Rozdział 34

Theodore

Przestraszyłem się. Ojcze, gdy Vernon wykrzyczał, że Liv ma gorączkę, naprawdę się przestraszyłem. Wyglądała przerażająco, gdy niósł ją na górę. Wśród czarnej pościeli w mojej sypialni jej skóra wydawała się wręcz biała. Żyła i to było teraz najważniejsze. Słyszałem bicie jej serca i krew, płynącą w jej żyłach.

- Co robić? Dzwonić po lekarza? – panikował Vernon. – Jest człowiekiem. Nasza krew...

- Nie mogę ryzykować, że zmieni się w wampira. – wtrąciłem, odgarniając włosy z dziewczęcej twarzy. – Studiowałeś medycynę. Przydaj się na coś.

- W tym domu nie ma nawet apteczki, a ty oczekujesz ode mnie nie wiadomo czego. – prychnął Knight. – Zadzwonię po lekarza, a ty zrób jej zimny okład na czoło.

Nim zdążyłem cokolwiek dodać już go nie było. Poprawiłem kołdrę na nieprzytomnym ciele ukochanej. W garderobie znalazłem biały podkoszulek, który roztargałem, czyniąc z niego mniejsze szmatki. Zamoczyłem je w zimnej wodzie, by po chwili ostrożnie ułożyć je na rozgrzanym czole Oliwii. Wiedziałem, że wezwanie lekarza było najrozsądniejszym pomysłem. My nigdy nie chorowaliśmy, a Vern, choć niegdyś studiował medycynę, niewiele mógł zrobić. Ja również i to w tym wszystkim było najgorsze. Bezradność była okrutna.

- Karetka będzie za jakieś dziesięć minut. – poinformował Vern, wchodząc do sypialni.

- Karetka? Miał być lekarz. – zauważyłem, zmieniając okład na czole blondynki.

- Nie wiem jak ty, ale ja nie znam żadnego ludzkiego lekarza, tym bardziej tutaj. – warknął zirytowany. – A dzwoniąc na ten cały numer alarmowy przysyłają pogotowie ratunkowe, straż pożarną lub policję. – wyjaśnił spokojniej. – Za kratkami raczej by jej nie pomogli, więc...

- Rozumiem, wystarczy. – uciąłem. – Musimy dowiedzieć się, kim był ten facet i dlaczego tak bardzo zależy mu, aby Liv poznała prawdę.

- Zadzwoń do Deidry. Ona lepiej namierza ludzi. – zauważył.

- Dlaczego ty tego nie zrobisz? – uniosłem brew, choć doskonale znałem powód.

- Dobrze wiesz, dlaczego. – odgryzł się Knight, wychodząc z sypialni.

Bałem się o Liv. Ojcze, gdy przyjechałem po nią dzisiaj rano i wyszła do mnie z tak wielkim przerażeniem w oczach... Przez kilka sekund zawładnął mną tak wielki strach, bo myślałem że ją straciłem. Że ktoś wyznał jej prawdę i postanowiła mnie zostawić. W tej chwili nie wiedziałem, jak przeżyłbym rozstanie z nią. A gdy powiedziała, że ktoś ją śledzi i oddała swoje bezpieczeństwo w moje ręce. Cholera, nie mogłem czuć się lepiej. Byłem tak szczęśliwy, że mi zaufała, że nie wierzyła w zawartość zdjęć, choć ukazywały prawdę. Wiedziałem, że to było niepoprawne. Przeze mnie groziło jej niebezpieczeństwo. Była dla mnie ważna, dlatego nie mogłem pozwolić, aby coś jej się stało.

Podszedłem do biurka nieustannie obserwując bladą twarz Oliwii i wybrałem numer przyjaciółki. Deidra odebrała już po dwóch sygnałach.

- Jest tu taki spokój, że to aż dziwne. – powitała mnie. – Błagam, powiedz, że u was też wszystko w porządku.

- Ktoś śledzi Liv. – wyznałem prosto z mostu. – Tym razem osobiście wręczył jej kopertę ze zdjęciami. Byliśmy tam my w Dustango.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałem, że Deidra uważnie analizuje moje słowa i dzięki swoim umiejętnościom zaznajamia się z tą powariowaną sytuacją. Pewnie gdyby ktoś ją teraz zobaczył pomyślałby sobie, że dziewczyna zamieniła się w kamień. Wyglądała tak zawsze, gdy się nad czymś mocno skupiała.

- Uwierzyła? – spytała po kilku minutach.

- Nie. Uznała, że są zmontowane. – odpowiedziałem szczerze.

- Dla ciebie lepiej. – westchnęła. – Poinformuję mieszkańców, że wyjeżdżam i będę u was za dziesięć minut.

- Uważaj, ma przyjechać pogotowie. Liv jest chora. – uprzedziłem.

- Więc napój ją swoją krwią. Przecież po coś ją masz. – mogłem sobie wyobrazić, jak przewraca oczami, ale nim zdążyłem odpowiedzieć połączenie zostało zakończone.

Odłożyłem telefon na blat biurka i podszedłem do łóżka. Odnosiłem wrażenie, że gorączka lekko spadła, choć wciąż była wysoka. Ponownie zmieniłem więc okład, siadając na skraju łóżka. Złączyłem razem nasze palce i złożyłem lekki pocałunek na wierzchu dziewczęcej dłoni.

- Tędy, panowie. – usłyszałem głos Vernona i kilka par kroków.

Zaledwie po chwili do sypialni weszło dwóch mężczyzn ubranych w pomarańczowoczarne stroje. Mieli ze sobą duże czerwone torby, w których zapewne spoczywał cały sprzęt.

- Co jej jest? – spytał starszy z nich. Miał lekki zarost i krótkie ciemne włosy. Mógł mieć nie więcej niż czterdzieści lat.

- Mówiła, że jest jej zimno. Była blada, a potem nagle straciła przytomność. – odpowiedział za mnie Vernon, gdy drugi mężczyzna badał puls dziewczyny.

- Trzydzieści osiem i osiem. – odezwał się blondwłosy ratownik. – Podłączam kroplówkę. – poinformował, podwijając prawy rękaw bluzy Liv.

Wstrzymałem oddech i po Vernonie widziałem, że uczynił podobnie, gdy mężczyzna wycelował igłę w żyłę pośrodkową łokcia. Zainstalował wenflon, do którego podpiął wspomnianą kroplówkę.

- Panowie są kimś z rodziny? – spytał starszy ratownik, przyglądając nam się uważnie.

- Jestem jej chłopakiem. – odpowiedziałem szczerze.

- A jej rodzice? Opiekunowie?

- Mieszkają miejscowość dalej. – odparłem. – Liv jest dorosła. O co chodzi?

- Bezpieczniej byłoby zabrać ją do szpitala. To tylko silne przeziębienie, ale dostanie trzydniowy antybiotyk. Podaliśmy jej pierwszą dawkę. – wyjaśnił. – Jeśli w ciągu dwunastu godzin jej stan się nie poprawi trzeba będzie sięgnąć po mocniejsze leki, więc...

- Zostanie tutaj. – wtrąciłem. – Jeśli będzie gorzej osobiście przywiozę ją do szpitala.

Mężczyzna zmarszczył czoło, jeszcze przez chwilę mierząc mnie uważnym spojrzeniem, ale potem dołączył do kolegi po fachu.

- Dostała lek przeciwgorączkowy. – poinformował. – Gdy się obudzi dobrze, by wzięła probiotyk. Przeciwbólowe też są wskazane, ale nie w nadmiernej ilości. Wypiszę receptę. – mówiąc to wyjął z torby specjalną kartkę. – Gdy kroplówka się skończy, proszę zadzwonić. Przyślemy kogoś, by wyjął wenflon.

- To nie będzie konieczne. Kolega jest po studiach medycznych. – wskazałem głową Vernona.

- Jasne. – starszy ratownik zmrużył na nas oczy, jakby nie do końca nam wierzył. – Proszę to kupić. – podał mi kartkę. – Następna dawka antybiotyku za dwanaście godzin. To tabletki, więc trzeba będzie ją obudzić.

- To wszystko? – odezwał się Vernon.

- Tak. – ratownicy pozbierali swój sprzęt. – Proszę monitorować temperaturę pacjentki. – poradził starszy.

Po tym, jak pomogłem mu uzupełnić kartkę Oliwii, ratownicy opuścili nasz dom. Vernon od razu udał się do apteki i zanim wrócił, Deidra pojawiła się w salonie. Dziewczyna uśmiechnęła się na mój widok, ale ten zaraz zmalał, gdy na szklanym stole dostrzegła zdjęcia.

- Spróbuję go namierzyć. – chwyciła fotografie, skupiając się na nich.

- Dziękuję. – mruknąłem, wracając na górę.

Liv wciąż była nieprzytomna, ale temperatura jej ciała zdecydowanie osłabła. Na jej twarz powoli wracały kolory. Wyjąłem laptop z szuflady biurka i usiadłem przed nim na obrotowym fotelu. Musiałem sprawdzić dane wszystkich i znaleźć tego, kto odpowiadałby opisowi blondynki. Zadanie było trudne, bo nie miałem pojęcia, czy mężczyzna był wampirem, wilkołakiem, czarownikiem, mieszańcem czy człowiekiem. Choć przypuszczałem, iż to ostatnie odpadało. Mężczyzn w Niemczech było ponad czterdzieści jeden milionów. Brązowoocy bruneci i szatyni stanowili sporą część z nich. Od razu odrzuciłem tych, którzy byli jedynie ludźmi. Dzięki temu zostało mi tylko siedem milionów. Kurwa, przecież on wcale nie musiał być niemcem. W Austrii też używają tego języka. Z frustracji wplotłem palce we włosy, przeklinając pod nosem.

- Xan? – Deidra zajrzała do mojej sypialni, a jej wzrok spoczął na śpiącej Liv. – Nie podałeś jej swojej krwi? – spojrzała na mnie zaskoczona.

- Nie mogę ryzykować, że zostanie wampirem.

- Przecież tutaj nikt jej nie zabije. – zauważyła mulatka. – Poza tym musiałbyś ją też ugryźć.

- Pomogli jej ludzie. Za kilka godzin wróci do siebie.

- Zrobiłaby to szybciej, gdybyś...

- Deidra. – upomniałem przyjaciółkę, która przewróciła na mnie oczami.

- Ktoś dobrze ich kryje. Mają po swojej stronie silną wiedźmę. Może nawet nie jedną. – wyznała w końcu, podchodząc do mnie. – Prześwietliłam okolicę, ale nikogo nie dostrzegłam.

- Ja też go nie wyczułem, choć musiał być blisko, gdy robił nam zdjęcie przed domem Liv.

- Co? Tam nie ma...

- Wysłał jej na telefon. – westchnąłem.

- Draculo przenajświętszy. – jęknęła Deidra. – Naprawdę mówisz mi o tym dopiero teraz? – zmrużyła na mnie gniewnie oczy. – Masz jej telefon? Spróbuję namierzyć numer z jakiego do niej pisał. Nawet jeśli wymienia kartę, musi gdzieś ją wyrzucić. To może się udać.

Nie wiedziałem, gdzie Liv zostawiła telefon. Nie miała go przy sobie, sprawdziłem więc w salonie, ale tam też go nie było. W kurtce również, ale na pewno miała go w samochodzie.

- Tego szukasz? – Vernon wszedł do domu, trzymając w dłoni popękany telefon Oliwii, a w drugiej reklamówkę z lekami.

- Tak. Deidra spróbuje namierzyć numer anonima. – odebrałem od niego urządzenie i wykrzywiłem się na widok sporej pajęczyny.

- Cześć, mała wiedźmo. – Vernon wszedł za mną do salonu, gdzie była już nasza przyjaciółka.

- Wciąż cię nie lubię, więc lepiej nie wchodź mi w drogę. – mulatka odebrała ode mnie telefon, nie zaszczycając wilka nawet jednym spojrzeniem.

Zdołałem dostrzec grymas, który pojawił się na twarzy Vernona, ale ten szybko został ukryty pod maską cwaniaczka. Znałem Knight'a zbyt długo, by wiedzieć, że on również ma uczucia. Nie ważne, jak bardzo starałby się odpychać innych. Od zawsze wolał ukrywać się pod maską śmieszka. Na jego twarzy wiecznie widniał cwaniacki uśmieszek, a szczere emocje ukazywał jedynie najbliższym. Bardzo rzadko i na chwile krótsze niż ułamki sekund.

- Zobaczę, co u naszej śpiącej królewny. – wycofał się z salonu, zostawiając nas samych.

- Nie powinnaś być dla niego tak ostra. – odezwałem się po dłuższej chwili.

- A on w końcu powinien zachowywać się jak dorosły człowiek, a nie kilkuletnie dziecko. – Deidra spojrzała na mnie oschle, zanim z jej ust nie wypadł cichy jęk. Z frustracją opadła na kanapę, spoglądając na mnie z dołu. Pozwoliła, aby jej oczy ukazały mi wszystkie dręczące ją emocje. – Kocham go, ale czasami mam wrażenie, że on wcale nie chce mojej miłości. Tak jak wtedy. Martwiłam się o niego, a on po prostu uznał, że to zbędne, bo to całkiem normalne, że toczymy bitwy z wilkołakami. – wyznała, gdy usiadłem obok niej. Złapałem jej dłonie, chcąc dodać otuchy. – Czy to źle, że mam jeszcze jakieś ludzkie uczucia?

- Dobrze, bardzo dobrze. – zapewniłem, przytulając ją. – Tylko dzięki temu nie jesteśmy zupełnymi potworami. – dodałem ciszej.

Pozwoliłem nam tkwić w ciszy. Byliśmy parą przyjaciół, którzy potrzebowali swojego wsparcia. Deidra była całkowitym przeciwieństwem Vernona. Nie ukrywała swoich uczuć, choć czasami zdarzało jej się to robić w obronie innych. Była pełna zrozumienia i zawsze chętna do pomocy, a do tego boleśnie szczera. Jedynie w tym oboje byli tacy sami. Żadne z nich nie kłamało, a wprost wyrażało swoje myśli, nie ważne, że niektóre mogły wywołać wojnę.

Ja byłem gdzieś pomiędzy nimi. Nie ukrywałem swoich uczuć, choć nieraz wkładałem maski. Byłem szczery, choć przed Liv ukryłem prawdę. Prócz tego zawsze musiałem być stanowczy i pewny siebie. Często stawałem się potworem, bo tylko strach sprawiał, że ludzie mnie słuchali.

- Co zrobisz? – ciszę przerwała Deidra, odsuwając się ode mnie, by móc spojrzeć mi w oczy.

- Hm? – nie zrozumiałem.

- Gdy Liv pozna prawdę i zechce odejść? – spytała cicho.

Odwróciłem wzrok, spoglądając na zdjęcia. Oliwia była niewinna, wiedziałem to już wtedy, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, a mimo to wciągnąłem ją do swojego świata. Pozwoliłem, by tak mocno zakorzeniła się w moim martwym sercu. Nie umiałbym jej wypuścić, ale nie potrafiłbym patrzeć na jej nieszczęście. Gdyby mnie znienawidziła, chyba sprawiłbym, by o mnie zapomniała.

- Pozwoliłbym jej odejść. – odpowiedziałem równie cicho, wracając spojrzeniem do zielonych oczu przyjaciółki.

- To złamałoby ci serce. – zauważyła smutno.

- Wolę, aby to moje zostało złamane. Nie jej.

- Dlaczego Vernon nie może mnie kochać tak jak ty ją? – westchnęła z udręką Deidra. – Zamiast tego ciągle się ranimy.

- Może w tym wasz urok? – próbowałem zażartować i uśmiechnąłem się nieco szerzej, gdy jej usta uformowały się w lekki uśmiech. – Każdy kocha na swój sposób.

- Obudziła się! – Vernon nagle wpadł do salonu, a na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, pełen dumy.

Coś było nie tak. Znałem go zbyt długo. To pewne siebie, satysfakcjonujące spojrzenie nie mogło oznaczać niczego dobrego. Deidra też musiała to zauważyć, bo wstała z kanapy niemal równocześnie ze mną.

- Co zrobiłeś? – spytałem, mierząc przyjaciela groźnym spojrzeniem.

- Podałem jej leki. – wzruszył ramionami.

- Vernon. – warknąłem ostrzegawczo.

- Leć do swojej księżniczki, a nie warcz na mnie. To ja jestem wilkiem. – uśmiechnął się cwaniacko.

Zmrużyłem oczy, przyglądając się uważnie przyjacielowi. Jego myśli były dla mnie niedostępne. Ukrył je przede mną, a to dało mi więcej powodów do obaw. Wampirzym biegiem udałem się na górę, powoli wchodząc do sypialni. Liv leżała na łóżku, ale jej oczy były otwarte. Uśmiechnęła się lekko na mój widok, a gdy podszedłem bliżej zdołałem dostrzec czerwoną kroplę w kąciku jej ust. Zabiję go.

- Jak się czujesz? – spytałem przerażony tym, co uczynił Vernon.

- Zmęczona. – wyznała ochryple Liv i jęknęła cicho, gdy dotknąłem chłodną dłonią jej czoła. Wciąż była gorąca, ale już znacznie mniej niż na początku. – Co się stało?

- Miałaś wysoką gorączkę. Straciłaś przytomność, więc wezwaliśmy pogotowie. – wyjaśniłem, delikatnie ścierając palcem kroplę krwi z jej ust. – Podali ci kroplówkę, antybiotyk i przepisali jakieś leki. Vernon je kupił

Nie ugryzł jej, więc jeśli coś jej się stanie nie dojdzie do całkowitej przemiany. Jedynie to mnie pocieszało. Uśmiechnąłem się, gdy Liv uroczo zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc mojego nietypowego gestu.

- Bałem się o ciebie. – wyznałem, składając pocałunek na jej czole.

- Przepraszam. – wyszeptała. – Już wczoraj nie najlepiej się czułam, ale uznałam, że to tylko katar i...

- Nic się nie stało, to nie twoja wina. – zapewniłem. – Zrobię ci herbaty, powinnaś dużo pić.

Liv skinęła głową, więc wyszedłem z sypialni i zeskoczyłem przez barierkę, lądując zwinnie na parterze. Pełen złości udałem się do salonu, gdzie zastałem przyjaciół. Widziałem, że Deidra dowiedziała się co zrobił Vernon. Nie zatrzymywała mnie więc, gdy chwyciłem go za podkoszulek, przerzuciłem przez kanapę i przycisnąłem do podłogi.

- Czyś ty zmysły postradał?! – wysyczałem wściekły. – Mówiłem, żeby nie poić jej naszą krwią! Dlaczego ten jeden raz nie mogłeś mnie posłuchać?!

- Gdy do niej poszedłem gorączka była jeszcze większa niż wcześniej, a jej serce biło wolniej. Nie miałem zamiaru czekać, aż umrze, bo ty byś tego nie przeżył. – odważnie patrzył mi w oczy.

- Mogłeś mi powiedzieć, a nie decydować sam! – puściłem go, odsuwając się do tyłu.

- I co? Znów wezwałbyś lekarzy? – warknął, unosząc w górę ręce. – Zabraliby ją stąd. Dobrze wiesz, że zanim te ich leki zaczną działać minie kilka godzin. Przez następne dni byłaby osłabiona, a teraz potrzebuje wiele sił. – zauważył. – Nie mamy pojęcia, co może się wydarzyć. Nie może przez tydzień leżeć w łóżku, nie wiedząc co się wokół niej dzieje!

- Vernon ma trochę racji. – odezwała się Deidra, podchodząc do nas. – To zły czas na choroby.

- A jeśli coś jej się stanie? – zacisnąłem dłonie w pięści. – Jeśli skaleczy się w palec cholernym nożem, jak wytłumaczysz jej, że rana zagoiła się w kilka sekund i nie ma po niej żadnego śladu?

- Dopilnuję, aby nie tknęła się noża, ani innych ostrych przedmiotów przez następne dwadzieścia cztery godziny. – zapewnił całkowicie poważny. – Nic jej nie będzie.

- Jeśli coś jej się stanie, ty za to odpowiesz. – ostrzegłem, odwracając się do wyjścia.

- Zrobiłam herbatę. – Deidra podała mi czarny kubek z parującym napojem. – Miałeś jej ją przynieść. – przypomniała, gdy zmarszczyłem brwi.

Zapomniałem o tej cholernej herbacie. Skinąłem więc głową, odbierając naczynie i wróciłem na górę. Liv wciąż leżała w łóżku, aż pod brodę przykryta kołdrą.

- Proszę, rozgrzeje cię. – usiadłem na skraju materaca. – Tylko uważaj, gorąca. – uprzedziłem, podając blondynce kubek, po tym jak usiadła na łóżku.

Powoli upiła łyk, a zaraz po nim kilka następnych. Zupełnie, jakby nie przeszkadzała jej temperatura herbaty. Oddała mi kubek z połową zawartości, uśmiechając się lekko.

- Dziękuję. – westchnęła. – Pyszna. Wcześniej miałam wrażenie, jakbym zjadła jakąś stal.

Bo właśnie tak smakowała krew. Jak stal, metal wymieszany z mięsem. Dziwnie i na pierwszy rzut oka obrzydliwie, ale dla nas była wyśmienita.

- Mów, jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować. – poprosiłem, splatając razem nasze palce.

- Nie chcę sprawiać kłopotów. – wyznała cicho.

- To żaden kłopot, kochanie. – zapewniłem, uśmiechając się lekko. – Deidra i Vernon są na dole. Próbują zlokalizować telefon tego, który do ciebie pisał. – dodałem po chwili ciszy.

Na twarzy Liv pojawił się grymas, a po jej ciele przeszedł dreszcz. Nie był spowodowany chorobą, a wzmianką o stalkerze.

- Czy mógłbyś... - urwała, spoglądając na mnie niepewnie, a jej policzki nabrały czerwonego koloru. – Jeśli nie boisz się, że się zarazisz, położysz się obok mnie? Choćby na chwilkę. – poprosiła.

- Oczywiście. – nie byłem w stanie zapanować nad szerokim uśmiechem, który pojawił się na mojej twarzy na jej słowa.

Chciała mnie obok. Nie odtrącała pomocy, a chciała abym był blisko. Ojcze, przyjemne ciepło otuliło moje martwe serce. Ukryłem więc dręczące myśli, co będzie jeśli dziewczyna pozna prawdę, jak najgłębiej umiałem i wsunąłem się pod ciepłą kołdrę.

Oliwia położyła się na boku, plecami do mnie, a gdy wyczuła za sobą moją obecność, przysunęła się bliżej, wtulając w mój tors. Objąłem jej drobne ciało, pilnując, aby nie zsunęła się z niej kołdra i rozkoszowałem się tą chwilą.

W tym krótkim momencie była tylko moja. Bezpieczna w moich ramionach. Taka ufna, niewinna i bezbronna. Ojcze, przepadłem, gdy złączyła nasze dłonie i ucałowała wierzch moich.

- Kocham cię. – wyszeptałem w jej włosy. – I obiecuję kochać cię zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top