Rozdział 5
Oliwia
Weszłam do szkoły z lekkim uśmiechem na ustach. Powiedzieć, że tęskniłam za tym miejscem to za dużo, ale w dziwny sposób brakowało mi nauczycieli i ludzi z klasy. Za mocno się rozleniwiłam. Tak bardzo nie chciało mi się dzisiaj wstawać z łóżka.
Zajęłam swoje miejsce w jeszcze pustej sali. Do pierwszej lekcji pozostało dwadzieścia minut, a nikt oprócz mnie nie pojawiał się tak wcześnie. Znaczna większość przychodziła dopiero pięć minut przed dzwonkiem.
Westchnęłam, gdy po otwarciu plecaka zobaczyłam różowy papier. Wyrzuciłam go do kosza, który znajdował się na korytarzu, a gdy wróciłam do klasy ponownie westchnęłam. Nie wiedziałam, jak się zachować, gdy Theo znów podarował mi telefon. Nie chciałam go przyjmować, bo był dla mnie za drogi. Nie chciałam, aby Villenc robił mi tak drogie prezenty, ale do niego jakby nic nie trafiało. Był taki uparty na tym punkcie, że musiałam zabrać prezent ze sobą. Na szczęście dał się namówić na zabranie ze sobą kwiatów, gdy uświadomiłam mu jak dziwnie wyglądałabym w szkole z takim bukietem. Poza tym przez te wszystkie lekcje gerbery popsułyby się. U Theodora były bezpieczniejsze, choć nie wiem, jak przeżyją jego drogę powrotną. Mężczyzna zapewnił, że nie będzie się wracał autobusem, a jeśli postawił na jedną ze swoich wampirzych umiejętności... Cóż, wątpiłam że kwiatki pozostaną całe.
- O mój dobry Boże! – Natalia wpadła do klasy kilkanaście minut później, zwracając na siebie uwagę kilku innych osób, które pojawiły się w sali przed nią. – Miesiąc cię nie widziałam! Co się z tobą działo, dziewczyno? – zajęła miejsce obok mnie, wlepiając we mnie swój przeszywający wzrok. – Nie uwierzę, że tak z dnia na dzień wyjechałaś do wujka, bo chciałaś odpocząć. I do tego w środku listopada! Opowiadaj, co się stało? Masz jakieś problemy w rodzinie? A może to...
- Miałam wypadek. – wtrąciłam, przerywając spekulacje przyjaciółki. – W lesie zaatakowały mnie wilki. Spędziłam ponad tydzień w szpitalu, a później potrzebowałam czasu, żeby zregenerować siły. – opowiedziałam najkrótszą wersję pechowej historii.
- Matko, dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduję? Nauczyciele wiedzieli? – dopytywała Natala.
- Nie wiem. Dziadek chyba dał im zwolnienie, a potem usprawiedliwił moją nieobecność. – wzruszyłam ramionami. – Dzięki za przesyłanie notatek.
- Jasne, żaden problem. – szatynka uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach czytelne było niezrozumienie. Zastanawiała się nad czymś, analizując całą sytuację.
Nie chciałam jej okłamywać, ale nie mogłam zdradzić prawdy. Theodore mi zaufał. Jego przyjaciele również. Pozwolili, bym zachowała wspomnienia. Musiałam strzec ich sekretu tak samo mocno, jak robili to oni sami.
- Co ci się dokładnie stało, że potrzebowałaś pobytu nad morzem przez cały miesiąc? – Nat zmrużyła oczy, obserwując mnie uważnie.
- Pogryzły mnie wilki.
- Mogłaś odpoczywać w domu.
Odwróciłam wzrok, myśląc, jak wiele mogłabym jej powiedzieć, by nie zdradzić zbyt wiele. Chciałam uniknąć kolejnych pytań, a wiedziałam jak bardzo ciekawska była Natalia. Drążyła tak długo i wytrwale, aż w końcu dostawała to, co chciała.
- Pokłóciłam się z Theodorem. – wyznałam w końcu szeptem, spoglądając na przyjaciółkę. – Dlatego wyjechałam do wujka. – wzruszyłam ramionami. – Ale rozmawiałam z nim i znów jest między nami dobrze.
- O co poszło? – spytała niemal od razu.
- Ktoś powiedział mi coś, co nie było prawdą, a ja mu uwierzyłam, nie dając Theodorowi szansy na wyjaśnienie. – wytłumaczyłam powoli.
- Co dokładnie ci powiedział? I kto to był? – drążyła dalej.
- Nie ważne.
- Oliwio Kruczek. – Natalia założyła ręce na piersi, patrząc na mnie z oburzeniem.
- Przestań drążyć. – westchnęłam. - Nic więcej ci nie powiem. To mój związek i na razie wszystko idzie dobrze.
- Jeśli cię skrzywdził, a pod przystojną buzią kryje się toksyczny facet to...
- Nie skrzywdził mnie i nie jest toksyczny. – zapewniłam, chwytając dłoń dziewczyny. – Jest miły, uprzejmy, szarmancki, przystojny, troskliwy i...
- A ty jesteś zakochana. – stwierdziła cicho Nat, patrząc na mnie z rozbawieniem w oczach. – Tak szybko dorosłaś. – udała, że wyciera łzę z policzka.
Pokręciłam głową z rozbawieniem, by po chwili przytulić dziewczynę. Była jedyną tak bliską mi osobą w tej szkole i jedną z niewielu dziewczyn, z którymi tak dobrze się dogadywałam. Nie chciałam zepsuć naszej relacji, dlatego cieszyłam się, że udało mi się zaspokoić ciekawość nastolatki. Nie byłam tylko pewna na jak długo.
🩸🩸🩸
Natalia nie poruszała więcej tematu Theodora. Przez cały dzień opowiadała mi, co działo się w szkole podczas mojej nieobecności. Na początku jej słuchałam, ale gdy zaczęła mówić o tym, kto z kim zerwał i dlaczego, czy o co pokłóciły się najsławniejsze przyjaciółki z trzeciej klasy, wyłączyłam się. Plotki nie były moją mocną stroną, nigdy przesadnie nie interesowałam się takimi nowinkami. Natalia nadrabiała za nas dwie.
Odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie wsiadłam do autobusu. Nie mogłam się doczekać momentu, aż w końcu znajdę się w zaciszu swojego pokoju. Przebywanie w tłumie było męczące, zwłaszcza po tak długim czasie spędzonym tylko w gronie rodziny.
Powoli podążałam na tyły autobusu, szukając wolnego miejsca. Wiedziałam, że kilka kroków za mną idą kolejni pasażerowie, a ci którzy już siedzieli obdarzali nas znudzonymi spojrzeniami. Dlatego zmarszczyłam czoło, gdy niemal na samym końcu zobaczyłam Theodora. Brunet uśmiechnął się na mój widok, wstając ze swojego miejsca.
- Co tu robisz? – przywitałam go, zajmując miejsce koło okna, które wskazał, a sam usiadł obok mnie.
- Stęskniłem się. – wyznał, nie odrywając ode mnie czekoladowych oczu. – Jak minął ci dzień? – zwinnie zmienił temat, gdy zauważył rumieńce na mej twarzy.
- Znośnie. – przyznałam.
- I tylko tyle? – Theo uśmiechnął się rozbawiony, unosząc lekko brwi.
Cały czas powtarzałam sobie, że powinnam uważać. Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę, jak naprawdę był niebezpieczny. A mimo to, siedząc obok niego nie widziałam w nim potwora, którego chcieli z niego zrobić tamci ludzie. Nie potrafiłam go nienawidzić, nie umiałam się go bać. Chciałam być blisko niego i miałam wrażenie, że tylko przy nim jestem naprawdę bezpieczna.
Być może właśnie dlatego przysunęłam się bliżej niego i oparłam głowę na jego ramieniu. Zaskoczyłam go tym gestem, ale już po chwili objął mnie w pasie, przyciągając bliżej siebie. Inni pasażerowie nie mieli dla nas żadnego znaczenia.
- To był naprawdę męczący dzień. – odezwałam się w końcu na tyle głośno, by usłyszał mnie tylko on. – Musiałam nadrobić kilka zaległych kartkówek i sprawdzianów. Podobnie miną kolejne dni. – westchnęłam. – A Natalia, gdyby mogła opowiedziałaby mi historie wszystkich uczniów naszego liceum.
- Czyli jesteś na bieżąco. – skomentował Theo, splatając palce naszych dłoni.
- Tak, pomijając fakt, że nie znam połowy bohaterów jej opowiadań. – zauważyłam, wywołując cichy śmiech mężczyzny.
Reszta drogi minęła nam na przyjemnych rozmowach, przeplatanych krótką ciszą, w której po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku razem z kilkoma innymi mieszkańcami Kłopów. Niebo przybrało już ciemny kolor, a grube chmury zapowiadały opady śniegu, który już powoli spadał na ziemię.
Theo poprowadził nas do swojego samochodu zaparkowanego przed sklepem. Otworzył mi drzwi, więc wsiadłam do środka, a on szybko pozbył się cienkiej warstwy śniegu z szyb. Gdy tylko uruchomił samochód włączył ogrzewanie, choć sam zapewne go nie potrzebował. Tym bardziej doceniałam jego troskę i zadawałam sobie pytanie, jak mogłabym się go bać? Podczas tej krótkiej drogi do mojego domu panowała między nami cisza, ale nie była niekomfortowa. Zupełnie tak, jakbyśmy oboje jej potrzebowali. Może właśnie tak było, w końcu w autobusie zawsze było głośno.
Popatrzyłam na Theodora, gdy wjechaliśmy na teren domu moich dziadków. Nie wyłączył samochodu, tak jakby nie chciał, abym marzła bez ogrzewania i był gotowy odjechać w każdej chwili, gdyby dziadek wybiegł z domu z siekierą.
- Pójdziesz ze mną na spacer? – spytałam, gdy skupił na mnie spojrzenie brązowych oczu.
- Teraz? – wydawał się być zaskoczony.
- Yhm... - pokiwałam głową.
- Jest już późno.
- Jest dopiero wpół do trzeciej. – zauważyłam z lekkim uśmiechem, sprawiając że kąciki ust mężczyzny również uniosły się delikatnie ku górze.
- Gdzie chcesz zabrać mnie na spacer? – Theo uśmiechnął się cwaniacko, nachylając lekko w moją stronę.
Puściłam mu oczko, nie mogąc się powstrzymać i wysiadłam z samochodu. Wzdrygnęłam się, gdy mroźne powietrze uderzyło mnie w twarz. Odsunęłam jednak zimno na bok, odstawiłam plecak na ganek i odwróciłam się w stronę mężczyzny, który czekał na mnie przy swoim samochodzie. Wyglądał tak cholernie dobrze w zmierzwionych włosach i długim czarnym płaszczu, do którego kieszeni schował dłonie.
Ruszyłam w jego stronę przez zaśnieżony chodnik, a on odepchnął się od samochodu, wychodząc mi naprzeciw. Wyciągnęłam do niego rękę ubraną w rękawiczkę, na co zmarszczył brwi.
- Idziesz ze mną czy nie? – posłałam mu lekki uśmiech, gdy złapał moją dłoń, splatając razem nasze palce.
- Myślałem, że na razie wolisz zachować dystans. – wyjaśnił, spoglądając na mnie z góry.
Poprawiłam czarny szalik, otulając się nim nieco mocniej i wolnym krokiem prowadziłam nas w niegdyś moje bezpieczne miejsce.
- Chciałam. – przyznałam szczerze, obejmując jego ramię, a drugą dłonią złapałam jego dłoń. – I próbowałam. – spojrzałam na niego, uśmiechając się lekko. – Ale najwyraźniej nie potrafię trzymać się od ciebie z daleka.
Theo uśmiechnął się szeroko, składając pocałunek na czubku mojej głowy odzianej w czarną czapkę. Tym drobnym gestem wywołał szerszy uśmiech na mej twarzy, a w sercu przyjemne ciepło.
- To dobrze, bo nie wyobrażam sobie życia z dala od ciebie. – nieco mocniej uścisnął moją dłoń, składając kolejny pocałunek na mej głowie. – Nie jest ci zimno?
- Nie, jest w porządku. – zapewniłam, choć mróz nieprzyjemnie szczypał mój nos i policzki.
Uwielbiałam zimę. Białą i mroźną. To właśnie w tym tkwiło jej piękno. Uśmiechnęłam się szerzej, gdy śnieg zaczął nieco gęściej spadać z nieba.
- Dziwnie jest się do tego przyzwyczaić. – odezwałam się po kilkunastu minutach ciszy.
- Co? – czułam na sobie zaskoczony wzrok Theodora. – Do czego?
- Że nie jesteś tylko człowiekiem. – uściśliłam. – Że ktoś chciał, abym ujrzała w tobie potwora i mu się to udało. Przepraszam.
- Liv... - Theo zatrzymał się, przyciągając mnie do siebie. Zimne dłonie objęły moje zaczerwienione od mrozu policzki, a łagodny wzrok omiótł moją twarz. – Już dawno nie jestem człowiekiem, a potworem. – kciukiem zahaczył o moje wargi, sprawiając że zgubiłam słowa, którymi chciałam zaprzeczyć. – Nie ma w tym twojej winy. Nie przepraszaj mnie za to, że nie powiedziałem ci prawdy. – pochylił się lekko w moją stronę, tak że nasze twarze znajdowały się na jednej wysokości. – To ja jestem winny.
- Nie mam ci tego za złe. – zapewniłam, układając ręce na jego dłoniach. – Zrozumiałam, dlaczego nie chciałeś, abym poznała prawdę. Pewnie na twoim miejscu postąpiłabym podobnie.
Uśmiechnęłam się lekko, odsuwając od Theodora. Złapałam jego dłoń, splatając nasze palce i wznowiłam spacer. Już pierwsze drzewa przyniosły ze sobą mrok, zabierając nas do innego świata. Im dalej nas prowadziłam, tym ciemność była gęstsza, a szelest śniegu, który skrzypiał pod naszymi nogami rozchodził się po lesie nieprzyjemnym echem.
- Dziwne miejsce na randkę. – Theo przerwał ciszę, przytrzymując gałązkę, która sterczała na zaśnieżoną ścieżkę.
Posłałam mu uśmiech, zerkając na niego kątem oka, ale zatrzymałam się dopiero gdy wyszliśmy na niewielką polanę. Wszystko pokryła biel. Wśród puchu nie byłam w stanie dostrzec przewróconego drzewa, na którym zawsze lubiłam siadać. Doskonale znałam jego położenie. Mała altanka również pokryta była białym śniegiem. Bardzo dawno nikt tu nie zaglądał. Na śniegu nie było nawet śladów jakichkolwiek zwierząt. Zupełnie jakby to miejsce je odstraszało, czy było dla nich zakazane.
- Lubiłam tu przychodzić. – odezwałam się cicho po dłuższej chwili. Theo zatrzymał się obok mnie. Czułam na sobie jego wzrok, choć ja wciąż wpatrywałam się w biały śnieg przed nami. – To było moje bezpieczne miejsce. Mało kto już o nim pamięta, dlatego jeszcze nigdy nie spotkałam tu innych ludzi. – Theodore nieco mocniej uścisnął moją dłoń, słuchając mnie i wspierając. – Uwielbiałam tę ciszę i spokój. Tutaj mogłam się ukryć przed innymi i miałam pewność, że nikt mnie tu nie znajdzie. Byłam tylko ja, las i zwierzęta. – westchnęłam, spoglądając na mężczyznę. Uśmiechnęłam się smutno, widząc troskę w jego brązowych oczach. – Jestem tu pierwszy raz od...
- A mimo to się nie boisz. – zauważył mężczyzna. – Choć wiesz kim jestem i...
- Wiem, że przy tobie jestem bezpieczna. – wtrąciłam, patrząc prosto w jego oczy. – Nie skrzywdziłbyś mnie.
W czekoladowych tęczówkach zdołałam dostrzec jakiś błysk. Jednak był zbyt krótki, abym zdołała go rozszyfrować. Theodore złożył pocałunek na moim czole i objął mnie ramionami, przyciągając do siebie. Wtuliłam się w niego, korzystając z przyjemnego ciepła, którym mnie otoczył.
- Przepraszam, że przeze mnie straciłaś tak wiele. – wyszeptał.
- To nic. – odsunęłam się od niego tylko na tyle, aby móc spojrzeć mu w oczy. – Dzięki temu mam ciebie.
Stanęłam na palcach i pokonałam odległość dzielącą nasze usta, nie zwracając uwagi na zimno, ciemność i padający śnieg. Zacisnęłam palce na materiale czarnego płaszcza, a Theo przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, odwzajemniając pocałunek. Jęknęłam prosto w jego usta, gdy przygryzł moją wargę, zmuszając mnie do pogłębienia pocałunku. Nasze języki toczyły ze sobą nierówną walkę, a ciała pragnęły siebie nawzajem.
Boże... Byliśmy tylko my, las i śnieg wokół nas. Chciałam, aby to trwało wieczność.
Rozdział w następnym tygodniu 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top