Rozdział 13

Oliwia

Wróciłam do domu późnym popołudniem. Te trzy godziny spędzone w towarzystwie Theodora były tak przyjemne, że przeminęły aż za szybko. Mężczyzna postawił na tradycyjny obiad i zamówił nam pierogi z borówkami. Dużo rozmawialiśmy, choć wciąż miałam wrażenie, że ja wiem o nim o wiele mniej niż on o mnie.

Było przed osiemnastą, dlatego dziadków nie było jeszcze w domu, więc od razu ruszyłam do swojego pokoju. Zatrzymałam się jednak, gdy na szczycie schodów minęłam się z Ewą, która przyglądała mi się uważnie. Samo to było dziwne, bo zazwyczaj nawet jej wzrok mnie unikał.

- Coś nie tak? – spytałam, obdarzając kobietę zaciekawionym spojrzeniem.

Nie odpowiedziała, więc skierowałam się do swojego pokoju. Miałam już dłoń na klamce, gdy jej głos ponownie mnie zatrzymał.

- Gdzie byłaś? Powinnaś wrócić o piętnastej. – zauważyła, zaskakując mnie tym.

Odwróciłam się, spoglądając na nią ze zdziwieniem. Dotychczas byłam pewna, że kobieta ma mnie gdzieś, a ona najwyraźniej znała godziny moich powrotów do domu ze szkoły. Coś dziwnego ścisnęło moje serce, ale nie pozwoliłam sobie dopuścić nadziei, że coś dla niej znaczę. Nie zniosłabym rozczarowania, gdyby to okazało się nieprawdziwe.

- Spotkałam się z Theo. – odpowiedziałam szczerze. Chciałam poprawić naszą relację, a pyskówki czy kłamstwa na pewno by nie pomogły.

- To on cię przywiózł? – wypytywała dalej i choć od jej postawy biła obojętność, tak oczy wyrażały niepokój?

– Taaak... - przeciągnęłam, nie rozumiejąc jej zachowania. - Skąd to nagłe zainteresowanie? – spytałam ciekawa.

Ewa tak jakby wybudziła się z transu, bo jej oczy znów stały się chłodne i niemal od razu uciekła ode mnie wzrokiem, odwracając się do mnie bokiem. Wcześniej zdołałam jednak dostrzec niezrozumiały błysk w jej błękitnych oczach. Nie miałam pojęcia, co mógł oznaczać.

- Nie było obiadu. – stwierdziła obojętnie, wracając do swojego pokoju.

Całą mydlaną bańkę nadziei szlag trafił. Jeszcze przez chwilę stałam na korytarzu, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła kobieta. Nie wiedziałam, co tu się właśnie wydarzyło, ale ta mała iskierka nadziei uparcie nie chciała zgasnąć. Naprawdę chciałam, aby Ewa była moją matką. Potrzebowałam jej, może już nie tak mocno jak kiedyś, ale to dzisiejsze zachowanie było szansą. Tylko nie wiedziałam, jak bardzo realną.

Weszłam do pokoju, odstawiłam plecak na biurko i udałam się do łazienki, gdzie obmyłam twarz zimną wodą i zobaczyłam, jak mocno zaróżowione wciąż są moje policzki. Ten mężczyzna doprowadzał mnie do dziwnego stanu, w którym traciłam rozum, zatracając się w jego idealnym zachowaniu. Był wyjątkowy. Zachwycał zachowaniem i wyglądem.

A ja?

Oparłam ręce na umywalce, pochylając się lekko i spojrzałam na swoje lustrzane odbicie. Nie było we mnie nic wyjątkowego, czym mogłabym go zainteresować. Naprawdę nie rozumiałam, co takiego we mnie widział, że tak bardzo chciał mnie poznać. Byłam całkiem zwyczajną blondynką o błękitnych oczach i owalnej twarzy. Miałam jasną karnację, często bladą twarz i sińce pod oczami, które zawsze rano musiałam zakrywać podkładem, by nie wyglądać jak zombie. Nie byłam wysoka, miałam tylko metr sześćdziesiąt cztery wzrostu, a moja figura nie była perfekcyjna.

Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mężczyzna pokroju Villenca wybrał mnie. Do pięt mu nie dorastałam. Byłam tylko dzieckiem, szczerze mówiąc. Nie skończyłam jeszcze szkoły, czekały mnie studia i nie miałam pracy.

A Theodore?

Musiał mieć stabilną pracę. Był przystojny, miły, szarmancki i dużo starszy. Na pewno wiedział już, czego chce od życia. Przecież był tak bardzo pewny siebie. Na pierwszy rzut oka wyglądał na surowego człowieka, ale przy mnie był taki łagodny i przyjazny.

Ochlapałam twarz zimną wodą i opuściłam łazienkę, wracając do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku, tępo wpatrując w biały sufit. Nie byłam pewna, co powinnam zrobić. Znałam Theo niecały tydzień, a on już zapraszał mnie na wesele. Powinnam z nim iść, czy zostać w domu? Mogłam w ogóle nie zgadzać się na tą dziwną relację między nami, ale nie umiałam o nim zapomnieć. Był taki sympatyczny i tak bardzo się starał, że nie chciałam, aby nasza znajomość skończyła się nim w ogóle by się rozwinęła. Trudno było mi to przyznać, ale naprawdę mi się podobał i zapukał do mojego serca szybciej niż sama bym chciała.

Musiałam porozmawiać z dziadkami, chociaż wątpiłam by mieli coś przeciwko mojemu wyjazdowi z prawie nieznajomym mężczyzną, po tym jak ich również oczarował swoim szarmanckim zachowaniem.

🩸🩸🩸

Zamknęłam za sobą drzwi z cichym westchnieniem i kolejny raz zaciągnęłam się zapachem kwiatów. Zmarszczyłam brwi, gdy kilka sekund później stanęli przede mną babcia i dziadek z szerokimi uśmiechami wymalowanymi na twarzy.

- Coś się stało? - spytałam, nie rozumiejąc ich dziwnego zachowania.

- Och, jak dobrze, że kogoś spotkałaś! - babcia objęła moją twarz swymi dłońmi, składając pocałunek na czole. - Jest taki przystojny! I kupił ci kwiaty! - mówiła podekscytowana. - Daj, włożę do flakonu. - odebrała ode mnie różowe lilie, znikając w kuchni.

Spojrzałam na dziadka nieco oniemiała i zdjęłam buty, po czym odwiesiłam kurtkę. Nie powinno mnie dziwić zachowanie babci. Przy Mikołaju zachowywała się podobnie. Skrzywiłam się na samo wspomnienie chłopaka.

- Cała Zofia. - skomentował starszy mężczyzna. - Zależy jej na twoim szczęściu. Mi również. - wyciągnął w moją stronę pomarszczoną dłoń, a ja niemal natychmiast ją złapałam. - Jednak czy ten chłopak nie jest dla ciebie ciut za stary? - spytał z lekkim grymasem, obejmując mnie w pasie i prowadząc do pomieszczenia, w którym krzątała się jego żona. – Wygląda bardzo poważnie.

- Tak, jest starszy, ale to na razie nic pewnego. - odpowiedziałam, siadając przy stole, choć sama nie wiedziałam, co tak właściwie już było między nami.

- Wydaje się być dobry. - odezwała się ponownie babcia. - Ma pogodną twarz i dużo się uśmiecha.

- Obserwowaliście nas? - uświadomiłam sobie zażenowana. W takich chwilach miałam ochotę ukryć się pod stołem.

- Obcy nam mężczyzna zabrał na kolację naszą wnuczkę. - zauważył dziadek. - Musieliśmy się dowiedzieć, czy to nie jakiś kryminalista.

- Wygląd nie mówi wiele. - mruknęłam pod nosem.

- Kamień spadł nam z serca, gdy zobaczyliśmy, że otwiera ci drzwi, dał ci kwiaty, jest taki przystojny i do tego w garniturze! - mówiła wciąż rozemocjonowana Zofia. - I przywiózł cię do domu, to też ważne. O normalnej porze, a nie w środku nocy. – wyliczała babcia.

- Theo jest dżentelmenem. - zapewniłam.

- Och, a więc ma na imię Theo! - zaklaskała uradowana babcia. – Opowiadaj. Skąd jest, czym się zajmuje, gdzie byliście? Jak się poznaliście?

Westchnęłam, spoglądając na różowe lilie spoczywające w białym wazonie na środku stołu. Prędzej czy później czekała mnie rozmowa z dziadkami, nie spodziewałam się tylko, że aż tak szybko nadejdzie. Wciąż pamiętałam, jak pewnego wieczoru rozmawialiśmy tak samo o Mikołaju.

- To ten chłopak, którego poznałam w Piwnicznej. Znalazł mnie na facebooku i zaczęliśmy ze sobą pisać, tak zaproponował spotkanie. - mówiłam prawdę, urozmaicając ją kłamstwami. Przecież nie mogłam powiedzieć, że mnie śledził i za żadne skarby nie chciał odpuścić.

- Och, jak dobrze, że chociaż jedno z was myśli! - zaśmiała się szczęśliwa babcia, na co pokręciłam głową rozbawiona.

- Theo pochodzi ze Stanów Zjednoczonych.

- Jak dużo jest od ciebie starszy? - spytał dziadek, przyglądając mi się uważnie.

- Dziesięć lat. - wyznałam, sprawiając, że nawet uśmiech babci zmalał.

Obserwowałam, jak małżeństwo wymienia między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Widziałam ich niezdecydowane miny i radość, mieszającą się z niepewnością w oczach Zofii. Naprawdę cieszyłam się, że ze mną byli, że mogłam z nimi zawsze porozmawiać, ale czasami martwili się za mocno. Nie chciałam ich zawodzić. Czułam, że oni też cierpią, gdy i ja cierpiałam, a to sprawiało mi jeszcze więcej bólu. Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić.

- Wiem, jest ułożonym, pewnym siebie facetem. - odezwałam się, przerywając ciszę, która zapanowała w kuchni. - Ale stwierdziliśmy, że chcemy spróbować. - dodałam. - Nie martwcie się, nie zamierzam zakochiwać się zbyt szybko.

- Wiesz, kwiatuszku, że chcemy dla ciebie jak najlepiej. - powtórzył dziadek. - Nie możemy mówić ci, co dla ciebie odpowiednie, czy z kim powinnaś być. Sama wiesz to najlepiej.

- Tak, a my zawsze będziemy cię wspierać. - zapewniła babcia, kładąc dłoń na mojej dłoni, która spoczywała na stole. - I naprawdę mamy nadzieję, że się wam uda. Ten chłopak wydaje się dobry. - powtórzyła babcia. - Więc opowiadaj. Gdzie byliście?

🩸🩸🩸

Mimo wszystko, wiedziałam, że babcia z dziadkiem zawsze mi coś doradzą. Nawet jeśli byliby za tym, abym pojechała, jeśli nie będę chciała nie będą naciskać. Kochałam ich za to. Zawsze wykazywali się wobec mnie, czy nawet Ewy ogromnym zrozumieniem, cierpliwością i wytrwałością.

Drgnęłam, gdy po domu rozszedł się odgłos zamykanych drzwi. Podniosłam się z łóżka i z zaskoczeniem zauważyłam, że jest już po dziewiętnastej, więc to zapewne babcia z dziadkiem wrócili do domu. Wyszłam z pokoju i zbiegłam na dół, chcąc jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą. Musiałam dać też odpowiedź Theodorowi.

- Już jesteście. - przywitałam ich, wchodząc do kuchni.

- Tak. - uśmiechnęła się babcia. - Zrobiłaś pomidorową. - popatrzyła na mnie z uznaniem.

Zmarszczyłam brwi, zerkając nad ramieniem babci na kuchenkę, na której stał garnek z zupą. Nie ja ją zrobiłam, ale nieprawdopodobne wydawało mi się, aby Ewa potrafiła coś ugotować. Nigdy nie wiedziałam jej w kuchni, gotującej coś dla kogoś innego niż ona sama.

- To nie ja. - odpowiedziałam po chwili, równie zaskoczona co Zofia i Kacper. - Wróciłam niedawno, Ewa musiała ugotować zupę. Mówiła, że nie było obiadu. - przypomniałam sobie. - Może nic tam nie dosypała. - westchnęłam pod nosem.

Zaskoczona babcia wymieniła spojrzenie z równie zdezorientowanym dziadkiem. Byłam niemalże pewna, że grymas, który pojawił się na ich twarzach wyrażał coś na kształt radości wymieszanej z nadzieją i wzruszeniem.

- Zaraz. - dziadek spojrzał na mnie, marszcząc czoło. - Jak to niedawno wróciłaś? Gdzie byłaś?

- Theo zabrał mnie na obiad po szkole. - odpowiedziałam szczerze. - I zaprosił na wesele znajomego. W Niemczech, w tę sobotę.

- Ależ z niego romantyk. Kwiaty, kolacje i teraz obiad. - rozmarzyła się babcia. - Co za problem, skarbie? Przecież masz sukienki i...

- Czyli nie macie nic przeciwko? - dopytywałam.

- Jeśli chcesz jechać, nie będziemy cię zatrzymywać. - poparł babcię Kacper. - Jesteś odpowiedzialną, młodą kobietą. Ufamy ci, kwiatuszku. Tylko musisz obiecać, że będziesz na siebie uważać.

Tyle że ja nie wiedziałam, czy ufać Theodorowi. Nie wiedziałam, czy powinnam ufać własnemu sercu, czy posłuchać rozumu i darować sobie to wesele. Przecież naprawdę wiele go nie znałam. Może to wesele było tylko pretekstem, aby wywieść mnie do innego kraju i tam zabić lub sprzedać? Boże, dlaczego wyobraźnia podsyłała mi takie scenariusze? Równie dobrze to mogła być okazja, aby lepiej się poznać.

Towarzyszyłam dziadkom przy jedzeniu obiadu. Zupa pomidorowa w wykonaniu Ewy okazała się nie być tak zła. Jasne, nie była tak pyszna jak ta przyrządzana przez babcię, ale była zjadliwa. W dalszym ciągu nie mogliśmy uwierzyć, że moja matka naprawdę ugotowała zupę.

Gdy wróciłam do pokoju przywitał mnie odgłos przychodzących powiadomień. No tak, na godzinę zostawiłam telefon w pokoju, aby go naładować a ludzie już czegoś chcieli. Dramat. Postanowiłam to zignorować jeszcze przez chwilę. Zabrałam pidżamę oraz czystą bieliznę i na następne kilkanaście minut zamknęłam się w łazience, odprężając pod ciepłym prysznicem.

Odświeżona wróciłam do pokoju i sięgnęłam po smartfon. Na ekranie głównie widniały wiadomości od znajomych ze szkoły na klasowych grupach, ale bardziej zainteresowała mnie widomość od Theodora, która przyszła dwanaście minut temu.

"Jesteś gotowa by udzielić mi odpowiedzi? ;)"

"Tak" - odpisałam, a odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

"I jak ona brzmi?"

Zawahałam się, niepewna czy słusznie postępuję, ale ostatecznie wysłałam wiadomość.

"Z przyjemnością będę ci towarzyszyć."

Odpowiedź nie nadeszła, przez co moja niepewność tylko wzrosła. Może Theo wcale nie chciał ze mną iść, a jego propozycja została wypowiedziana bez przemyślenia? Boże, popadałam w paranoję, za mocno martwiąc się tak błahymi sprawami. Ludzie na świecie mieli większe problemy od tego, czy ktoś chce, czy nie chce iść ze mną na wesele.

"Dziękuję, kochanie." - właśnie ta wiadomość ponownie rozświetliła ekran mojego telefonu po kilkunastu minutach ciszy, a drugie słowo wywołało przyjemne ciepło w moim sercu.

Odłożyłam urządzenie na szafkę nocną, zgasiłam światło i ukryłam się pod kołdrą, licząc na sen. Nie spodziewałam się, że w nocnych jawach znów go zobaczę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top