Rozdział 24
😏😻🤫
Późnym wieczorem Deidra z Vernonem wyszli do klubu, a ja korzystając z wolnej chwili przemknęłam do łazienki, gdzie w końcu zrzuciłam z siebie wczorajsze ubrania i wzięłam długi odświeżający prysznic, a także umyłam zęby. Czując się dużo lepiej ubrałam czarną, koronkową bieliznę, którą przed wyjściem wyczarowała mi Deidra. Wróciłam do sypialni, słysząc Theodora krzątającego się na dole. Brudne ubrania rzuciłam na walizkę, której nawet do końca nie rozpakowywałam.
Odwróciłam się w stronę drzwi w tym samym momencie, w którym do sypialni wszedł mój mężczyzna. Wciąż miał na sobie pomiętą białą koszulę z kilkoma rozpiętymi guzikami i pobrudzoną na podwiniętych rękawach oraz czarne jeansy, a ciemne włosy były lekko rozczochrane.
Zatrzymał się w drzwiach, trzymając tacę z jedzeniem i patrzył na mnie tymi uwodzącymi, ciemnymi oczami, w których mignęła iskra czegoś dzikiego.
- Liv... - wychrypiał, jednak nie ruszył się z miejsca.
Więc ja to zrobiłam, stawiając krok w jego kierunku. Nie czułam wstydu, mimo iż stałam przed nim niemal naga. A mimo to czułam, jak rumieniec oblał moje policzki i dekolt.
- Nie mów, że powinnam odpoczywać. Czuję się dobrze. - wtrąciłam pewnym głosem. Sama zdziwiłam się tym, jak nisko brzmiał, dlatego odchrząknęłam. – Kocham cię, Theo. Ty mnie też i sam zachowywałeś się, jakbyś nie chciał już dłużej zwlekać.
- Gdybyś mnie uprzedziła, że przygotowałaś już dla mnie kolację, nie musiałbym marnować czasu na dole. - zauważył, odkładając tackę na szafkę nocną.
- Nie tylko ty jesteś głodny. - mruknęłam, przybliżając się do niego o kolejny krok. - Nie zdajesz sobie sprawy, jak pociągająco właśnie wyglądasz.
- Doprawdy? - Theo uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek, który tak bardzo lubiłam. - To nie ja stoję przed tobą nagi.
- Nie jestem naga. - zauważyłam, zakładając ręce na piersi i zatrzymując się w odległości niecałego metra od niego.
- Ten prześwitujący materiał nie zakrywa wiele, skarbie. - Theo bezwstydnym wzrokiem zlustrował moje ciało od góry do dołu.
Jego palące spojrzenie wywoływało we mnie przyjemne dreszcze. Zacisnęłam palce w pieści, z całej siły powstrzymując się, aby się na niego nie rzucić. Boże, tak bardzo go pragnęłam. Nawet nie myślałam, że aż tak bardzo będę tego chciała.
- Mogę go zdjąć. - zaproponowałam, zaczepiając palcem o gumkę majtek. - Albo możesz mi w tym pomóc. - dodałam prowokująco, odważnie patrząc w oczy mojego mężczyzny.
- Kiedy stałaś się taka niegrzeczna, maleńka? - Theo uniósł wyzywająco brew, zbliżając się do mnie powolnym krokiem.
Szedł ku mnie niczym zwierzę gotowe do skoku na swoją zdobycz. A ja stałam w miejscu, czekając aż w końcu damy upust swym pragnieniom. Chciałam być jego i z całego serca pragnęłam, aby on był tylko mój. Boże, nie mogłam się tego doczekać.
- Uczę się od najlepszych. - wzruszyłam ramionami, spoglądając mu w oczy, gdy zatrzymał się tuż przede mną. - Jestem tego pewna, Theo. - wyszeptałam, odnajdując jego dłoń i splatając nasze palce.
Villenc nie oderwał wzroku od moich oczu, szukając w nich wszystkiego, czego chciał się dowiedzieć. Teraz nie mógł już czytać mi w myślach, ale chciałam mu to wszystko powiedzieć, a nie przekazywać przez umysł. I tak czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Czasem cieszyłam się, że nie muszę mówić niektórych rzeczy na głos, a on i tak to wiedział.
- Kocham cię. - dodałam cicho, stając na palcach.
Nim zdążyłam go pocałować, on to zrobił, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Jęk niemal od razu wydobył się z moich ust, gdy złapał mnie mocno w talii i błyskawicznie znaleźliśmy się na łóżku.
Leżałam pod nim, przygnieciona jego rozgrzanym ciałem. Jego ręce błądziły po mojej skórze, a ja z niecierpliwością rozpinałam guziki jego koszuli. Odrzuciłam biały materiał na podłogę i szybko uporałam się z zamkiem u spodni. Moje ręce błądziły po jego klacie i plecach, śledząc czarny tusz. Wytatuowany pysk węża już mnie tak nie przerażał. Chciałam poznać jego historię, ale nie dzisiaj.
Dzisiaj chciałam, by należał do mnie.
Theo jednym szarpnięciem rozerwał biustonosz, obdarowując pocałunkami moje piersi. Jęczałam, gdy je ściskał, całował i ssał. Nie zdążyłam zarejestrować momentu, w którym zniknął z mojego pola widzenia, by sekundę później wrócić do mnie bez butów i spodni.
- Gdybyś tylko widziała siebie moimi oczami... - wyszeptał w moją skórę, obdarowując ją soczystymi pocałunkami. - Jesteś taka piękna i mądra. - obcałowywał me piersi. - Wspaniała. - uszczypnął sutek, wydobywając jęk z moich ust. - Idealna. - zszedł pocałunkami na brzuch, podnosząc na mnie wzrok. - I tylko moja.
Pewnym ruchem rozerwał koronkowe majtki, odrzucając materiał gdzieś na bok. Rozchylił moje nogi, a na jego twarzy pojawił się subtelny uśmiech, gdy w następnej chwili zaatakował pocałunkami moje najintymniejsze miejsce. Sapnęłam z rozkoszy, wplątując palce w jedwabne czarne włosy.
Boże, ten mężczyzna mógł mnie zaprowadzić jedynie do piekła, ale za żadną cenę nie zmieniłabym naszej trasy.
Wiłam się i jęczałam z rozkoszy pod jego ustami i dłońmi, które mocno przyciskały mnie do łóżka. Szarpałam jego włosy, mając wrażenie, że przyjemność rozsadzi mnie od środka. Czułam się jak w hipnozie rozkoszy, którą rzucił na mnie mój ukochany. A gdy spojrzał mi w oczy, nie odrywając ode mnie ust i dołożył palec, którym zataczał kółka na najwrażliwszym punkcie łechtaczki... Boże, przepadłam. Nie potrafiłam powstrzymać krzyku, gdy pierwszy orgazm opanował moje ciało tego wieczoru. Lecz Theodore nie przestawał mnie pieścić. Jego zwinne palce stymulowały łechtaczkę, a język penetrował moje wnętrze, w którym kilka sekund później Theo zanurzył palec. Jęknęłam na ten gest, ale mężczyzna jedynie uśmiechnął się cwaniacko, sadowiąc się wygodniej między moimi nogami.
- Jesteś boginią, Liv. - złożył kilka pocałunków na mej nodze, którą zarzucił sobie na ramię i powoli włożył we mnie drugi palec, rozciągając moje wejście. - Nie zdajesz sobie sprawy, jak mocno pragnę cię wielbić, kochanie.
Jego słowa rozpalały mnie jeszcze mocniej niż palce, którymi wykonywał okropnie powolne ruchy. Ugięłam nogę, która nie spoczywała na jego barku i wbiłam palce w prześcieradło.
- Wystarczy, że będziesz mnie kochał... - jęknęłam, patrząc mu w oczy, gdy przyspieszył. - Równie mocno, jak ja kocham ciebie.
Wbił palce w moje udo, które spoczywało na jego ramieniu i pochylił się nade mną, sprawiając że jeszcze mocniej poczułam jego palce w sobie.
- Kocham cię niewyobrażalnie mocno, Liv. - jego oddech owiał moje piersi, na których złożył kilka delikatnych pocałunków. - Całe życie czekałem właśnie na ciebie, słońce. – wpił się w moje usta, na co mruknęłam zadowolona, zaciskając palce na jego ramionach i tym samym przyciągając go jeszcze bliżej siebie.
Po omacku odnalazłam gumkę od jego bokserek i próbowałam ją zsunąć jak najniżej, ale byłam w tym nieporadna. Całe szczęście Theo odczytał moje zamiary i pozbył się bokserek, wracając do mnie z pocałunkami.
Objęłam go nogami w pasie i sapnęłam w jego usta, gdy naparł na mnie. Boże, to było takie dobre być tak blisko niego. Uniosłam biodra, ocierając się o niego, a Theo warknął składając soczyste pocałunki na mojej szyi.
- Zapomniałam o prezer...
- Nie są nam potrzebne. – Theo uniósł na mnie spojrzenie, a w jego oczach pożądanie zmącił smutek. – Nie mogę mieć dzieci.
- Och... - zaskoczył mnie tą informacją, ale tak naprawdę nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy na poważnie o planach zakładania rodziny. – To nic. Zawsze możemy jakieś adoptować albo...
Przerwał mi pocałunkiem, a jego dłonie wędrowały od moich ud, przez biodra na talię i piersi.
- Mówiłem już, jak cholernie mocno cię kocham? – obsypywał moją twarz pocałunkami.
- Nie ma nic, z czym byśmy sobie nie poradzili, pamiętasz? – ułożyłam dłoń na jego policzku, a jego najczęściej brązowe tęczówki zastąpiła czerń.
- Kocham cię. – powiedział z uczuciem.
- Kocham cię. – odpowiedziałam, całując go.
Theo odsunął się ode mnie lekko, nie odrywając wzroku od moich oczu, gdy czule dotknął mojego uda. Zdjęłam nogi z jego bioder, aby było nam łatwiej. Brunet nakierował penisa na moje wejście i wsunął się we mnie płynnym ruchem.
- Boże! – jęknęłam, czując go w sobie.
- Wystarczy Theo, skarbie. – zażartował, dając mi chwilę na przyzwyczajenie się do jego rozmiarów. – Albo Xan, jeśli wolisz.
Wplotłam palce we włosy wampira, przyciągając go do pocałunku i wypchnęłam biodra w jego stronę. Czułam na ustach jego uśmiech, gdy wykonał pierwsze powolne pchnięcie, a potem kolejne i następne. Głośny jęk wydobył się z moich ust, gdy zacisnął dłoń na mojej szyi, przyspieszając i wzmacniając ruchy bioder. Wbiłam palce w jego plecy i oplotłam go nogami w pasie, chcąc być jeszcze bliżej niego. Jego palce rysowały wzory na moim biodrze, wzmacniając doznania. Pokój wypełniały odgłosy wydawane przez nasze ciała, głośne szepty i jęki, które wzmagały się im bliżej spełnienia byliśmy.
- Najświętszy Dra... Liv! – warknął Theo, oddając się rozkoszy, ale nie zaprzestał swoich ruchów, aż i ja wkrótce poddałam się orgazmowi, wykrzykując jego imię.
Trwaliśmy tak jeszcze przez kilka sekund, oddychając nierówno. Czułam, jak szybko wali mi serce, gdy zainicjowałam kolejny pocałunek. Theo oparł ciężar ciała na jednej z dłoni, która spoczywała tuż obok mojej głowy, a drugą zacisnął na mojej talii.
Wykorzystałam wszystkie swoje siły, by obrócić go na plecy. Ani na chwilę nie pozwolił mi się odsunąć, wciągając mnie na siebie. Siedziałam na nim okrakiem, pochylając się, by móc go dalej całować. W tej pozycji czułam go w sobie jeszcze lepiej.
- Jesteś tak cholernie piękna, Liv. – wyszeptał z zachwytem, gdy wyprostowałam się, powoli unosząc i opadając.
Zarumieniłam się, gdy jego wzrok zsunął się na moje piersi, brzuch i miejsce, w którym nasze ciała łączyły się ze sobą. Jego dłonie sunęły po mojej nodze w górę, aż zatrzymały się na tali. Trzymał mnie mocno, gdy podniósł się do siadu, kradnąc z moich ust kolejny jęk. Zacisnął dłoń na moich włosach, ciągnąc je lekko w tył. Odchyliłam głowę, pozwalając, aby zaatakował pocałunkami moją szyję. Pochwyciłam się jego ramion, bo jego dotyk był wszystkim, co w tej chwili trzymało mnie przy życiu. Złapaliśmy wspólny rytm, poruszając się w pragnieniu siebie nawzajem. Theo odnalazł moje wargi, łącząc nasze języki w nierównej walce.
On od początku zwyciężył. Skradł moje serce, tak jak to sobie zaplanował. Uzależnił mnie od siebie, choć powtarzał, że to ja byłam jego uzależnieniem. Posiadł mnie w całości i sprawił, że chciałam go więcej. Oczarował mnie, a ja wcale nie chciałam pozbywać się tego czaru. Chciałam przy nim trwać na wieki i dłużej.
Gdy kolejne spełnienie opętało nasze ciała to ja znaczyłam szyję mężczyzny mocnymi pocałunkami, wiedząc że podobnie jak ostatnio malinki zniknął szybciej niż zdążyłabym się nimi nacieszyć.
Leżąc w objęciach ukochanego chwilę później próbowałam uspokoić przyspieszony oddech i szaleńcze bicie serca, które zwyczajnie chciało wyskoczyć w ręce Theodora. Zakochałam się w nim na zabój. Teraz już nic nie było w stanie sprawić, że byłabym w stanie go zostawić.
- O czym myślisz? – Theo rysował okręgi na moim brzuchu, a ja na jego dłoniach.
Tylko cienka kołdra ukrywała nasze nagie ciała przed zewnętrznym światem.
- Chciałabym spędzić z tobą resztę życia. – wyznałam szeptem, a Theo złożył kilka pocałunków w zgłębieniu mojej szyi.
- Teraz już nie masz wyjścia. – ostrzegł, przygryzając moją skórę. – Musisz mnie poślubić.
- Naprawdę? – zaśmiałam się cicho.
- Bez dwóch zdań. – wymruczał. – Ustal termin, a ja zajmę się całą resztą.
- Zostałabym żoną Theodora czy Xanthosa? – droczyłam się, zdolna uwierzyć, że gdybym rzuciła jakąś datę on wziąłby ją na poważnie i wszystko przygotował.
- To jedna i ta sama osoba. Może trochę bardziej magiczna. – odwrócił mnie twarzą do siebie. – Nazwiesz mnie Xanthosem? – poprosił, patrząc mi w oczy. – Nie żebym nie lubił Theodora, w końcu sam się tak nazwałem, ale to tylko tymczasowe imię. – zauważył, odgarniając włosy z mojej twarzy. – Za kilkanaście lat, chcąc wrócić do Polski czy gdziekolwiek indziej, będę musiał zmienić dane, a...
- Nie ważne, czy masz na imię Theodore czy Xanthos. Zawsze będę cię kochać i zawsze będziesz mój. – dotknęłam jego policzka. – Mój Xanthos. – uśmiechnęłam się szerzej, gdy Theo pocałował mnie w czubek nosa.
- Skończcie brać to słodkie gówno, bo zacznę rzygać tęczą. – dotarł do nas głos Vernona.
Zaskoczona spojrzałam na bruneta, ale on tylko parsknął śmiechem, a ja ukryłam twarz w jego piersi. Nie wiedziałam, która godzina, że Deidra z Vernonem wrócili już z miasta.
Wybacz, ale kluby dzisiaj zamykają dość wcześnie. - przekazała mi w myślach czarownica.
Nie szkodzi. I tak dziękuję. – odpowiedziałam jej, rumieniąc się wściekle.
- Vern! – wrzasnęła Deidra, ale nie miałam pojęcia co się stało.
- O mój święty Drakulo! – pisnął Vernon, wpadając do naszej sypialni jak burza. I wszystko jasne. – Czyżby Xanthos jebany Villenc w końcu przeleciał naszą księżniczkę?! – ekscytował się niczym małe dziecko, a Theo szczelniej okrył mnie kołdrą. – Czeluście piekielne miejcie się na baczności, bo cholerny świat spłonie! – zawył jak wilk do księżyca, a ja czułam jak to moja twarz płonie, a nie wspomniany przez niego świat.
- Ogarnij się ty niewyżyty wilkołaku. – po głosie mogłam stwierdzić, że Deidra pojawiła się za Vernonem. – Wybaczcie, już go zabieram. – usłyszałam bolesne jęki Knight'a, ale szybko zastąpiła je radość. - Wyciszyłam obie sypialnie, także nie krępujcie się. – zaśmiała się mulatka, zamykając za sobą drzwi.
- Wyszli. – poinformował rozbawiony Theodore.
- Wiem. – wciąż chowałam się w jego ramionach. – O mój Boże. – jęknęłam zażenowana.
- No co? Ja wielokrotnie nakryłem ich podczas seksu. – wydawał się być zupełnie niewzruszony. – Ale chyba wydrapałbym oczy Verniemu, gdyby zobaczył cię nagą.
- Boże, jesteś niebezpieczny! – zaśmiałam się, spoglądając na bruneta.
- Dopiero teraz to zauważyłaś? – mruknął gardłowo, pochylając się na spotkanie moich ust. – Chyba powinniśmy dobrze wykorzystać zaklęcie Deidry. – powiedział między pocałunkami.
- Tak myślisz? – uśmiechnęłam się, gdy zszedł pocałunkami na moją szyję.
W ułamku sekundy znalazł się nade mną, a ja spłonęłam rumieńcem, gdy przez szklane drzwi za nim zauważyłam wesoło skaczącego Vernona. Cieszył się jak małe dziecko, wskazując nas palcami, klaszcząc i krzycząc coś, czego nie byłam w stanie usłyszeć przez zaklęcie Deidry.
Xanthos roześmiał się, odwracając twarz w stronę przyjaciela i wstał z łóżka, okrywając mnie kołdrą. Usiadłam na łóżku, patrząc na poczynania mężczyzny. Zupełnie nie przejmował się tym, że jest całkowicie nagi. Vernon, widząc to złapał się za głowę, śledząc wzrokiem jego sylwetkę i aktorsko rozszerzył oczy, a potem zaczął się wachlować, udając że jest mu gorąco. Theodore tylko pokazał mu środkowy palec, nie przestając się śmiać i zasłonił szklaną ścianę oraz wszystkie okna ciężkim materiałem. Nawet nie wiedziałam, że było tu tyle zasłon.
- Na czym skończyliśmy? – wrócił do mnie, ściągając ze mnie kołdrę.
Mogę zdradzić tylko tyle, że mało spaliśmy tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top