9.Los Angeles

Per Jason

Właśnie stoję przed drzwiami z kanapką w dłoni. Łapiąc za klamkę w głębi duszy mam ogromną nadzieję, że Stathan jeszcze nie wróciła. No, ale jak to mówią nadzieja matką głupich. Dziewczyna przegląda szafę z wielkim zaangażowaniem. Pewnie szuka w niej czegoś, co mogłaby założyć w ten niesamowicie upalny dzień. Pogoda dziś jest naprawdę straszna. Na zegarku nie ma jeszcze siódmej. Ledwo wybiła godzina szósta, a temperatura wynosi ponad dwadzieścia stopni.

— Lead me out on the moonlight floor.— do moich uszu dotarł dobrze zapamiętany z wczorajszego ranka fragment piosenki.

Cicho cofnąłem się z powrotem na korytarz, przymykając lekko drzwi. Musiałem to zrobić. Po prostu wiem, że podsłuchiwanie jest w tym momencie jedynym wyjściem. Gdybym rzucił się Stathan w oczy, od razu przestałaby śpiewać, a tego z pewnością bym nie chciał. Dlatego wolę się po prostu wycofać i skrycie słuchać jej głosu tak długo jak to możliwe.

— Lift up your open hand
And strike up the band and make the fireflies dance
Silver moons are sparkling
So kiss me.

Skupiony wsłuchuje się w tekst muzyki.

I wszystko jasne!— uśmiechnąłem się sam do siebie. Wystarczył jeden ostatni wers, by wszystko stało się jasne.— So kiss me.— tytuł wpadł mi od razu do głowy. Jak mogłem nie pamiętać tak znanej piosenki. Ostatni raz miałem z nią styczność chyba na balu maturalnym. Dlatego byłem wręcz pewny, że gdzieś to już słyszałem. Nie myliłem się. Cały świat to słyszał, z pewnością nie raz. Piosenka niezwykle romantyczna. Idealna na wesela lub po prostu wolne tańce dla zakochanych. Coś, co kobiety wręcz uwielbiają. No muszę przyznać, od takiej strony Stathan to ja jeszcze nie znałem. Na zewnątrz agresywna, nie daje się do siebie zbliżyć, a w środku marzy o pocałunkach i miłości. Proszę, proszę, ile to człowiek może się przez zwykły przypadek dowiedzieć o innych. 

Mimo iż wykonywany przez blondynkę utwór nie jest już dla mnie zagadką, postanawiam dalej nie ruszać się z miejsca. Chce dalej móc słuchać jej głosu. Bo co jak co, ale głos to ona ma zajebisty. Dźwięczny, a zarazem delikatny sopran. Takiego daru mogłaby pozazdrościć jej niejedna sławna piosenkarka. Ten głosik jest naprawdę zabójczy. Takim talentem trzeba się dzielić ze światem, a ona dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Wie to, a jednak woli go ukrywać. Naprawdę są takie dni kiedy zastanawiam się, czy z tą dziewczyną na pewno wszystko jest w porządku. Dzisiejszy właśnie się do nich zalicza.

Wszedłem do pokoju ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Planowałem zagaić, dopytać, no po prostu dowiedzieć się czegoś więcej o jej niezwykłym uzdolnieniu, jednak przypominając sobie sytuację z wczoraj wolę się wycofać. Im dłużej z nią siedzę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie warto zaczynać z nią rozmowy. Wszystkie słowa, każdy mój czyn, nawet ten w dobrej intencji kończy się kłótnią między nami. Kłótnią, której chce uniknąć.

Przeszedłem obok niej obojętnie. Stathan ucichła od razu, gdy zwróciła uwagę na moją obecność. To było do przewidzenia. Mimo iż ciekawość zżera każdy centymetr mojego ciała, postanowiłem pójść śladami dziewczyny i zacząłem się szykować.

🎶🖤🎶

Lot do Los Angeles trwał około siedmiu godzin. Podekscytowani, a zarazem zmęczeni dosyć długą podróżą w przestworzach od razu po wylądowaniu rozdzieliliśmy się. Każdy z nas poszedł w swoim kierunku, by podczas pobytu tu, udało nam się zwiedzić jak najwięcej, a z paniami to niestety niemożliwe. Takim sposobem ja wybrałem się na miasto wraz z chłopakami, a dziewczyny jak to kobiety za sprawą Meg udały się na zakupy.

🎶🖤🎶

— Gdzie jest Lil?— zapytała Penelope, rozglądając się po wszystkich miejscach w samolocie.

Zaniepokojone dziewczyny zgodnie spojrzały na puste miejsce przy mnie. Gdy nie zauważyły na nim Stathan, która mimo naszego wspólnego niezadowolenia musi tu siedzieć, ich wzrok jednoznacznie spoczął na mojej osobie. Dokładnie tak jakbym miał dać im w tej chwili znać, gdzie ona się szlaja. 

— Nie wiem.— oznajmiłem obojętnie. Myślę, że Stathan jest już dużą kobietą i powinna się pilnować. Miałem to co prawda na języku, ale na szczęście nie powiedziałam tego głośno. Zdaje sobie sprawę z tego, że gdybym powiedział teraz to, co uważam, zostałbym skatowany przez trzy wkurwione dziewczyny. Więc wolę nie ryzykować. Posiedzę i poczekam na dalszy przebieg wydarzeń, bo jak widać, zapowiada się interesująco. 

— Jack, leć jej poszukać. Samolot zaraz będzie startować.— rozkazała chłopakowi Meg.

— Zaraz przyjdzie, nie panikuj.— skwitował czarnoskóry. Dobrze wiem, że jego ruch, choć całkowicie szczery i moim zdaniem prawidłowy, wywołał u obecnych tutaj wielkie poruszenie. Chłopak też zdaje sobie z tego sprawę. W Końcu Meg zawsze panikowała, gdy chodziło o Stathan. Panikowała, panikuje i będzie panikować zupełnie tak, jakby blondynka była jeszcze nieodpowiedzialnym dzieciakiem. W sumie coś w tym musi być skoro jeszcze chwila, a ta wezwie do poszukiwań wszystkie służby specjalne. 

— Nieważne.— czarnowłosa zgromiła wzrokiem swojego partnera.— Sama pójdę.— zarzuciła wnerwiająco włosami. Zawsze to robi. To już taka jej oznaka wkurwienia.

— Kwiatuszku, niepotrzebnie panikujesz. Lily jest już dorosłą i odpowiedzialną kobietą. Zaraz przyjdzie.— stwierdził. Ja całkowicie się z nim zgadzam, ale dziewczyny, jak widać, chyba nie za bardzo przekonały się do tej teorii.

— Pójdę po nią.— niechętnie otworzyłem usta. Widząc minę Megi, wiem, że nie wróży niczego dobrego. Gdybym nie wyraził chęci poszukiwań, dziewczyna zrobiłaby tu okropną awanturę, której świadkami byliby wszyscy podróżni przebywający w samolocie. Jest do tego zdolna. Naprawdę.

Chcąc nie chcąc wstałem z fotela i udałem się w stronę wyjścia z samolotu w celu odszukania zguby. Robię to, odkąd pamiętam. Zawsze poszukiwania nie wiedzieć czemu przypadają właśnie mi. Obydwoje robimy to od czasów piaskownicy. To właśnie nam przypadał ten ogromny zaszczyt chodzenia po siebie, gdy jedno w dziwnych okolicznościach znikało z pola widzenia. To udręka przypisana nam od małego, chociaż nie większa niż wspólne obiady u naszych rodziców, które zresztą jak i ona, wspominam bardzo źle. Nasze rodziny od dawna wiedzą, jaką sympatią do siebie pałamy, a mimo to zawsze podczas spotkań przypadało nam siedzieć obok siebie przy stole. Mieli nadzieję, że tym sposobem w końcu znajdziemy jakąś nić porozumienia. Podsumowując w dwóch słowach- mylili się.

— O właśnie, o wilku mowa.— pomyślałem, gdy moim oczom ukazała się jej kręcona czupryna i kształtne ciałko.

— Stathan!— krzyknąłem na dziewczynę.— Co ty tu jeszcze robisz?

— Szukałam torebki.— odpowiedziała, pokazując mi swoją małą karmelową torbę.

— Znalazłaś, więc chodź.— rozkazałem jej. Nie chce spóźnić się na lot przez jakąś głupią torebkę.— Ale z życiem, bo samolot zaraz startuje.— dodałem, patrząc na jej żółwie ruchy.

— O kurwa!—usłyszałem, jak bluźni, z przerażeniem spoglądając na port lotniczy.

— Oby to nie było to, o czym właśnie myślę.— stwierdziłem, również kierując wzrok w stronę samolotu.— I kurwa pięknie.— podsumowałem zwięźle i na temat.









Jason miał rację!

Zapowiada się naprawdę intersująco. 
Możecie być przerażeni XD
😈❤️😈

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top