Rozdział 6

Oliwia

Niedziela minęła całkiem zwyczajnie. Wstałam zadziwiająco wcześnie, zjadłam śniadanie z dziadkami i udałam się do kościoła. Po obiedzie siadłam do książek, a wieczorem obejrzałam z babcią i z dziadkiem wybraną przez nas komedię. Co niedzielny spacer także był udany. Położyłam się spać przed dwudziestą drugą, by dzisiaj obudzić się za piętnaście szósta.

Ubrałam czarne spodnie, pudrową koszulkę, zabrałam spakowany wieczorem plecak i zeszłam na dół.

Wszyscy w domu jeszcze spali, dlatego starałam się być cicho. Babcia otwierała cukiernię dopiero o ósmej, a Ewa zazwyczaj spała całe dnie, by niczym wampir żyć nocą.

Załączyłam wodę na herbatę i zamknęłam się w łazience, aby ogarnąć rozczochrane włosy i zrobić lekki makijaż. Zjadłam śniadanie, a także przygotowałam sobie kanapkę do szkoły i herbatę w termosie. Obie te rzeczy wpakowałam do plecaka. Zdążyłam jeszcze umyć zęby, szybko ubrałam buty i z plecakiem oraz czarną ramoneską w ręce wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Miałam dwadzieścia pięć minut, by dotrzeć na przystanek, na który zawsze szłam dwadzieścia minut, więc byłam spokojna o to, czy zdążę.

Zdziwiłam się jednak, gdy po pięciu minutach marszu koło mnie zatrzymał się czarny samochód. Zignorowałam go, uciszając nieprzyjemne ukłucie strachu. Samochód jednak cały czas jechał powoli obok mnie, a przez zaciemnione szyby nie byłam w stanie dostrzec, kto był w środku, dopóki szyba od strony pasażera nie została opuszczona. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, widząc przystojnego bruneta, który w sobotę udawał mojego chłopaka. Co on tu robił?

- Podwiozę cię. - zaproponował.

- Dziękuję, ale mam już niedaleko. - wskazałam ręką drogę przed sobą, nie zatrzymując się.

- Zrobiłem coś nie tak, że nie chcesz przyjąć mojej pomocy? - nie poddawał się.

- Nie znam cię. - przypomniałam.

- To nie przeszkadzało nam udawać parę. - zauważył.

- Teraz jestem trzeźwa i myślę rozsądnie, zapewne ku twojemu niezadowoleniu. - zerknęłam na niego przelotnie.

Nie mogłam sobie pozwolić, aby jego uroda i szarmancki charakter zaczarowały mój mózg, jak to się stało w sobotę. Nie znałam go i nie powinnam była wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje. Przyjechał do miejscowości, w której mieszkam. Mógł być nieobliczalny. Niebezpieczny!

- Nie oceniaj mnie tak. Nie chcę cię wykorzystać, wbrew temu, co o mnie myślisz. - zapewnił i naprawdę zabrzmiało to szczerze.

- Nie wiem, co myśleć. Nie znam cię. – powtórzyłam, spoglądając na niego. - Ale wykazałabym się niebywałą głupotą, gdybym teraz tak po prostu ci zaufała.

- Masz rację, ale...

- Wybacz. Spóźnię się na autobus. - przerwałam mu, przyspieszając kroku i wykorzystując moment, przeszłam przez pasy na drugą stronę drogi.

Ku mojemu szczęściu autobus już przyjechał, więc mogłam od razu wejść do środka i poczekać te trzy minuty, które pozostały do odjazdu z pierwszego przystanku. Przez okno widziałam błyszczący czarny samochód, zaparkowany przed małym sklepem, ale nikt nie opuścił jego wnętrza. Po moim ciele przeszły ciarki na myśl, że mężczyzna wciąż mnie obserwuje i widzi, że ja również patrzę w jego stronę. Byłam niemal pewna, że gdy autobus ruszył w drogę, czarne auto też opuściło swoje miejsce i kilka minut później wyminęło nas, znikając w długiej drodze przed nami.

🩸🩸🩸

Droga do szkoły minęła mi jak zawsze spokojnie. Słuchając muzyki zdołałam powtórzyć materiał, potrzebny mi na lekcje geografii. Gdy wysiadałam na przystanku pod schodkami, prowadzącymi do mojej szkoły, okazało się, że dziwne uczucie, które towarzyszyło mi od wejścia do autobusu nie było bezpodstawne. Z parkingu przed supermarketem, który był tuż obok, szedł w moją stronę mężczyzna w czarnym garniturze. Zignorowałam go, wyjmując telefon z kieszeni i ruszyłam w stronę schodów. Włączyłam internet i od razu wybrałam czat do mojej najbliższej koleżanki, wystukując szybką wiadomość.

"Jeśli nie będzie mnie w szkole, to znaczy, że zostałam porwana. Theo, brunet, dwadzieścia osiem lat, czarny mustang."

Włożyłam telefon do kieszeni w tej samej chwili, w której obok mnie pojawił się wspomniany mężczyzna. Aż podskoczyłam w miejscu z zaskoczenia, jak szybko znalazł się obok mnie.

- Boisz się mnie. - stwierdził, na co zacisnęłam ręce w pięści, wkładając je do kieszeni czarnej kurtki.

- Czytasz w myślach, czy jesteś psychologiem? - odwróciłam się w jego stronę, gdy pokonaliśmy schody, zatrzymując się na niewielkim placu obok dwóch ławek. Właśnie dlatego zobaczyłam dziwny błysk w jego oczach, ale zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.

- Unikasz mnie. - wzruszył ramionami.

- Dziwi cię to? - spytałam. - Nie rozumiem cię. Nic o tobie nie wiem. - zauważyłam kolejny raz tego ranka. - I wybacz, ale zachowujesz się jak psychopata.

- Dlaczego? - nie rozumiał.

- Śledzisz mnie. - stwierdziłam. - A to na pewno nie jest normalne.

- To nie tak...

- Więc co tu robisz? Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam? – przyglądałam mu się z zainteresowaniem, ale on tylko spuścił wzrok, zaciskając mocno wargi. – Sam widzisz. Zapewne właśnie tak zachowywałby się każdy inny psychopata. - uśmiechnęłam się lekko, sama nie wiedząc dlaczego i ruszyłam w kierunku szkoły.

- Więc się spotkajmy. - zatrzymał mnie jego głos. - Abyś mogła mnie poznać.

- Yhm, jasne. - przewróciłam oczami, choć nie mógł tego zobaczyć i weszłam do szkoły, zostawiając go samego na chodniku.

Byłam dziesięć minut przed dzwonkiem, więc zajęłam miejsce w klasie, a kilka minut później dołączyła do mnie Natalia. Usiadła obok, wyciągając książki z plecaka i oddychając przy tym ciężko.

- Teraz się tłumacz, o co chodzi, bo nic nie rozumiem. - wskazała mi ekran swojego telefonu i wyświetloną na nim wiadomość ode mnie, pochylając się lekko w moją stronę.

- W sobotę byłam w Piwnicznej. - zaczęłam tak, aby słyszała mnie tylko ona.

- Pamiętam. Miałaś mieć tam jakiś konkurs.

- Tak. Tam poznałam Theo. Udawał mojego chłopaka, bo widział, jak źle czułam się w towarzystwie Mikołaja. On też się dziwnie zachowywał. W każdym razie trochę wypiłam i chyba nie do końca wiedziałam, co robię. - wyznałam. - Po wszystkim odnalazł mnie na kontach społecznościowych, a dzisiaj przyjechał prawie pod mój dom i czekał pod szkołą. - streściłam.

- O matko. Brzmi jak stalker. - zauważyła z wyrazem zastanowienia.

- Nie mam pojęcia, skąd to wszystko mógł wiedzieć.

- Może jest jakimś twoim pseudo fanem, albo znajomym któregoś z twoich znajomych?

- Wątpię. Nikt go nie znał.

- Albo bardzo dobrze udawali. - rozmyślała Nat. - A co, jeśli to jakieś dziwne zagranie Mikołaja? Wiem! Może poprosił jakiegoś swojego kumpla, żeby zawrócił ci w głowie?

- Naoglądałaś się za dużo filmów. - przewróciłam oczami. - Po co miałby robić coś takiego? - zmrużyłam oczy, kręcąc głową na szalony pomysł dziewczyny. - Mikołaj jest dupkiem, ale nie zrobiłby nic takiego. Poza tym on naprawdę wyglądał jakby go nie znał i dziwnie zachowywał się względem mnie. To się kupy nie trzyma.

- Jesteś pewna? - Natalia uniosła wyzywająco brwi.

Nie odpowiedziałam, bo do klasy weszła nauczycielka, ucinając wszelkie toczące się rozmowy. Usiadłyśmy przodem do tablicy, starając się skupić na lekcji.

Sęk w tym, że niczego nie byłam już pewna.

🩸🩸🩸

Na czternastą byłam w domu. Reszta lekcji minęła w miarę normalnie, a z Natalią nie poruszałyśmy już tematu dziwnego bruneta, ale cały czas towarzyszyło mi to dziwne uczucie. Jakbym ciągle była przez kogoś obserwowana i to było dziwne, bo nigdy dotąd nie potrafiłam ocenić, kto mi się kiedy przygląda. A to uczucie nie minęło odkąd wróciłam z Piwnicznej. Znikało jedynie na chwilę, by zaraz wrócić. Niepokoiło mnie to.

Jednak odrzuciłam od siebie te wszystkie domysły, wchodząc do domu. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc zapewne Ewa była gdzieś w środku. Zdjęłam buty, a kurtkę powiesiłam na wieszaku. Rzuciłam plecak na schody i weszłam do kuchni, skąd dobiegały jakieś dźwięki.

- Cześć. - przywitałam się z kobietą, która właśnie wkładała naczynia do zlewu.

- Obiad masz w lodówce. - wyminęła mnie, nie obdarzając żadnym spojrzeniem.

Jeszcze przez chwilę stałam w wejściu, tępo wpatrując się w miejsce, gdzie kilka sekund wcześniej stała szatynka. Cofnęłam się, spoglądając na schody. Ewa przytrzymywała się barierki, będąc już niemal na szczycie.

- Kiedy przestaniesz mnie nienawidzić?! - wykrzyczałam za nią, choć w oczach błysnęły mi łzy. - Nie jestem niczemu winna!

Ewa od zawsze traktowała mnie jak powietrze. Gardziła mną, a gdy już na mnie patrzyła w jej oczach było jedynie obrzydzenie. Nie miałam pojęcia, czy nienawidzi mnie tak bardzo tylko dlatego, że w ogóle żyję, czy przez to, że jestem jej życiowym błędem. To nie było dla mnie ważne, bo przez osiemnaście lat nie zaznałam od niej żadnego ciepłego uczucia. Ani raz w moim krótkim życiu nie posłała do mnie choćby jednego przyjaznego uśmiechu. A przecież powinna być inna. Przecież była moją matką, do cholery!

Ewa zatrzymała się na wydźwięk moich słów i mogłam zauważyć, jak mocno się spięła, z całej siły zaciskając palce na drewnianej barierce. Jednak nie spojrzała na mnie, a jej ust nie opuściły żadne słowa. Chwilę później już jej nie było, a po domu rozszedł się huk zatrzaśniętych drzwi.

Oparłam się o ścianę, odwracając wzrok od schodów i oddychałam nierówno, próbując zatrzymać łzy. Zamknęłam oczy i ukryłam twarz w dłoniach, powstrzymując chęć krzyczenia. Zaraz potem wyprostowałam się, unosząc dumnie głowę i odgoniłam smutek. Już dawno temu obiecałam sobie, że nie wyleję więcej łez z powodu Ewy. Nie mogłam złamać tego postanowienia. Nie byłam już tą słabą dziewczynką, która potrzebowała uwagi matki. Nie byłam słaba. Już jej nie potrzebowałam, choć jej obojętność względem mnie bolała. Nie ważne, jak mocno próbowałam temu zaprzeczać. Jej nienawiść mnie raniła, po prostu zdążyłam już do niej przywyknąć i okłamywałam samą siebie, że już nie zależy mi na jej miłości.

Wyparłam jednak te myśli, przypominając sobie obietnicę, że już nikt nie zobaczy mnie słabej i właśnie z takim nastawieniem wróciłam do kuchni, by podgrzać i zjeść obiad. Później zamknęłam się w pokoju i po przebraniu w granatowy dres zabrałam się za odrabianie lekcji i naukę na jutrzejszy sprawdzian z matematyki. Dział o prawdopodobieństwie był tak samo okropny jak funkcje logarytmiczne, czy ciągi. Nie znosiłam tego, ale naprawdę lubiłam matematykę i byłam z niej całkiem dobra. Po wszystkim spakowałam książki na jutrzejszy dzień i podniosłam telefon, gdy ekran rozświetlił się, sygnalizując nowe powiadomienie.

Zmarszczyłam brwi, otwierając messengera i folder inne. Właśnie tam tkwiła wiadomość od bruneta. Zaintrygowana weszłam w czat, by odczytać wiadomość.

"Brak odmowy biorę za znak, że nic nie stoi na przeszkodzie."

Zawahałam się nad polem odpowiedzi, ale ostatecznie wystukałam krótką odpowiedź.

"Nie powinno też znaczyć, że się zgodziłam."

Nie musiałam długo czekać na wiadomość zwrotną.

"Jednak cały czas jest szansa."

"Nadzieja matką głupich." - odpisałam niemal od razu, ignorując uśmiech, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.

"Więc jestem głupcem :)" - przyszła odpowiedź, która w dziwny sposób poruszyła moje serce, a zaraz potem - "Bałem się, że dalej będziesz mnie unikać i nie odpiszesz."

Po tej wiadomości zdałam sobie sprawę, że właśnie tak powinnam była zrobić. Odłożyłam telefon i zeszłam na dół. Za kilkanaście minut dziadkowie powinni wrócić do domu, więc postanowiłam zrobić jajecznicę na kolację. Drzwi frontowe otworzyły się w tym samym momencie, gdy rozkładałam na stole talerze i szklanki.

- Kolację podano do stołu. - uśmiechnęłam się, trzymając patelnię, gdy babcia z dziadkiem weszli do kuchni. Chwilę później w trójkę siedzieliśmy przy stolę, zajadając jajecznicę.

- Jak było w szkole? - zaczął dziadek.

- Jak zawsze nudno. - odparłam, popijając herbatę. - A jak wam minął dzień?

- W miarę spokojnie. - odezwała się babcia. - Poniedziałki mają to do siebie, że nadchodzą zbyt szybko i niewiele ludzi myśli o słodkościach już na początku tygodnia.

- Tak, zwłaszcza, że weekend na pewno w większości mieli słodki. - dodał z uśmiechem Kacper.

Cukiernię babci najczęściej odwiedzali ludzie młodzi, którzy rano nie brali ze sobą śniadania z domu i przychodzili kupić słodką drożdżówkę. Oczywiście bywały też zamówienia na torty i inne słodkości, ale zawsze najwięcej pracy było przed weekendem i świętami. W trakcie tygodnia ruch nie był nadzwyczaj duży, ale babcia nie mogła skarżyć się na brak klientów. Po jej wyroby przyjeżdżali nawet mieszkańcy innych miast.

- Na szczęście dziadek i ja możemy jeść twoje wypieki bez przerwy. - uśmiechnęłam się szeroko, sięgając po jedną z wielu karmelowych babeczek, które przywiozła babcia Zosia.

W ich obecności naprawdę czułam się dobrze. Byli moją jedyną rodziną i tylko ich wciąż jeszcze obchodziłam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedyś ich stracę. Na razie tu byli i to było najważniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top