Rozdział 17

Oliwia

Granicę przekroczyliśmy około dziewiętnastej, a pozostałe pół godziny minęło bardzo szybko. Mimo mroku nie mogłam oderwać wzroku od cudownego krajobrazu, który otaczał nas, gdy wysiedliśmy z samochodu. Za nami została uliczka i kilka domów, a przed nami stał mały domek zbudowany z grubych drewnianych belek. Nie widziałam zbyt wiele, ale zdołałam dostrzec, że ogród, w którym rosły wielkie drzewa i gęste krzaki ogradzał drewniany płot. Może nie było to nic nadzwyczajnego, ale miało swój bajkowy klimat.

- I jak ci się podoba? - spytał uśmiechnięty Theo, zabierając nasze walizki z bagażnika, a ja zabrałam pokrowce.

- Jest ślicznie. - przyznałam szczerze.

- Cieszę się, że domek przypadł ci do gustu. - mężczyzna uśmiechnął się szerzej, prowadząc nas do drzwi budynku.

Zdziwiłam się, że klucze wyciągnął z kieszeni spodni. Zazwyczaj, jak ktoś wynajmował domek panowały podobne zasady jak w hotelu. Często właściciele ukrywali gdzieś klucze i dzwonili do wynajmujących, aby powiadomić ich gdzie są, albo sami przyjeżdżali i osobiście otwierali wynajmowane pomieszczenie. Chyba że...

- To twój dom? - spytałam zaciekawiona, wchodząc do środka za brunetem.

- Tak, jeden z kilku. - potwierdził moje przypuszczenia, rozjaśniając wnętrze ozdobną lampą.

Zdjęłam buty w małym przedsionku i weszłam prosto do dużych rozmiarów kwadratowego salonu. Meble wykonane z ciemnego drewna, brązowa skórzana kanapa i fotele oraz niewielki drewniany stół pośrodku, a także mały kominek na przeciwległej ścianie sprawiały ciekawe pierwsze wrażenie. Nad kominkiem wisiał duży telewizor, a po mojej prawej stronie znajdowało się dwoje drewnianych drzwi i jedno przejście bez nich. W jakiś nienazwany sposób panował tutaj magiczny klimat.

- Masz kilka domów? - nie mogłam w to uwierzyć, ale Theo uśmiechnął się cwaniacko.

- Budynków, w których raz na jakiś czas się pojawiam. - wzruszył ramionami. - W różnych miejscach na świecie.

- Czy ty jesteś miliarderem? - patrzyłam na niego zaskoczona. - Przecież utrzymanie kilku domów musi być cholernie drogie! - zauważyłam, uświadamiając sobie, jak niewiele wciąż wiem o tym mężczyźnie. - Błagam, oby się nie okazało, że w jednym z tych swoich domów utrzymujesz jakąś kobietę ze swoimi dziećmi. - dodałam ciszej, nie mając pojęcia, czego można się spodziewać po kimś takim, kim był Theodore Villenc.

Zauważyłam, że na jego twarzy pojawił się grymas, gdy odłożył nasze walizki na podłogę. Odebrał ode mnie pokrowce i ułożył je na kanapie, a potem wrócił do mnie i delikatnie objął dłońmi moją twarz. Był stanowczy, a na jego twarzy widniała czysta powaga.

- Zapewniam, że nie mam i nigdy nie miałem żony, a tym bardziej dzieci. - wyznał, patrząc mi prosto w oczy. - Jesteś drugą kobietą w moim życiu, którą dopuściłem do siebie tak blisko. - zapewnił, nachylając się lekko ku mnie. - Proszę, nie myśl, że jestem niewiernym mężem, czy niewyżytym playboyem.

Pokiwałam głową, nagle czując się głupio, że wysnułam wobec niego tak pochopne wnioski. Theo złożył pocałunek na moim czole i odsunął się ode mnie o kilka kroków.

- To niewielki dom. Ma tylko cztery pomieszczenia. Tu, jak już pewnie zauważyłaś jest salon. - uśmiechnął się lekko, wskazując przestrzeń wokół nas. - Chodź, pokażę ci resztę. - wyciągnął w moją stronę dłoń, więc od razu podałam mu swoją. - Kuchnia. - weszliśmy do pomieszczenia, które nie posiadało drzwi.

Podobał mi się motyw przewodni, którym w całym domku było drewno. W tym pomieszczeniu również było go sporo. Meble były wykonane z tego samego drewna, co te w salonie, a prócz nich pod oknem stał stół z czterema krzesłami dookoła. Jedynie lodówka, jak i piekarnik z kuchenką były czarne.

Następne drzwi prowadziły do niewielkiej łazienki, która utrzymana była w ciemnych odcieniach. Płytki na ścianach i podłodze były jasnoszare. Natomiast wanna, toaleta, pralka oraz zlew i wisząca nad nim szafka z lustrem miały czarny kolor.

Sypialnia, którą Theo pokazał mi jako ostatnią rozmiarowo była podobna do kuchni. Na środku stało duże łóżko na drewnianych nogach, a jedną ze ścian zajmowała drewniana meblościanka. Prócz tego po przeciwnej stronie pod oknem stało dębowe biurko, a przy nim brązowy skórzany fotel. Jedynie w sypialni cała podłoga wyłożona była puchatym czarnym dywanem.

Cały dom był śliczny, ale był jeden drobny szczegół. Była jedna sypialnia z jednym małżeńskim łóżkiem. Nie żebym nigdy nie spała z kimś innym. Dzielenie łóżka ze znajomymi nie było mi obce, podróże z zespołem nieraz tego wymagały. Jednak różnicą było spać w jednym łóżku z koleżanką, Mikołajem, czy Theodorem, którego znałam zaledwie tydzień. To nie tak, że Mikołaj i on czymś się różnili, przecież oboje byli facetami. Jednak z Mikołajem wylądowałam w jednym łóżku po czterech miesiącach znajomości i to okazało się błędem.

- Będę spał na kanapie. - odezwał się Theo, wyrywając mnie z zamyślenia, a ja oderwałam wzrok od łóżka. Czy on czytał mi w myślach, czy po prostu zbyt długo patrzyłam na łóżko? - Jeśli to ci przeszkadza. - uśmiechnął się lekko, zerkając na łóżko.

- Ja mogę spać na kanapie. - odwzajemniłam jego uśmiech, czując jak moje policzki kolejny raz tego dnia robią się czerwone.

- Jesteś tutaj gościem, Liv. Nie pozwolę ci spać na kanapie. - zauważył twardo Theo. - Zamówię coś na kolację, a ty rozgość się. - polecił, puszczając mi oczko i zostawił mnie w pokoju samą.

🩸🩸🩸

Pół godziny później przyszła zamówiona przez Theodora pizza. Zjedliśmy ją razem w salonie, przy włączonym telewizorze, choć żadne z nas go nie oglądało. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się, zupełnie, jakby te ponad sześć godzin spędzonych tylko w swoim towarzystwie trwało zbyt krótko.

Po kolacji posprzątaliśmy razem, ale uparłam się, że ja umyję naczynia, a Theo w tym czasie powinien nieco odpocząć. Z doświadczenia wiedziałam, że podróże bywały męczące, a jeszcze bardziej, gdy przez ponad sześć godzin z niewielką przerwą prowadziło się samochód i słuchało mojego rozpraszającego gadania.

Tak więc, nim się obejrzałam wybiła dwudziesta pierwsza. Upewniając się, że nie zostawiłam nic brudnego udałam się do sypialni, gdzie zostawiłam kurtkę. Theo był w łazience i nie bardzo wiedziałam, co miałabym robić. Wymyśliłam więc, że wyjdę na spacer, bo on zawsze pomagał mi szybciej zasnąć, a wiedziałam, że dziś będzie to trudne. Sen nie lubił zbyt szybko nadchodzić, a zwłaszcza w nowym miejscu i niemal u boku obcego faceta. Wyszłam z sypialni, kiedy usłyszałam trzaskanie drzwiami.

- Może... - urwałam szybko, bo jak tylko weszłam do salonu, prócz Theo, który wciąż miał na sobie garniturowe spodnie oraz białą koszulę z kilkoma rozpiętymi guzikami i podwiniętymi rękawami, zobaczyłam jeszcze dwie obce mi osoby. Zmarszczyłam czoło, przyglądając się kobiecie i mężczyźnie. Boże, byłam w sypialni może dwadzieścia minut! - Dobry wieczór?

- Wow, czyli to jest ta twoja nowa laska? - odezwał się bezczelny czarnowłosy mężczyzna, podchodząc do mnie. - Niezła.

Niezręcznie i dziwnie było czuć na sobie jego przeszywające spojrzenie, gdy śledził moje ciało od stóp do głowy, patrząc na mnie, jakbym miała być jego obiadem. Aż miałam ochotę się cofnąć.

- Zachowuj się, idioto. - skarciła go towarzysząca mu dziewczyna.

- Stoję przed tobą i nie jestem głucha. - zauważyłam, wywołując jego głośny śmiech.

Spojrzałam na Theodora, ale wyraz jego twarzy uświadomił mi, że on sam chciał uderzyć się w twarz za głupie zachowanie kolegi.

- Lubię cię. - stwierdził od razu ten dziwny brunet, zatrzymując się kilka kroków przede mną. - Vernon Night. - wyciągnął dłoń w moją stronę. - Niezmiernie miło mi cię poznać. - ukłonił się przede mną nisko z cwaniackim uśmieszkiem.

Zmarszczyłam czoło na jego dziwne zachowanie i pozwoliłam sobie lepiej mu się przyjrzeć. Był wysoki, podobnie jak Theo i być może był nawet jego rówieśnikiem. Jednak w przeciwieństwie do Theodora nie miał na sobie garnituru, a sprane dżinsy, wymięty czarny podkoszulek i czarną bluzę z kapturem oraz tenisówki. Miał krótkie czarne włosy i interesujące brązowe oczy, w których błyszczała radość. Na pewno był dorosły, ale najwyraźniej jego charakter pozostał dzieckiem. Nie wydawał się być niemiły czy groźny, wręcz przeciwnie. Biła od niego jakaś dobra energia, ale zrobił na mnie dość dziwne pierwsze wrażenie.

- Oliwia Kruczek. - uścisnęłam jego dłoń, a on ucałował jej wierzch, nie odrywając spojrzenia od mojej twarzy, na co posłałam mu krótki uśmiech. - Jeszcze nie wiem, czy miło mi cię poznać. - dodałam, gdy odsunął się ode mnie z szerokim uśmiechem, który nie opuszczał jego twarzy.

Boże, w kwestii uśmiechu i nadpobudliwego optymizmu aż za bardzo przypominał mi Natalię.

- Wybacz za niego. Vernon jest jak zwierzę. - dołączyła do nas kobieta, uśmiechając się przyjaźnie. - Brak mu manier i dobrego wychowania. - usprawiedliwiła znajomego. - Deidra Weaver. Przyjaciółka tych przygłupów. - uśmiechnęła się, wyciągając do mnie dłoń.

- Oliwia Kruczek. - powtórzyłam, odwzajemniając niepewnie uśmiech i ściskając lekko jej dłoń. - Wytrzymujesz z nimi? - nawiązałam do słów dziewczyny.

Kobieta wyglądała bardzo młodo, mogła być niewiele ode mnie starsza. Miała długie ciemnobrązowe włosy teraz spięte w luźnego warkocza, którego zarzuciła na lewe ramię. Z jej zielonych oczu biła dojrzałość. Przypuszczałam, że to ona była wśród nich głosem rozsądku, a już na pewno jeśli chodziło o Vernona. Dziewczyna ubrana była podobnie do mnie i swojego przyjaciela, jednak jej biała bluzka nie była pomięta. W przeciwieństwie do mężczyzn dziewczyna miała ciemniejszy odcień skóry, być może pochodziła z Ameryki Południowej. Była piękna.

Ciekawiły mnie ich nietypowe imiona.

- Są wariatami, jasne, ale po części każdy z nas nim jest i chyba dlatego są dla mnie jak rodzina. - wzruszyła ramionami, spoglądając na mężczyzn, którzy uśmiechnęli się na jej słowa.

- W tym śpisz? - odezwał się ponownie Vernon, znów przeszywając mnie swym uważnym spojrzeniem. - Jak ty chcesz ja przele... - nie dokończył, bo Theo zatkał mu usta dłonią, mocno uderzając łokciem w żebra.

Aż mnie zabolało na ten widok. Jednak mężczyzna nie zamierzał się poddać i z łatwością uwolnił się z uścisku bruneta, mierząc go rozbawionym spojrzeniem, które później przeniósł na mnie, przybliżając się do mnie. Starałam się nie wyglądać na zaskoczoną jego bezpośredniością. W końcu według Theodora sama często mówiłam wprost nietypowe rzeczy.

- Nie, zamierzałam wyjść na spacer. - odpowiedziałam po chwili, odważnie patrząc w brązowe oczy.

- O tej porze? - Night wskazał za okno. - Niebezpiecznie jest wychodzić na zewnątrz w nocy. - zauważył, jakby chciał mnie nie tylko ostrzec, co pouczyć. - Powinieneś jej bardziej pilnować, Xan.

Xan? Kto to był?

- Nie jestem dzieckiem. - syknęłam, prostując się dumnie i odważnie stawiając czoła rozbawionym oczom mężczyzny. - I nie boję się ciemności.

- A powinnaś. - Vernon nachylił się nieco w moją stronę. - W mroku czają się potwory.

- No patrz, ty stoisz w świetle. - odgryzłam się, wywołując tym śmiech Deidry.

Zdziwiło mnie jednak to nietypowe spojrzenie, które Theodore wymienił z Vernonem, gdy ten się do niego odwrócił. Jednak teraz postanowiłam to zignorować. Przecież Theo zapewniał, że nic mi z nim nie grozi i że chce, abym była szczęśliwa. Być może głupotą było ufać prawie nieznajomemu mężczyźnie, ale już było za późno na zmianę decyzji.

W końcu "kto nie ryzykuje nie pije szampana", czyż nie? Cóż, znając moją głupotę i niefortunne szczęście nie wrócę z tego wyjazdu trzeźwa, o ile w ogóle wciąż będę żywa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top