Rozdział 4

Następnego dnia wstałem w dużo lepszym humorze. Pierwszy raz od sześciu tygodni czułem się naprawdę dobrze. Byłem spokojny, bo Oliwia mnie nie odtrąciła. Dała mi drugą szansę. Zaufała mi, Deidrze i Vernonowi. Nie przypuszczałem, że potrafiłbym kochać ją jeszcze bardziej, a ona każdą chwilą spędzoną w jej obecności kradła kolejne strzępki mojego martwego serca, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia.

Po krótkiej wizycie w łazience udałem się do garderoby. Jak zawsze ubrałem się w czarny garnitur spod którego wystawała biała koszula, której kilka pierwszych guzików zostawiłem rozpiętych. Przed wyjściem z domu założyłem jeszcze skórzane kozaki sięgające zaledwie do kostek, a na ramiona zarzuciłem czarny płaszcz. Elegancko i wygodnie.

Tym razem Deidra ani Vernon nie stanęli na mojej drodze. Wiedziałem, że byli gdzieś w domu być może zbyt zajęci sobą nawzajem. Nie chciałem wiedzieć, bo gdy znów się rozstaną to właśnie ja będę musiał znosić ich kiepskie humory.

Po tym, jak odpaliłem mustanga włączyłem ogrzewanie, które w gruncie rzeczy nie było mi potrzebne, podobnie jak płaszcz. Miło jednak było poczuć ciepło i wtapiać się w tłum zwykłych ludzi, udając jednego z nich. Wiedziałem, że to nigdy nie wróci. Nie miałem szans, by ponownie być normalnym człowiekiem. Przez te wszystkie lata zdołałem się do tego przyzwyczaić. Do czasu aż pojawiła się Liv. To właśnie ona ponownie wniosła do mojego życia namiastkę normalności i ciepła, których widocznie tak bardzo pragnąłem. Na nowo obudziła we mnie uczucia i poruszyła od wieków martwe serce.

Zaparkowałem pod domem dziewczyny o szóstej trzydzieści osiem. Zazwyczaj wychodziła z domu za dwadzieścia siódma, miałem więc nadzieję, że jeszcze jest w środku. Zanim wysiadłem z samochodu wsłuchałem się w odgłosy okolicy. Wyłapałem osiem spokojnie bijących serc w głębi domu Liv. Zmarszczyłem czoło, skupiając się nieco mocniej. Nastolatka mówiła, że przyjechał do niej wujek, musieli więc być z nim jego żona i trójka dzieci, o których niegdyś mi opowiadała. Dwa kolejne serca należały do Zofii i Kacpra, serca wraz z wiekiem zmieniały swój rytm. Łatwo było je rozróżnić, lecz ostatniego nie byłem pewien. Czy Ewa była już w domu, a może to Liv zaspała?

Wyjąłem telefon z kieszeni, by upewnić się, że nic nie pomyliłem. Był trzeci stycznia. Uczniowie już wczoraj pojawili się w szkołach po przerwie świątecznej. Liv opuściła zajęcia, by mnie odwiedzić, ale dzisiaj? Zbyt mocno zależało jej na szkole.

„Gdzie jesteś?" – wystukałem do niej wiadomość. Sam nie wiedziałem, czy wolałbym aby wciąż spała, czy była już w drodze do szkoły.

Spojrzałem na tylne siedzenie, gdzie czekał bukiet różowych gerber i prostokątne pudełko zapakowane w równie kolorowy papier. Chciałem móc dawać jej prezenty codziennie, byle by tylko widzieć uśmiech na jej twarzy. Jednak przede wszystkim chciałem jej pokazać, że żałowałem tego, co ją przeze mnie spotkało. Chciałem jej pokazać, że moje uczucia są szczere i że naprawdę mocno mi na niej zależy. Dlatego właśnie różowe gerbery – symbol podziwu, szacunku i uznania. Podziękowania za to, że uczyniła mój świat piękniejszym.

„Na przystanku." – odpowiedź przyszła po kilku minutach, a zaraz za nią kolejna wiadomość. – „Czemu pytasz?"

Nie odpisałem, a po prostu uruchomiłem samochód, ponownie znajdując się na niedawno odśnieżonej ulicy. Zima nie chciała od nas odejść, a wręcz dopiero się u nas zadamawiała. Od kilku dni nieprzerwanie sypał śnieg, zatrzymując czas i pędzących wszędzie ludzi. Wiele starszych osób zostawało w domach ze swoimi bliskimi, bojąc się czekającego na nich na zewnątrz mrozu. Musieli zaprzestać prac w polach i ogródkach na rzecz odpoczynku na kanapie, czy przeczytania książki przy kominku. Kiedyś marzyłem o takim życiu. Pragnąłem się zestarzeć. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia.

Zatrzymałem samochód na niewielkim parkingu przed starym, lecz wciąż działającym sklepem. Z tego miejsca widziałem duży biały autobus, który stał na przystanku, czekając na odpowiednią godzinę odjazdu. Uśmiechnąłem się, gdy przez przyciemniane szyby dostrzegłem Liv. Siedziała w jednym z ostatnich miejsc w niemal pustym autobusie. Nie mogła mnie zauważyć, bo w jej uszach tkwiły białe słuchawki, a jej wzrok skierowany był w dół. Zapewne wpatrywała się w swój telefon, oglądając kolejny odcinek jakiegoś młodzieżowego serialu.

Sięgnąłem po przygotowane wcześniej podarunki i upewniając się, że niczego nie zapomniałem, wysiadłem z samochodu. Mróz zaatakował moje ciało, ale nie wywołał żadnej reakcji na mej twarzy. Zmiany temperatury nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Czułem się tak samo, będąc pośrodku Sahary, czy w głębi Syberii.

Zamknąłem samochód i ruszyłem w stronę autobusu. Znudzony kierowca otworzył drzwi pojazdu i zamknął je za mną, gdy tylko wszedłem do środka. Kupiłem u niego bilet w jedną stronę i ruszyłem na tyły autobusu. Zignorowałem ciekawskie spojrzenia trzech dziewczyn, które siedziały kilka miejsc przed Liv. Byłem niemalże pewien, że były w tym samym wieku i musiały chodzić z moją dziewczyną do jednej klasy w podstawówce, a może również w liceum. Odwzajemniłem uśmiech starszej pani, która przyglądała mi się z uroczym uśmiechem, a krótkim spojrzeniem obdarzyłem dwóch starszych od Liv chłopców, którzy zajęli miejsca na końcu pojazdu. Bez słowa usiadłem obok blondynki, która dopiero wtedy podniosła na mnie wzrok, a na jej twarzy niemal od razu wymalowało się zaskoczenie. Nastolatka wyłączyła film na popękanym ekranie i wyjęła słuchawki z uszu, obdarzając mnie lekkim uśmiechem.

- Co tu robisz? – spytała cicho, chowając swój sprzęt do plecaka.

- Zawiodłem dzisiaj jako taksówkarz, więc postanowiłem ci towarzyszyć w drodze do szkoły tutaj. – uśmiechnąłem się cwaniacko, wywołując rozbawienie na twarzy blondynki. – Dawno nie jechałem autobusem.

- Niewiele cię ominęło. – Liv pokręciła głową, odgarniając zbłąkane blond kosmyki z twarzy. – Nie musiałeś tu przyjeżdżać.

- Naprawdę chcę, żeby było jak dawniej. Wiem, że to trudne, że tobie jest teraz ciężko... - westchnąłem, spoglądając na gerbery, które wciąż trzymałem. – Kupiłem je dla ciebie. – wręczyłem dziewczynie bukiet.

Liv posłała mi delikatny uśmiech, odbierając kwiaty. Zaciągnęła się ich zapachem, lekko przymykając przy tym oczy. Wyglądała pięknie nawet podczas tak błahej czynności. Jasne włosy opadały na jej owalną twarz o dziecięcych rysach. Różane usta błyszczały zapewne od pomadki, którą je potraktowała, a rzęsy podkreślone czarnym tuszem okalały jej piękne błękitne oczy. Oliwia Kruczek była najpiękniejszą kobietą, jaką dane było mi spotkać.

- Dziękuję. – Liv spojrzała na mnie znad różanych gerberów. – Ale nie kupuj mi więcej kwiatów, proszę. Na pewno nie w najbliższym czasie.

Tonąłem w jej morskich tęczówkach. Oczach, które patrzyły na mnie z łagodnością i dozą nieśmiałości. Ojcze, mogłem wpatrywać się w nie przez wieki. Dziękowałem bogom, że Liv się mnie nie bała. Była niepewna, początkowo nie chciała uwierzyć w to, kim jestem, ale po tym wszystkim, co przeze mnie ją spotkało postanowiła dać mi drugą szansę i pozostała sobą. Nie bała się mnie, a to niemiłosiernie mnie cieszyło.

- Dlaczego? – spytałem, przechylając lekko głowę. – Nie podobają ci się? Chciałem...

- Są piękne. – wtrąciła Liv, spuszczając wzrok na kwiaty. – Po prostu kończy mi się miejsce w domu. Poprzednie bukiety wciąż się suszą i...

- Zatrzymałaś je wszystkie? – tym razem ja jej przerwałem, nie mogąc pojąć jej słów.

Kwiaty, które przysyłałem jej każdego dnia podczas naszej rozłąki... Naprawdę postanowiła zachować je wszystkie? Ojcze, przecież ich było...

- Czterdzieści sześć różnych bukietów. – odpowiedziała za mnie nastolatka. – Tak, zatrzymałam je wszystkie. Co prawda niektóre kwiaty nieco się popsuły, ale babcia pomogła mi je ususzyć i...

Słuchałem jej słów z zapartym tchem, czując jak przyjemnie rozkoszne ciepło otula moje serce. Przecież to były tylko kwiaty. Dlaczego tak bardzo chciała je zatrzymać? Dlaczego to sprawiło mi tak wiele radości?

Patrzyłem na najpiękniejszą istotę stąpającą po tej ziemi. Byłem szczęściarzem, mogąc siedzieć tuż obok niej. Ojcze, cieszyłem się jak głupiec, że miałem tak wiele szczęścia, że ją spotkałem. Że spędziłem z nią kilka ostatnich miesięcy. Mogłem jej dotykać, spędzać czas w jej towarzystwie czy posmakować jej słodkich ust. Przebywanie w jej towarzystwie teraz było największym szczęściem i torturą jednocześnie. Pragnąłem jej tak cholernie mocno, a każde jej słowo jedynie wzmacniało to pragnienie. Chciałem ją dotykać i całować. Chciałem dokładnie poznać jej ciało i zapamiętać je na wieki. Ojcze, chciałem być jedynym mężczyzną, do którego uśmiechałaby się tak pięknie.

Właśnie dlatego nachyliłem się w jej stronę i nie mogąc powstrzymać palącego pragnienia, ostrożnie ułożyłem dużą dłoń na jej rozgrzanym policzku i patrząc prosto w jej niewinne oczy złączyłem nasze wargi. Jej słodki zapach otulił mnie z każdej strony, a usta posmakowały truskawkowej pomadki. Nastolatka jęknęła cicho, zaskoczona moim gestem, a ja przylgnąłem do niej mocniej, chowając nas między oparciami foteli. Liv nieśmiało odwzajemniła pocałunek, układając chłodną dłoń na moim policzku. To ona przerwała nasz pocałunek, odsuwając się ode mnie. Jednak nie oderwała ode mnie spojrzenia, a gdy chciała zabrać dłoń, złapałem ją, zatrzymując przy swojej twarzy.

- Masz zimne ręce. – zauważyłem, wtulając policzek w jej dłoń i ani na chwilę nie odrywając wzroku od jej oczu.

Nie musiałem zaglądać do jej głowy, by wiedzieć jak wiele myśli teraz toczy tam swój bój. Być może się pospieszyłem, może nie powinienem był jej całować. Nie teraz, gdy musiałem od nowa zasłużyć na jej zaufanie. Jednak nie potrafiłem się powstrzymać. Nie chciałem jej pospieszać. W końcu niegdyś złożyłem jej obietnicę, że nasz związek będzie się rozwijał powoli. Ale tak cholernie mocno jej pragnąłem. Potrzebowałem jej jak powietrza i jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo było to niebezpieczne.

- Jest zima. – zauważyła dziewczyna, uśmiechając się lekko.

Oderwała ode mnie wzrok, gdy autobus ruszył, wcześniej wpuszczając do środka ostatniego spóźnionego pasażera. Poczułem dziwny chłód, gdy opuścił mnie jej dotyk. Spojrzałem w tę samą stronę, w którą patrzyła. Niska brunetka dołączyła do trójki dziewczyn, które minąłem po drodze, ale zdołała nas zauważyć. Pomachała Liv, przybierając na twarz sztuczny uśmiech, a moja dziewczyna odmachała jej, by zaraz potem ponownie schować się za fotelem. Natomiast wzrok nowo przybyłej spoczął na mnie. Zignorowałem go, tak jak szepty, które chwilę później rozbrzmiały między dziewczynami.

- Kto to? – spytałem ciekawy.

- Koleżanki z podstawówki. – Liv wzruszyła ramionami, zwiększając dzielącą nas odległość. – Znamy się i to by było na tyle. Nigdy nie trzymałyśmy się szczególnie blisko.

- Na pewno miałaś jakieś koleżanki. – zagadnąłem, chcąc się dowiedzieć czegoś więcej o jej przeszłości.

- Lepiej dogadywałam się z chłopcami. – blondynka popatrzyła na mnie z rozbawieniem. – Nie obrażali się tak często.

Roześmiałem się na jej wyzwanie, a dziewczyna po chwili mi zawtórowała. Zdążyłem zapomnieć, jak dobrze było mi w jej towarzystwie. Tęskniłem za przyjazną atmosferą, którą wokół siebie tworzyła. Tęskniłem za jej uśmiechem i przyjaznym, acz jakże odważnym charakterem.

- Co? – Liv zamilkła po chwili, patrząc na mnie z uśmiechem. – Mam coś na twarzy?

- Nie, dlaczego? – zmarszczyłem czoło, nie rozumiejąc jej pytania.

- Cały czas patrzysz tylko na mnie.

- Bo jesteś najpiękniejsza. – wyznałem całkowicie szczerze, wywołując mocne rumieńce na twarzy blondynki. – Nie mógłbym patrzeć na nic innego.

Oliwia pokręciła głową, uznając moje słowa za szalone. Ponownie spuściła wzrok na różowe gerbery i zaciągnęła się ich zapachem. Gdy na mnie spojrzała, zdała sobie sprawę, że wciąż się jej przyglądam, przez co jej rumieńce, o ile w ogóle to możliwe, przybrały jeszcze ciemniejszy odcień.

- Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. – wyznałem cicho, bojąc się przerywać przyjemną ciszę.

Dziewczyna zmarszczyła czoło. Już miała otwierać usta, gdy wyciągnąłem w jej stronę zapakowane na różowo pudełko. Liv zamknęła buzię, wzdychając ciężko. Popatrzyła na mnie ze zrezygnowaniem, odbierając prezent. Zabrałem kwiaty z jej kolan, aby na spokojnie mogła otworzyć pakunek. Ostrożnie rozdarła różowy papier, nie chcąc nabałaganić i ponownie westchnęła, gdy jej oczom ukazało się to samo pudełko, które widziała te kilka tygodni temu.

- Nie przyjęłam tego telefonu wtedy, więc dlaczego mam go przyjąć teraz?

- Bo twój jest zepsuty. Pomyślałem, że...

- Doceniam, że podrzuciłeś mi wtedy telefony do szpitala. – przerwała mi, chowając potargany różowy papier do plecaka. – Zwróciłam ci ten nie po to, żebyś...

- Pomyślałem wtedy, że byłaś na mnie zbyt zła, aby cokolwiek ode mnie przyjąć. – wtrąciłem.

Dzień po wypadku z wilkołakami odwiedziłem Liv w szpitalu. Chciałem ją zobaczyć i sprawdzić jak się czuje. Spała, więc na niewielkiej ruchomej szafce zostawiłem jej nowy telefon i zwróciłem stary. Kilka dni później kurier przywiózł mi mój podarunek dla dziewczyny.

- Nie chodziło tylko o to, że byłam zła. – Liv pokręciła głową, spoglądając na najnowszy model smartfona. – To musiało być cholernie drogie. – zauważyła. – Nie chcę być od kogoś zależna. Mówiłam ci już kiedyś, że nie lubię, gdy ktoś mi coś kupuję. To się nie zmieniło. – przypomniała. – Wolałabym sama zapracować na takie rzeczy, niż je dostawać. Czuję się głupio, wiedząc jak dużo pieniędzy na niego wydałeś.

- Więc go przyjmij. To prezent.

- Theo...

- Liv. – ułożyłem kwiaty na swoich kolanach, by móc złapać wciąż chłodne dłonie blondynki. – Obiecuję, że nie będę więcej kupował ci tak drogich rzeczy, chyba że zauważę, że ich potrzebujesz.

- To...

- I obiecuję, że wstrzymam się z kupowaniem kwiatów, dopóki wszystkich nie ususzysz, by zrobić miejsce na nowe. – uśmiechnąłem się cwaniacko, przybijając sobie mentalną piątkę za uśmiech, który pojawił się na twarzy mojej ukochanej. – Zatrzymaj telefon. To jeden z ostatnich drogich prezentów, jakie dla ciebie mam.

Dziewczyna skinęła głową, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z wypowiedzianych przeze mnie słów. Popatrzyła na mnie zaskoczona i lekko zła, a ja nie mogłem nic poradzić na to, że nawet w takiej chwili wydawała mi się niebywale urocza.

- Mówiłeś że nie będziesz już nic mi kupował...

- Właśnie. – zgodziłem się, puszczając jej zaczepne oczko. – Nie będę kupował. Nie mówiłem nic o rzeczach, które już kupiłem. – uśmiechnąłem się cwaniacko, a oburzona Liv uderzyła mnie pięścią w ramię.

Wykrzywiłem się, udając zranionego i aktorsko potarłem ramię. Liv natomiast pokręciła głową, chowając nowy telefon wraz z pudełkiem do plecaka. Zabrała ode mnie kwiaty i przeniosła wzrok na widok za oknem.

- Myślałem, że będziesz go używać, a nie ukryjesz w plecaku.

Oliwia popatrzyła na mnie, a jej usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu. Nachyliła się lekko w moją stronę, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego. W jej błękitnych oczach błyszczały wesołe iskierki, czyniąc ją jeszcze piękniejszą.

- Zgodziłam się przyjąć twój prezent. Nie obiecywałam z niego korzystać. – wzruszyła ramionami, puszczając mi oczko i odsunęła się ode mnie z rozbawieniem.

Uśmiechnąłem się lekko, oblizując dolną wargę. Pokręciłem lekko głową, obserwując dumną ze swojego małego zwycięstwa dziewczynę. Ojcze, jak ja za nią tęskniłem!

Od początku wiedziałem, że Liv była wyjątkowa. Teraz, mając ją tak blisko siebie przekonywałem się o tym coraz mocniej.





Przepraszam, kolokwia zmiotły mnie z planszy 🙈

Następny rozdział we wtorek :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top