Rozdział 7
Oliwia
Theo przyjeżdżał po mnie codziennie rano, by odwieźć mnie na autobus i towarzyszyć mi w nim podczas drogi do szkoły. Tłumaczył, że chce sobie przypomnieć, jak to było poruszać się komunikacją miejską, ale przypuszczałam, że robił to dlatego, żeby dać mi nieco przestrzeni i poczucia bezpieczeństwa. Byłam mu naprawdę wdzięczna, że rozumiał moją potrzebę czasu, aby od nowa w pełni mu zaufać, zwłaszcza teraz, gdy był tym, kim był. Na początku czułam się bezpieczniej, przebywając z nim tam, gdzie było dużo ludzi, ale z każdym dniem przypominał mi coraz mocniej, jak jest idealny i jak trudno mu się oprzeć. Chciałam być blisko niego, pragnęłam być z nim, nie ważne, jak niebezpieczne mogło to być. Czułam, że nigdy by mnie nie skrzywdził. To czyniło go jeszcze większym ideałem w moich oczach. Mogłam się pokusić o stwierdzenie, że w moim umyśle powoli zaczynał konkurować z Bogiem.
Zdziwiłam się, gdy wsiadając do autobusu w czwartkowe popołudnie, nie zastałam w nim Theodora. Zajęłam miejsce niemal z samego tyłu, a wtedy ekran mojego nowego telefonu rozświetliła przychodząca wiadomość.
„Wybacz, że nie mogę ci teraz towarzyszyć. Deidra i Vernon zmusili mnie do przejrzenia stosu nudnych dokumentów."
Uśmiechnęłam się na widok zniesmaczonej emotki, którą wstawił na końcu wiadomości. Niemal poczułam jego ból, gdy wyobraziłam sobie te stosy papierów.
„Obowiązki nigdy nie są przyjemne. Powodzenia." – odpisałam.
Nie musiałam długo czekać na kolejną wiadomość.
„Dlatego wolałbym teraz być z tobą."
Uśmiech ponownie rozkwitł na mojej twarzy, a rumieńce nieprzyjemnie dały o sobie znać. Spuściłam wzrok, chcąc aby włosy zakryły moją twarz przed oczami innych pasażerów.
„Daj sobie czas, by za mną zatęsknić." – odpisałam, chcąc zażartować z tej sytuacji.
„Już tęsknię." – odpowiedź przyszła niemal natychmiast, a zaraz za nią kolejna. – „Rozłąka z tobą jest niczym tortura. Rozrywa mi serce."
„Nie dramatyzuj." – roześmiałam się.
„Jak możesz? Twe słowa godzą w me serce." – kolejna wiadomość od Theodora rozbawiła mnie jeszcze bardziej.
Wiedziałam, że tylko się z sobą droczyliśmy. Mogłam się założyć, że i na jego twarzy w tej chwili widniał uśmiech. Nie odpisałam więc, a włączyłam kolejny odcinek drugiego sezonu fantastycznego serialu z Benem Barnesem w roli głównej. Bohaterowie „Cieniu i kości" towarzyszyli mi podczas dłużącej się drogi do domu. To wszystko przez zimę i co chwilę padający śnieg.
Wujek odebrał mnie z przystanku, a przy okazji zrobiliśmy zakupy, uzupełniając zapasy w lodówce. Natomiast Daria zrobiła obiad, w międzyczasie pakując z dzieciakami walizki. Jutro mieli wracać do swojego domu nad morzem. Było Święto Trzech Króli, więc mieli nadzieję, że na drogach nie będzie dużego ruchu. Adam twierdził, że i tak byli u nas zbyt długo, ale odwiedzali nas tak rzadko, że nikt nie narzekał. Daria pracowała zdalnie, więc niczego nie zaniedbała, a wujek i tak wziął dłuższy urlop. Tylko dzieciaki straciły kilka dni szkoły, ale na pewno poradzą sobie z zaległościami. Przecież w podstawówce nie ma tak dużo materiału jak w liceum czy na studiach.
Ewa pewnie znów przesiadywała w swoim pokoju, a dziadek z babcią jeszcze nie wrócili z cukierni. Zdążyłam odstawić plecak na podłogę w swoim pokoju, gdy wbiegło do niego trzech energicznych maluchów.
- Oli! Ulepimy bałwana? – Kaja, najmłodsza z rodzeństwa złapała mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia z mojej sypialni.
- Znowu? – zmarszczyłam brwi, spoglądając na pozostałą dwójkę.
- U nas nie ma tyle śniegu. – dziewięcioletni Filip wzruszył ramionami.
- I możemy pobawić się w wojnę na śnieżki. – dodała wesoła Nadia.
- Dobrze, ale musimy się ciepło ubrać. – przypomniałam, gdy zeszliśmy na dół. Nie potrafiłam im odmówić.
Nadia z Filipem pisnęli wesoło, biegiem wracając na górę, skąd przynieśli ciepłe swetry dla siebie i najmłodszej siostry. Pomogłam im się ubrać, a gdy mieli już na sobie zimowe kurtki, czapki, szaliki i rękawiczki oraz ocieplane kalosze, sama szybko ubrałam się podobnie do nich. Wyszliśmy na zewnątrz, wcześniej informując o tym Darię i Adama.
- Od czego zaczynamy? – spojrzałam na kuzynów, którzy wbiegli prosto w śnieg.
- Bałwan! – wykrzyczała Kaja, wyrzucając ręce w powietrze.
Rozbawiona pokręciłam głową, spoglądając na cztery bałwany różnych rozmiarów, które już stały przed naszym domem. Lepiliśmy je w ciągu kilku ostatnich dni. Zaproponowałam, aby tym razem postawić jakiegoś w ogródku po drugiej stronie domu, a rodzeństwo chętnie na to przystało. Niemal od razu wzięliśmy się do pracy. Dzieciaki toczyły śnieżne kule, które później, kilka razy nieudolnie, stawialiśmy na sobie, tworząc bałwany. Po niemal dwóch godzinach ciężkiej pracy stworzyliśmy dwa duże, nieco krzywe bałwany, które Filip z Nadią ozdobili kamykami i patykami. Kaja zajęła się małym bałwanem, którego ulepiliśmy pomiędzy tamtymi. Całość wyglądała jak wesoła rodzinka z krzywymi uśmiechami. Nawet Daria, która wołała nas na obiad nie była w stanie oderwać nas od tej ciężkiej pracy. Dzieciaki były w swoim żywiole, przenosząc śnieg z jednej kupy na drugą, lepiąc kule i szukając pod śniegiem gałązek czy kamyków. Gdy bałwany były gotowe Filip zaczął śnieżną wojnę, rzucając w siostry śniegiem. Tyle wystarczyło, by cała nasza czwórka zabrała się za lepienie swoich arsenałów broni, którymi obrzucaliśmy się nawzajem. Cały czas uważałam, aby nie zrobić dzieciakom krzywdy i pilnowałam, aby nie zrobili jej sobie nawzajem. Biegaliśmy w koło domu, śmiejąc się głośno, a dzieciaki krzyczały zdeterminowane, by trafić we mnie jak największą ilością śnieżnych kulek. Nawet nie wiem, w którym dokładnie momencie zmówili się przeciwko mnie. Uciekałam przed nimi ze śmiechem, nie mając czasu lepić śnieżnych kulek.
Dlatego tak bardzo zdziwiłam się, gdy niespodziewanie ktoś pojawił się na mojej drodze, sprawiając, że wpadłam na umięśnioną klatkę piersiową niemal przewracając nas na zaśnieżone podwórko. Westchnienie uciekło z moich ust, gdy silne palce zacisnęły się na moich biodrach, a znajomy zapach dotarł do moich płuc. Podniosłam wzrok z czarnego płaszcza na przystojną twarz mężczyzny i zmarszczyłam czoło, gdy spotkałam się z troską i przerażeniem.
- Theo? Co tu robisz? Coś się stało? – wyprostowałam się, odsuwając od niego lekko i uważnie się mu przyglądając.
- Nie odbierałaś telefonu niemal od czterech godzin. Wysłałem do ciebie tyle wiadomości... - brunet skanował moją twarz, a na jego zaczęła pojawiać się ulga. – Martwiłem się. Bałem się, że...
- Nic mi nie jest. – zapewniłam, łącząc nasze dłonie. – Bawiłam się z dzieciakami, a telefon zostawiłam w pokoju. – wytłumaczyłam. – Równie dobrze mogłam spać. – zauważyłam, uśmiechając się figlarnie. - Chociaż to urocze, że martwisz się o mnie tak bardzo.
- Zawsze. – zapewnił. – Jesteś wszystkim, co mam. – dodał ciszej, skradając pocałunek z mych ust.
Śnieżna kulka, którą dostałam w plecy sprawiła, że oderwałam się od Theodora i spojrzałam na Filipa. Chłopiec tworzył kolejne naboje, a dziewczynki podbiegły do mnie, obrzucając mnie śniegiem.
- Ola ma chłopaka! Zakochana para! – wykrzyczeli nagle Filip z Nadią, a zaraz dołączyła do nich najmłodsza.
- Poddaję się! – podniosłam ręce do góry, spoglądając na dzieciaki.
- Kto to? – jedenastolatka obdarzyła mojego towarzysza zainteresowanym spojrzeniem.
Spojrzałam na Theodora, a on uśmiechnął się do mnie, pochylając lekko w stronę dzieci. Wyciągnął dłoń do Nadii, a ta po chwili niepewnie ją uścisnęła.
- Jestem Theo, a ty? – przedstawił się, składając pocałunek na wierzchu jej dłoni odzianej w różową rękawiczkę, do której przykleił się śnieg.
- Nadia. – odpowiedziała blondynka. – A to Filip i Kaja. – przedstawiła rodzeństwo.
Theo przywitał się z każdym z nich, a oni wydawali się być zafascynowani jego obecnością. Widocznie szarmancki charakter wampira nie tylko na mnie miał taki wpływ.
- Oli! Ulepimy jeszcze bałwana? – Kaja złapała róg mojej kurtki i szarpała nią lekko.
- Chyba powinniśmy już wracać do domu. – stwierdziłam, przyglądając się dzieciakom. – Macie czerwone nosy, jak klauny. – zażartowałam, lekko dotykając nosek dziewczynki. – Lepiej, żebyście się nie rozchorowali, bo wasi rodzice nie pozwolą wam już więcej bawić się w śniegu.
Z jękami protestów moi kuzyni w końcu stwierdzili, że mam rację i jeszcze chcą się móc bawić na zewnątrz tej zimy, więc ostatecznie pobiegli do domu, po drodze obrzucając jeszcze siebie nawzajem śnieżnymi pociskami. Z westchnieniem odwróciłam się w stronę Theodora z zaskoczeniem odkrywając, że on już na mnie patrzył.
- Dlaczego 'Ola'? – spytał, pokonując dzielącą nas odległość. Objął mnie dłońmi w pasie, a ja ułożyłam swoje na jego piersi.
- Kaja jeszcze nie umie płynnie wypowiadać mojego pełnego imienia, więc wujek wymyślił taki skrót, gdy podobną trudność sprawiało to Filipowi i Nadii. Mówią tak do mnie od zawsze. – wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko. – Wejdziesz do środka?
Nie chciałam jeszcze się z nim rozstawać. Miałam wrażenie, że z każdym dniem uzależniałam się od niego coraz bardziej. Nie widzieliśmy się kilkanaście godzin, a ja już tak mocno za nim tęskniłam.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł. – na twarzy Theodora pojawił się lekki grymas. – Twój dziadek...
- Nic ci nie zrobi. – zapewniłam. – Może dać ci jakiś wykład o dobrym traktowaniu dziewczyn, rzuci parę gróźb i...
Urwałam, gdy w ogrodzie rozległ się odgłos trzaśnięcia drzwiami. Spojrzałam w stronę domu, skąd zmierzał w naszą stronę wujek. Widziałam, że na szybko wkładał buty i kurtkę, bo nie zawiązał sznurówek, a zamek kurtki zapinał w pośpiechu.
- Coś się stało? – zmarszczyłam czoło, widząc jego zacięty wyraz twarzy.
- Młodzi powiedzieli, że przyjechał twój chłopak, a tata był gotów szukać wiatrówki. Zapewniłem, że z wami porozmawiam, aby oszczędzić życie twojej wielkiej miłości. – wyjaśnił, przenosząc wzrok na Theodora. – Adam Kruczek, wujek Oliwi. – przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę bruneta.
- Theodore Villenc. – wampir uścisnął jego dłoń, uśmiechając się lekko.
- Nie jesteś dla niej trochę za stary? Ile masz lat? – wujek od razu przeszedł do rzeczy.
- Wujku... - jęknęłam. – Już o tym rozmawialiśmy z babcią i...
- Ale nie ze mną. – szatyn obdarzył mnie spojrzeniem pewnym stanowczości i uporu.
Westchnęłam, spoglądając na Theodora. Mogłam zapewnić, że bawiła go ta sytuacja, choć z zewnątrz starał się wyglądać spokojnie.
- Mam dwadzieścia dziewięć lat. – odpowiedział uprzejmie. – Uważam, że nie dzieli nas aż tak duża różnica. Przecież w miłości wiek nie ma znaczenia. – powtórzył niemal to samo, co kiedyś babci i dziadkowi.
- Wielka miłość, jasne... – wujek przewrócił oczami, zakładając ręce na piersi i przybierając taką minę, przez którą wyglądał niemal groźnie. – I właśnie przez tą waszą wielką miłość Oliwia uciekła na drugi koniec Polski.
Otworzyłam szeroko oczy, nie dowierzając, że Adam właśnie zaatakował Theodora. Przeniosłam wzrok na bruneta, który spiął się znacznie, a usta zacisnął mocno. Jakimś cudem zdołałam wychwycić smutek w jego oczach i ból na jego twarzy, ale szybko te emocje zastąpiło lekkie zdenerwowanie. W tym momencie nie byłam pewna, czy to jego gra aktorska, czy prawdziwe uczucia.
- Między nas wkradło się nieporozumienie. Teraz już...
- Nakładłeś jej do głowy jakichś bzdur, zapewniając o swojej wiecznej miłości?
- Wujku! – popatrzyłam na mężczyznę z oburzeniem.
- Też jestem facetem, młoda. Wiem, jak tacy jak on manipulują naiwnymi nastolatkami. – trzydziestosiedmiolatek obdarzył mnie krótkim spojrzeniem.
- Nawet go nie znasz. – zauważyłam, łapiąc dłoń Theodora.
Potrzebowałam zapewnienia, że on wciąż tu był. Że mój wujek naprawdę wysnuwa tak niestworzone oskarżenia w stronę mojego chłopaka. Wampir splótł nasze palce, odwzajemniając mój uścisk na jego dłoni.
- Znam takich jak on. – upierał się Adam.
- Ale...
- Zapewniam, że myślę o pańskiej siostrzenicy całkowicie poważnie. – Theo odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu. W jego głosie brzmiała pewność siebie i całkowita powaga.
- Twój poprzednik mówił podobnie. – przypomniał nagle wujek, sprawiając, że moja szczęka niemal wylądowała na podłodze.
Nie rozumiałam, o co mu chodziło. Co chciał osiągnąć? Niewiele opowiadałam mu o Theodorze. Jasne, gdy przyjechałam do nich na kilka tygodni wyznałam, że pokłóciłam się z chłopakiem, ale nikt z rodziny nie wiedział, o co dokładnie poszło. Adam miał okazję poznać Mikołaja, ale nie zaczął znajomości z nim w tak okrutny sposób. Bałam się, że dziadek może zrobić Villencowi awanturę. Nie sądziłam, że wujek zastąpi go w taki sposób.
- Mikołaj był dupkiem. – wtrąciłam oschle.
- O nim powiesz to samo, gdy się rozejdziecie. – stwierdził szatyn, obdarzając mnie krótkim spojrzeniem.
- To nie nastąpi. – głos zabrał Theodore, zwracając na siebie uwagę mężczyzny. – W każdym związku występują jakieś problemy. Miłość sprawia, że jesteśmy w stanie wspólnie je pokonać. – stwierdził poetycko. – Kocham Liv. Najważniejsze dla mnie jest to, aby była bezpieczna i szczęśliwa, więc nawet jeśli zdecyduje, że nie będzie w stanie odwzajemnić moich uczuć, nie będę jej zatrzymywał. Nie ważne jak bardzo bym tego pragnął. – przez cały ten czas patrzył poważnie na mojego wujka. – Zrobię dla niej wszystko, nawet jeśli miałbym dla niej zdobyć gwiazdę z nieba, czy zamieszkać na samotnej wyspie. – wymieniał, a moje serce topniało coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego twarzy, gdy z taką pewnością zapewniał Adama o swoich uczuciach do mnie. – Nie marzę o niczym innym, jak o tym, by w przyszłości uczynić ją moją żoną i...
- Myślę, że już starczy. – wtrącił wujek, a na jego twarzy nagle pojawił się szeroki uśmiech.
Theo otworzył i zamknął buzie, spoglądając na mnie. Pokręciłam głową, nie mając pojęcia, co tu się właśnie wydarzyło. Patrzyłam na wujka z całkowitym niezrozumieniem, które na pewno towarzyszyło również Theodorowi. Chociaż nie wiedziałam, czy wcześniej nie przeczytał myśli Adama. Tylko czy wtedy powiedziałby to wszystko?
- Słucham? – Theo zmarszczył czoło, patrząc na rozbawionego mężczyznę.
- Przekonałeś mnie, że naprawdę zależy ci na Oliwce. – wyjaśnił tylko. - Jestem w stanie uwierzyć, że naprawdę ją kochasz, albo jesteś zwyczajnie dobrym kłamcą. – zmrużył gniewnie oczy, ale zaraz potem się uśmiechnął. – Zostańmy jednak przy pierwszej opcji, bo widzę, że Oliwia też cię lubi, a wiem, że nie jesteś głupia i nie dałabyś się wciągnąć w toksyczną relację. – tym razem popatrzył na mnie. – A teraz zapraszam do środka. Daria odgrzała obiad, bo nie przyszliście, gdy wcześniej was wołaliśmy. – odwrócił się na pięcie, ruszając w stronę domu.
- Więc to był tylko test? – spytałam zdezorientowana.
- Zdał go. – odpowiedział wujek, nie odwracając się w naszą stronę.
Patrzyłam na oddalającą się postać mężczyzny, nie rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Nie dowierzałam, że Adam był tak świetnym aktorem, że zdołał mnie przekonać, że nie polubi Theodora i będzie go krytykował za każdym razem, gdy zobaczy nas razem. Boże, co to było? Stałam z Theodorem w ciszy wśród sypiącego z coraz ciemniejszego nieba śniegu, bo żadne z nas nie wiedziało, jak zareagować na wydarzenia sprzed chwili. Wujek z nas zażartował. Nabrał mnie, niemal sprawiając, że przestałam go lubić, choć wiedziałam, że robił to wszystko z troski o mnie.
- Twój wujek... jest bardzo ciekawą postacią. – dłużącą się ciszę przerwał Theo, spoglądając na mnie z rozbawieniem. – Naprawdę bałem się, że mnie nie lubi.
- Ja też się nabrałam. Przepraszam cię za niego. – pokręciłam głową, wyrywając się z myśli o sytuacji sprzed kilkunastu minut. – Nie czytałeś mu w myślach? – przechyliłam głowę lekko w bok, przyglądając się chłopakowi z ciekawością.
- Staram się tego nie robić. – przyznał Theodore. – Nie chcę obdzierać ludzi z ich prywatności, gdy sytuacja naprawdę tego nie wymaga.
- Więc nie czytasz już w moich myślach? – uśmiechnęłam się figlarnie, przybliżając do niego.
- Właśnie ze względu na ciebie, staram się pozbyć tego nawyku. – przyznał, układając dłonie na mojej talii. – Nadszarpnąłem twoje zaufanie, zbyt często tu przebywając. – delikatnie dotknął palcem mojej głowy. – Nie chcę robić tego więcej, chyba że mnie do tego zmusisz.
Moje serce zabiło szybciej, słysząc to wyznanie. Doceniałam, że Theo chciał się dla mnie zmienić, choć moim zdaniem wcale nie musiał tego robić. Z drugiej strony natomiast faktycznie dziwnie czułabym się z myślą, że zna wszystkie moje myśli, więc byłam mu naprawdę wdzięczna, że stara się ich nie czytać.
Stanęłam więc na palcach, opierając dłonie na klatce piersiowej Theodora i złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Dziękuję. – wyszeptałam. – Więc... zjesz z nami obiad?
- Chyba nie powinienem odmawiać twojemu wujkowi. – Theo puścił mi oczko, a ja zaśmiałam się, ciągnąc go w stronę domu.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Ig: Isdes_
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top