Rozdział 2
Oliwia
Była dziewiąta rano, gdy się obudziłam. Wszyscy jeszcze spali, w końcu Nowy Rok świętowało się całą noc, a nawet i kolejny dzień.
Wstałam z łóżka, a następnie szybko przebrałam się w czarne jeansy i szary golf, po czym zeszłam na dół, po drodze zabierając przygotowany kilka dni temu pakunek. Nie byłam w stanie nic zjeść, za bardzo się stresowałam. Na stole w kuchni zostawiłam wiadomość dla dziadków, zabrałam klucze i wyszłam z domu, wcześniej ubierając czarną puchatą kurtkę, zamszowe kozaki na płaskim obcasie oraz czarny komplet, w którego skład wchodził szalik, czapka i rękawiczki.
Wyszłam z domu na mróz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Drugi stycznia zapowiadał się naprawdę ładnie. Promienie słońca odbijały się w białym śniegu, który teraz pokrywał już grubą warstwą cały mój świat. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok krzywego bałwana, którego kilka dni temu pomogłam lepić moim kuzynom.
Szybko przeszłam do starego forda zaparkowanego na podjeździe. Po odpaleniu od razu ustawiłam odpowiednie ogrzewanie, a gdy wyjechałam na ulicę włączyłam muzykę, aby ta choć trochę przyćmiła gnębiące mnie myśli. Nie mogłam się teraz wycofać.
Mimowolnie zacisnęłam palce mocniej na kierownicy, gdy zielony znak poinformował mnie, że wyjechałam z Kłop, a wjechałam do Pruszna. Zimny dreszcz przeszył moje ciało, choć miałam na sobie kilka warstw ubrań, a i w samochodzie robiło się coraz cieplej.
Dużo myślałam. Codziennie, nie ważne jak bardzo chciałam zapomnieć, wracały do mnie wspomnienia tamtego dnia. Theodore w bardzo krótkim czasie stał się dla mnie kimś bardzo ważnym. Nie chciałam od tak skreślić tego wszystkiego, choć to on zawinił. Ukrył przede mną tak bardzo ważną kwestię. Musiałam z nim o tym porozmawiać. Chciałam, abyśmy to sobie wyjaśnili.
Skręciłam w odpowiednią uliczkę i spięłam się mimowolnie, gdy żelazna brama otworzyła się zanim cokolwiek zrobiłam, wpuszczając mnie do środka. Odliczyłam w myślach do trzech po czym zmieniłam bieg i ruszyłam, wjeżdżając na duży podjazd jeszcze większej posiadłości.
Czułam się, jakbym wróciła do paszczy lwa. Z tą różnicą, że dzisiaj nie zamierzałam dać się zamknąć i nie planowałam uciekać.
Zaparkowałam niemal pod samymi drzwiami i wysiadłam z samochodu, przekręcając kluczyk w drzwiach, wcześniej zabierając ze sobą małą paczkę. Nabrałam w płuca głęboki wdech, poprawiając na ramieniu czarny płaszcz, gdy patrzyłam na dom. Miałam nadzieję, że Theo był w środku.
Uwielbiałam zimę, ale w tym momencie, w porównaniu z ogromnym domem na skraju lasu i wiedzą, kto w nim mieszka, pora roku dodawała grozy całej sytuacji. Do tego było zimno, a śnieg cały czas prószył delikatnie.
Odepchnęłam wszelkie wątpliwości, dodając sobie w myślach odwagi oraz pewności, że robię słusznie i ruszyłam do drzwi, zostawiając na śniegu ślady swoich butów.
Zapewne mnie słyszał. Wiedział wszystko, więc jak mógłby nie słyszeć tak głośnego szelestu.
Przewróciłam oczami na te myśli i odepchnęłam je natychmiast, starając się pamiętać po co właśnie tu przyjechałam. Z zawahaniem uniosłam dłoń, ale już z pewnością nacisnęłam dzwonek. Panowała tu taka cisza, że nawet ja słyszałam głośny dźwięk, który rozległ się za moją sprawą we wnętrzu budynku.
Nie musiałam długo czekać. Właściwie niemal od razu, gdy opuściłam dłoń drzwi stanęły otworem, a w nich nie kto inny jak Xanthos Theodore Villenc.
Boże, obym tego nie żałowała. Powstrzymałam westchnienie, decydując się na kolejny ruch. Nie widziałam go tak dawno, że nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Wciąż wyglądał idealnie, choć jego oczy posmutniały. Kryjący się w nich zawsze blask przygasł, dodając mu lat. Boże, musiałam się skupić. Odchrząknęłam, prostując się nieco mocniej.
- Chcę, żebyś odpowiedział na wszystkie moje pytania. - zażądałam na początku, twardo patrząc mu w oczy.
- Zrobię co zechcesz. - zapewnił od razu zachrypniętym głosem, od którego po moim ciele przebiegły dreszcze.
Pokiwałam głową i bez słowa więcej weszłam do środka, przepychając się obok mężczyzny. Zdjęłam buty, a następnie szalik, płaszcz i czapkę, które powiesiłam na wieszaku na ganku i odwróciłam się w stronę, przyglądającego mi się w milczeniu mężczyzny.
- Mam nadzieję, że nie czytasz mi w myślach, jak do tej pory. - odezwałam się w końcu, prostując się odważnie i uważnie patrząc na twarz Theodora.
- Co? Skąd...
- Doszłam do takich wniosków. - wzruszyłam ramionami. - Nie miałeś prawa wiedzieć o mnie tyle rzeczy, których nigdy ci nie powiedziałam. Zwłaszcza na początku naszej znajomości. Nie ważne, jak dobrym był byś słuchaczem czy hakerem.
Villenc przyglądał mi się w ciszy, a po chwili pokiwał głową, przyznając mi rację. Wskazał dłonią wnętrze domu, więc ruszyłam we wskazanym i tak dobrze znanym mi kierunku. Zaprowadziłam nas do salonu, gdzie przebywali Vernon i Deidra. Oboje wstali na mój widok, a ja spięłam się mimowolnie na wspomnienie czarnej sierści i rzucanych zaklęć.
- Już zaczynaliśmy myśleć, że przepadłaś. - zażartował Vernon, ale nie zareagowałam w żaden sposób. Deidra posłała mi lekki uśmiech. Wiedziałam, że Theo stoi kilka kroków za mną.
Nieco mocniej zacisnęłam palce na paczce, zanim zrobiłam kolejny krok w ich stronę.
- To dla ciebie. - wręczyłam dziewczynie ciemnofioletowe opakowanie.
- Co to? - mulatka zmarszczyła czoło, z ciekawością otwierając prezent.
- Czułam się winna, że ukradłam ci bluzę i na dodatek ją zniszczyłam. - przypomniałam, gdy Deidra dostrzegła zawartość paczki.
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy odłożyła opakowanie na stół, a w dłoniach trzymała czarną zapinaną bluzę z kapturem i nadrukiem szmaragdowego motyla na plecach.
- Jest piękna! Dziękuję! - uśmiechnęła się do mnie szeroko i ruszyła w moją stronę z chęcią przytulenia mnie, ale ja odruchowo zrobiłam krok w tył. Nie potrafiłam udawać, że się ich nie bałam.
Dziewczyna zatrzymała się od razu, a uśmiech spłynął z jej twarzy. Wróciła na swoje miejsce, odkładając bluzę na stół.
- Wybacz. - mruknęła.
- Ja...- pokręciłam głową, bawiąc się własnymi palcami. - Chciałabym to wszystko z wami wyjaśnić.
- No wreszcie. - Vernon przewrócił oczami. - Siadaj, nie gryziemy. - wskazał czarny fotel, a sam zajął miejsce na kanapie obok Deidry.
Niepewnie spełniłam jego polecenie, czując się niekomfortowo pod ich czujnymi spojrzeniami. Miałam wrażenie, że obchodzili się ze mną, jak z jajkiem, nie chcąc mnie spłoszyć swoim zachowaniem.
- Napijesz się czegoś? - spytał uprzejmie Theo, przypominając o swojej obecności.
- Herbaty. - odpowiedziałam jedynie.
Potrzebowałam czegoś, co by rozgrzało moje zmarznięte ręce, duszę i serce. Mężczyzna zniknął z pokoju tak szybko, że nawet tego nie zauważyłam i wrócił kilka sekund później z drewnianą tacką, na której stały cztery kubki z parującymi napojami, łyżeczkami i cukier.
Mężczyzna postawił jeden z kubków przede mną, a dwa pozostałe podał znajomym, po czym sam wziął ostatni i usiadł w fotelu naprzeciwko mnie. Poczekałam aż posłodzi swój napój, a chwilę później sama zrobiłam to samo.
- Więc... - odezwałam się, bawiąc się łyżeczką w brązowej cieczy. - Skoro jesteście wampirami to jesteście podobni do tych z książek i filmów?
- Tylko Theo jest w pełni wampirem. - z odpowiedzią wyrwał się Vernon. - Ja jestem w połowie wampirem, a w połowie wilkołakiem, czyli tak zwaną hybrydą. Natomiast Deidra jest heretykiem, czyli...
- Pół wampirem pół czarownicą. - wtrąciłam.
- Tak. - zgodziła się mulatka. - Skąd wiesz?
- Co jeszcze chcesz wiedzieć? - Theo patrzył na mnie łagodnie, jakby ignorując wypowiedzi przyjaciół.
Miałam wrażenie, że chciał jak najszybciej przebrnąć przez te pytania.
- Jesteście super szybcy. - zauważyłam, wskazując pomieszczenie i to jak szybko zniknął i się pojawił. - Umiesz czytać w myślach. - wymieniałam. - Wy też? - spojrzałam na Deidrę i Vernona. Ten drugi już otwierał usta, ale wyprzedził go Theo.
- Tak, mam kilka... dodatkowych umiejętności. - zastanowił się. - Jestem szybszy i silniejszy niż człowiek. Moje zmysły są dużo bardziej wyostrzone niż ludzkie. Mogę usłyszeć rozmowy oddalone od nas nawet o dziesięć kilometrów. W tym wszyscy jesteśmy podobni.
Pokiwałam głową przyswajając te informacje i podniosłam kubek, ogrzewając nim swoje ręce.
- A co ze słońcem? Zabija was? Pali? Czy może błyszczycie, jak Edward?
- Nie błyszczymy - Vernon zaśmiał się, przewracając oczami. - Mamy pierścienie, które chronią nas przed słońcem. Inaczej by nas spaliło. - pokazał mi swoją lewą dłoń i serdeczny palec, na którym tkwił złoty sygnet z pojedynczym onyksem.
- Okey, czyli w tym przypadku jesteście jak Damon i Stefan?
- Tak, coś w ten deseń. - zgodził się Theodore. - Dużo filmów o wampirach oglądałaś? - uniósł brwi w rozbawieniu.
- Dużo filmów, książek, seriali. - przyznałam. - Lubię fantastykę. - przypomniałam. - Umiecie zmienić się w nietoperza?
- Nie, to brednie, które wymyślili ludzie o zbyt bujnej wyobraźni. - wtrąciła Deidra.
- A przechodzić przez ściany?
- Nie. Mimo iż jesteśmy martwi nie jesteśmy duchami. - zauważył Vern. - Mamy całkiem prawdziwe ciało, o czym zdołałaś się już kilkukrotnie przekonać. - puścił mi oczko.
- Werbena? - nie zareagowałam na jego zaczepki.
- Mit.
- Czosnek, cebula lub jemioła? - przyglądałam się im, biorąc łyk herbaty.
- Czosnek działa podobnie jak werbena w Pamiętnikach Wampirów. Nie możemy go dotknąć ani zjeść, bo sprawia nam ból, a w zbyt dużej ilości może nawet zabić. I cuchnie. - wyjaśnił Theodore. - Ludzie, którzy w ciągu ostatniej doby jedli coś z czosnkiem też dla nas śmierdzą i raczej nie smakują za dobrze. - dodał, przyglądając się mojej relacji, ale nie zareagowałam w żaden sposób. - Ale żyjemy już dość długo. Od kilku stuleci jemy czosnek w pewnych proporcjach, więc już nie robi na nas wrażenia.
- Cebula nie ma na nas żadnego wpływu, a jemioła działa na czarownice. - dodała Deidra.
- Śpicie w trumnie? - zadałam kolejne pytanie.
- Kolejne brednie.
- Wilkołaki istnieją?
- Tak, dość sporo. Zdążyłaś się przekonać jak wyglądają. - Vernon wzruszył ramionami, posyłając mi cwaniacki uśmieszek.
- A ich jad? Jest dla was trujący?
- Tak, może zabić i nie, w naszym świecie nie ma kogoś takiego jak Klaus, by magicznie uleczył nas swoją krwią. - Theo uśmiechnął się lekko, przewracając oczami. - Nieszczęsny wampir ugryziony przez wilkołaka umiera w ciągu dwunastu godzin. Chyba, że jesteś hybrydą jak Vernon lub znasz potężną czarownicę, która potrafi cofnąć działanie jadu, ale to bardzo trudne i męczące zaklęcie.
- Umiecie chodzić po ścianach? - pytałam dalej, kodując w głowie wszystkie kolejne informacje.
- Takie brednie też piszą? - Vernon uniósł brwi zniesmaczony. - Nie, nie jesteśmy pająkami. Jak już mówił Xan mamy wyostrzone zmysły. Szybko biegamy, wysoko skaczemy, ale nie przyklejamy się do wszystkiego jak Spiderman.
- A umiecie zmienić się w coś innego? Wiecie, rosną wam skrzydła, zmienia się wam kolor skóry, macie języki jak węże? – pytałam, przypominając sobie, co widziałam w filmach.
- Nic z tych rzeczy. – zaprzeczył Theo.
- Dobra, a wszystko inne? Chodzi mi o to, czy istnieją też wiedźmy, syreny, elfy i tak dalej?
- Do tej pory prócz wilkołaków i innych wampirów oczywiście spotkaliśmy jeszcze czarownice. Deidra siedzi obok nas. - zauważył Theo. - Nie słyszałem o istnieniu innych nadprzyrodzonych istot.
- Okey... - pokiwałam głową. - Czy każdy wampir umie czytać w myślach? W Zmierzchu każdy miał jakąś inną umiejętność. - wyjaśniłam.
- Nie każdy umie czytać w myślach. Tylko ja to potrafię, bo jestem najwyżej w hierarchii, ale też dlatego, że jestem jedynym dzieckiem pierwszego wampira. Żaden inny wampir nie ma nadzwyczajnych umiejętności prócz rozwiniętych zmysłów, większej siły czy szybkości. - odpowiedział spokojnie Theodore.
- A perswazja czy hipnoza?
- To potrafi każdy wampir. Umiemy manipulować umysłem ludzi. Nie musimy znać ich myśli, aby kazać im coś zrobić czy zmienić jakieś wspomnienie. - wyjaśniła Deidra.
- Starsze, czyli tym samym silniejsze wampiry potrafią wniknąć do umysłu, ale tylko za pomocą kontaktu fizycznego. Wtedy też mogą na przykład pozmieniać wspomnienia czy pogrzebać w cudzych myślach. - dodał Vernon, obdarzając Theodora krótkim spojrzeniem, zanim ponownie wrócił do mnie. - W tym też przeszkadza nam czosnek. Jeśli człowiek ma go we krwi, trudniej się włamać czy coś rozkazać, a czasami jest to nawet niemożliwe. Czosnek to tak jakby parasol, który chroni śmiertelników przed deszczem.
- Można was zabić....
- Poprzez spalenie lub wbicie drewnianego kółka w serce? - dokończył za mnie Theo. - Tak, oba sposoby są skuteczne i chyba nie istnieje żaden kolejny.
- Znów czytasz mi w myślach. - westchnęłam, popijając herbatę.
- Wybacz. Zbyt często to robiłem, by teraz od tak zaprzestać.
- Użyłeś kiedyś na mnie perswazji? - spytałam wreszcie, patrząc prosto w jego ciemne oczy.
Nie prosiłam by odpowiadał szczerze. Naiwnie liczyłam, że wszystko co właśnie mówił, było prawdą. Chciałam wierzyć, że nie okłamywali mnie tylko każde ich słowo było szczere.
- Co? - Theodore był zdezorientowany. - Nie, nigdy.
Pokiwałam głową, mając nadzieję, że właśnie tak było. Że nigdy nie próbował mieszać mi w głowie, choć nawet nie wiem kiedy w niej przesiadywał. Miałam nadzieję, że nie zrobił mi nigdy nic za co mogłabym go nienawidzić.
- A przeznaczenie? Obowiązuje u was coś takiego jak więź mate?
- Wiem o co ci chodzi, nastolatki piszą o tym w swych marnych opowiadaniach w internecie, a w tych głupich filmach było ukazane jako wpojenie u wilkołaków. - Vernon kolejny raz przewrócił oczami.
- To nie działa, kolejny mit. - Deidra posłała mi lekki uśmiech. - Jeśli chodzi o uczucia sami wybieramy kogo chcemy nimi obdarzyć. W tym jesteśmy podobni do ludzi.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i wzięłam kolejny łyk herbaty, zastanawiając się nad tym wszystkim.
- Nie zadałaś najważniejszych pytań. - zauważył Theo. - Jak długo żyjemy, jak staliśmy się tym, kim jesteśmy i czym się żywimy.
Podniosłam na niego wzrok, odkładając kubek na stół. Zamknęłam oczy na kilka sekund, a gdy je otworzyłam znów spojrzałam na Villenca.
- Żyjecie dzięki krwi, prawda? - spytałam po chwili, spoglądając wprost w czarne tęczówki.
- Tak. - potwierdził.
- Oszczędzę Ci zadawania kolejnych pytań. - Vernon przewrócił oczami, zwracając na siebie moją uwagę. - Możemy pić krew ludzi, jak i zwierząt. Do tych drugich trudniej się przyzwyczaić, dlatego czasami pijemy krew z torebek.
- Ile macie lat?
- Sześćset trzydzieści osiem. - odpowiedział bez zająknięcia Theodore. - Sto jedenaście lat później przemieniłem Vernona. Był wilkiem, którego wyrzuciła wataha. - obdarzył przyjaciela krótkim spojrzeniem. - Deidrę znaleźliśmy czterdzieści osiem lat później.
- Żartujesz. - stwierdziłam, ale wszyscy byli całkowicie poważni. - Chcesz powiedzieć, że żyjecie już ponad kilka stuleci? To niemożliwe.
- Jesteśmy nieśmiertelni, skarbie. - przypomniał Theo. - Urodziłem się czternastego grudnia tysiąc trzysta osiemdziesiątego czwartego roku.
- W średniowieczu? - nie dowierzałam. - Nic dziwnego, że zostałeś wampirem. Podobno była to epoka mroku, gdzie zawitał diabeł.
- To był okres wojen, głodu i zaraz. - Theo wzruszył ramionami. - Trudne czasy.
- Więc jak zostałeś wampirem? Urodziłeś się taki?
- Mój ojciec Henry Dulor urodził się w tysiąc trzysetnym roku i trzydzieści lat później był poważanym brytyjskim lordem. Nie miał rodziny, był sierotą, więc wszystko co osiągnął w swym życiu zawdzięczał jedynie sobie. - opowiadał. - Pewnym czasem służył nawet na dworze króla Edwarda III i jego następców. Po tym, jak pewnego razu wrócił z wojny niemal tracąc życie, znalazł wiedźmę, która uczyniła go nieśmiertelnym. - na jego twarzy nie dostrzegłam żadnych emocji, choć w oczach błyszczał smutek. - Z czasem mieszkańcy dworu zaczęli spostrzegać, że nie odnosi ran i się nie starzeje, więc musiał uciekać do Ameryki. - przerwał, by napić się herbaty. - Zmienił nazwisko i zachowanie. Stał się potworem, który zabijał i zmieniał innych by stali się tacy, jak on. A wszystko to po to, by zyskać władzę w kraju, w którym panował chaos. Stworzył mocarstwo, które trwa do dzisiaj.
Popatrzyłam na Deidrę i Vernona. Na ich twarzach widniały dość dziwne emocje. Jakby ból pomieszany ze współczuciem. Zrozumiałam, że żadne z nich nie wspominało za dobrze czasów swej przeszłości.
- Vlad Drakula, bo tak go nazywali bardzo chciał mieć dziecko. Pragnął potomka, który w razie wypadku mógłby przejąć po nim władzę. - kontynuował Theo z dziwnym błyskiem w oku. - Udało mu się namówić czarownice, aby z wszystkich kobiet na świecie wybrały jedną, która da mu dziecko. - westchnął na tamto wspomnienie. - Chyba nie było kobiety, której by wtedy nie posiadł. Nie miał pojęcia, która z nich da mu dziecko, aż pewnego dnia jedna z nich ponownie zapukała do drzwi jego pałacu. Moja matka była zwykłym człowiekiem i dzięki wiedźmom zaszła w ciążę z wampirem. - westchnął, spoglądając na kubek, który trzymał w dłoniach. - Ojciec nie posiadał się ze szczęścia. Dla pozorów ożenił się z nią i wziął pod swój dach. Nie kochał jej, ale traktował najlepiej jak umiał. Matka zmarła przy moich narodzinach. Ja ją zabiłem. - wyznał z ogromnym bólem w oczach, który pojawił się tam tylko na chwilę. - Urodziłem się człowiekiem, który miał nadludzkie umiejętności. Nie potrzebowałem krwi, ale tamtego dnia to ja wyssałem ją z matki. - skrzywił się na tamto wspomnienie. - Ojciec wychowywał mnie sam. Uczył wszystkiego, ale ludzie i tak w końcu zaczęli coś podejrzewać. Większość wampirów, które stworzył ojciec rozproszyły się po świecie, aby nie zwracać na nas zbyt dużej uwagi. Byliśmy sami, gdy cała wioska przyszła do nas z widłami i pochodniami. Właśnie wtedy Drakula napoił mnie swoją krwią i ugryzł w szyję, wstrzykując w moje żyły swój jad.
Miałam wrażenie, że choć Theodore siedział naprzeciwko mnie i z jego ust wciąż wypływały kolejne słowa, tak naprawdę wciąż był w przeszłości. Właśnie w tamtym miejscu, gdy jego własny ojciec czynił z niego potwora.
- Kazał mi uciekać, a sam wyszedł do ludzi, aby dać mi czas. Poświęcił się dla mnie. - pokręcił głową, odganiając nieprzyjemne wspomnienia. - Słyszałem krzyki i wrzaski, gdy uciekałem z domu tylnym wyjściem. Nigdy więcej nie zobaczyłem ojca, ale wtedy postanowiłem sobie, że go pomszczę. Dlatego sam odebrałem sobie życie, zmieniając się w bestię.
W salonie zapadła cisza. Nie wiedziałam, jak powinnam skomentować jego historię i czy w ogóle powinnam się odzywać. Nie wyobrażałam sobie przeżyć tak wiele, jak cała ich trójka. Nie miałam pojęcia, jak musieli się czuć, będąc kimś, kim może wcale nie chcieli być. Boże, nie miałam prawa ich oceniać, wiedząc teraz jak trudną mieli przeszłość. Przecież nawet teraz pozostawali dobrzy, chronili mnie i nie chcieli mnie skrzywdzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top