej z nich wpadła mi do głowy nadzwyczajna myśl. Poczułem wtedy, że jestem we właściwym miejscu, z właściwymi ludźmi. Uśmiechnąłem się do siebie. Cóż, chyba właśnie tak chciałbym zaczynać każdy sezon.
~~~
Mała prywatka od autorki.
Niezmiernie miło mi Cię tutaj powitać💞
To opowiadanie to moje ukochane dziecko, dlatego proszę o obchodzenie się z nim jak z dzieckiem. Trzeba je dobrze wychowywać, nierzadko przez ostre reprymendy i uwagi, ale również przez słodkie lizaczki za dobre zachowanie i codzienne szczere uśmiechy. Dlatego serdecznie zapraszam Cię do wychowania mojego dzieła 🍰
Chyba nie chcesz być tą wredną ciocią, która nie przynosi prezentów i nikt w zasadzie nie wie z kim jest spokrewniona, prawda?
Nie twierdzę, że ta podróż będzie łatwa. Może zakochasz się w niej już od pierwszego wejrzenia i wychowasz jak swoją? A może zorientujesz się, że jednak ktoś podmienił dzieci na porodówce i zostawisz mnie samą? Nie ważne, co wybierzesz, cieszę się, że w ogóle zdołałam Cię poznać!
Ja jestem flyingboar i zapraszam Cię do rodziny (tej mojej i tej skocznej) 🎈
Życzę miłego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top