Rozdział 3
Theodore
Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę do mnie przyszła. Była tu, gotowa wysłuchać naszych historii, poznać prawdę. Podziwiałem ją za spokój i zaufanie jakim nas obdarzyła. Nie bała się, przekonana że jej nie skrzywdzimy. Ojcze, tak cholernie mnie to cieszyło. Ze spokojem przyjmowała wszystkie informacje i dokładnie kodowała je w głowie. Była tu, gotowa mnie wysłuchać. Nie uciekła. Nie panikowała i nie wyzywała mnie od potworów. Po prostu przyszła do mnie i nawet kupiła Deidrze nową bluzę. Dawno nie widziałem takiego szczęścia w oczach przyjaciółki. Prawda była taka, że rzadko coś dostawaliśmy. Pamiętaliśmy o swoich urodzinach i tylko ten jeden raz w roku obdarzaliśmy siebie nawzajem podarunkami, ale to było coś innego niż dostać prezent od człowieka, którego Deidra naprawdę niewiele znała. To był naprawdę miły gest ze strony Liv. My sami zapomnieliśmy o bluzie, którą zabrała w pośpiechu z pokoju mulatki.
- Czy gdybym teraz tak po prostu chciała stąd wyjść i nigdy więcej cię nie zobaczyć, pozwoliłbyś mi na to? – cichy głos Oliwi, który rozbrzmiał w salonie po dłuższej chwili ciszy wyrwał mnie z rozmyślań. Blondynka patrzyła prosto w moje oczy, a ja poczułem nieprzyjemne ukłucie w sercu na jej słowa. - Czy może wymazał byś mi wspomnienia, kazał zapomnieć lub zabił?
- Nigdy bym cię nie skrzywdził. – zapewniłem niemal natychmiast.
- To nie jest odpowiedź na to pytanie. – westchnęła, przyglądając mi się uważnie.
Kiedyś byłem niemal pewien, że byłbym w stanie pozwolić jej odejść. Że potrafiłbym wymazać siebie z jej pamięci. Teraz to wszystko nie było już takie łatwe.
- Domyślam się, że musisz to wszystko przemyśleć, więc pozwoliłbym ci odejść. - wyznałem po chwili, nie odrywając od niej łagodnego spojrzenia. - Ale jeśli nie zamierzałabyś wrócić, musiałbym kazać ci zapomnieć. Nie mogę narażać mojego ludu.
Taka była prawda. Nie mogłem pozwolić, by zbyt wielu o nas wiedziało. Gdyby Liv pozostała świadoma, a Ewa zaczęłaby z nią rozmawiać, razem miały więcej szans na wyjawienie naszych sekretów. Jednej osobie nikt by nie uwierzył, ale dwóm? Wtedy mogłyby już nam zagrażać.
- Nikt nie uwierzyłby mi, gdybym powiedziała, że istnieją wampiry. – zauważyła Liv, kolejny raz wyrywając mnie z zamyślenia. - To niedorzeczne. Niemożliwe! - westchnęła, przecierając twarz dłońmi. - Mam wrażenie, że trafiłam do jednego z tych kiepskich filmów czy książek, a tak naprawdę to wszystko nie dzieje się naprawdę.
- Tylko że to jest prawdziwe. Ja jestem prawdziwy i udowodniłem ci, że to jest możliwe.
Miałem ochotę wstać z tego cholernego fotela, pokonać dzielącą nas odległość i wziąć ją w ramiona. Chciałem poczuć jej dotyk na swojej skórze, móc zaciągnąć się jej zapachem i zapamiętać go, gdyby zdecydowała się odejść.
- Wiem. – westchnęła nastolatka, spoglądając mi w oczy. - I nie rozumiem tego, ale cholera jasna! Mimo tego wszystkiego, co od ciebie usłyszałam, mimo tego kim jesteś, nie potrafię stąd tak po prostu wyjść, choć rozum krzyczy, żebym uciekała. - wyznała cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
Deidra i Vernon wyszli z salonu po tym jak skończyłem swoją historię. Poprosiłem ich, aby zostawili nas samych, mając nadzieję, że dziewczyna w ten sposób poczuje się bardziej komfortowo. Wiedziałem, jak mocno ceniła swoją prywatność i nie lubiła być w centrum zainteresowań, a przez te półtorej godziny wzrok naszej trójki był tylko na niej. Słyszałem, jak domyślała się, że Vernon i Deidra byli gdzieś w domu i na pewno nas słyszeli, ale to że na nią nie patrzyli odrobinę poprawiło jej samopoczucie.
- Liv... - wstałem z fotela, nie mogąc się powstrzymać i podszedłem do niej, zatrzymując się zaledwie w odległości kilku kroków. Nie chciałem jej wystraszyć, dlatego ukucnąłem przed nią, patrząc na nią z dołu.
Nie zmieniła się przez te kilka tygodni. Być może jej jasne włosy były nieco dłuższe niż wcześniej, ale teraz miała związane je w dwa warkocze. Wciąż wyglądała tak młodo i niewinnie. Była piękna w swej naturalności. Mróz sprawił, że jej nos i blade policzki zaczerwieniały. Co chwilę bawiła się swoimi palcami. Wiedziałem, że właśnie tak reagowała gdy się czymś denerwowała. Była taka urocza, a najlepsze w tym było to, że zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Cholera, nie mam pojęcia co ze mną zrobiłeś, ale za mocno mi na tobie zależy, by wiedza, że jesteś wampirem cokolwiek zmieniła. – wyznała blondynka, uśmiechając się smutno, gdy ponownie na mnie spojrzała. - Nie chcę o tobie zapominać.
To jedno zdanie sprawiło, że moje martwe serce zabiło na nowo. Ojcze, jakim cudem kilka słów uczyniło mnie bardziej żywym?
- Ja również tego nie chcę. - zapewniłem, ostrożnie kładąc dłoń na jej kolanie. Dreszcz jaki przeszył jej ciało sprawił, że zawahałem się nad zabraniem dłoni, ale ostatecznie jej nie cofnąłem. - Pragnę cię mieć przy sobie, nie ważne za jaką cenę. Zrobiłbym wszystko, abyś tylko była ze mną.
- Więc nigdy więcej niczego przede mną nie ukrywaj. – poprosiła, nieugięcie patrząc w moje oczy.
Chciałem utonąć w błękitnych tęczówkach. Ojcze, marzyłem, by codziennie budzić się z tą kruchą istotą w ramionach. Chciałem czuć jej zapach, widzieć ją w swoim domu. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej.
- Obiecuję. - zgodziłem się, na co Liv uśmiechnęła się lekko, łącząc razem nasze palce. – Czy to znaczy, że mi wybaczasz?
- Tak. – nastolatka pokiwała głową. – I przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, m...
- Za nic nie przepraszaj. Rozumiem. – pocałowałem jej dłoń, a ona uśmiechnęła się szerzej. – To ja przepraszam.
Przyjemne uczucie wypełniło moje ciało na jej bliskość. Miło było czuć jej ciepło. Wiedzieć, że tu była i dawała nam kolejną szansę. Ojcze, byłem tak bardzo wdzięczny losowi, że postawił właśnie ją na mojej drodze. Jak potoczyłoby się moje życie, gdybym wtedy nie wpadł na ten szalony pomysł? Czy mielibyśmy szansę jakkolwiek się poznać? Nie chciałem wiedzieć. Jak głupiec cieszyłem się tym, co miałem tu i teraz.
A przecież to był dopiero początek. Musieliśmy od nowa sobie zaufać, by mieć jakiekolwiek szanse przeciwko złu, które na nas czyhało.
- Koniec tego dobrego. – Vernon wpadł do pomieszczenia z szerokim uśmiechem, a zaraz za nim podążała równie wesoła Deidra. – Skoro się pogodziliście, to znaczy, że z nami zostajesz?
- Co? – Liv otworzyła szeroko oczy, nie rozumiejąc jego pytania. Ja sam nie wiedziałem, co też on wymyślił.
Blondynka popatrzyła na mnie z niezrozumieniem, ale tylko wzruszyłem ramionami, nie wiedząc co miałbym jej powiedzieć. Wstałem powoli, odsuwając się od niej, podczas gdy ona ponownie spojrzała na Nighta.
- No, zamieszkasz z nami, tak? – Vernon zmarszczył czoło, patrząc to na mnie to na Oliwię. – Nie powiedziałeś jej, że dalej nie wiemy, kto nasłał na nią bandę wilkołaków?
- O czym wy mówicie? – dziewczyna wstała z kanapy, odsuwając się od nas lekko. – Przecież tamci nie żyją.
- Na świecie jest wiele zła, skarbie. – Vernon posłał dziewczynie lekki uśmiech. – Poza tym tamci tylko wykonywali rozkazy. Sęk w tym, że nie wiemy czyje, a więc mogą ponownie zaatakować.
Widziałem, jak mocno Oliwia analizowała jego słowa. Zasypaliśmy ją dzisiaj mnóstwem informacji, a Vernon dokładał jej kolejne. Nie chciałem jej wystraszyć, a on od razu wyleciał z tym, że wciąż ktoś jeszcze jej groził. Ojcze...
- Dzięki, ale nie wprowadzę się tutaj. Zostanę u siebie. – odezwała się po chwili. – Minęło sporo czasu od... tamtego ataku. Nie sądzę, aby ten ktoś jeszcze o mnie pamiętał.
- Sądzą sędziowie, ty jedynie jesteś naiwna.
- Vernon! – Deidra uderzyła naszego przyjaciela w tył głowy.
- No co? Chyba nie obrazi się za prawdę? – Vernon przewrócił oczami, uśmiechając się cwaniacko w stronę Liv, która tylko zmrużyła na niego gniewnie oczy.
Cieszyło mnie to, że się nas nie bała i powolutku odzyskiwała swobodę w naszej obecności. Chciałem dla niej jak najlepiej. Musiałem ją chronić, ale nie zamierzałem na nią naciskać. Dobrze byłoby mieć ją blisko. Wtedy byłbym pewien, że jest bezpieczna, ale jeśli nie czuła się gotowa z nami zamieszkać, Deidra będzie miała ją na oku jak dotychczas.
- Przepraszam. - wzrok nas wszystkich spoczął na Liv, gdy z jej telefonu wydobyła się głośna melodia.
- Nie żartuj, że dalej korzystasz z tego popsutego bubla. – prychnął Vernon, dostrzegając rozbity ekran.
Blondynka przewróciła na niego oczami, odbierając połączenie. Poczułem dziwny ucisk, gdy po drugiej stronie usłyszałem zaspany męski głos. Mężczyzna tłumaczył, że wszyscy jeszcze śpią, a on sam nie mógł znaleźć cukru. Podobno dziewczyna zostawiła list, aby nie martwić opiekunów, więc facet wiedział, że już nie śpi. Kto z nimi mieszkał?
- Jest tam gdzie wczoraj. – westchnęła Liv.
- A gdzie był wczoraj? – odpowiedział jej głos.
- Po prawej stronie w szafce nad kuchenką, w plastikowym pudełku podpisanym „cukier". – wytłumaczyła spokojnie.
- Mam. Dzięki. – ucieszył się. – Kiedy wracasz?
- Za chwilę. – Liv odruchowo wzruszyła ramionami. – Potrzebujesz czegoś?
- Tak właściwie to mleko się skończyło.
- Jasne. Kupię po drodze. – zapewniła. – Kończę. – nie czekała na odpowiedź mężczyzny, a po prostu się rozłączyła. – Przepraszam. Wujek przyjechał do nas z rodziną ponad dwa tygodnie temu, a dalej nie może zapamiętać, gdzie trzymamy niektóre rzeczy. – wyjaśniła, spoglądając po kolei na każdego z nas. Jej policzki nabrały rumieńców, jak zawsze, gdy tłumaczyła się z jakichś błahych spraw.
Poczułem spokój, wiedząc że mężczyzna, z którym tak swobodnie rozmawiała, i który mieszkał u niej w domu był tylko jej wujkiem. Nie mogłem znieść myśli, że przez te kilka tygodni mógł znaleźć się ktoś inny. Ktoś, kto zająłby moje miejsce, zastąpiłby mnie w jej życiu.
- W takim razie musi być debilem. – skomentował Vernon, kolejny raz dostając cios w ramię od Deidry.
- Nie, po prostu rzadko nas odwiedza. – broniła wujka Liv. – Muszę już iść. Obiecałam, że wstąpię do sklepu. – spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem. – Cieszę się, że porozmawialiśmy.
- Ja również. – zapewniłem. – I mam nadzieję, że będzie między nami tak samo dobrze jak przed tym... wypadkiem.
Nie za bardzo wiedziałem, jak nazwać tamto wydarzenie. Atakiem wilkołaków? Próbą porwania czy zastraszenia? Liv mocno wtedy ucierpiała, więc czy nie był to wypadek, któremu z całych sił chcieliśmy zapobiec?
- Tylko jeśli będziemy ze sobą szczerzy. – przypomniała.
Skinąłem głową, a chwilę później odprowadziłem ją do drzwi. Vernon i Deidra stali gdzieś za nami, przyglądając się jak dziewczyna szykuje się przed wyjściem na mróz.
- Jeszcze raz dziękuję za bluzę. Jest cudowna. – Deidra przerwała ciszę, nim Liv nacisnęła klamkę.
- To ja przepraszam, że zniszczyłam ci tamtą. – blondynka uśmiechnęła się lekko. – Do zobaczenia. – zanim wyszła ostatni raz spojrzała mi w oczy.
Pozwoliłem jej odejść, bo wiedziałem, że wkrótce znów się zobaczymy. Tak więc patrzyłem, jak wsiadała do starego forda, który chwilę później opuścił teren mojej posiadłości. Musiałem zrobić wszystko, aby tym razem ją obronić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top