Rozdział 35

Oliwia

Cały dzień przespałam. Theo obudził mnie wieczorem, abym zażyła antybiotyk. Potem znów zasnęłam. Czułam się słaba i zmęczona, ale katar i ból gardła, który towarzyszył mi jeszcze dzień wcześniej zniknął, jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Nie zamierzałam na to narzekać. Czułam się bezpiecznie, wiedząc że gdzieś obok jest Theodore. Nawet wizja bycia śledzoną wydawała się czymś zupełnie głupim, gdy byłam w jego ramionach. Boże, czułam się pijana jego obecnością. Nic nie miało znaczenia, prócz tego, że był przy mnie.

I wyznał mi miłość. Pierwszy raz jakiś mężczyzna powiedział, że mnie kocha. To było tak dziwne uczucie. W pierwszej chwili byłam przerażona, bo sama bałam się zapewniać go o miłości już teraz. W końcu znaliśmy się tak krótko. Z drugiej strony poczułam ogromną radość i niewyobrażalnie przyjemne ciepło, które oplotło moje serce. Byłam szczęściarą, że mężczyzna taki jak Theodore kochał właśnie mnie. On również nie był mi obojętny, ale czułam, że to jeszcze za wcześnie, by wyznawać sobie miłość. Wolałam więc udać, że spałam i tego nie słyszałam.

Obudziłam się ponownie, gdy za oknami było znów ciemno. Przespałam chyba całą dobę, bo tak też się czułam. Naprawdę wyspana. Theodora nie było w sypialni, nie słyszałam też żadnych odgłosów w łazience.

Powoli usiadłam na łóżku i równie wolno z niego wstałam. Czułam się dziwnie, stojąc na nogach po tych kilkunastu godzinach spędzonych w łóżku. Niemal biegiem pokonałam drogę do łazienki, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo chce mi się sikać. Dopiero, gdy opróżniłam pęcherz uświadomiłam sobie, że nie jestem już podpięta do kroplówki, a wkłucie po wenflonie ktoś zasłonił plastrem z nadrukiem kucyków Pony. Uśmiechnęłam się na ten widok.

Spojrzałam na siebie w lustrze i z ulgą uznałam, że nie wyglądałam tak źle. Kolory wracały na moją twarz. Palcami przeczesałam rozczochrane włosy, a twarz przemyłam zimną wodą. Miałam na sobie za duży czarny podkoszulek, tak więc Theo musiał mnie przebrać. Na szczęście biustonosz, jak i czarne jeansy wciąż były na swoim miejscu. Wróciłam do sypialni, z zaskoczeniem uświadamiając sobie, że nigdzie nie było mojego golfu, ani telefonu. Natomiast przed łóżkiem stała mała czarna walizka z naklejką Iron Mana. Byłam pewna, że należała do mnie, a potwierdziła to jej zawartość. Kto przywiózł tutaj moje ubrania? Po co?

Wyszłam z sypialni, zamykając za sobą drzwi i zeszłam na dół. Od piątku nic się tutaj nie zmieniło. Biel mieszała się z czernią, tworząc wnętrze pełne modernizmu z nutką klasycyzmu. Było pięknie. Od razu udałam się do salonu, bo właśnie stamtąd dobiegały głosy.

- Śpiąca królewna się obudziła. – Vernon uśmiechnął się cwaniacko na mój widok, sprawiając że wzrok wszystkich spoczął właśnie na mnie.

- Mogłaś jeszcze zostać w łóżku. – Theo podszedł do mnie, obejmując ciepłymi dłońmi moją twarz. – Jak się czujesz? – troska w jego oczach i łagodny głos ponownie roztopiły moje serce.

- Dobrze. – uśmiechnęłam się lekko. – Mam już dość leżenia. Która godzina? Jak długo spałam?

- Dziesiąta. Środa. – odpowiedział Vernon, uśmiechając się kpiąco. – Nie mów też, że prócz zegarka zgubiłaś pantofelek.

- Żebyś się zaraz ty nie zgubił. – wymruczałam pod nosem, ale oni jakimś cudem to usłyszeli, bo cała trójka wybuchła śmiechem, przez co i ja mimowolnie się uśmiechnęłam. – Zaraz, spałam trzy dni? – popatrzyłam na nich zaskoczona, na co jedynie skinęli głowami. – Boże, dlaczego mnie nie obudziliście? I dlaczego moja walizka jest w twojej sypialni? – spytałam, uważnie przyglądając się Theodorowi, który patrzył na mnie z troską.

- Nie wiedziałem, jak długo u mnie zostaniesz. Uznałem, że przyda ci się trochę twoich rzeczy. – wyjaśnił. – Potrzebowałaś odpoczynku.

- Dziękuję, ale właściwie mogę wracać do domu. – zauważyłam cicho. – Jestem bardzo wdzięczna, że mi pomogliście, ale nie chcę wam przeszkadzać. Już i tak narobiłam kłopotów.

- Liv, jesteś wszystkim, ale nie kłopotem. – zapewnił Theo, składając lekki pocałunek na mym czole. – I nigdy mi nie przeszkadzasz. – zapewnił. – Poza tym rozmawiałem z twoimi dziadkami i poinformowałem, że zostaniesz u mnie do końca następnego tygodnia.

- Co? Jak to? Byli tutaj? Dlaczego? – sama nie wiedziałam, czego chciałam dowiedzieć się najpierw.

- Pojechałem do twojego domu, po twoje rzeczy. - wyjaśnił. – Tutaj będziesz bezpieczniejsza niż u siebie. Gdy znajdziemy tego, kto ci groził wrócisz do domu. – choć mówił spokojnie, w jego głosie słyszałam smutek.

- A szkoła? Zespół? – spytałam. – Tam też nie mogę chodzić?

- Tak, dopóki go nie znajdziemy. – wtrąciła Deidra. – To dla twojego bezpieczeństwa. Ten dom jest mocno chroniony, ma alarmy, szyby kuloodporne i...

- Chcecie mnie tu zamknąć? – przerwałam jej, z szokiem patrząc na Theodora.

- Już to zrobiliśmy. – Vernon puścił mi oczko.

- Nie możecie. – pokręciłam głową. – Przecież to jest jak porwanie!

- Porwać to cię może ten stalker, złotko. – Night podszedł do nas, z talerzem kanapek, których wcześniej nie zauważyłam. – A teraz sobie usiądź i na spokojnie zjedź śniadanko. Musisz odzyskać siły. Chora na nic się nie przydasz.

- Udław się tymi kanapkami. – posłałam mu wściekłe spojrzenie.

Vernon wykrzywił się w grymasie zaskoczenia, a wolną dłoń przyłożył do serca, udając że moja wypowiedź go zabolała. Deidra natomiast parsknęła śmiechem, a Theodore pozostał poważny. Widziałam, jak mocno zaciskał palce w pięści, jakby był zły, że nad czymś nie panował lub przed czymś się powstrzymywał. Ostatnio często to robił.

Odwróciłam się na pięcie, szybkim krokiem kierując się do wyjścia. Pociągnęłam za klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte. Nacisnęłam na nią kolejny raz, ale nic się nie zmieniło. Nigdzie też nie dostrzegłam klucza. Czułam łzy bezradności, cisnące mi się do oczu, ale zdusiłam je, nim zdążyły wyjść na światło dzienne.

Ciepłe dłonie zacisnęły się na mych ramionach, a zapach Theodora opętał mnie z każdej strony, gdy mężczyzna przyciągnął mnie do siebie. Chciałam się odsunąć, wyszarpać z jego uścisku, ale czułam się zbyt słaba, by zrobić choćby krok. Czułam, jakbym się dusiła. Ktoś skutecznie odbierał mi powietrze i zamykał w małym ciemnym pomieszczeniu, choć przecież budynek, w którym się znajdowałam był ogromny. Nigdy nie miałam klaustrofobii, dlaczego więc wizja zamknięcia tutaj była tak przerażająca?

Ufałam mu, a on zamknął mnie w swoim domu. Jakbym była jakimś zwierzątkiem, które od tak można zamknąć w klatce. Boże, jak ja się w to wszystko wpakowałam?

- Chcę cię chronić, Liv. – wyszeptał po chwili, nie wypuszczając mnie ze swoich objęć.

- Przed kim? – jęknęłam sfrustrowana. – Nieznajomym, który tylko wysyła mi głupie zdjęcia? Nic mi nie zrobił, dlaczego to miałoby się zmienić? – odsunęłam się od mężczyzny, by odwrócić się w jego stronę. – Nie jestem głupią księżniczką, którą można zamknąć w wieży. Nie potrzebuję smoka. Poradzę sobie.

- Przestań udawać, że to cię nie rusza. – westchnął Theo, patrząc na mnie łagodnie, choć głęboko w jego oczach widziałam strach i smutek. – Pozwól sobie pomóc. Nie jesteś sama i nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził.

- Nie wiemy, czego ten ktoś ode mnie chce! – wyrzuciłam z siebie. – Mówisz, że tu jestem bezpieczna, ale jaką masz pewność, że gościu nie stoi za bramą?! – wskazałam dłonią drzwi.

- Bo mamy kamery. – Deidra wychyliła się zza framugi. – Są rozstawione wokół domu i na korytarzach. – wskazała palcem róg nad sobą.

Odzyskując równowagę w szarpiących mną emocjach, wyszłam z ganku i stanęłam obok mulatki, spoglądając we wskazane przez nią miejsce. Faktycznie. Tkwiła tam mała, biała i niemal niewidoczna kamera. Zlewała się kolorem z sufitem.

- We wszystkich pokojach też? – uniosłam brew, spoglądając na Theodora.

- Tylko na korytarzach. – zapewnił brunet.

- I co? Obserwujecie je cały czas? – spytałam sarkastycznie. – Kamery nie zapewniają bezpieczeństwa. Jedynie pozbawiają prywatności.

- Ależ ty narzekasz. Przestań. - jęknął Vernon, opierając się o framugę w wejściu do salonu. - Masz okazję przez chwilę być księżniczką, więc skorzystaj, a nie jęcz. - patrzył prosto na mnie, a prócz kpiny i rozbawienia, mogłam dostrzec powagę i smutek w jego zawsze błyszczących wesołością oczach. - I pozwól swoim smokom sobie pomóc.

- Was też porywali? Grozili i...

- Zdarzyło się kilka razy. – Night niedbale wzruszył ramionami, posyłając mi szeroki uśmiech. – Wyluzuj, mała. Poradzimy sobie z twoim anonimowym adoratorem. – puścił mi oczko, a ja skrzywiłam się, słysząc jak nazwał stalkera.

Przeniosłam błagalne spojrzenie na Theodora, ale ten odwrócił wzrok. Mocno zaciskał wargi, a knykcie aż mu zbielały od tego jak mocno zaciskał dłonie w pięści. Był poważny i nieugięty, a w tej chwili sprawiał wrażenie kogoś zupełnie obcego. Miałam wrażenie, że w ogóle go nie znałam i pewnie tak właśnie było.

Nie chciałam tu być. Nie chciałam czuć się, jak ptak w klatce. Zamknięta w domu osoby, która z każdym dniem stawała się dla mnie ważniejsza i z jej przyjaciółmi, którzy nie pałali do mnie pozytywnymi emocjami. Boże, za co mnie tak każesz?

Zacisnęłam palce w pięści, powstrzymując łzy bezradności, cisnące mi się do oczu. Odwróciłam się na pięcie i nie odzywając się do nich ani słowem, ruszyłam po schodach na górę. Nikt mnie nie zatrzymywał, tak więc bez problemu znalazłam się w sypialni Theodora.

Okna były pozamykane, wyjścia na taras również nie mogłam otworzyć. Jakby klamki były tylko ozdobą. Do tego na zewnątrz pojawił się śnieg. Musiał sypać od kilku dni, bo wszystko było już pokryte warstwą białego puchu, który wciąż spadał z nieba. To pierwszy śnieg w tym roku, a był dopiero szesnasty listopada.

Z frustracją wygrzebałam z walizki podkoszulek. Zdjęłam ten należący do Theodora i ubrałam swój. Czułam obrzydzenie do człowieka, który coraz mocniej wkradał się do mojego serca. Wystarczyło, by zamknął mnie w swoim domu, jak jakieś zwierzę.

Usiadłam na łóżku i dopiero wtedy w oczy rzuciło mi się prostokątne pudełeczko opakowane czarnym papierem z różową kokardą. Na małej samoprzylepnej karteczce, którą przyklejono do ozdobnego papieru napisano moje imię. Westchnęłam, podnosząc prezent. Ostrożnie odpakowałam go, w tym samym czasie, w którym z wewnątrz wydobył się dźwięk. Brzmiał jak przychodząca wiadomość. Nie zdziwiło mnie więc, gdy moim oczom ukazał się nowy telefon. Zaskoczeniem było, że ktoś przełożył do niego moją kartę i wszystkie dane z mojego telefonu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie miałam go przy sobie i nawet nie wiedziałam, jak długo.

Ten prezent zamiast radości wywołał we mnie jeszcze większą złość. Theodore myślał, że mógł mnie tak po prostu zamknąć w swoim domu, a drogie prezenty sprawią, że o wszystkim zapomnę i mu wybaczę. Do tego zabrał mój stary telefon, nie dając mi wyboru. Nie chciałam od niego niczego, a on siłą wciskał to w moje ręce.

Już nawet wiadomość od nieznajomego nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Wolałabym, aby porwał mnie oprawca, niż mój własny chłopak. To byłoby mniej bolesne. Jego groźby bez pokrycia były tylko pustymi słowami, a kolejne wiadomości o tym, że Theo jest potworem. Cóż, najwyraźniej miał rację.

Włożyłam telefon z powrotem do pudełka i odłożyłam je na biurko. Położyłam się na łóżku, tępo wpatrując się w odległy las za wielkimi oknami. Czułam się pusta. Zepsuta, bo nie chciałam pozwolić sobie na płacz, a tylko na to miałam teraz ochotę. Jednak kilka miesięcy temu obiecałam sobie, że nie wyleję więcej łez przez jakiegokolwiek chłopaka. Zamierzałam tej obietnicy dotrzymać. Teraz złożyłam sobie kolejną. Nie tknę rzeczy, która pochodzi od Theodora Villenca i jego przyjaciół.

- Musisz jeść. Wczoraj leżałaś ledwo żywa. – Vernon bez pukania wszedł do sypialni i podszedł do mnie, siadając na skraju łóżka. Tackę z kanapkami i parującą herbatą odłożył na szafkę nocną, a na widok jedzenia mój zdradziecki brzuch wydał charakterystyczny odgłos.

- Tylko nie mów, że to cię obchodzi. – mruknęłam oschle, odwracając się plecami do niego. Przesunęłam się na drugi koniec łóżka, chcąc być jak najdalej od niego.

- Jesteś ważna dla Xanthosa. Chcąc nie chcąc to czyni cię ważną również dla mnie. – odpowiedział Knight. – Długo masz zamiar się obrażać? – spytał, gdy nic nie powiedziałam. – Dobrze wiesz, że robimy to dla twojego bezpieczeństwa. Nie wiemy, kto ci grozi.

- Nie jestem zwierzakiem, które można zamknąć w klatce. – usiadłam na łóżku, ze złością patrząc na przyjaciela mojego chłopaka. – Nie boję się.

- W takim razie Theo boi się za ciebie i o ciebie. - stwierdził, na co ja tylko zacisnęłam palce w pięści. – Zrozum, nie będziesz tu zamknięta wiecznie. Chcemy zapobiec najgorszemu. – westchnął. – Jak tylko go znajdziemy, wrócisz do domu.

- Mam wrażenie, że już coś o nim wiecie, ale mi nie mówicie. – pozwoliłam sobie na namiastkę szczerości względem niego. – A to czyni was równie niebezpiecznymi, jak on.

Vernon westchnął, przenosząc wzrok na widok za szklaną ścianą. Jego ramiona nieznacznie opadły, a on sam zdawał się postarzeć o kilka dobrych lat. Spojrzał na mnie ponownie dopiero po kilku minutach ciszy i pierwszy raz odkąd go poznałam w jego oczach nie było ani grama kpiny czy radości. Był smutny, zmęczony i całkowicie poważny. To zupełnie do niego nie pasowało.

- Siedzimy w podobnym gównie już od wielu lat. – zaczął spokojnie. – Wiesz, co dzieje się z młodymi dziewczynami, którym ktoś grozi? – spytał, przyglądając mi się uważnie. – Zazwyczaj znikają z dnia na dzień. – zauważył. - Przy odrobinie szczęścia udaje je się znaleźć. Czasami setki kilometrów od domu, zdecydowanie częściej martwe. – w jego oku błysnęło coś niebezpiecznego, ale znikło równie szybko jak się pojawiło. – Nie chcemy, aby spotkało cię coś podobnego.

- Zazwyczaj porywa się kogoś z zemsty, albo po prostu wykorzystuje się okazję, że ten ktoś jest zraniony i naiwny, a ja...

- Jesteś naiwna. – wtrącił Vernon, uśmiechając się lekko. Pierwszy raz w mojej obecności uśmiechnął się tak szczerze. Bez kpiny, czy wyższości.

- W końcu nie udajesz, że mnie lubisz. – mimowolnie moje kąciki ust uniosły się delikatnie.

- To nie tak, że cię nie lubię. – zapewnił. – Po prostu jestem ostrożny, jeśli chodzi o nowe znajomości. Życie nauczyło mnie, że niewielu można ufać, a Xan przywiązuje się zbyt szybko. – wyjaśnił. – Jestem rozsądniejszy od niego. – wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem. – I przystojniejszy oczywiście, ale o tym wszyscy wiedzą. – dodał, wywołując mój cichy śmiech, który urwałam nim zmienił się w płacz. Ukryłam twarz w dłoniach, a Vernon w geście otuchy ułożył swoją dłoń na mym ramieniu. – Będzie dobrze. Znajdziemy go i znów będziesz wolna.

Być może, ale coś podpowiadało mi, że to wcale nie będzie takie łatwe. Cóż, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że potwór naprawdę istnieje i jest bliżej niż śmiałabym przypuszczać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top